sobota, 27 kwietnia 2024

O GRACH KOMPUTEROWYCH

 Dzień dobry Czytelniku.

Piszę bo lubię to robić. Bawi mnie to, uważam, iż czas spędzony przy pisaniu to twórczość, budowanie ponad siebie. Wszyscy twórcy twardzi są - rzecze Zaratustra, a mój Pan Profesor twierdzi, że filologowie są bardzo różni. Jak ze wszystkim - im więcej godzin zainwestujesz, tym lepszy się staniesz w tej profesji. A co z czasem inwestowanym w zabawę? Czy ma to jakieś przełożenie na realne życie? Czy może opłaci się to dopiero po drugiej stronie? Jakaś reklama głosiła hasło: “Twoje dziecko robi coś bardzo ważnego: bawi się”. I dziś chcę ten aspekt egzystencji poruszyć, zawężając go do gier komputerowych.

Komputery pracowały w domu nieomalże od kiedy pamiętam. Dziękuję Wujkowi inżynierowi, że wprowadził ten sprzęt w moje życie i normalnym stało się, że mam własny komputer. Gdy byłem dzieckiem wykorzystywałem go jedynie do zabawy, do grania w gry. Teraz bawię się jeszcze budując bloga i nagrywając audiobooki, całkiem niedawno zaprojektowałem wizytówkę, także robię zakupy wysyłkowe, słucham muzyki, oglądam filmy, mam skrzynkę pocztową. Ale mam na myśli gry. Było ich tak wiele, że większości tytułów nie pamiętam, niektóre zajęły mnie na krótką chwilę i nie ma sensu o nich wspominać. Ale do rzeczy.

Pierwszy komputer w domu - na użytek mojego starszego brata Pawła i mój - zwał się Commodore 64. Niewiarygodna maszyna, na której graliśmy w River Raid, Commando i wyścigi formuł. W samochodówce ścierały się opony i trzeba było kontrolować i zaplanować zjazd na pit stop, by je wymienić, dolać paliwa. Zakręty pokonywało się joystickiem i potrzebna była jedynie cierpliwość. W Commando biegło się ludzikiem z karabinem i niszczyło wszystko wokół, zabijało wrogich żołnierzy. Oprócz tych trzech wymienionych gier pamiętam jeszcze walki barbarzyńców z mieczami. Coś prekursorskiego względem Tekkena i Mortal Kombat. Zadawało się kilka różnych ciosów, w czym jeden był fatalny: odcinało się wrogowi głowę i zwyciężało. Wszystko za pomocą joysticka. Te lata zacierają się w mojej pamięci i nie wiem czy to już gry z komputera Amiga 500 czy jeszcze Commodore 64.

Sensible Soccer - Amiga 500 - rewelacyjna symulacja piłki nożnej, którą do piętnastego roku życia kochałem, uwielbiałem ponad wszystko. W tę grę zainwestowałem mnóstwo godzin i byłem w nią naprawdę dobry. Sympatyczne ludziki, mające charakterystykę zdolności, kopały piłkę, by wbić ją do bramki rywali. Gapiłem się w monitor i sterowałem joystickiem aż do bólu głowy i mdłości. Z tej samej korporacji wydali Cannon Fooder. Podobne sympatyczne ludziki - żołnierze, w misjach w Wietnamie, walczące o pokój na świecie. Z każdą misją, gdy zdobywali kolejne szarże wojskowe, stawali się bardziej zabójczy. Kolejno nastąpił upgrade do Amigi i mieliśmy w domu model 1200. Tam broniłem planety Ziemia przed najeźdźcami z kosmosu w grze X-COM enemy unknown. Rewelacja, pokochałem wówczas strategie turowe z widokiem izometrycznym. Budowałem bazę, opracowywałem projekty nowych broni i samolotów, ulepszałem pancerze i zdobywałem elerium-115, nowoczesne paliwo patentu ufoludków. Ci też różnili się między sobą: sectoidy, floatery i mutony, i jeszcze kilka rodzajów. Różne rozmiary statków obcych, zestrzelonych, lub takich, które wylądowały i zaskoczyła je moja ekipa. Elementy RPG, rozwój komandosów: więcej punktów ruchu, lepsza celność, szybsza reakcja. Wszystko to bardzo lubię.

W tym samym mniej więcej czasie kupiliśmy z bratem Playstation - “szaraka” jak zwano tę maszynkę. Pierwszy Tekken - mistrzostwo świata, rewelacja, uwielbienie do granic bezsenności. Koledzy i bijatyka. Nie kończące się pojedynki. Moją postacią w jedynce był Paul Phoenix, najczęściej najlepszy podczas staczanych bitew. Joypad - nowość w zakresie interfejsu - służył mi doskonale. Moja częstotliwość klikania i pomysł na zadawanie ciosów okazywały się najtrafniejsze. Zaraz potem Tekken 2 - udoskonalony, wzbogacony kontrami; w tę część graliśmy najdłużej i najwięcej. Playstation oferowało również genialny symulator wyścigów samochodowych. Gra pod tytułem Gran Tourismo. Dziesiątki modeli samochodów, testy na prawo jazdy, tuning, za zarobione - wygranymi w wyścigach - pieniądze. Moje Mitsubiszi miało ponad osiemset koni i brakowało mu tylko skrzydeł by odlecieć. Na tę serię konsoli jeszcze pamiętam świetne wyścigi kosmicznych bolidów - Wipeout. Gdzie z bratem ścigaliśmy się o ułamki sekund, polepszając wynik na różnych torach. No i druga najważniejsza gra w mojej historii - Final Fantasy VII - największa przygoda mojego życia, serio. Genialna fabuła, gdzie ratuje się planetę przed jej “wysuszeniem” z życiodajnej esencji “mako”. Grupa bohaterów przemierza świat i walczy z przeróżnymi potworami. Oczywiście element RPG, rozwój postaci, coraz lepsze bronie, silniejsza magia, potężniejsze Summony. Czary przywołujące do walki zabójcze stworzenia, od rozpędzonych, podobnych do strusi - chocoboosów, przez Tytana przywalającego wroga trzęsieniem ziemi, aż do smoków ziejących ogniem. Ifryt, Ramuh, Shiva. Ogień zabójczy dla żywych stworzeń, błyskawica niszcząca roboty i konstrukty mechaniczne, świat bogaty w rozwiązania skuteczne, a wszystko to z piękną jak na tamte czasy grafiką. Ostatnia walka to symfonia zniszczenia. Naprawdę FF 7 to gra, dla której zachwytowi brak słów by go opowiedzieć. Kolejno jakoś koło roku 2003 kupiłem swojego pierwszego PC. Z tych czasów pamiętam Fallout Tactics i Diablo II. Spędziłem mnóstwo czasu bawiąc się świetnie. Diablo 2 to już z łącznością z Internetem, duele z żywymi graczami. Jeszcze jedna gra przychodzi mi na myśl - Scions of Fate. Sympatyczny ludzik zabijający by zdobywać doświadczenie. Pamięć przywołuje teraz Playstation 2 i Tekken 5, gdzie moim wojownikiem stał się Bryan Fury. Pro Evolution Soccer, Medal of Honor, Call of Duty. Dwa ostatnie tytuły osadzone w realiach drugiej wojny światowej. Duży telewizor zastąpił monitor z przelotką, lub mały telewizor. Ale grałem już coraz mniej. Bardziej bawiło mnie czytanie książek i trzeba było podjąć pracę zarobkową by się utrzymać, a za czym szło, że miało się mniej wolnego czasu. Ale gdy kupiłem laptopa Core i3 Lenovo, prawie przeszedłem Diablo 3. Krzyżowcem, który szarżował uderzając tarczą, miał zdolność posługiwania się bronią dwuręczną - jedną ręką. Warhammer 40000 Dawn of War - pierwsza część i druga. Genialna gra, do której myślę, iż mógłbym wrócić. Playstation 4 i Tekken 7, kolejna porcja wspaniałych bitw i pojedynków, znów jestem najczęściej najlepszy. Niedawno odzyskałem dziecięcą radość z grania. Przeszedłem Chaosbane - hack’n’slash, a teraz jestem w trakcie przygody Final Fantasy VII Remake.

Pominąłem dwa razy tyle tytułów, co wymieniłem w tym tekście. Zabawy było zatem o wiele więcej. Lemmingi, Wormsy, Resident Evil to tylko kilka przywołanych gier z przebogatego repertuaru jaki jest dostępny i wykorzystany. Civilization III. Rome Total War. Heroes of Might and Magic, Baldurs Gate, Frater, The Settlers i dużo więcej. Zapomniałem o wartym zaznaczenia Final Fantasy Tactics, które ukończyłem zwycięstwem.

niedziela, 21 kwietnia 2024

O POEZJI

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś o jednym z najpiękniejszych fenomenów na świecie. O poezji. Melodii, która porusza struny duszy i dźwięczy jej choćby najcichszymi tonami. O zachwycie odbierającym oddech, o oczarowaniu tak wielkim, że nie znajduje słów by się wypowiedzieć. Rodzi się pytanie: co ja o tym mogę wiedzieć w ograniczeniu swoim, albo jeszcze mogłem spojrzeć w blask tego słońca, i błądzę teraz po omacku. Niemniej jednak chcę podjąć się próby krótkiego spojrzenia na temat poezji, stworzenia przyczynka do rozmyślań, chcę być przygrywką dla lepszych graczy.

Poezja to bardzo obszerny zbiór. Można nie mieć na myśli wierszy, gdy ją konsumujemy. Smak każdego z nas to na ogół temat zakazany, synonim gustu, o którym się nie dyskutuje. Ale całe życie jest waśnią o gusta i smaki, jak rzecze Zaratustra. Sądzę podobnie, i tożsamo, jak ten Wielki Marzyciel, myślę, iż ocena rzeczy to jej skarb.

Dobrze przyrządzony, wykwintny obiad może być poezją. Z dużą dozą prawdopodobieństwa może nią być pejzaż malowany pędzlem natury, przyrody, Matki Ziemi. Spojrzenie z wysokiego szczytu (na który często wspinają się poeci) musi być swym wszechogarniającym ogromem poetyckie. Poezją może być kombinacja ciosów boksera nokautującego pretendera do tytułu mistrza świata. Są również przykłady prozy poetyckiej. Czyli sytuacja gdy zwykłe słowa nabierają magii, wzniosłości, trafiają coś, co przekracza granicę interpretacji i właśnie tam jest najbardziej sobą (Witold Gombrowicz). Głos poezji można słyszeć z wielu miejsc, spostrzegać ją w przeróżnych obrazach, smakować ją na podniebieniu w niecodziennych, lub zgoła zwykłych okolicznościach. To raczej to, co wewnątrz nas definiuje sposób odbioru rzeczywistości; warunki zewnętrzne to rzecz wtóra, ale równie ważna. Wschód słońca, jego znijście, pełnia księżyca: tu też można czytać poezję, to chwile dnia stanowiące tło dla naszych przeżyć i czyniące je wyjątkowymi. Gdy nasz ulubiony pieśniarz wprost wydziera się do mikrofonu, ale to właśnie chcemy czuć. Poezja jest bliskoznaczna pięknu - ich zbiory mają płynne, przenikające się granice i dużą część wspólną. Są podobne działaniu matematycznemu, w którym poszukujemy Pana Boga. Tylko, że liczby nie kłamią, a poeci czynią to zbyt często, zbyt wiele.

Są chwile, iż myślę, że poezja jest niemożliwa. Jesteśmy ludźmi wyrachowanymi, przynajmniej na tyle, że umiemy liczyć. Do tego przychodzi konkluzja, że przecież Mickiewicz, Słowacki i Krasiński również umieli liczyć i jednocześnie pisali poezję. To jak nieosiągalny ideał, do którego jedynie możemy się zbliżyć, ideał wykraczający poza granice poznania. Wrażliwość, emocjonalność, wysublimowanie w rozumieniu szlachetności, to i dużo więcej, determinuje sposób postrzegania codzienności, pomaga wyłowić szczegóły stanowiące o jakości danych chwil, dzieł sztuki, wytworów rzeczywistości. Nasz charakter pozwala poezji zaistnieć.

Magister poezji, inżynier poezji. Budują światy, architekturę, wznoszą gmachy i świątynie, albo dostrzegają piękno w okruchach spadających pod stół. Twórczość, kreacja, dzieło. Metafory i porównania, łączenie paradoksów, sprzeczności, ekstremum; wesoło zaśpiewany smutek: to wszystko wyraz sztuki poetyckiej.

Warto oprzeć się o autorytety. Historia wydała na świat rzeszę poetów. Ale do naszego przekonania trafiają nieliczni, innych zgoła nie rozumiemy. Wspólny zachwyt nad konkretnymi przeżyciami, przedmiotami sprawia, że jednoczymy się z dziełem sztuki, czy to będzie rzeźba, obraz czy wiersz. Odnajdujemy w tym siebie lub wyższą rację. Czytając widzimy, że tekst broni się sam. Poezja rodzi się w nas, stwarzamy ją współudziałem w dziele sztuki. Kochamy i rozumiemy wówczas poezja święci pełnię.

sobota, 20 kwietnia 2024

O FILOZOFII

 Dzień dobry Czytelniku.

Dzisiejszy esej przeznaczam, poświęcam tematowi filozofii. Chcę przedstawić moje spojrzenie na tę, jakże doniosłą kwestię, modną, aktualną i zaprzątającą wiele głośnych umysłów. Spróbować zrozumieć sposób widzenia świata, oglądania go, z perspektywy filozofa.

Przeczytałem wiele książek o tym przedmiocie, jeszcze więcej pozostało do przeczytania. Za niektóre - zabrawszy się - odłożyłem, gdyż nic w ograniczeniu swoim, nie rozumiałem. Większość książek filozoficznych to rozmyślania bez fabuły i takie czytać mi najtrudniej. Czyste dzielenie głosu na cztery lub odwrotnie. Sto zapisanych stron, które pointuje jedno zdanie. Analiza i synteza. Nie chcę też w tym tekście przedstawiać historii filozofii, tego jak kształtował się proces jej rozwoju i na jakich ścieżkach się to działo. Raczej rzec o tym, że wszystko ma swoją filozofię, nawet brukowanie chodnika, czy montaż mebli. O tym jak słowo to nabrało uniwersalnego wydźwięku, charakteru. Nie nudzę się - rozmyślam o filozofii. O umiłowaniu mądrości. Pewnie wszystko, co mogę wyrazić zostało już powiedziane. Ja tylko rearanżuję na nowo słowa, kombinując alfabet, zajmując Tobie Czytelniku czas, obiektywizując punkt widzenia. Wiele z mądrości, które wyczytałem w książkach klasyfikowanych jako filozoficzne, jest bzdurą, w najlepszym razie banałem; truizmem, który chce się przepchnąć ogółowi, by myślał właśnie w ten sposób. Niektórzy zasłynęli tylko jedną prawdą, jak przykładowo Kartezjusz i jego “myślę więc jestem”.

Również na odwrót: wiele książek fabularnych, sporo beletrystyki przemyca na swoich stronach różne poglądy filozoficzne i w takiej formie są one przeze mnie najłatwiej przyswajane. Przykładowo Platon, opowiadając o Sokratesie definiował spojrzenie na rzeczywistość. Witkacy w ramach powieści, spiętrzających ostateczność, która puchła i tężała, aż do finalnego momentu eksplozji, wykładał swoje teorie. Pominąwszy wielu znaczących, znajdujemy dla mnie najważniejszego: przełomowy, rewelacyjny, jedyny tak trafny i uniwersalnie mądry - Zaratustra - filozofia, która stała się poezją. Dzielnie dzierżącą młot i druzgoczącą wieże nonsensu. Mówiąca, że ciało to świątynia, a duch jest tylko duchem, że wymyśla się duszę na przestrzeni lat, gdy doroślejemy. Twierdząca, iż lubi krew i pisze się krwią, a ta jest duchem, że duch jest żołądkiem i ptaka to tylko żołądek. Zezwalająca nie zachowywać mniemań, chcąca - być może - cię oszukać. Dla której stracony jest dzień bez tanecznych pląsów, namawiająca by stawać na głowie. A wszystko to opowiedziane na przestrzeni życia filozofującego młotem Niemca, mieszkającego samotnie w jaskini, gdzie pokarm i miody znosi mu orzeł, gdzie radzi się, opiera o mądrość węża. To Nietzschego słowa przeżuwałem najdłużej, zęby mieliły je i tarły, jak dobre ziarna, które mi mlekiem w dusze spłynęły. Gdyby trzeba było wybrać jedną jedyną książkę, jedyną filozofię, to dla mnie wybór jest prosty: Tako rzecze Zaratustra.

Na co dzień kieruję się w życiu zasadą good prosperity (filozofią, o tej z angielska brzmiącej nazwie, której nazwę zapożyczyłem od rapera PIH). Praktykuję ją na własny sposób. Mówię o tym co lubię, co mi się podoba, co jest dobre, mnożę i dodaję. To co mnie denerwuje i uważam, iż jest słabe - przemilczam, w wyjątkowych jedynie okazjach mówię czego nie trawię. W Hollywood wszyscy mówią o sobie dobrze, dlatego święcą dobrobyt. Układa się im i jeden chwali drugiego, a ten z kolei poleca trzeciego. I tak kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Wiktorii jeszcze bardziej spektakularnej od uprzedniej. Zbawiciele nie konają już na krzyżu, przybici do niego gwoździami, ale wśród okrzyków zachwytu, znajdują ukojenie na stosie płatków róż.

Filozofia jest inspiracją. Z siebie toczącym się pierścieniem. Jeżeli potrzebujesz go - popchnięciem - by ruszyć z miejsca. Na jej rusztowaniu budujesz własny gmach wyobrażeń i gustów, zapatrywań na rzeczywistość. Filozofia to klucze otwierające bramę do basenu morza poznania. Można pławić się w nim i nurkować. Łowić na wędkę ryby i poławiać perły, wydobywane z muszli ku uciesze oczu i serca. Filozofia to drogowskaz na drodze rozwoju osobowości. Umiłowanie mądrości niesie jedną zbawienną radę: zakochaj się! Filozofia to urywki i fragmenty tworzące pełnometrażowy film, to owoce rozmyślań, konsumpcja mądrości i przeżuwanie jej.

niedziela, 24 marca 2024

O CZYM JEST TEN BLOOG...

 Chcę dziś podsumować moje dotychczasowe działania na przestrzeni blooga. W dużym skrócie zapisać co udało się zrobić. O czym mówiłem, co czytałem, jakie treści zawarte są na tych stronach, co znajdziemy interesującego w mojej przestrzeni internetowej. Największy skrót to introdukcja pod tytułem. Twórczość to zwycięstwo, zapisywanie słów, w kombinacjach, z jakimi jeszcze nigdzie nie mieliśmy do czynienia, to krok ku lepszej przyszłości, droga do lepszego jutra. Gdy tworzę mam uczucie, że moc rośnie, że uwznioślam codzienność, z powszednich - dni - mienią się w świąteczne.

Bloog powstał w roku 2018 - musiałem przenieść go ze stron, które przestały być wspierane i likwidowano je. Tam odwiedziło mnie przeszło dwadzieścia tysięcy czytelników (przez kilka lat), co jest wynikiem raczej słabym. Ten bloog ma poczytność jeszcze mniejszą, ale wierzę, że warto publikować i świetnie się przy tym bawię więc treści przybywa. Tegoż roku - 2018 - opublikowałem najwięcej wpisów, w znakomitej większości moje wiersze, do rymu, czarno na białym, jasno kreślące moje prawdy, opowiadające o mojej miłości, o greckich mitach, o przeżyciach i zachwytach, o tym co przebija serce, co je cieszy, o tym jak wymyślam sobie duszę. Dla Mamy, dla Taty, dla moich dzieci. Między tymi publikacjami trzy poematy: BOSKI - tragifarsa, z podziałem na role, rymowana; krótka wędrówka po wyimaginowanych krainach myślowych, propagująca Marihuanę, zakończona śmiertelnym wystrzałem z rewolweru, sięgająca anielskich progów, wchodząca w pustelniczy dom, budząca ze snu starego Boga, wizytująca w biurze samej Śmierci. JESTEM, poemat oktawami, które są rytmem nie wędzidłem. Przegląd ważnych dla mnie kwestii, wciąż otwartych, niedokonanych. O DRUGIEJ STRONIE, cykl jedenastu fragmentów o wolności drugiego świata. Wstępne słowa do moich dzisiejszych działań na polu literatury - opowiadań. Poza tym dwa opowiadania, dwie rozprawki. Moje zasady wypunktowane kolejno, moje drogowskazy na ścieżce jaką podążam. Dużo wierszy ma objętość małych poematów i trzeba cierpliwości by przeczytać je w całości.

Rok 2019 to jedenaście publikacji. Uczęszczam w moim mieście do biblioteki przy ulicy Piastowskiej na zajęcia pod tytułem: “Literackie bazgroty, pisemne pieszczoty” (czy jakoś tak). Ja nazywam to warsztatami literackimi. Wiele lat, trudno teraz doliczyć się początków. Co trzy tygodnie spotykamy się w małym gronie by tworzyć, rozmawiać, komentować. Pani Kasia podaje temat i piszemy. Zajęcia trwają około dwóch, trzech godzin. Pijemy kawę lub herbatę. Zgromadziłem wiele luźnych stron, jeden zeszyt zapełniłem prawie całkowicie i już napełniam kolejny. Jednego dnia postanowiłem część przepisać i opublikować. Krótkie teksty, niektóre z krótkimi komentarzami. Dobrze się bawiłem pisząc je, a publikacja to też twórcza praca.

2020 - 24 publikacje. Ze stycznia najwięcej, bo to jeszcze kontynuacja cotrzytygodniówek pisanych w czytelni. I do czerwca tegoż roku kolejne krótkie teksty warsztatowe, które polubiłem na tyle by się nimi podzielić. Natomiast z początkiem drugiej połowy roku opublikowałem nagrane na mikrofon, obrobione dźwięki. Chyba mogę nazwać to podcast’ami. Karol IRZYKOWSKI - Metamorfozy Mojskiego. Opowiadanie przy którym uśmiałem się zdrowo, podczas pierwszej lektury. Interpretuję tekst Irzykowskiego. Ojciec zadżumionych Juliusz SŁOWACKI. Pomysł by to nagrać przyniosła epidemia Covid-19. Najbardziej wzruszający tekst jaki czytałem w moim życiu. Żadne ze słów nie opowie, trzeba to przeżyć. Dwie kolejne publikacje to moje teksty, czarno na białym, beznamiętnie, ale czytelniku nie musisz się zastanawiać co poeta chciał powiedzieć, masz tu czystą prawdę, która jest prawdą. Tego samego roku jeszcze kilka tekstów warsztatowych i jeszcze kilka przeczytanych liryków, które łatwo odsłuchasz.

Rok 2021 - jedna publikacja. Dziennik uwodziciela KIERKEGAARD. Dzieło filozoficzne. Krótkie. Uczę się interpretować teksty, czytać je do mikrofonu. Po czym obrabiam dźwięk z przejęzyczeń i drobnych pomyłek. Piętnastominutowy fragment.

Rok 2023. Postanowiłem w ten czas, pod koniec tego okresu rozliczeniowego, pisać eseje. Krótkie teksty, na wybrane przeze mnie tematy. Może felietony, pomimo skromnego dorobku literackiego, ale to ja tworzę i nazywam więc mogę pokusić się i o takie stwierdzenie. O cudownej przemianie i nowym życiu. O rzemiośle, o genialnym, rewelacyjnym, nieśmiertelnym Zaratustrze. O moich zasadach, o zasadach Walecznych Orłów, sformułowanych około 2009 roku, publikowanych w 2018. Ale szeroko o poszczególnych punktach, między innymi o Rodzinie i Lojalności. Wgryzałem się w temat i wysysałem krew, może nie do ostatniej kropli, ale tak by się nasycić. Pełny elektroniczny arkusz, który zajmie dobrą chwilę, gdy czytasz.

Rok 2024 - jeszcze trwa, minął dopiero pierwszy kwartał. Kolejne eseje i dwa przeczytane fragmenty. Z Nietoty Tadeusza MICIŃSKIEGO i coś co jeszcze czytam: Na Wspak - Joris Karl HUYSMANS. Dekadenckie dzieła.

Zapraszam do lektury Czytelniku. Można marnować czas, ale moje teksty mam nadzieję okażą się owocne. Jestem bowiem inspirujący. Choćby przez zasadę: “jak on może, to i my potrafimy”. Gdy konsumujesz moją twórczość włącza się zielona lampka, mówiąca o tym, byś sam zabrał się do działania.

piątek, 26 stycznia 2024

BO TO NASZE PIĘKNE MIASTO

 Dzień dobry Czytelniku

Jestem legnickim lwem, niosę klucze. Nasze piękne miasto, zbudowane nad rzeką Kaczawą, na mapie pogodowej, leży gdzieś między Wrocławiem, a Zieloną Górą. Na południowym zachodzie Polski. To jedno z najcieplejszych miast naszego kraju. Wielka bitwa miała miejsce na polu pod Legnicą ponad siedemset pięćdziesiąt lat temu. Pamiętam widziałem plakaty na obchody tej okrągłej rocznicy gdy byłem jeszcze dzieckiem. Teraz miasto zaludnia około stu tysięcy mieszkańców. Co warte jest zobaczenia, zapamiętania, co stanowi o pięknie naszego miasta, o jego wartości. W Legnicy wszędzie jesteś u siebie. Architekci przemieszali stare miasto z nową zabudową. W Rynku stoi kilka wieżowców, tuż obok Śledziówek i zabytkowego Ratusza, wciąż użytkowanego w celach społecznych. Trzy potężne, piękne i bardzo stare kościoły zakreślają jakby ścisłe centrum Rynku. Katedra, Kościół Ewangelicki Marii Panny (nazywam go też angielskim, na dwu wieżach ma krzyże) i kościół Świętego Jana. Wszystkie warte zobaczenia, nie tylko z zewnątrz, ale także ze względu na piękne wnętrze, ozdobione mnóstwem rzeźb i obrazów; z wielkimi ołtarzami. Śmiało kościoły te nazwać można dziełami sztuki. Kościołów w Legnicy jest dużo więcej, ale mniejszych i z wartych uwagi dwa, stojące w “dzielnicy cudów”, zwanej tak z powodów wysokiej przestępczości.

Ludność w większości, jak mniemam, mieszka w blokach, znacznie mniej w kamienicach, czy domach jednorodzinnych. Widać wyraźnie, gdy wracam z pracy, w stronę osiedla Kopernika i Piekar arteria jest zakorkowana, zaś na drugą, można rzec - zachodnią - stronę rzeki jedzie się szybciej. Dużo się buduje. Ludzie wciąż chcą tu mieszkać. Remonty trwają, chociaż jeżeli chodzi o jakość jezdni i chodników to nie wygląda to dobrze.

W centrum umiejscowiony jest Park Miejski - płuca miasta. Szeroka aleja spacerowa wiedzie przez środek, nieomalże całą długość parku. Na jednym krańcu znajdziemy fontanny, które symfonią dźwięków i kolorowych świateł (o pewnych porach latem) robią wrażenie. W centrum parku przy siedzibie LPGK możemy zwiedzić palmiarnię: wielką szklarnię i mini ogród zoologiczny. Różne rodzaje roślin oraz ptaków, małe małpki i żółwie są do obejrzenia, z tego co pamiętam bezpłatnie. Park to też ogromne połacie zieleni, mnogość ławeczek, stare drzewa, nowoczesny stadion klubu piłki nożnej Miedź Legnica. Piłkarze grali w ekstraklasie w minionym sezonie, teraz walczą o punkty w pierwszej lidze. Pan Prezydent jest wielkim fanem zespołu. Prezydent, który piastuje ten urząd już co najmniej trzecią kadencję, właściwie wcześniejszego nie pamiętam. Brakuje miastu krytych basenów, zaryzykuję twierdzenie, iż jest tylko jeden - “Delfinek”, przy szkole podstawowej, czynny dla mieszkańców dopiero po południu. Zbudowano natomiast odkryty - sezonowy - ale klimat w kraju nie jest sprzyjający.

Legnicę zdobią pałac i zamek: pałac zwany Akademią Rycerską i Zamek Piastowski, którego dawno temu bronił przed najazdem Tatarów Henryk Pobożny, książę. Józef Ignacy Kraszewski w jednej ze swych powieści o dziejach Polski, poświęcił spory fragment bitwie pod Legnicą. Twierdził ów genialny autor w treści książki, iż obrońca Legnicy zginął z głową, od rany odniesionej w pachwinę (jeśli dobrze pamiętam), dopiero potem odcięli mu głowę napierający barbarzyńcy, chcąc zniszczyć morale naszego rycerstwa. Nie udało im się nigdy zdobyć miasta, wówczas chronionego murami. Rzeczone budowle są wielkie i piękne, Zamek zdobią dwie wysokie wieże, Akademia Rycerska dobre dwadzieścia lat temu święciła trzysta lat istnienia.

Dwa wielkie kominy zakreślają granicę miasta. Jeden wieńczy hutę miedzi i ołowiu, drugi ciepłownię. Dymią swe wyziewy, położone w okolicach niewielkich lasków. Huta w pobliżu Lasku Złotoryjskiego, ciepłownia gdzieś koło Pątnowa. Stanowią dwa duże kombinaty zapewniające pracę wielu robotnikom. Szpital Wojewódzki to trzeci kraniec miasta. Jego wielki gmach, niebieski, to moje miejsce pracy. Mądrzy doktorowie leczą tu setki osób potrzebujących pomocy. Czwartym z krańców jest Legnicka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Mnogość wielkich hal produkcyjnych, gdzie pracę znajduje wielu mieszkańców, zarabiając godne pieniądze. Ale praca w fabryce należy do gatunku ciężkich i intensywnych, wyrabianie wyśrubowanych norm, nie liczenie się z pracownikiem, to codzienność tych zakładów.

Warto na pewno wspomnieć o Tarninowie, dzielnicy dużych domów. Mam na myśli niewielkie kasztele, zameczki. Każdy inny od drugiego, z indywidualnym charakterem, wzbudzającym mały podziw. Tam też mieści się stadion drugiego klubu piłkarskiego: Konfeksu Legnica. Sam trenowałem grę, w ich barwach, przez około półtora roku, uczęszczając wówczas jeszcze do podstawówki. Miasto ma kilka siłowni, jedna z nich: TKKF Śródmieście odniosła wiele sukcesów międzynarodowych w dyscyplinach trójboju, mistrzostw świata i Polski. Sam pod tym sztandarem w roku 1998 zdobyłem wicemistrzostwo Polski, w wyciskaniu na ławeczce leżąc. Ważąc niespełna sześćdziesiąt kilo, w wieku siedemnastu lat, podniosłem osiemdziesiąt pięć.

Mamy też w Legnicy wyższą uczelnię. Państwową Wyższą Szkołę Zawodową - Collegium Witelona. Przy ulicy Hutników, z bramą od ulicy Sejmowej. Kompleks kilku wielkich gmachów z czerwonej cegły. Kierunki inżynierskie i humanistyczne. Studenci z miasta i okolic zdobywają tu wykształcenie i dyplomy. W naszym mieście znajdziemy kilka hoteli i jedną dużą galerię handlową. Kilka hipermarketów i wiele dyskontów, mnóstwo aptek. Około dziesięciu bibliotek, w tym jedną - główną - pełniącą rolę czytelni. W budynku po loży masońskiej. Odbywają się tam promocje autorów, co trzy tygodnie zajęcia warsztatów literackich, (na które uczęszczam ładnych kilka lat) i różnego rodzaju wydarzenia. Biblioteka ta, przy ulicy Piastowskiej, pulsuje życiem kulturalnym. 

niedziela, 21 stycznia 2024

KSIĘGOZBIÓR

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś o książkach. Zapomniałem dodać tego źródła inspiracji w jednym z wcześniejszych esejów. A przecież jest ono wyjątkowo życiodajne, zapładniające twórczo i najbliższe materiałem tworzywa, środkiem wyrazu. Przeczytałem przez czterdzieści dwa lata około siedemset pięćdziesiąt książek. Większych i mniejszych. Moja przygoda z literaturą, na serio, zaczęła się w szkole średniej od Ferdydurke Witolda Gombrowicza. Ale czytałem wcześniej powieści dla dzieci oraz Karola Maya - o przygodach Old Shatterhanda i Winnetou, kilka tomów fantasy, pomiędzy którymi poznałem J. R. R. Tolkiena zanim jeszcze sfilmowano jego dzieła. Karol May miał bohatera jakiego potrzebowałem - pewnego, silnego, sprytnego, niechybnie zwycięskiego. Z tego co pamiętam jedynie w trzytomowym Winnetou mieli równie groźnego wroga, no i wódz Apaczów ginie przecież na końcu - co mnie wzruszyło. Tolkiena i jego świat znają chyba wszyscy, a ja wcześniej, niż to było modne. Na pewno wywarł na mnie wpływ i na fascynacje jakie mnie obowiązują. Czarodzieje, elfy, trolle i orkowie oraz cały bestiariusz stworzeń, genialne imiona, wspaniała wizja alternatywnej rzeczywistości, innego świata. Epopeja - losy bohaterów na tle wydarzeń przełomowych dla całej społeczności. Zawsze też bardzo lubiłem Muminki i Tove Jansson - czytałem z wielkim apetytem na świetną zabawę. Pamiętam kilka dziecięcych lektur, które czytałem oczarowany. Nie będę wymieniał tytułów, autorów, ale wrażenie jakie wywarły pozostanie na zawsze moje.

Już nie w pierwszej kolejności, ale z podkreśleniem, że najważniejszą książką w moim życiu jest Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzsche. Nieprzebrana skarbnica mądrych przypowieści, których należy uczyć się na pamięć, a nie tylko czytać. Poetycka, głęboko oparta, wzniośle pnąca się w górę. Mniemania Zaratustry to najczęściej i moje mniemania. Rozumiemy się doskonale. Ciało to dla nas świątynia, dusza jest czymś co się wymyśla. Arcydzieło napisane krwią. A krew jest duchem, duch żołądkiem i prawdę mówiąc - ptaka to tylko żołądek. Tylko ptaki są nad ludźmi. Stałem się małpą Zaratustry, i więcej: jego przyjacielem, korkiem nie pozwalającym by dialog zapadł w głębię. Strzelam z tego samego łuku, temi samymi strzałami. Jest genialny, niepowtarzalny, niesamowity. Podtytuł książki Nietzschego brzmi: “książka dla wszystkich i dla nikogo”, a motto do mojej pracy magisterskiej: ‘mogę być nikim’. Objaśniałem bowiem tekst pierwszej części. Moim promotorem był Pan Profesor Krzysztof Biliński, w roku 2006, w salach Uniwersytetu Wrocławskiego, wielkie i serdeczne dzięki składam Panu Profesorowi. To Pan Profesor na wykładach zainspirował mnie do czytania dzieła Niemca. Od tamtej pory pieśń wiecznego wrotu przeczytałem blisko dziesięć razy. A wyrywkowo jeszcze trochę. Nagrałem nawet całość w formacie mp3 i mam na twardym dysku. Tylko mikrofon wówczas miałem kiepski. Do dziś dnia przez około dwadzieścia lat odnajduję w Zaratustrze coś nowego. Zasługuje On na specjalne miejsce w moim sercu i wyjątkową pozycję wśród pomników wieczności. Warto powiedzieć o tłumaczeniu. Nie miałem zbyt wiele do czynienia z innym przekładami, tylko z kongenialnym - stwarzającym drugi oryginał - Wacława Berenta. Epoka zaborów sprawiła, że nie tylko perfekcyjnie władał językiem niemieckim ale i potrafił się wczuć w sposób myślenia Niemców. Całość jest arcydziełem, które powinien znać każdy filozof.

Czytałem poza tym przeważnie klasykę. Najbardziej cenię Francuzów. Honore de Balzac to genialny ilustrator charakterów, psychologicznych studiów nad naturami ludzkimi. Jego Komedia ludzka, przeszło dwadzieścia grubych tomów, ma bardzo wysoki poziom i wznosi się na przeróżne wyżyny, potrafi wczuć się w tak wiele postaci, objaśnić ich sposoby myślenia, opisać motywacje, przewidzieć konsekwencje; jest genialny. Poza tym mamy opowieść, wyższy sens spajający wszystko w logiczną całość. Zna biedę i arystokrację, wie jak rosły fortuny i jak je przepuszczano. Perspektywa kreśląca świat z oczu kobiety też jest mu dostępna, doskonale ilustruje rzeczywistość płci przeciwnej.

Do tegoż Emil Zola - naturalista i cały cykl jego Historii naturalnej rodziny... Dwudziestotomowy, malujący rzeczywistość w najróżniejszych kolorach. Od nędzy do przepychu, od zbrodni po świętość. Szczególnie podobała mi się powieść pt. Grzech księdza Mouret. Przeczytałem ją kilkakrotnie. Całość nagrałem w formie plików mp3. Już na wysokiej jakości mikrofonie. Mam egzemplarz w domu, kupiłem za złotówkę w jednej z legnickich bibliotek. Fragment, jak ksiądz, po ciężkiej chorobie, dzięki staraniom młodej dziewczyny, odzyskuje siły w odżywającym na wiosnę ogrodzie jest przepiękny. Czytałem zaczarowany, to było prawdziwe przeżycie.

Viktor Hugo, znany przede wszystkim z Nędzników. Czytałem kilka jego powieści. Jean Paul Sartre i jego Mdłości - genialne.

Lubię też Charlesa Dickensa, kilka jego zwojów zjadłem z najżywszą przyjemnością. To już Anglia. Z Rosji to Fiodor Dostojewski i Lew Tołstoj. Zbrodnia i kara to przecież lektura szkolna, Wojna i pokój to monumentalne dzieło. Thomas Mann i jego Czarodziejska góra oraz Buddenbrookowie. Herman Hesse i Wilk stepowy. J. W. Goethe - Faust i Cierpienia... Gunter Grass: Blaszany bębenek.

Poezja najlepiej smakuje mi polska. Czterech wieszczów romantyzmu. Tadeusz Miciński jego cykl W mroku gwiazd to efemeryda, Julian Tuwim, Bolesław Leśmian, Tetmajer. Sporo poznałem również filozofii, ale nie wiele z niej zrozumiałem, zbyt mądre to jak dla mnie przemyślenia. Chyba, że podane w formie beletrystyki, wówczas przemawiają wyraźniej dla moich uszu. Z zagranicy George Byron, Charles Baudelaire, Musset.

A polska proza to Witold Gombrowicz, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Józef Ignacy Kraszewski, Tadeusz Miciński i jego Nietota nagrałem całość w formacie mp3, Stefan Żeromski - Dzieje grzechu - nie wiedziałem jak potrafi kochać kobieta, dopóki tego nie przeczytałem, Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus, Eliza Orzeszkowa, Władysław Reymont i wielu innych, których moja pamięć nie przywołuje. Stanisław Lem także. Szczególne wyróżnienie chciałbym przyznać niedocenianemu Kraszewskiemu. Był tytanem pracy, ogrom tekstów jaki stworzył, stanowi wielką bibliotekę ponadczasowych dzieł. Studia charakterów, znajomość życia, jego prawideł, blasków i cieni. Obraz dziejów Polski przez bieg wieków. Uwielbiam jego literaturę. Także Bruno Schulz swoim skromnym objętościowo dorobkiem zyskał poczesne miejsce wśród polskich gwiazd literatury.

Wiele antycznych dramatów, Złoty osioł Apulejusza, Przemiany Owidiusza, Homer Iliada i Odyseja. Przeczytałem też w całości Biblię w przekładzie księdza Jakuba Wujka.

Warto wspomnieć też o Ikonie legnickiej literatury Monice B. Janowskiej, mam wszystkie jej powieści na regale i wszystkie przeczytałem. Olbrzymia doza humoru, zagadki kryminalne, codzienność i oddech wakacji pobudzający kubki smakowe do ślinotoku. Niecodzienne imiona bohaterów, świetna zabawa, szczerze polecam. Z współczesności jeszcze: to bardzo lubię Kristin Hannah, każdą z jej przeczytanych książek. 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

JEDEN KONIEC DROGI WSZYSTKIM

 Dzień dobry Czytelniku.

Śmierć - to mój dzisiejszy temat. Smutny i przykry. Wielu woli go unikać. Ale moje zastanowienie sięgało po niego wielokrotnie. Wszyscy są wobec śmierci równi, jednak dopiero w jej obliczu. Po tych co żyją szybko przychodzi wcześniej. Ja sam zaglądałem jej w oczy, czułem na sobie jej pocałunki. Nie liczę ile razy. Wiem, że śmierć to najświętsze są gody. Że “więcej szczęścia mają nie ci co się rodzą, a ci co umierają”(Happysad). Ważne jest jak ją sobie wyobrażasz - taka się wówczas jawi, zmienia płaszcze, zmienia twarze. Myśl o śmierci towarzyszy mi od wczesnych lat studenckich. Pogodzony z nią od dnia, gdy omal nie straciłem życia w ulicznej bójce. Od wtedy wiem, że niczego nie będzie żal, zrozumiesz, iż to koniec i przyjmiesz z pokorą to, co ma nadejść. Zostawisz wszystko co znasz i odejdziesz w nieznane. Nikt stamtąd nie wrócił więc nie opowiedział co jest za granicą życia. Ludzie umierają na setki sposobów. Obrazują śmierć na setki sposobów. Synonimy jej imienia są bardzo liczne. Potrzeba oswajania się z nią wymaga abyśmy stworzyli jakieś wyobrażenie. Przez wieki w Sztuce ten temat poruszano: malowano śmierć, opisywano, kreowano jej wizerunek. Ja wierzę, że jest śliczna, ma szafirowe oczy i gładką buzię, jest szczupła jak moje kochanie, zgrabna i wdzięczna, o blond włosach. Tak po mnie przyjdzie, gdy wypełnią się dni. I czy będzie to początek nowej, wspaniałej przygody, czy tylko niebyt, czerń ogarniająca wszystko. Jak sen bez obrazów, gdy zaśniesz i już się nie obudzisz. A może z otwartymi ramionami przywita Cię Pan Bóg i zaprosi do swej Utopii. Albo jeszcze przeniesiesz się na nocne niebo jako gwiazda, w co wierzy moja Mama.

Po wielekroć przychodziła do mnie we śnie, choć już od dawna nie. Czytaliśmy wspólnie księgi oczekując gości nocnych z Londynu. Jednego razu sprawdzała moją czystość, czy wiernie świadczę świętemu szacunkowi. Przyznam szczerze, że niejednokrotnie przez te oniryczne wizje najadłem się strachu. Ale zdałem test wzorowo i odstąpiwszy od życzenia sobie śmierci, sypiam teraz znacznie lepiej. Włos na skroniach przypruszyła siwizna, a ja, paradoksalnie, oddaliłem się myślami od niej. Wiem, że trzeba się przygotowywać latami, nie chodzi o dnie czy miesiące, gdy mowa o niej.

Zastanawiam się czy kiedyś, czy dziś: świat nie liczy się tak skrupulatnie z życiem ludzkim. Czy ma współcześnie wyższą wartość, czy droższe było onegdaj. Pewnie decyduje o tym też, o czyje życie chodzi, Zaratustrze sprawiedliwość mówi: “ludzie równi nie są”. I godzę się z tą prawdą, szeregowców nie wspomina się tak długo i głośno jak pułkowników. Trzeba odchodzić w porę, gdy smakujemy najlepiej, wówczas będziemy długo kochani. Społeczeństwo ludzkie jest próbą, która zmierza do nieuchronnego końca. Za ile lat to nastąpi, za ile obrotów wokół Słońca planeta przestanie nadawać się do życia? Kiedy człowiek powstrzyma się od jej eksploatacji i zaśmiecania? A może jak owad któregoś dnia zdechnie gwałtownie; jakiś kataklizm, albo ręka szaleńca odpalająca głowice jądrowe pustoszące życie na Ziemi, uniemożliwiająca egzystencję, oddychanie, czy konsumpcję. Walka o ogień to prehistoria, walka o wodę może stać się udziałem przyszłości. Zamordować świat - taka władza to ogromna odpowiedzialność, jest pewnie kilka osób ją posiadających. Kocham życie z całego serca, choć wątpiłem o nim po wielekroć. Nie oszczędzam Was, ja z głębi duszy miłuję. Duszy równie śmiertelnej jak ciało. Wymyśliłem ją przez ponad czterdzieści lat jak istnieję, ukształtowałem, nazwałem własne dobro i zło, stworzyłem etykę postępowania, patrzyłem na wzory do naśladowania - najlepsze jakie udało się znaleźć, na ten czas i to miejsce. Żyję najlepiej jak potrafię, jak mężczyzna.

Śmierć jest trudna do zrozumienia dla żyjących, osamotnienie jakie wywołuje strata kogoś bliskiego, to bolesna rana. Musimy się pogodzić z pustką w miejscu gdzie coś ją wypełniało. Wytłumaczyć to sobie wiecznym snem, biletem w jedną stronę stąd. Poznawać nową rzeczywistość.

Mój Tato napisał, że “wszystkim czym się podzielisz - to zabierzesz na drugą stronę”. Gromadzenie dóbr, przedmiotów, zdjęć, dzieł Sztuki ma sens owszem, ale w obliczu śmierci staje się bezwartościowe. Tak samo może być z wrażeniami, uczuciami, przeżyciami - mogą ginąć w wszechogarniającej niepamięci. Temat niewdzięczny, smutny, wielu z was odwróci wzrok, zaniecha czytania - doskonale rozumiem i nie dziwię się, sam mam podobne odczucia pisząc. Kontemplacja śmierci... hm... zdecydowanie chętniej rozmówmy się o życiu.

niedziela, 14 stycznia 2024

NIEBIESKA NIEDZIELA

 Dzień dobry Czytelniku.

Mam dziś problem ze znalezieniem tematu dla kolejnego eseju. Przychodzi mi na myśl Pan Bóg i bogomolstwo. Tym chcę się zająć. Czy jest jeden, który ma wiele imion. Czy jest ich cały poczet. Jaki mają zakres mocy, władzy. Czy można w ogóle pomyśleć Boga. Czy myśli się go po ludzku. W ograniczeniu naszym sięgając zbyt nisko, opierając się zbyt płytko. Do czego nam jest potrzebny. Jak do nas przemawia. Czy instytucja Kościoła godnie go reprezentuje. Wszystkie te mnożące się pytania to kwestia wiary. Zgadzasz się czy zaprzeczasz - zależy wyłącznie od subiektywnego podejścia. Nie ma dowodów na istnienie Boga, ale ja wierzę, że jest. Że bajki są.

Pamiętam jak jednego dnia ukarałem się za niedowiarstwo, za wykroczenie mu naprzeciw. Zrobiłem coś bym zawsze pamiętał, iż jest Pan Bóg i w jego domu, w wierze w Niego, mogę znaleźć ukojenie, spokój, sens. Nabrać sił do dalszego działania. Blizna, której jedno ze znaczeń stanowi przypomnienie, że nie jestem sam. Oparcie mogę otrzymać modląc się, wołając, odprawiając mantrę. Robię to bardzo... hm... “bogowie pomagają tym, którzy pomagają sobie sami”. Ale słyszę Jego głos, widzę Jego znaki na mojej drodze. Śnił mi się po dwakroć. Był potężny, aż pod sufit i z lekkością mnie powstrzymał gdy rzucałem się desperacko do boju. Musi być nieogarnięty moją myślą, zawsze kilka ruchów do przodu, wiedząc co stanie się nawet za sto lat. I to szczegółową wiedzą, posiadłszy znajomość przyszłości, że, na przykład: dokładnie przewidzi w jakim momencie będę przechodził przez przejście dla pieszych, w jakim wyrzucał śmieci, kiedy potrzebował napić się wody itp. Wielekroć gdy liczyłem towar na inwentaryzacjach widziałem boski szacunek dla pracy: uniknąłem błędów w rachunkach i widziałem w tym rękę boską. Absolut jak Go czasem zwę jest nieosiągalny poznaniem, transcendentalny - wykraczający poza granice poznania. Jak ideał - niedosięgły, można się jedynie do niego zbliżyć. Zawsze jest czymś więcej, jak prawdziwa Sztuka. Od wieków patron tejże: pierw pod dyktando Kościoła, później nawet w objawach mu zaprzeczających. Jego symbol to krzyż, ja sięgnąłem po więcej: mój symbol to trzy krzyże, złączone ramionami, z koroną w kształcie litery M, wieńczącą środkowy krzyż. Jestem obrońcą Boga przed Dyabłem. Boga można poszukiwać w matematycznych wzorach, w zapisie nut, w przyrodzie i wszędzie tam się objawia. Ja sam jestem boskim prezentem - tak pisałem w jednym z wierszy. Magią Matrixa karmię moich Czytelników, jak Bóg dzielący cokolwiek dobrego, aż do odcisków na dłoniach, od rozdawania. Dla Pana Boga wybaczenie jest łatwe. Ułaskawił nawet Fausta, choć ten się świadomie zaprzedał. Bóg przyjmuje w swoje szeregi z bliznami - tak pisał Juliusz Słowacki. Chcę się podobać Panu Bogu. Bowiem Bóg widzi. Szczerość to dla nas siła. “Nas” - tak mówi mi Pan Bóg. A gdy nie mówi, to w milczeniu słychać Jego wieki. Traktuję go jak wyższy umysł, gdy widzę, iż można coś zrobić lepiej, szybciej, dokładniej to wiem, ze to Jego praca. Pan Bóg to też moje lepsze “ja”.

Zaratustra rzekł o śmierci Boga, który udławił się litością. Potem, iż wskrzesił Go najszpetniejszy z ludzi. Zaratustra rzecze również, żeby nie zajmować się bogomolstwem, a tej ziemi nadawać treść, nie wsadzać głowy w piasek spraw niebieskich. Wiara w życie pozagrobowe u boku Boga... hm... nie potrafię sobie tego jakoś racjonalnie wytłumaczyć. I nawet pod sąd boski mnie nie zaciągną, sam będę sądził siebie. I wiem też, że Pan Bóg mi wybaczył. Odprawiłem długą i ciężką pokutę za błędy młodości. Byłem kiedyś naprawdę doskonały, ale Los czy Przeznaczenie powiodło mnie ciernistą ścieżką i pełno na mnie blizn i zadziorek po ukąszeniach much jadowitych i pająków oraz zwyrodnień, które sam sobie wyrządziłem, podałem. Strasznych rzeczy jakimi się wykoślawiłem. Zdolny do wszelkiego złego oczekuję od siebie wyłącznie dobra, zrozumienia, wybaczenia.

Biblię przeczytałem w całości. Nie jest to w większości tekst natchniony. Kilka jedynie ksiąg w ten zbiór bym zaliczył. Zapalczywość Boga i Jego chęć karania jest wyolbrzymiona i zbyt wiele zajmuje stron. Zbyt wiele imion i miar - czy to w łokciach czy syklach. Bóg hufów orężnych nie jest bogiem targów pieniężnych. Myśli się Go po ludzku więc niedostatecznie w wielkości, cudowności, nie znając do końca możliwości; wyobraźnią zakreślając horyzonty. Jak z fantastyką - apetyt rośnie; wszechświat i Internet rozrasta się cały czas. Potrzeby stale się zwiększają, jak przy wyobrażaniu sobie kosmitów i ich nadprzyrodzonych mocy. Do kościoła wchodzę niekiedy by powiedzieć Panu Bogu: “I kocham Cię Panie Boże, dziękuję za co mam najlepszego!”, w myślach najczęściej, będąc pewnym, że On słyszy.

Poza tym wierzę też w innych bogów, w boskość, oni też mają moc sprawczą. Ci z Olimpu, Ci z Walhalii, Allach, Budda, Jehowa Bóg - wszyscy mają miejsce w moim sercu. Zaratustra rzekł raz: “jeśli są bogowie, to jakżebym mógł znieść to, by nie być jednym z nich”. “Nie mów mi, że jestem pyszny bo to ja Cię zjadam”(BISZ).

Księża - nie znam żadnego, ale nie ufam facetom w sukienkach. Profesja ta spospolitowała się, to nie są już mądrzejsi niż przeciętni ludzie. Zamknięci dobrowolnie w celach, nie znający się na życiu od strony praktycznej, w sztucznej atmosferze dogmatów i przykazań. Mówią o moralności, etyce, o śmierci, o Panu Bogu, o wzniosłych fenomenach. Więcej niż mówią - każą z ambony wymagając posłuchu i aprobaty. Szanuję ich ale z daleka.

sobota, 13 stycznia 2024

O MUZYKO!

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś ważny temat. Muzyka. Moja niecierpliwość podpowiada w pośpiechu słowa, które muszę ułożyć w spójną i logiczną całość. Tak wygląda proces pisania, przelewania myśli na ekran edytorski. Z chaosu wykwita harmonia. Ze słów, z pozoru luźnych, układa się kształt, wyrażający więcej. Zawsze coś więcej - przekraczając granicę interpretacji - rodzi się esej, artystyczna kreacja.

Ale do rzeczy, miało być o Muzyce. Pierwszy radiomagnetofon pamiętam jeszcze ze starego mieszkania, a wspomnienia te zacierają się. Mogłem mieć siedem lat i niosło mnie gdy słyszałem MODERN TALKING, słuchałem ich i świetnie się bawiłem. Kolejno przyszła moda na THE PRODIGY - mam starszego brata, który ich polubił i był dla mnie wzorem do naśladowania - więc i ja słuchałem bardzo głośno. Chciałem mieć wówczas sweter jaki miał na sobie Keith Flint w teledysku Firestarter, a tańczyć jak Leeroy. Pamiętam krótkie acz intensywne fascynacje LIROYEM z Kielc i zespołem ILLUSION. Zachwyt nad pięknem VARIUS MANX, ale tym z Anitą Lipnicką. Podobało mi się jakiś czas granie H-BLOCKX, i lubię ich do dziś. DOG EAT DOG, BIOHAZARD to już szkoła średnia w mojej biografii, METALLICA - i ich płyta Load. Słuchałem tego z kasety, na zmianę leciała zapętlona, a ja trzaskałem rysunki techniczne. Myślę, że to ich dzieło opus magnum, najlepsza płyta w jakże pięknej dyskografii. Bawełniany worek z logo METALLICA mam do dziś, kiedyś nosiłem w nim książki i zeszyty na zajęcia. Wówczas, jednego dnia kuzyn polecił mi KORN’a. I zapomniałem się, słuchałem krzyku Jonathana Davisa i jego śpiewu, do tego z wspaniałym zespołem, brudne brzmienie gitar, genialna perkusja, a bas to zupełnie coś nowego, wyższy poziom wirtuozerii. Słuchałem kolejno ich płyt i wydzierałem się, aż do zdarcia gardła. Tłumaczyłem ich teksty, chłonąłem je jak poezję, śpiewałem i tańczyłem. Cieszyłem się gdy dostali statuetkę MTV za piosenkę Freak on a leash. W tym samym mniej więcej czasie słuchałem też pierwszego long playa EMINEM’a. Świetna płyta, przy której dobrze się bawiłem. LIMP BIZKIT też brzmiał dobrze, energetycznie, kiedy kumulowało się napięcie aż do ostatecznej eksplozji. Dwie ich pierwsze płyty to mistrzostwo. LINKIN PARK to było coś nowego - dwóch MC - wokalistów, ich głosy się przenikały, uzupełniały. Kawałki liryczne przenikały furię krzyku, no i mieszanina instrumentów dająca kopa. Podobinie SYSTEM OF A DOWN - liryka i wrzask, bliskowschodni Amerykanie. Nawet tato ich polubił i zapuszczał Toxicity na małym boomboxie. Na studiach polubiłem MYSLOVITZ. Wszystkie te płyty nagrane z Arturem Rojkiem są piękne. Rewelacyjnie grają, a wokal - myślę, że to najpiękniejszy męski wokal polskiej sceny muzycznej. Podobne uczucia budziła we mnie muzyka HAPPYSAD. Miłość w czasach popkultury MYSLOVITZ - mam do dziś na walkmanie, cała płyta, wszystkie kawałki to przeboje. Klimat ich grania jest z lekka narkotyczny, a Muzyka to najlepszy towar. W ogóle artyści muzycy są dla mnie taką kategorią ludzi, że jakieś środki wpływu, są z nimi tożsame. Nie widzę tego ale wiem na pewno, że... hm... nieważne. Kolejno połączył nas RAP. Miałem dobrego kolegę, który słuchał na ogół tylko tego rodzaju muzy. I trafiłem wówczas na PTP - chłopaków z Torunia. Ciężkie to były dla mnie życiowe momenty. Czułem się osamotniony i sam przeciw potężnemu pasożytowi. Z dźwięków PTP czerpałem siłę by walczyć. Bujało mnie to, niosło wysoko, bezkompromisowo, bezczelnie, twardo. Połączenie pięciu wokali, świetnych beatów i zabawa. Ulice tego słuchają to majstersztyk, BUCZER - wybraniec z ich ekipy, nagrał wiele samodzielnie. Tutaj Infamous Mixtape jest szczytowym dla mnie jego osiągnięciem. Cała płyta jest rewelacyjna, każdy kawałek świetny. PIH i jego Dowód rzeczowy 1, 2, 3 - coś pięknego, taka nawijka, tak tęgie rozkminki, zajawki. Oprócz tego, że to genialne muzycznie, to ile w tym wiedzy o życiu. I wcześniejsze dwie płyty z przebojem Jedna Jedyna, Nigdy jak niewolnik... Singiel Veni, Vidi, Vici poruszające i napełniające siłą do działania. PALUCH i jego Niebo też cała płyta genialna. Same przeboje bez ściemy, bez wahania i kompromisów. I jeszcze BISZ - lubię wszystko co robi muzycznie. Bardzo mądre teksty, skomplikowane, ale gdy zainwestujesz wysiłek w ich zrozumienie - opłaci się. On sam twierdzi, że jest bestią, a ja mu wierzę. Krótka fascynacja 5. 2 DĘBIEC i SOKOŁEM, ale doceniam i pamiętam. Wspomnę jeszcze o SYLWI GRZESZCZAK, EWIE FARNA, krótko ale ze smakiem konsumowałem fragmenty ich twórczości.

Pewnie wiele pominąłem, ale teraz dwie bardzo ważne w moim życiu kapele: PAPA ROACH i HOLLYWOOD UNDEAD. Jacobie Shaddix i jego ekipa to moja nieprzemijająca inspiracja, kocham ten zespół całym sercem, są rewelacyjni, świetni, genialni, mojemu zachwytowi brak słów by się wyraził. Po prostu coś pięknego: liryka i wrzask. Impuls do walki, do tańca i zabawy, wsparcie przy treningu, chwile zapomnienia o braku miłości. Forever, My heart is a fist, Fire i mógłbym wymieniać po kolei wszystkie ich utwory, bo są tego warte. UNDEAD zaś to pięciu MC - pięć wokali, gitary, perkusja. Połączenie Rocka z Rapem, Nu Metalem, coś zupełnie nowego na muzycznym horyzoncie. Pięciu twardzieli sypiących tekstami. Liryka i hałas. I pięć wielkich osobowości. We Are sprawiło, że zaistniałem. Warto wspomnieć jeszcze DEUCE’a - nagrał wspólnie z UNDEAD pierwszą płytę Swan Songs, a później kontynuował solową karierę i na mój gust świetnie brzmi.

Oczywiście EMINEM i jego druga płyta, pt. Marshall Matters LP2. Genialne, ponadczasowe, znajduję w tym siebie. RAP leci z ponaddźwiękową prędkością, jak kula z rewolweru o dużym kalibrze - celujesz w brzuch, a urywa głowę. Bardzo lubię również TRAPT - wczesne ich płyty. THREE DAYS GRACE zanim odszedł pierwszy wokalista. FLIPSYDE cenię za We the people. U2 za płytę Pop.

To już są dni współczesne. Ostatnio zachwycam się SANAH i SLIPKNOT’em. Inspirują mnie, a tego w muzyce poszukuję najbardziej. Iskry rozpalającej mój ogień. Wokalista Amerykanów i SANAH to ludzie orkiestry, jednoosobowe armie, instytucje. Mają tyle talentów i popierają to ogromnym wkładem pracy. A SLIPKNOT na scenie to fantastyczne przeżycie, głowa sama buja się w rytm. Wrzask niesie do tańca. A wejścia wokalu z głośnym YEAaaaaHhhh! to rewelacja. Moc aż dyszy. SLIPKNOT = napierdalanka, ale w stylu geniuszy.

Poza tym lubię Jazz i Muzykę Klasyczną. Wieczorami słucham Programu Drugiego Polskiego Radia i tam puszczają te gatunki więc słucham z niekłamaną przyjemnością. Pianino, skrzypce, wiolonczela: wszystko to bardzo lubię. Opery też słucham świetnie się bawiąc. Lubię również muzykę radiową, wiele z tego co tam podają to przeboje.

Śmiało mogę nazwać Muzykę jedną z moich pasji. Nawet gdy komponuję ten tekst, na głośnikach płyną rytmy, które mnie poruszają. Czyste źródło inspiracji, zdrowego zachwytu, wsparcie sił dla kontynuacji przedsięwzięć, moc niosąca w górę, podrywająca do tańca; radość i tęsknota. Podziwiam muzyków - muszą znać tyle tekstów, zapisów nut, kolejności uderzeń w perkusję - nogami i rękoma, co jest dla mnie niesamowite - poczucia rytmu, stylu, charakteru. Jestem pełen uznania. Muzyczne fascynacje budzą mnóstwo emocji, wrażliwości ludzkiej. Dla wielu ludzi muzyka jest w życiu bardzo ważna. Tło jakie tworzy dla codziennej egzystencji jest potrzebne jak tlen.

Tadeusz MICIŃSKI - "NIETOTA" fragment 65


 czyta: Jerzy Piotrowski

niedziela, 7 stycznia 2024

WOLNOŚĆ DRUGIEGO ŚWIATA

 Dzień dobry Czytelniku.

Chcę pisać o Wolności. Nie ma jej wśród moich zasad, bo jest, w pewnym świetle, ich zaprzeczeniem. Wolność kocham i rozumiem. Nonalog Walecznych Orłów nie jest prawem dla wszystkich. Moją wolnością nazywam posłuszeństwo, lojalność, braterstwo. Nie mam żony ani dzieci, mam całe życie dla siebie. Wolny od nieomalże wszystkich nałogów i przymusów (kawa jedynie i lekarstwa). Uciekłem spod jarzma wielu uzależnień. Trzeźwy jak noworodek. Z rzetelną wiedzą, że: nie warto.

Twórczość obdarowuje wolnością. Imaginuję Kontynent, który przecina rzeka czternastokrotnie dłuższa od Nilu. Na północy, ogrodzony wielkim murem leży Restrykt Orłów: Wielkopolis i Ameryka, dwa państwa-miasta, liczące populację na około piętnaście miliardów istnień: ludzkich i nadludzkich. Architektura od wieków buduje drapacze chmur, mieszczące wewnątrz miasta. Gęstość zaludnienia w Restrykcie jest ogromna. Zakon Walecznych Orłów - wyłącznie nadludzi żyjących średnio czterysta lat - to najpotężniejsza organizacja na Kontynencie. W środkowej części Drugiego Świata piętrzą się Himalaje - osiemnaście szczytów wyższych niż ośmiotysięczniki - na ich koronach stoją grody nadludzi - Walecznych Orłów. Góry tworzą okręgi, a w środku tychże, również na szczytach: dwie Świątynie. Nadludzie bez kłopotu oddychają rozrzedzonym powietrzem, jak: “sąsiedzi słońca, sąsiedzi orłów, sąsiedzi śniegu”. Całkiem blisko łupie się diamenty w kamieniołomie należącym do Srebrnego Smoka - najpotężniejszego sojusznika Orłów. Lecąc dalej na południe dotrzemy do Cudownej Osady - diamentowych pokładów, na nich też zbudowano miasta. Pokłady lewitują nad Magnetycznymi Grzbietami, jest ich dziesięć, zawieszonych jeden nad drugim i kolejno wyżej, na południu pogoda dopisuje: jest słonecznie przez cały rok, nieomalże upalnie. Wodę, z krótszej rzeki - Woluspy, ale też o długości mierzonej w tysiącach kilometrów, zasysają trąby antygrawitacyjne. Zachodnią stronę Kontynentu zamieszkują barbarzyńcy, ich populacja jest jeszcze liczniejsza niż ludzkości pod zarządami Zakonu. Na północy, po zachodniej stronie Szahname - Wielkiej Rzeki, stoją szczyty Świętych Gór, zamieszkiwane przez Hiperborejów. Kontynent to świat pełen węży, znane jest siedem królestw - wężowisk. Stworzenia takie jak węże, szczury, kruki mówią uniwersalnym językiem Kontynentu. Wilkołaki, wampiry, barbarzyńcy to wrogowie Zakonu. Wspomnę jeszcze o Tęczowym Jeziorze, Gnieździe Sokołów, które też mają swoje miejsce oraz o Górze Oliwnej, gdzie trwają nieustające igrzyska złotych słoni. Potrzeba lwiej siły, orlej dumy i roztropności węża, by zrabować sobie taką wolność, jaką ja wymarzyłem. Nowa Rzeczpospolita, nowe szlachectwo, nadludzkie zdolności, pierścienie mocy. Żelazo Liktorów, wydobywane przez sympatyczne stworzonka zwane Serdecznymi Duszkami, na północnym krańcu Kontynentu: najtwardszy i najostrzejszy kruszec w Uniwersum - przebijające nawet kevlar. Cztery słońca i księżyc. Wszystko trzeba dograć, skomponować w spójną, logiczną, możliwą do pomyślenia całość. Sposoby transportu, paliwo, infrastruktura, broń, kodeksy i regulaminy. Buduję gmach tak wielki, że nie wiem czy podołam, z moją wiedzą i życiowym doświadczeniem. Czy uniosę moją wolność. Powinienem opowiadać o Drugim Świecie cały czas, każdemu napotkanemu rozmówcy, mówić na głos, obiektywizować, wówczas dostrzega się potknięcia, niedociągnięcia, szczegóły. Powtarzać to aż do znudzenia, ale wtedy jeszcze rzetelność moja niech triumf święci i trwa w postanowieniu niezłomnie. Cegła po cegle zbuduję Drugi Świat. Krwawe Orły - elitarne oddziały Zakonu. Wielcy Mistrzowie tworzący Oligarchię Magnacką. Małe grono nadludzi decyduje o losach wielkiej społeczności. Bestie karmiące bestie. I bohater tak wspaniały, że kłody pod nogami, jakie rzuca mu przeznaczenie, są jakby jedynie insektami do rozdeptania. Z mistrzowskim planem, bez wahania, zawsze zwycięski dąży ku mojej wolności. Osiągnie to, co jest poza moim zasięgiem, czego w ograniczeniu swym nie zdołam zdobyć. Można by rzec jak idiocie: narysuję sobie i podpiszę (hi...hi...). Próbuję się również wczuć w usposobienie barbarzyńców, zwanych tak raczej z powodów... hm... oni też potrafią myśleć, są zaawansowani technologicznie, mają wielkie metropolie, ale... zwyczajnie potrzebuję antagonistów, by posuwać akcję naprzód. Jedno z opowiadań traktuje o losie elitarnego zabójcy z oddziału Oukonów i narracja prowadzona jest również z jego perspektywy. Tworzę świat we wszystkich jego barwach i odcieniach, muszę myśleć multimedialnie, wielopoziomowo, mieć ogląd wszechwiedzący, acz często pokazywać świat widziany oczami Orina - głównego bohatera. Całość powstawała bez jasnego planu, spontanicznie, niesiony weną, zainspirowany, tworzyłem pisząc. Teraz siedzę nad tym i próbuję doprowadzić do stanu używalności, do możliwej do zaakceptowania formy i treści. Jakby z atrakcyjnych szkiców próbuję stworzyć pełnowartościowy obraz. Zapożyczam wiele pojęć z naszego świata, wiele nazw własnych, nazwisk, jest dosyć eklektycznie, poskładane z różnych kawałków, niejako z łącznością TU i TAM. Liczę raczej na młodszych czytelników najwyraźniej. Śniących sen o potędze, który się jeszcze nie skończył. Bowiem utożsamianie się z bohaterem (na pewnym poziomie kultury literackiej to normalne) jakiego tworzę jest... hm... co najmniej kłopotliwe. Nadludzkie zdolności, weselny pierścień pierścieni, który Orin posiada. Łatwość w pogromie wrogów. Wszystko to sięganie wciąż po więcej. Czy jesteś zdolny ku temu Czytelniku? Czy tyle wolności nie zabije w tobie apetytu na lekturę? 

sobota, 6 stycznia 2024

1. SIŁA i HONOR

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś o dwu pierwszych słowach wśród Walecznych Orłów. Siła i Honor. Sam zastanawiam się jak głęboko w świetlaną przepaść sięgnie moja wiedza na ten temat. Oba fenomeny są nierozerwalnie złączone. Jeden potęguje drugi i wzajemnie drugi wpływa na pierwszy. Ich związek jest logiczny, narzuca się sam z siebie. Trzeba lwiej potęgi by wziąć sobie do nich prawo. Dziś boksuję - w ciężki i twardy 50 kilogramowy worek bokserski, wiszący w moim garażu. Wyrabiam nałóg zachowania w sytuacji zagrożenia. Rozluźnię trochę mięśnie i dostarczę endorfin do mózgu, wypocę odrobinę kortyzolu - ogólnie wytrenuję siłę i przećwiczę jeden z jej argumentów: ludzkie uposażenie bojowe, czyli pięści. W jego zbiór śmiało można zaliczyć też czoło, łokcie i kolana oraz stopy, wszystko czym walczymy gdy ciało jest nieuzbrojone. Tylko w takiej walce mam doświadczenie praktyczne. Stoczyłem kilkanaście honorowych sparringów. Brałem udział w kilkunastu bójkach, które zwykle kończyły się moją porażką w obliczu przeważającego liczebnie wroga, albo uderzającego tak niespodziewanie, że brakowało czasu na reakcję (honor wówczas cierpi, gdy atakujesz tak podle). Ale przezwyciężam strach, i “boli tylko pierwsza bomba, następne są już lajtowe” jak nawinął Zawik z PTP. Adrenalina wyrzuca sporą dozę, końcówki nerwowe chowają się głębiej pod skórę i niesie cię znieczulonego, byś stanął do boju.

Moje życie trzeba wziąć samemu, ale nie znajduję nikogo o dostatecznej sile. I wiem, iż ja zjadam największych twardzieli. W Drugim Świecie będę najpotężniejszym Orłem, bowiem TU, wielu z Nas “zgołębiało, uwiwszy ciepłe gniazdo” (BISZ). Siła i Honor ma sześć pomniejszych zasad, kolejno: szybkość, masa, ludzkie uposażenie bojowe, broń biała, broń palna, broń pancerna. Czemu wśród mojego prawa nie ma broni nuklearnej? Ponieważ jej użycie jest porażką, obustronną. Gdybym miał wystrzelić moje rakiety przenoszące bomby nuklearne, świat musiałby ulec zagładzie, bez zwycięzców piszących historię.

Szybkość: to właśnie ona decyduje w największym stopniu o sile. Najszybszym ruchem przenosisz największy ładunek energii. Niczego nie cenię bardziej od szybkości. Lekkie stopy i powieki, percepcja, zręczność, spryt - jakiekolwiek w jej zbiór argumenty zapiszemy. Szybkość do kwadratu jak wynika z wzoru na energię kinetyczną. Impet uderzenia, droga i czas, potem masa razy prędkość do kwadratu. Fizyka jest nieubłagana, a liczby nie kłamią. Zaratustra mówi, że waga, to jest zarazem ciężar, ciężarki i ważący. Masa ma drugie zdanie o wartości siły. To też skład impetu uderzenia. Cios jaki zadajesz, jest również wynikiem masy jaką przenosisz. Ale jednocześnie ciężar odejmuje prędkości. Tak jak w wyścigach Formuły 1, z pełnym bakiem bolid jedzie wolniej. Wniosek nasuwa się jeden, płynie stąd jedna konkluzja - bądź wyważony. Czyli optymalnie proporcjonalny. I musisz twardo słać swoje łoże, “musisz ręce ubrudzić, to nie jest kraj dla słabych ludzi” (PIH). Długodystansowo - miłując jedno wielkie zwycięstwo, ku niemu wolny, uchylając się od chwilowych korzyści, złudzeń. Z czysto pojętą Wolą Mocy. Aż poczujesz dreszcz, jeżący na skórze włosy. W najtrudniejszych warunkach ćwiczą najlepsi. I objawu siły nie pojmuj na wspak. Przeklinać? - wiem, że to słabość. To jak zabrnięcie w miejsce, gdzie nic polepszyć ani pogorszyć się już nie da.

Wszelkie inne rodzaje walk, są mi bliżej nie znane. Pojedynki na noże, starcia wojowników używających mieczy, tarcz, włóczni widziałem tylko w telewizji, w filmach. Muszą być dobrze naostrzone i licz się z tym, ilekroć je ostrzysz, to jest o Tobie mowa, i raczej nic dobrego z niej nie wyniknie. Ktoś krzyknie “zdrada!”, a ostrze gilotyny spada. Stracicie dla mnie głowy (BISZ). Posiłkuję się słowami raperów, najczęściej silnych ludzi, wiedzących czego chcą, ku czemu zmierzają. Twardych twórców, bezczelnych, bezkompromisowych. Zaś moją siłą jest grzeczność, wdzięk, gracja - to moje narzędzia i jeszcze czystość, święty szacunek, po pierwsze dla samego siebie. Przemawiają do mnie magiczne słowa, mają wielką siłę. Moja pokora ma naprawdę twardą skórę. Duch jest tylko duchem, ale i jego potrzeba by dzielnie walczyć. Gdy spoglądasz w otchłań również i ona patrzy w Ciebie. Ja chwytam się krawędzi orłowemi szpony i popycham to jak najdalej się da. Znam strach, ale go przezwyciężam.

Posiadanie jakiejkolwiek broni wzmaga agresję. Może to zapach żelaza tak działa, może dławi cię duchota jaką wywołuje proch w nabojach. Z gołymi pięściami jesteś najbezpieczniejszy. Nie brak mi szczęścia noża. I Honor maleje, za każdym razem, gdy zwiększasz zasięg. Trzeba mieć w sobie jakieś wyczucie, trudno o Honorze opowiadać, trzeba go znać. Cały mój nonalog jest rozwinięciem dla dwu pierwszych słów Orłów: Siły i Honoru. I liczy się każdy punkt i podpunkt. Zasady trzeba rozumieć i mieć je w sercu. Oczywiście: lepiej się do Nas przyłącz - po co odejmować i dzielić, gdy można dodawać i mnożyć. Jeżeli jesteś winien, to odprawisz pokutę, jeśli jesteś czysty, to pewnie już jesteś nasz. Nie ma początku, nie ma końca, środek jest wszędzie. Pijecie z naszych szklanek, jecie naszymi widelcami. Do not fuck with Us...

piątek, 5 stycznia 2024

9. TWÓRCZOŚĆ

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś znowu o Twórczości. O promieniach słońca, wodzie z nieba, kolorach tęczy i miękkości wiatru, owocach pracy i talentu. O inspiracji. O poezji i prozie. O tym co może wykreować wyobraźnia. O jej nieograniczonych możliwościach realizowanych za pośrednictwem alfabetu. Za pomocą 32 znaków możemy wyrazić nieomalże wszystko, a na pewno to, co jest do powiedzenia, bowiem są uczucia, dla których słowa to za mało. Są chwile, gdy mały zachwyt mówi, a duży nie może się wypowiedzieć i milczy. Zacząłem od pogody z pozoru, ale na myśli miałem raczej źródła inspiracji, jeszcze warto wspomnieć o szepcie liści w wiosenną porę. Podobno, gdy człowiek wszedł do lasu i usłyszał jak śpiewają ptaki, to sam zechciał wówczas śpiewać. Podobnie wywieram wpływ, działam tak na bliźnich - jak widzą moją twórczość, to też mogliby pisać. Bawić się słowem kreatywnie. Jestem dobrym impulsem do działania, dobrą pobudką do kroku w przód. Przygrywką dla lepszych graczy.

Dawno temu pisałem liryki, teraz jedynie prozę. Mam 42 lata i poetyckość potrafię wyczuć w czyimś tworzywie, ale sam nie mam do tego zdolności. Poezja jest właściwa młodości, zachwyt nad życiem i jego objawami - owszem potrafię go przeżyć i dziś - ale nie próbuję nawet ubrać w odpowiednie słowa. Wolę przekaz czarno na białym, bez zastanawiania się, co chciał autor powiedzieć, muszę przemawiać jasno i rzetelnie. I, prawdę mówiąc, podobnej tonacji lirykę, z okrągłymi rymami, pisałem. Wyrachowanie, które wpojono mi wraz z nauką liczenia, też stanowi barierę dla poezji. Tylko, że Mickiewicz również znał matematykę i nie wyjałowiło go to z poetyckości. Jakich więc potrzeba warunków by tworzyć natchnione teksty? Śmierć też zna poezję i refleksja nad nią odpowiedniejsza jest wiekowi dojrzałemu, starości. Wówczas gdy dookoła mamy do czynienia ze zgonami, a nie narodzinami. Trzeba lat zastanowienia by ją poznać. By się z nią pogodzić, chyba że przychodzi po ciebie, wtedy wystarczy tylko chwila.

Nie mam widowni, tworzę na własne potrzeby. Publikuję na blogu, który odwiedza rocznie tysiąc osób. Blask moich orędzi ginie w ekranie świetlanej przepaści sieci internetowej. Ale to świetna zabawa, szkoła rzemiosła, bo twórczość to odrobina talentu i ogrom pracy, tę prawdę zna chyba każdy. Znacznie pracę ułatwiają komputery, nie trzeba przepisywać; edytowanie dokumentu jest banalnie proste. Józef Ignacy Kraszewski pisał, w dobie gdy należało suszyć tusz, i stworzył niesamowicie wielką bibliotekę dzieł. A jak sam twierdził, przepisywał wszystko trzy razy i cztery razy czytał.

Zaratustra tako rzecze w przypowieści, iż “wszyscy twórcy twardzi są”. Można więc wysnuć wniosek, że to twórczość czyni z nas ludzi mocnych, wznosi na wyżyny. Wyniesieni na nie, zmieniamy perspektywę oglądu. Twórczość to nieme drążenie odczuwane w głębi żołądka bytu, coś niepodległego władzy zrozumienia. Zew wołający nas do biegu tak szybkiego, aż przemieni się w lot ku niebiosom. Twórczość to stawanie na głowie, spacer po ostrzu miecza. Coś nie do podrobienia, nie do powielenia - jak ludzka krew. Niepowtarzalny syntetyk. Esencja: jak mówi zaprzyjaźniony twórca Ireneusz Chojnacki w swoim dziele Mechaniczny Świat, życiodajne źródło dla konstruktów, robotów z własną wolą i myślących. Twórczość to żywioły skombinowane w jedno rozwiązanie. Dobrze jest owszem znaleźć punkt zaczepienia, przyczynek do rozwijania treści. Ale najlepiej gdy nie potrzebujemy popchnięcia, by ruszyć z miejsca, jesteśmy z siebie toczącym się pierścieniem. Twórczość i jej autoportret, o rzemiośle pisałem już kilka razy, a temat wciąż jest nie wyczerpany. Wypracować nałóg tworzenia, kreacji, imaginowania nowych światów, sięgać wciąż po więcej, wspinać się na wyższe szczeble kultury literackiej; świeże sposoby, metody oglądu, zmiana recepcji dzieła. Postrzeganie przez różne pryzmaty; empatia. To nie Sztuka się zmienia - to my jesteśmy inni, za każdym razem na nowo. Chciałbym tworzyć historię - piszą ją zwycięzcy. Zdobyć dzięki niej Miłość i zarobić miliony. Dać światu coś nowego, czego nie wypowiedział jeszcze nikt, tak żeby imiona przeszłości zgasły w obliczu mojego. I pracuję nad tym uwierzcie. Ale w ograniczeniu swym - nie wiem czy podołam. Nowa galaktyka dla ludzkości - to mój cel, w drodze do lepszego jutra.

Nie można zapomnieć o Muzyce - i ją to winienem wymienić po pierwsze przy okazji źródeł inspiracji. Pasja: pełne zaangażowanie, entuzjazm, optymizm, promyki nadziei nawet “w kieliszku pełnym łez”. Odnajdywanie siebie, absolutu, Miłość dla ideału. Podróż w serce gwiazdy. To wszystko zapewnia towar zwany Muzyką. Najlepszy z narkotyków. Przy jej dźwiękach przekraczam granicę fałszu i zapominam o samym sobie, paradoksalnie, najczystszy rdzeń istnienia, sens - odnajdując. I “bardziej to czuję niż wiem”. W epickości albumu z fotografiami chwyciliśmy wiele chwil, na wieczność. W zapisie nut poszukujemy Pana Boga. Całość tych działań prowadzi nas ku Twórczości. Wolni ku temu by tworzyć Sztukę, przekraczać granicę interpretacji; być czymś więcej. Zielona fala na drodze ku nieśmiertelności, wielkości, wieczności, która nie będzie przekleństwem. Kiedyś kruki mogły żyć wiecznie, ale odwróciłem ten los, tę niedolę i dziś nie znaczą kłopotów. Obłaskawiłem czarne ptactwo i zmieniłem ich proroctwa.

Wolność jaką zapewnia tworzenie to jedno z piękniejszych uczuć, jak podczas biegu, gdy ciało rozgrzało się mocno, a płuca filtrują czyste powietrze, serce na wysokich obrotach pompuje krew. Twórczość szuka wolności, ku jednemu wielkiemu zwycięstwu. Buduje gmachy, spełnia marzenia, wspina się na drabiny, prowadzi nas ku nowym słońcom. Gotuje w wielkim tyglu posiłek z najwyższej formy konsumpcji - Sztuki.

Twórczość to dziewiąta zasada istnienia w Drugim Świecie. Tu i tam. Nie dzielę jej na pomniejsze. Ma objętość ogromnego zbioru. Podobnie jak życie.