poniedziałek, 5 lutego 2018

BOSKI tragifarsa

BOSKI
Tragifarsa

Wszystko tu osnute jest mgłą tajemniczości. Migoczą amarantowe i ametystowe iluminacje światła, jak ogniki zaklęte w szlachetnych kamieniach. Wszystko jest tu ironią siebie. Słowo myśl oszukuje, a konkret zdradza abstrakcję. Dziwność u granic dzikości. Ale spokój.

PROLOG
IZYDOR: Mój mózg wypełnia Ocean myśli nudą bladych,
Czuję nad sobą chorą litość miłosiernych.
Tłum sturamienny zawiścią niweczy wspólnotę,
Najsamotniejsze: ja. Mam sobie żyły wypruć ochotę.
Trawię codzienność popychany stale przymusem dążenia,
Koniecznością czy chęcią – to bez znaczenia.
Wieczory i poranki, ta sama myśl mnie trapi,
Kiedy wreszcie grom w me ciało trafi?
Uwolni duszę, uniewinni czucie zmysłów.
GENIUSZ: Dosyć, dosyć tych pomysłów!
IZYDOR: Kimże jesteś eteryczny bycie?
GENIUSZ: Wpierw przyjrzyj mi się należycie.
IZYDOR: Postać twoja znana mi zapewne ze snów.
GENIUSZ: A on zamglony swoje znów.
Powiedz Izydorze twoje snem oczarowanie..
IZYDOR: Ty w moim śnie – na latającym dywanie
Leciałeś przestworzami
Błękitami, lazurami,
I krainy baśniowe zwiedziłszy,
Usiadłeś przy mnie – bliższy
Wówczas o setki pospiesznych mrugnięć oczami,
Spojrzałeś wzrokiem diabelskim, jakim szatani
Patrzą, albo szaleńcy w malignie,
Usiadłszy – wymówiłeś swe imię.
GENIUSZ: Geniusza Filologa!
IZYDOR: Zawirowała teatru życia podłoga!
GENIUSZ: I cóż? Zostałeś sam raz kolejny?
IZYDOR: Tak, znów. Ja i cień mój wierny.
GENIUSZ: A przed czym uciekasz, powiedz
Przed czym się schroniłeś?
IZYDOR: Przed złem wszelkim, co go na ziemi pod dostatkiem.
Chcę ukryć mój smutek cichy przed prześmiewcami,
Co pieniądzem się żywią, nie uczuciami.
Widzę to przecież, nie przypadkiem
Jak wielu liczy.
Zyski, procenty,
Opłaty, dywidendy,
Arytmetyki rzemiosło ćwiczy.
Pojąć tego nie jestem w stanie,
Dokąd machina ta zmierza mój panie;
Opętanie..
Dopada mój umysł i zamknąć chce oczy.
GENIUSZ: Dlatego powiedz: co ropne słowa z ust twych toczy.
IZYDOR: Skróć me cierpienie – po co żyć muszę?
GENIUSZ: O to nie pytaj. Dowiesz się gdy odnajdziesz duszę.
IZYDOR: Duszę? Słowo to tylko, jak nieskończoność.
Ponadzmysłowo istnieć. Pragnę w to wierzyć,
Traumę niszczącą przeżyć.
Właściwie skąd spływającą?
GENIUSZ: Z wielkiej kadzi co się na świat wylewa.
Żółcią cierpienia. Z nieba
Spadło na ciebie kropel zbyt wiele.
IZYDOR: Też mi banalne twe tłumaczenie.
Wszak to nieludzkie wręcz położenie.
GENIUSZ: Wyjaśnić ci? To chodźże, wysoko cię uniosę
W bezkresy błękitu. Śmierci ujrzysz kosę,
Która z zaświatów nam przysyła uśmiechy
I cichym gorącym mówi szeptem. Niestety
Stamtąd dla wielu już nie ma powrotu,
Nie wiem czy chcesz postąpić tego kroku?
IZYDOR: Unoś mnie duchu wszelkiej mądrości –
W gorące czerwienią ramiona Miłości.
Graj w romantyczne mego wnętrza struny,
Gdzie i nienawiść i melancholia się kryją,
Unoś mnie duchu w wyżyny dumy,
Gdzie Twórcy wielcy samotnie żyją.
Pokaż mi świata uczuć prawidła,
Pokaż mi gmachów wszelkich spoidła,
Powiedz czy jest Bóg w błękitach, czy czeka
By karę wywrzeć na bezbożnego człeka.
Wymów mi słowa o czarownej mocy,
Oznacz dla godzin granicę dnia i nocy.
I archaniołów mi pokaż zastępy
I infernału piekielne, dymiące odmęty.
Chcę poznać wszystko, choć trwać niedokonany,
Wszystkiego doświadczyć..
GENIUSZ: I nie być do końca pocieszony.
Bo przecież nuda wtedy tylko ci zostanie,
Lepiej potrzebę jakąś czuć w sobie drogi panie.
(odlatują, znikają, koniec prologu)
NA RYNKU MIEJSKIM SCENA 1
Izydor z Geniuszem wchodzą na Rynek. Ktoś, gdzieś w tle, z podwyższenia przemawia do tłumu, zaś bohaterowie podchodzą do Nierządnicy. Wokoło krzątają się ludzie.
IZYDOR: Czy masz, Geniuszu, coś temu przeciwko,
Bym zamienił słów kilka z tą dziwką??
GENIUSZ: Nie, ależ proszę,
Chociaż dziwek nie lubię troszkę.
IZYDOR: Witaj pani, bądź pozdrowiona.
GENIUSZ: Prawdziwa z niej kobieta wyzwolona.
IZYDOR: Urocza.
GENIUSZ: Włosów nie splata nigdy w kształt warkocza.
Ale ona nie wie,
Coś tam nóżką w ziemi grzebie.
IZYDOR: Nie słyszała, raz jeszcze spróbuję.
DZIWKA: Żałuję.
Niestety, nie rozmówię się z wami,
Muszę się zająć własnymi sprawami.
IZYDOR: Lecz to tylko chwilka mała.
DZIWKA: Będzie cię panie kosztowała.
IZYDOR: Ile żądasz nierządnico?
DZIWKA: Za to, że masz piękne lico
Policzę ci złotą monetę.
GENIUSZ: A ja pójdę poczytam gazetę.
IZYDOR: Ale moment, nie odchodź nigdzie, wszak
Zapytać chcę ją tylko, czy tak
Swe ciało sprzedając, znać Miłość można
I uczucia zachować? Powiedz przydrożna.
DZIWKA: Och, ja jestem najszczęśliwszą z kobiet, z pewnością
Bo oprócz rozkoszy zwanej Miłością,
Jeszcze pieniędzy do sakiewki wpada,
Zarobek z tego może być nie lada.
Jeśli panienka pięknem i urokiem grzeszy,
Cóż ponad pieniądz więcej ją ucieszy?
IZYDOR: Odpowiedz kobieto – monetę dostaniesz.
DZIWKA: Miłość to coś ponad słowami..
IZYDOR: Kłamiesz!
GENIUSZ: Izydorze, tak między nami
To ona ma rację.
IZYDOR: Ach, słowa! Tracę orientację
Motoryczną, ach kręci mi się w głowie..
DZIWKA: Bądźcie tak dobrzy i odejdźcie panowie.
Dwie perorki o Miłości
IZYDOR: (zamglony doszczętnie)
To idea: Miłość ująć w słowa,
Zawrzeć ją jako źródło energii w sobie,
I gdy wyabstrachowana twej schizy połowa..
GENIUSZ: (wtrącając się)
To chyba w śmiertelnej dobie.
IZYDOR: (spoglądnąłszy mówi dalej)
W jedną się definicję złączy-
Pełną i trafiającą w brzmienie –
Jak kaskady znaczeń, strumienie
Myśli szlifowanych. Każda z nich się kończy
Wygłosem i w eter ulatuje.
GENIUSZ: O Miłości i ja zaperoruję
Tej nie zakujesz w definicyj nawet wiele.
Miłość jest jak wysokopienne ziele,
Gdy słońce żarzy i pokropi deszczyk,
A w trawie upojnej dźwięczy ciepło świerszczyk.
Miłości nie ujmiesz – to nimfa eteryczna
Co o świcie i zmierzchu stąpa po jeziorze
Gładko. To różana królewna somnambulliczna,
Co kołyszą ją zachody, rozbudzają zorze.
IZYDOR: Ach, widzę – oczyma wyobraźni..
GENIUSZ: On tonie, odurzony wizją, w labiryncie jaźni.
Miłość jest nieuchwytna tak dalece.
IZYDOR: Ja jednak uchwyciłszy ją przecie..
GENIUSZ: Puściłeś niczym gnuśny gad.
IZYDOR: Ach, twe słowa sączą jad,
Mój ustrój się wewnątrz ziębi.
GENIUSZ: Cyt, w mowie to my obaj biegli.
Lecz Miłość to uczucie niewyrażone.
IZYDOR: Zrozumiem może, gdy pojmę kobietę za żonę.
GENIUSZ: Nie, wątpię Izydorze, przecie,
Żona jest zawsze równa kobiecie.
Dosyć jednak tej jałowej rozmowy,
Przejdźmy teraz w tok myślenia nowy.

NA RYNKU MIEJSKIM SCENA 2
IZYDOR: Podejdźmy teraz Geniuszu do tego
Człowieka w obejściu wyjątkowego.
GENIUSZ: To pisarz – panteista i romantyk. Nieznany,
A to dlatego, że stroskany
Nieszczęściami, przestał rozmawiać z kimkolwiek,
Żaden do mowy nie zmusi go człowiek.
Arcydzieło własne wyrzucił w ogień,
Pamiętny to był wśród filologów dzień.
IZYDOR: Dlaczego milczy? Czy coś z jego głosem?
GENIUSZ: Ale to dziwne, patrzy na nas ukosem.
IZYDOR: W pustelnię bezdźwięczną się zamknął. Czemu??
GENIUSZ: Podejdźmy, pytanie to zadajmy jemu.
IZYDOR: Powiedzże mistrzu – czemu milczysz usilnie??
ARTYSTA: Przyglądam się pilnie.
GENIUSZ: Przemówił, co za dziw!
ARTYSTA: Bo zjawił się ktoś godny mych niw
Izydorze moc w tobie jasnym płonie blaskiem,
Mowy twe winny być wieńczone oklaskiem.
Precyzja nazewnictwa twojego języka,
Jądra znaczenia słów dotyka
I dźwięczy głosem nieśmiertelnej pamięci..
Nie mówili tak nawet najdostojniejsi święci.
Dlatego rozedrgam eter w falę,
Czymś, moi mili, wam się pochwalę:
Świat znać można jedynie przez pryzmat słów,
Co mienią się znaczeniami. I tyle, ile głów –
Tyle prawd odnajdziesz w ich wnętrzu,
Solucje krążą wokoło, wirują w powietrzu.
IZYDOR: Tak, słowa mogą mieć wielką siłę.
GENIUSZ: Dają nowe życie, zatrzaskują mogiłę.
ARTYSTA: Ja.. mówić zaprzestałem dlatego,
Że nic do powiedzenia nowego.
A jak się rozgadam,
To na swój język wsiadam
I mknę na nim, a słowa mówią.. mnie.
GENIUSZ: Mistrzu przestań, toż każdy dobrze wie.
ARTYSTA: Każdy to brzmi jak nikt. Zgadza się?
A ja będę mówił co chcę i kiedy chcę!
IZYDOR: (zamyślony nad kwestią: „słowa mówią mnie”)
Kryształy struktur podświadomości językowej.
GENIUSZ: (patrząc zdziwiony nowym zamyśleniem Izydora)
Można by spisać trzy tomy herezji naukowej.
ARTYSTA: myśl ma w wydźwięku, co najmniej dwa znaczenia,
Rózniczkowana czterowymiarowym wariantem jeszcze się zmienia.
GENIUSZ: Po prostu każdy kij ma dwa końce.
IZYDOR: Setki kijów na podleśnej łące.
ARTYSTA: I dojdź tu do sensu prawdziwego..
Geniuszu! Filologu! Czy masz radę kollego?
GENIUSZ: Ale milczeć?? By nie mówić na wspak sobie.
ARTYSTA: W ten sposób wolę ducha żłobię.
Przemyślałszy, ułożyłszy frazę mą nicuję,
Symbolami nasycam, metaforyzuję.
GENIUSZ: Ej, mistrzu, nie przesadzasz,
Ty zawsze zbyt wiele gadasz.
ARTYSTA: Bo słowa są jak remedium na te stany,
Gdy całkiem pozbawiony jesteś many,
Słowa kondensują całe dymensje..
IZYDOR: Rozumiem mistrzu twoje intencje.
GENIUSZ: Nie dziwię się, że milczy –
Szczery do bólu syn wilczy.
IZYDOR: Jeszcze jedno pytanie – o twoje dzieło.
Powiedz, czy myśl jego przewodnią wielu pojęło?
ARTYSTA: Nie po to pisałem moje dzieło,
Aby je wielu pojęło.
Czułem je w sobie jak nowotwór spod skóry,
Wersety me kreśliłem pod natchnieniem natury.
Wszechduch, w porywie weny istnienia,
Myśli w jakiś wyższy ład odmienia –
W chaosie znajdując harmonię.
GENIUSZ: Studiowałeś wnikliwie tę demagogię.
ARTYSTA: Łączyć sprzeczności taką mam metodę.
GENIUSZ: I liczyć na fortunę, by utrafić w modę.
ARTYSTA: Zgodzony paradoks ma tyle uroku,
Ile dojrzały owoc soku.
„ekstrema się stykają”,
ale forpoczty rozwoju to dobrze znają.
Taka to właśnie rola pisarza,
Że nowe słowo-świat, tak rzadko się zdarza.
IZYDOR: Fenomenalny jesteś w wymowie.
ARTYSTA: Zrównam nawet tobie.
GENIUSZ: Izydor wędruje by słuchać właśnie.
ARTYSTA: Izydorze, coś ci wyjaśnię.
W łańcuchu pamięci wiecznej jesteś ostatnim ogniwem
Niesiony na wzgórze Kalliopy myśli porywem.
Szczytu dobywasz, zleczyłszy myśl swoją
I jak bohater okuty zbroją,
Okrzyk tryumfalny wydajesz – niemy.
GENIUSZ: Czekając na kolejny przypływ weny.
IZYDOR: Artysto, powiedz nam jeszcze o wyzwolonej Sztuce.
ARTYSTA: Primo – nie występuje ona przeciw konwencjom czy nauce,
Dwa – jest bytem autonomicznym, samym dla siebie,
Jak ją ująć w słowa – tego nikt nie wie.
Zrozumieć się nie staraj, bracie, poczuj,
Podróżą transcendentalną się rozkoszuj.
GENIUSZ: Podróż to nieodzowny warunek poznania,
Wiele jest jeszcze spraw do omawiania.
Ale czas nasz ucieka, dalej ruszać trzeba
Poznać nam więcej zjadaczy chleba.

NA RYNKU MIEJSKIM SCENA 3
IZYDOR: Wobec tego rozmówmy się z tym człowiekiem
Co tak prommienistym jaśnieje uśmiechem.
GENIUSZ: To ziół sprzedawca.
IZYDOR: Many ziemskiej dostawca.
GENIUSZ: Rozmowa z nim może być ciekawa.
IZYDOR: Zachęta twoja, Geniuszu, optymizmem napawa.
Zostawmy osoby w tym miejscu uboczne.
GENIUSZ: Dobrze więc, ja rozpocznę:
Witaj przyjacielu,
Czy szepniesz nam coś o zielu?
ZIOŁATY: Powiem ci coś, drogi bracie,
Chociaż czy coś macie
Przeciw, bym zapalił uprzednio.
IZYDOR: W tej materii - nam wszystko jedno.
ZIOŁATY: Może przypalicie ze mną
Fajki dwie czy niejedną.
GENIUSZ: Nie, ja dziękuję.
IZYDOR: A ja chętnie spróbuję (pali fajkę)
ZIOŁATY: Przygrzałszy ogniem materiał.. (pali fajkę)
IZYDOR: Toś mnie, bracie, sobie zjednał.
ZIOŁATY: Jak Amerykanie rdzenni – Indianie
Palili fajkę pokoju. Mój panie... (pali fajkę)
Geniuszu czemuż to odmawiasz??
IZYDOR: Obserwacją się mnożącą zabawiasz.
GENIUSZ: Chcę zdekonstruować upalonych kollegów.
ZIOŁATY: Nie trzeba ci takich zabiegów,
Wszakże my tobie przyjazną podajemy rękę,
W dowód zaśpiewam ci piosenkę:
O zielu,
Co je pali wielu,
Nielegalnie..
GENIUSZ: Rymujesz banalnie.
ZIOŁATY: W tym właśnie wielki sens – słowa prostego
Popularyzacja. Do tego
Legalna marihuana
Zamiast wódki dzbana.
Przecież alkohol, kiełbasa, pety i kawa,
To zwykłego człowieka codzienna strawa.
My zaś natury wytwór: KONOPIE,
Chcielibyśmy wpisać w naszą utopię
IZYDOR: Tetrahydrokanabinol – nadrealizm.
ZIOŁATY: Życia pod władzą karną fatalizm.
IZYDOR: Niezrozumienie.
ZIOŁATY: Na politycznej arenie.
A cała gałąź infrastruktury,
Czeka na impuls, który
Wprowadzi substancję do rury
Zapalną i eksplozją zieleni
Rzeczywistość odmieni,
W zgoła całkiem znośną,
Gdzie to w parkach rosną
Drzewka jednoroczne.
GENIUSZ: Lecz fakty naoczne,
Są takie,
Że za ziółko w kieszeni – trafiasz koleś w pakie.
ZIOŁATY: Bo, moi mili, nasza demokracja,
To zawsze bogatszego racja.
GENIUSZ: Cóż wobec tego?
ZIOŁATY: Właściwie to nic kollego.
Ale gdyby legalizującą przeforsować ustawę
Można by wówczas co dzień palić trawę
I cieszyć się choćby najzwyczajniejszą chwilą.
GENIUSZ: Tak, ziółka z pewnością czas umilą
Ale przed nami rychła, pod górę, droga
Dokąd, z rzadka, człowieka prowadzi noga.
(pożegnałszy się serdecznie rozchodzą się)

U PUSTELNIKA
Izydor wespół z Geniuszem, wspinając się, docierają do domku pustelnika.
IZYDOR: Cóż to za miejsce z tak rozległym widokiem,
Do którego prędkim wspinamy się krokiem.
GENIUSZ: To pustelnia pewnego człowieka,
Ów z pewnością na nas nie czeka,
Ani się nas spodziewa.
IZYDOR: To może go nie ma?
GENIUSZ: Dotarliśmy, to jego chatka na hali.
IZYDOR: Spójrz widać tam miasto w oddali.
GENIUSZ: Nie miasto nas tu interesuje.
IZYDOR: Ale co to w powietrzu czuję..
GENIUSZ: Zapach palonego ziela.
IZYDOR: Tu znajdę przyjaciela.
GENIUSZ: Uderzmy w kołatke u jego drzwi.
(pustelnik wychodzi na próg z fajką dymiącą i mówi nieszczerze)
PUSTELNIK: Witajcie! Goście moi mili!
Co was sprowadza w progi mej samotni.
GENIUSZ: My tu, przyjacielu, nie jesteśmy istotni.
IZYDOR: Wyszedłszy z rynku miejskiego – tłocznego,
Ruszyliśmy wprost do biegunu drugiego.
GENIUSZ: Powiedz nam: jak żyć w tej odosobnionej enklawie?
Sypiać samotnie o własnej strawie?
PUSTELNIK: Życ jest nielekko
Choć można się przyuczyć,
Jak w trumnie wieko
Zamknąć – świat przygłuszyć.
We snach egoistą jesteś, na pewno
I wobec tego wszystko jedno,
Czy twoje łoże grzeje inne ciało,
Mi, częstokroć, było z innym miejsca mało.
IZYDOR: Czemu jednak się z rynku usunąłeś??
PUSTELNIK: Tymi słowami moją czułą strunę drgnąłeś:
Bo człeka forma z międzyludzkiego spięcia wynika
I żadna to nie jest matematyka.
Twój kształt się stwarza między nimi – i niejeden,
Tego, moi mili, jestem pewien,
Wykreuje twój wizerunek całkiem odmienny..
IZYDOR: Molocha egoizm sturamienny.
PUSTELNIK: Właśnie, rozumiesz to dobrze,
Dlatego wolę w pojedynkę
Maltretować mózgową szyszynkę.
W mej pustelni zamknąłem się 33 lata temu
I taki zabieg radzę każdemu,
Kto nowe światy chce budować,
Formę własną konstruować..
Ja nie chcę żyć z dnia na dzień, tylko: pomału
A samotność pomaga mi uczynić konkret z potencjału.
GENIUSZ: Masz rację: wszystkiego na raz nie zniesiesz
Później wyjaśnić to trzeba. Przecież
Cóż ciekawszego NAD człowieka?
IZYDOR: Pełna ludzi biblioteka.
PUSTELNIK: Książek nie odpuszczam nigdy
Z nich człowieka wyłuszczam. I gdy
Myśl nieuchwytną czuję..
IZYDOR: Mało istnienia w twym życiu smakuję.
PUSTELNIK(rozgniewany): Dlatego w progi mej samotni was nie wpuszczę,
Co byście ino nie psuli aury,
Zaraz by tu zawoła
no tłuszczę
I nawiedzały by mnie jakieś giaury.
IZYDOR: Dobrze, idziemy już swoją dróżką –
Za tą skarpą w sen biały mkniemy.
GENIUSZ: Wędrówki sam zażyczyłeś sobie.
IZYDOR: Dalejże, choćbym miał skończyć w grobie.

WŚRÓD UPADŁYCH ANIOŁÓW
GENIUSZ: Spójrz. To upadłych aniołów dziedzina,
Tutaj się czeluść piekła zaczyna.
IZYDOR: Ach widzę pośród stołów siedzą.
Ale ich skrzydła, czy oni o tym wiedzą??
GENIUSZ: Tak, sami się zdecydowali na tę profanację.
IZYDOR: Ach tak, masz rację,
Jakbym pamiętał.. nie..
Ich źrenice – czarne i bezbrzeżne,
Niczym oceany bazaltu nieprzebrane,
Te anioły się stały niezależne,
Od wszystkiego co życiu jest dane.
GENIUSZ: Jakaś przemożna siła pcha ich ku upadkowi
I tak skałę woli dążenia żłobi.
Wszystko im się stało smętkiem, obłudą, podstępem zamknięte,
Na własne życzenie utonęli w tym piekle.
IZYDOR: Więc skruszyli swe skrzydła za cenę mądrości?
I cóż po mądrości, gdy nie ma w niej radości.
GENIUSZ: Tak, własne swe skrzydła zjedli..
IZYDOR: Zmarnieli, pobledli.
GENIUSZ: Aniele, ty, którego wzrok ku nam zwrócony.
ANIOŁ: Jakieś towarzystwo, jestem zaszczycony.
Wszak to Geniusz Filolog, z kasty swej wydalony,
Za głoszenie herezji wśród niegodnych tego
Pasujesz doskonale do grona naszego.
IZYDOR: Aniele tak piękny byłeś,
Lecz skruszyłeś swe skrzydła w pył drobny
I wchłonąłeś go. Teraz maszkarze raczej podobny,
Powiedz czemu to zrobiłeś??
ANIOŁ: By światło pojąć i wznieść się jeszcze wyżej,
Poczuć się mocniej, piękniej, lżej.(tutaj chichocze z głupia)
By z czary mądrości potępionej wypić łyk..
IZYDOR: Ach, głos jego niczym syk
Węża.
GENIUSZ: mowa z nim me czucie nadwyręża.
ANIOŁ: Cóż więc chcecie abym znikł??
IZYDOR: Nie! Powiedz, jakie to przemożne uczucie,
Spustoszyło duszę twą, co to za zatrucie??
ANIOŁ: Utrafiasz słowem w sedno.
Spustoszona ma dusza to jedno.
Drugie – myślałem o wolności przepaścistej,
Co za skarpą archaniołów mgłą owiana
Stacza się w dolinę zorzy świetlistej,
Ale już wiem to - tylko z rana.
GENIYUSZ: W południe jeszcze jarzy, lecz potem zapada zmrok.
ANIOŁ: Ja zaś, za krokiem postępowałem krok,
Aż wreszcie ujrzałem się w nocą spowitej głębi
I poczułem, że me serce więzi
Łańcuch próżności i w sobie słabym zadufania
I coś z czeluści tych mnie wygania..
Lecz co to?.... czy ja tonę?
A skrzydła me skruszone,
Wzdłuż ścieżki rozsypane..
GENIUSZ: Zużyłeś swoją manę..
ANIOŁ: I w czarnym zbudziłem się śnie.
IZYDOR: Zda się, coś podobnego zdarzyło się mnie.
Powiedz Aniele, czemu się nie podźwigniesz??
ANIOŁ: Ech, sam widzisz jak to, wiesz..
Ta pustka w mojej duszy,
Co wszystkie zmysły suszy.
Tu ciemność i tam próżnia,
Nikt już tu nie odróżnia
Przepaści czy niebiosów,
Miotanych wiatrem kłosów
Żyta,
Nikt o to już nie pyta.
Za to Alchemia - to nauki!
To bliska siostra Sztuki.
GENIUSZ: Natura lekarstwem na chemii toksyny,
Zioła co zbawienne kadzą dymy,
Zioła co pustkę przygłuszają
I poczucie wolności oddają.
ANIOŁ: Ach! Zioła, zioła,
To nie dla anioła.
IZYDOR; Upadłego.
ANIOŁ: Co z tego??
Krawędź ta wszystkim bliska,
Do tego krawędź bardzo śliska.
W jej stronę zerkają wszyscy,
Z Nadzieją w źrenicy duszy,
Zanim nie wpadną po uszy
I staną się nam bliscy.
GENIUSZ: Choć kiedyś pogardzali.
IZYDOR: Tak, oni nie znali
Tego poczucia końca, co cię ogarnia
W upadku. Razi oczy latarnia,
Mglista, niejasna, co przy blasku słońca
Jest iskrą. Tak, to poczucie końca
Do szału doprowadza,
Mózg w cząstki ci rozsadza
I łzy ci ciecą srodze..
GENIUSZ: Na pomoc mu – niebodze.
Cóżeś się tak zapędził w mowie??
ANIOŁ: Izydorze! Czyś perorował o sobie??
GENIUSZ: Prawda, te emocje tak czytelne.
IZYDOR(w zapamiętaniu): Poczucie końca śmiertelne!
GENIUSZ: Apokalipsa czy Armagieddon? Pytam.
ANIOŁ: Literackie bajki – y tam.
GENIUSZ: My dalej zdążać musimy przyjacielu.
Jednakowoż powiedz: czy jest was wielu??
ANIOŁ: O tak, lecz nikt tu już nie ufa w niego,
Co wszystkim wybacza – Miłosiernego.
GENIUSZ: Właśnie – zmierzamy w jego strony.
IZYDOR: W nieba błękit – bezkresny, niezmierzony.
GENIUSZ: Dlaczego upadłeś z nieba Lucyferze??
I błąkasz się po nocy sferze??
Miast światło swe rozsypać po świecie.
ANIOŁ: Ech, to nie takie proste, wiecie.
IZYDOR: Żegnaj więc pogrążony,
Zmierzajmy Geniuszu w Miłosiernego strony.

U MIŁOSIERNEGO
Bohaterowie wchodzą do pomieszczenia o kolistym kształcie, mdłe światło. Salę otaczają kolumny łączące się za pomocą arkad. Na jednej z nich wisi gong z wijącymi się arabeskami, tudzież napisy z misterną ornamentyką.
GENIUSZ: Zobacz oto jest Miłosierny,
Co syna miał Nazarejczyka. Wierny
On swoim dogmatom. Zapisanym
W kanonicznych księgach, znanym
Wyznawcom w piśmie oczytanym.
IZYDOR: Więc spotkać jest go nam danym.
Podejdźmy bliżej do jego tronu.
GENIUSZ: Żeby go zbudzić, trzeba użyć dzwonu,
A raczej gongu, co tam zamocowany na arkadzie.
IZYDOR: Ja w gong uderzę w takim razie.(gong)
MIŁOSIERNY: Któż w dwutysięczną czwartą
Godzinę snu mego, w gong tłucze?!
Jeśli to znowu o gawiedź nienażartą
Chodzi, to zaraz was nauczę!
GENIUSZ: Nie wybacz, o czarny panie Boże.
IZYDOR: Zawędrowałszy w twe bezdroże..
MIŁOSIERNY: Bo pewnie chcecie przebaczenia lub promocyjne zbawienie,
Ostatnio liczę po trochę wyższej cenie.
IZYDOR: Takem myślał, że ty to masz tu interesik
I zapisujesz w swój czarny notesik,
Me błędy i przewiny, czy nawet szaleństwo
Co mnie opętało gdym ujrzał strach
W garstce popiołu. BŁOGOSŁAWIEŃSTWO
Przeznaczyłeś mi, bo w moich snach..
MIŁOSIERNY: Nie ja choć i bluzgam czasem,
To powiem wam nawiasem,
Że nie mam ja mocy,
Rządzącą porą dnia i nocy.
Jakoś mnie tak wyabstrachowano,
Z mentalności, co ludziom raz dano.
Każdy z nich w transcendent podąża uparcie,
Chyba, iż mu przesłoni widok spanie, żarcie
I zajęć innych cała masa.
GENIUSZ: Wszak nie chce być zezwierzęcona rasa
Ludzi.
Bo każdy z nich się trudzi,
Pracuje, medytuje.
IZYDOR: Tak czuję, teraz czuję
Ten czarny pan Bóg jest we mnie
I to ja tworzę prajednię.
MIŁOSIERNY: Stój!! Mówco megalomanie,
Czy przyglądałeś się bramie,
Co tutaj ci drogę otworzyła,
Widziałeś jakimi słowami mówiła??
GENIUSZ: Tak, napis tam wyryty w żelazie,
Informował, że w razie
Gniewu Miłosiernego – uciekać czym prędzej.
MIŁOSIERNY: Zgińcie, zgińcie najnędzniej (stuka laską, ale nic się nie dzieje, potem zaczyna się pienić desperacko i antypatycznie)
IZYDOR: Och czemu tak zgorzkniały jesteś ja wystarcze.
MIŁOSIERNY: Zaraz jak na was zawarczę.
Nie ma dla bezbożnika przebaczenia,
Nie dostąpi ów nigdy wniebowstąpienia.
GENIUSZ: Gniewny on niczym człowiek pełen zawiści.
IZYDOR: A głos jego melodią nienawiści.
Uchodźmy prędko Geniuszu.
GENIUSZ: Tak, mnóstwo w nim animuszu,
Gdy ma kogoś ukarać srodze,
IZYDOR: Gdy mu ktoś stanie na drodze.
GENIUSZ: Ofiar pożąda, ślepego posłuszeństwa.
IZYDOR: Czy nie uniknę już tego pomówicielstwa??
Co mnie prowadzi w prawdy ostateczne??
To we mnie zapisane są wyroki wieczne.
Proroctwa co się wypełnią..
MIŁOSIERNY: Ty, coś się nazwał „prajednią”.
Chciałbyś przeprowadzić wywiad z panem Bogiem,
Zatytułowałszy go dialogiem,
Miałbyś z tego zysk wielki,
Gdyż chwali p. Boga duch wszelki.
GENIUSZ: Może by coś wpadło do sakiewki
(wchodzi Papież, który słyszał stukot laski Miłosiernego)
PAPIEŻ: Syty byś był i miałbyś dziewki.(spostrzegłszy, iż palnął głupstwo nadrabia patosem miny)
MIŁOSIERNY: Zjawił się Papież, mój orator w szeregach pierwszy J. P. czy drugi??
Co spisał więcej od M.. wierszy.
PAPIEŻ: Oto jestem, mój panie,
Któż przerwał ci twe spanie??
GENIUSZ: To my _ Geniusz i Izydor.
PAPIEŻ: To jakiś smoczy jęzor,
Chce dogmatów naszych słuszność zakwestionować,
Synu!!.. psiej wiary zaczynasz żałować?!
IZYDOR: Nie, to wy u ludzi macie dług,
Choć wymagacie właśnie posług.
GENIUSZ: Lud to pieniądze na datki trwoni,
Które zostają w kaście księży, a oni
Obżarci, zadufani ferują kazania.
PAPIEŻ: Pomyśl, ile będziesz miał do odszczekania.
Cofnij co powiedziałeś błaźnie!
IZYDOR: Choćbym miał w piekle odbyć kaźnie,
To nie zagłuszy słów Geniusza,
Kwestia ta do głębi mnie porusza.
GENIUSZ: Bo przecież tyle ludowego majątku
W ich rękach. To chyba nie w porządku??
IZYDOR: Błogosławieni prostaczkowie.
PAPIEŻ: Słuchajmy co ten powie.
IZYDOR: Księże szacunku wymagasz chocieś niegodny.
W dostatku opływasz, chociaż niejeden głodny
Wyznawca. W materii się kochasz i lubisz przedmioty
Co będzie grzechem biednego niecnoty.
GENIUSZ: Hierarchia Kościoła to ludzka rzecz jedynie.
IZYDOR: Dobrze, że ofiarą nie jest kąpiel w winie,
Tylko łyków kilka.
GENIUSZ: To i tak mało dla takiego wilka.
PAPIEŻ: Nie – ludowi pomagamy – organizujemy charytatywne akcje
IZYDOR: JA GŁOSZĘ Z WSZELKIEJ WIARY EMANCYPACJĘ!
PAPIEŻ: Gotujemy dla baranków bożych strawę
I na humoru ich poprawę..
Zresztą, ta nasza religijna koniunktura,
To nie taka czarna dziura.
GENIUSZ: No fakt, to tylko sekta ludzi przecie.
IZYDOR: Chodźmy już, odrzuciwszy te śmiecie.
GENIUSZ: Pal was diabli. My idziemy dalej.
IZYDOR: W ogród śmiertelnie chłodnych alej,
Gdzie czerń spowija wszelkie kształty.

U RUBIEŻY ŚMIERCI
Bohaterowie, wśród nieprzejrzanej czerni zbliżają się do jasno oświetlonego, zawieszonego w próżni, stołu. U początku sceny szepczą do siebie, zerkając kątem oka w stronę światła. Biała Pani Śmierć z cichutka podśpiewuje lub nuci wesołą melodię.
IZYDOR: Proza życia uderza tu strasznie..
GENIUSZ: Właśnie,
Bo tu się życie kończy na zawsze
I to nie to samo, co jak człowiek zaśnie.
O wiele głębiej wówczas upadasz
I gdy zaświaty nieprzejrzane czernią badasz,
Tam oni twój zezwłok elegancko ubiorą
I do trumny go włożyłszy, zawołają klechę,
Który kazanie odprawi. Zbiorą
Się bliscy. Na wieko trumny skręcą dechę.
Może ktoś zapłacze, może łzę uroni,
Ale nic nie odmieni życia tej ironii..
IZYDOR: Zobacz to Ona, ale jakaś niepodobna,
Wygląda jak dziewczynka nadobna.
A pióro w jej ręku – z skrzydła archanioła wyrwane
I w księgę przed nią słowa powypisywane.
GENIUSZ: To księga umarłych, w której moribundy w kolumnie
Figurują, i dzień i noc tak tłumnie
I skrzętnie notowani w jej brulionie,
Liczba ich będzie wielka – nawet przy milionie.
IZYDOR: Śliczne ma liczka – rumiane, zdrowe,
Przypomina trochę młodziutką wdowę.
GENIUSZ: Masz rację śliczne liczka.
IZYDOR: Geniuszu spójrz. To przecież urzędniczka!
GENIUSZ: Tak, to ironia życia – śmierć.
IZYDOR: Głębiej w mój umysł jeszcze wierć!
GENIUSZ: Toż zbliżmy się do niej – śmiało!
Spytajmy gdy ci mało!
IZYDOR: (zbliżywszy się)
O pani. Po co żyć muszę???
Cierpieć tułaczki próżnej katusze???
SMIERĆ: Chcesz wiedzieć to młodzieńcze??
Tak wcześnie
Umierać – to zwierzęce,
Poczekaj trochę jeszcze.
IZYDOR: O pięknolica pani, po co?
By zbłądzić zimną nocą?
Ach! Gdyby zamknąć oczy – w zenicie własnej mocy..
O tak, to szczytem byłoby rozkoszy!!
ŚMIERĆ: Izydorze. Świat ci się widowiskiem stał krwawym,
Więc podążyłeś krokiem żwawym,
W moją pustelnię... Zapewnię
Cię jednak – Jest w tobie siła legionu,
A głos twój – głosem głuchego północy dzwonu.
Na wpis do mej księgi przyjdzie pora.
Odpowiedzi są wpisane w tęczówkę twego oka
I uwierz – nikt nie patrzy z wysoka,
Czy błędu nie popełniasz czasem,
Brnąc tym szumiącym melodią nienawiści lasem.
Dlatego nie śnij o mnie więcej
I odejdź w swą stronę, proszę, czym prędzej.
(oddalają się, a pani Śmierć znika)

EPILOG
Dwa światła na bohaterów sceny.
IZYDOR: Gwoliż jakim kaprysom, próżna wciąż moja tułaczka życiowa
GENIUSZ: Stale narzekać - to forma niezdrowa.
IZYDOR: Ja nie narzekam, jedynie końca doczekać nie mogę,
Wnętrze mi rozrywa w mózgu czuję trwogę.
GENIUSZ: Dlaczego –powiedz przyjacielu- nie odrzucisz stresu,
Co zżera ci trzewia. Naucz się moresu.
IZYDOR: Dlatego tworzę, każdej chwili
Artystą życia jestem, moi mili,
Cała ta moja przez dymensje wyprawa
To dla mnie nie taka prosta sprawa.
Jestem nerwem Wszechducha
Wobec czego, każdy, kto mnie uważnie słucha,
Z Wszechduchem jedność odczuwać może,
Jawiącą się w każdym tęczy kolorze.
I każdej chwili me wnętrze rozsadza
Niespełnienie łaknące ognia. Zgadza
Się, wszystko co pomyślałem się stało,
Stale mnie coś do krawędzi doprowadzało
Nawet wiatr wiejący porankiem błękitnym..
GENIUSZ: Jesteś Izydorze przykładem dobitnym,
Egzemplifikujesz fenomen WALECZNEGO pacyfisty,
Postawa, wzrok twój mglisty
I to w niebycie pogrążenie nierozsądne.
IZYDOR: Tak, dziś swoje życie rozetnę
Na części. Cykle przeminione przeszedłszy,
Powstanę z prochu, silniejszy i większy.
Wymowy ostrzem napiętnuje wszelkie fałsze,
Oślim uporem ukształtuję najwytrwalsze
Poczucie woli dążenia, złączonego z mocą
I jak gwiazdy w noc lipcową zamigocą
Firmamenty. Wędrówka mojej jaźni,
Historia mej z ludźmi na ziemi przyjaźni.
GENIUSZ: Na papier biały z drzew ściętych
Ustrukturowane wpisałeś myśli segmenty.
W księgę nieśmiertelnej herezjady..
IZYDOR: Fikcją konfabulować – mam obawy,
Czy jest w tym sens głębszy, we wstrząsaniu??
GENIUSZ: Odbiorcy Sztuki – percepcji epatowaniu.
IZYDOR: Wobec stresu ponadzmysłowego, który mię trawi
I daremnej walki ze złudy wiatrakami,
Stwarzam w mej dłoni rewolwer bębenkowy
By srebrną kulą położyć kres tej epigonii.
GENIUSZ: To już jest jakieś rozwiązanie,
A po tym czynie to, mój panie,
Wędrujesz eterem w dymensje Afrodyty,
Gdzie Miłość tylko stanowi istnienie
I gdy duch twój z nienawiści obmyty,
Merkury zsyła na ciebie prawdy tylko objawienie.
IZYDOR: Świat swój odnajduje, kto świat swój utracił.(strzela sobie w łeb)
GENIUSZ: ACH!! Głupiec, zbyt wielką cenę zapłacił.
A teraz leży w kałuży krwi, bez twarzy.
Bo przecież to każdy z ludzi marzy:
By go dostrzeżono. I by samotność jednostki otoczyli
(nie umniejszając tego do krotochwili)
warownym murem kultury. Stworzono raj sztuczny,
niestety. Zaś aby aplauz wieńczył cię huczny
w epoce tej więcej trzeba niż do tej pory
i z rzadka ktokolwiek przyznaje fory,
Toteż gdy wyjdziesz z teatru i postąpisz na bruk,
Niech cię nie zdziwi wzmożony serca stuk,
Bo Wszechduch istnienia poNADzmysłowego
Szuka powinowactwa z nim Twojego.
(klaska w dłonie, znika we mgle).
koniec


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz