środa, 24 stycznia 2018

ŚWIEŻY POWIEW 2009rok

CYTRYNKA

Jolu masz jak pączek róży usteczka
DLA CIEBIE pękła pełna rymów beczka
Pąsowy wyraz Twoich rumianych policzków
Blask szafirowy Twoich oczu promyczków
Blask Twoich pełnych MIŁOŚCI włosów
Wydaje stukrotny plon rymów pokosów
Jesteś moim SZCZĘŚCIEM i mamą naszego NADBOHATERA
Jesteś gwiazdką perłą oceanu - szczera
Radość, którą wnosisz w moje wielkie SERCE
Przynosisz ulgę najcięższej nawet rozterce.
Słońce znów świeci gdy tylko się uśmiechasz
Każdy deszcz w mgłę rozkoszy przyoblekasz
Każdy Twój taniec kołysze WIECZNOŚCIĄ
Imponujesz młodym damom swą osobowością
Wiesz co to smak masz talent i styl
Godzi się to świetnie jak bawełniany akryl
Jesteś wyjątkowa ale zupełnie jak inne dziewczyny
Choć do pięt Ci nie sięgają - tak mówią moje rymy
Dymy wszystkie układają mi się w taki kształt
Mówi mi o tym każdy mojego koca fałd
Znalazłem w Tobie swoją NADZIEJĘ i PRZYSZŁOŚĆ
I zdruzgocę śmiechem każdą okoliczność
Która stanie przeszkodą na drodze sukcesu
PRZYJAŹŃ! tak PRZYJAŹŃ! to rzecz bez interesu
Cały nasz zakon przed Tobą uklęknie
Byś nam przyniosła pomyślną przepowiednię
Pomaszerujemy prosto w paszczę bestii
Po Twoim BŁOGOSŁAWIEŃSTWIE pewni swej sukcesji
I nasz NADBOHATER po Twoim pocałunku
Będzie pewien drogi naszej kierunku
Ładunku MIŁOŚCI który mieścisz w serduszku
Zapachu rozkoszy w każdym Twoim ciuszku
Szukam w każdym ŚNIE w mej szafie wyobraźni
Nie obejmę go nie pojmę w granicach jaźni
To jak podróż w niezmierzone w serce gwiazdy
SYNONIM TRANSCENDENTU BEZGRANICZNEJ JAZDY

Jesteś słodka i pachnąca jak CYTRYNKA
Traci smak w ustach nawet landrynka
Soczysta kolorem jak dojrzała brzoskwinka
Dodajesz siły i zdrowia jak Ce witaminka
Masz tyle twarzy, żadna z pań Ci nie dorówna
Masz tyle uroku, że blednie hrabina i carówna
SŁOWA znów się doskonale w wiersz układają
A Twoje cechy im BLASKU nadają
Tak BLASKU! Chcę by oślepiał jasnością
MIŁOŚĆ ku Tobie zwę NIEPODLEGŁOŚCIĄ
Masz paluszki zgrabniejsze niż 17 latka
Marzy mi się DLA CIEBIE złota klatka
Pełna szafirów ametystów i brylantów
Pełna jedwabiu satyny wstążek i galantów
I towarzystwo z pluszu misiów i osiołków
I kołysanki rumianych skrzydlatych aniołków
Pobudek z harfy południowego ZEFIRA
A południa niech Ci osłodzi EOLA lira
Szafira intensywność jest cieniem Twojej tęczówki
I choćby te wiersze nie warte były złotówki
To jeśli Tobie sprawiły radość nawet krótką
Bo jak zmierzyć wartość wiersza złotówką
Mam ją srebrną jak mojego ORŁA pióra
Nieosiągalną jak Czumulungmy góra
Jeden Twój uśmiech - radość ta krótka
Jest więcej warta niż z milionem zer złotówka.

Chcę słyszeć Twój szept każdego wieczora
Chcę rozwiązywać DLA CIEBIE zdań wierszów wora
Kora drzew DLA CIEBIE nabiera pełni brązu
GOŁĘBIE SEN znajdują w zieleni krzewu wiązu
Drobnych stópek Twoich ślady na moim legowisku
Nadają sensu mojego SZCZĘŚCIA igrzysku
I skończę już ten wiersz zasnę spokojnie
MUZO MOJA rymem pobłogosławiłaś hojnie.

29.02.2010.
DVA KRVAVE KRZYŻE

Wyciąłem na przedramieniu dwa krvave KRZYŻE
Mniemam, iż NIKOMU tym bardzo nie ubliżę
To raczej mi zaczną ubliżać bo się będą bali
Moje drugie JA na pewno ten czyn pochwali
Dwa krviste KRZYŻE żeby było parzyście
Znam ich puste argumenty znam oczywiście
To strach im dyktuje SŁOWA bez pokrycia
W żadnym razie nie zapieram się ŻYCIA
Ej! byłoż to ŻYCIE dalej szybko jeszcze raz
MUSISZ być twardy jak bruk twardszy niż głaz
ŚWIĘTE dymy rozpalę by komponować z krvią
Czuję głęboko jak wrogowie moi drżą
Widzę ich przerażenie w śmiechu słyszę desperację
Wyciszę prędko rozsypię na PAPIER frustrację
Żaden psychopata się sam nigdy nie okaleczył
I choćby doktor psychiatra temu zaprzeczył
To ja wiem swoje, wiem co to 'ZŁO' i 'DOBRO'
Wdzięcznie się owijasz wokół mnie pustynna kobro
I ty grzechotniku mimo że depnąłem ci na ogon
Choć dla człowieka to stuprocentowy zgon
Moje WĘŻE mnie KOCHAJĄ lubią moje towarzystwo
Moje rysy ci umkną szary karykaturzysto

Dwa ŚWIĘTE KRZYŻE z MIŁOŚCI do BOGA
Czuje jak drży pode mną podłoga
Dwa ŚWIĘTE KRZYŻE z nienawiści do upadłych
Śmieszy mnie ich wyraz twarzy pobladłych
Upadłe litanie to brzmienie wywołuje wymioty
I oni mi chcą przypisać miano idioty
Piję ALKOHOL palę TYTOŃ tak jak wszyscy
Choć mówią mi, że źle robię moi niby bliscy
Wokół sami nałogowcy dopasować się MUSISZ tylko
Na podłogę zamieniłem me wygodne wyrko
Coraz twardziej MUSISZ sypiać MUSISZ być NAJLEPSZY!!
MUSISZ pisać coraz więcej pełnych treści WIERSZY

Ostatnio się nawinął typ co ubił ze dwu JEZUITÓW
Nie szczędziłem mu kopów, tortur na pysk hitów
Przebiegły mądry chirurg aż tu za mną przylazł
Wywarłem na nim złość dałem jej upust i wyraz
NIKOGO już nie skrzywdzi MUSISZ być pewien tego
Nie wyjdzie już na ŚWIAT od niego nic złego.

Wiem należałoby mówić o DOBRYM COKOLWIEK
Ale co poradzę gdy zagrożony jest człowiek
Więc daję upust mojemu bólowi temu drążeniu
Koncentruję się nad układanki elementów kojarzeniu
Formuję spójną teorię kombinuję w jedną całość
MUSISZ zachować do ostatniego ruchu wytrwałość
Śmiałość przemawia przez każde moje poczynanie
MUSISZ wiedzieć co to prawda a co sztuczki tanie
Te dwa zbiory się łączą i mają płynne granice
Trudna to SZTUKA wychwycić między nimi różnice
Łatwo o pomyłkę, błąd, nietrafne pomówienie
A MUSISZ mieć czyste ręce i czyste sumienie
Bowiem silny wpływ wywieram na ludzkość całą
MUSISZ mieć pewność widzieć jasność doskonałą
Oślepiającą gdy spoglądasz w SERCA tego BLASK
Co dzień przyodziewam najdoskonalszą z MASK
Własną twarz i co pewne NIKT nie wie kim jestem
Nie dowiedziecie tego żadnym badaniem ani testem
Aparatura wysiada parametry przebijają skalę
Czy zmierzycie to na centymetry czy tez na cale
Rozrywa membrany jak od toruńskiego KRANKU
Nie ujmiecie mnie żadną miarą to pewne jak w banku
Tanku armata nie czyni takiego HAŁASU
Największe głośniki pękają od basu
Gwizdki eksplodują CZAS zastyga na ZEGARACH
Bujałem się po klubach bujałem się po barach
Na wszelkich parkietach w rytm RAPU tańczę
Jak BÓG MIŁOŚCI rozkravam pomarańczę
Dzielę na połowy 50 procent w 100 procentach
Jeśli MUSISZ nurkuję w najczarniejszych odmętach
Ale CZYSTY ORYGINAŁ chyba, że ETER to na 80 procent
Mów mi magister, doktor, profesor, docent
COKOLWIEK powiesz jestem tym właśnie
Jak to funkcjonuje pokrótce wyjaśnię
Powiem tak, naświetlę tę kwestię jak najrzetelniej
Niebiosa mnie zesłały do służby uprzejmej
MUSISZ przywrócić zdrową kondycję ludzkiego gatunku
Jestem formą prezentu BOSKIEGO podarunku
Nie szczędzę NIKOMU szczerych hojnych gestów
Nie słyszę nigdy od NIKOGO protestów
Pełna współpraca wiodąca do celu
Nie sądzisz inaczej wiem to PRZYJACIELU
Ale kpiny i drwiny nie znoszę to kosztuje drogo
Zabieram co moje robię to zawodowo
Prawie niby człowiek co go upokorzyć można
Próbowała tego co poniektóra dziwka przydrożna
PRZYJACIEL wybaczy ale jak ty sam sobie wybaczysz??
Skonkludujesz już wkrótce, że sam nic nie znaczysz
Ty też jesteś mi potrzebny mam tę wiedzę
Piję palę tańczę śpiewam a gdy jem siedzę
Wiem od bardzo dawna, ze niekiedy ciężko bywa
Wobec tego tankuję do pełna rakietowego paliwa
RZECZ JASNA! gdy wzrasta ADRENALINA z NATURY
Zerwę łańcuchy przeskoczę przepaści zburzę mury.

9.12.2009

JASKÓŁKI VITJORJI


Juz dziewiąty rok walczę pod murami Troi
Ale żadne żelazo nie przerżnie mojej zbroi
Dziesiątego roku spalę ją doszczętnie
To szczera prawda nie fikcja ani brednie
Coraz gorsi przychodzą by szkodzić memu zdrowiu
Wszyscy pożądaja mego bydła pogłowiu
Chcieli zniszczyć ludzkość zepsuć mięso i wodę
Ja jednakże tym leszczom dowiodę
Że człowiek to brzmi NAD wyraz dumnie
Żadnego z nich nie pochowam w trumnie
Puszczę ich z dymem pokroję niczym śledzie
NIKT wam dziś tego lepiej nie dowiedzie
Tłumaczenie jest zbędne bo to dziwki zajęcie
Jedno, drugie, trzecie, czwarte i piąte cięcie
Nabieracie smaku z każdym ostrza błyskiem
Wyjecie, wrzeszczycie, dławicie sie piskiem
Boicie się tak jak chcieliście by was sie bano
Rozwiąże tę sprawę dynia 2xłokieć 2xkolano
Moi ludzie są najtwardsi, nie znamy strachu
Bądź spokojny ZWYCIĘSTWO!! jest pewne mówię brachu
Bracia moi v vojnie celem jest Vitjorja
W praktyce się spełni moja czysta teoria
To nie jest blaga pic czy bałamutna demagogia
Bracia moi v vojnie celem jest VITJORJA!!

Jak cię spytają "czego?" dwa razy przemyśl temat
To moze byc leszcz i rodzi się dylemat
Chcieli zniszczyć ludzkość bez członków kalecy
Ale oto jestem! mam twarde łokcie i szerokie plecy
Jest nas więcej niż stu w naszym KrVaVym Zakonie
Do niejednego z nas mów nie inaczej niż LEGIONIE
Dwóch na stu pieciu na stu jeden na dwustu
NIKT nigdy nie waha się uderzyć karabinu spustu
Strzelamy najcelniej rozrywająca amunicja
Nie obowiązuje nas ani na jotę prohibicja
Pijemy i palimy bo lubimy i to ma sens
Nie obżeramy się do potu wystarczy jeden kęs
Dobry głodny wyjdź na chodnik jak głaz twardy
Wolimy raczej NIENAWIŚĆ jest lepsza od pogardy
Powodzenia wrogów to i nasze powodzenia
Słuchajcie mie uważnie mam dużo do powiedzenia
Zwiotczały i wyprzęgnięty rozbujany jak po eterze
Zdobywam szczyty druzgocę nonsensu wieże
Żołnierze HEJ!! obronię was gdy bedzie potrzeba
Upadli znikajcie bo wyślę was do nieba
Zapiszę zwyrodnialców do Uniwersytetu Cierpienia
Klątwy pisz na wszystkim nie tykaj tylko KAMIENIA
On też jest WIELKODUSZNY ma pamięć i sumienie
Gdy zechcesz go pomówić poniesiesz ciężkie brzemię
NIEWYBACZALNY' 'NIE MA WE MNIE NIC' na początek
Posnuję teraz odrobinę klątw wątek
Nie musisz tego pisać bo przecież to czyste ZŁO
A znam takie klątwy, że papież to blade tło
ANATEMA - nie rzucaj jej nigdy z uśmiechem na twarzy
Tylko wielki debil się na taki czyn poważy
ANATEMA - ciężka klątwa efekt nie jest natychmiastowy
Nie wymienie jej skutków nawet do połowy
Duszności, spłycony oddech tracą kolor oczy
Czujesz się jak ten, co mu czerw trzewia toczy
RESZTKI SŁÓW' to jak trzy razy 'NIEWYBACZALNY'
To takie proste i nawet niech będę banalny

Ale dosyć klątw przejde do słów BŁOGOSŁAWIONYCH
CZYTAJ TO! to dla ludzi przeze mnie chronionych
Ale to pora niewłaściwa by błogosławić COKOLWIEK
Ja nawet kiedy śpię nie przymykam powiek
Dosyć mam juz kpiny i bluzgów pod moim adresem
Nie jestem dyrektorem szychą czy prezesem
Tutaj stoję czyżby???? tylko człowiek
Zaprawdę powiadam nie przymykam powiek

Biegam aż do skurczy ganiam szczury mutanty
Wole paski i lampasy a nie galant i kanty
Walczę o POKÓJ i POKÓJ to środek mojej VOJNY
Doceniam postęp i każdy czyn hojny
Gdy sie podzielisz szczęściem pomnożysz je na pewno
Gdy opowiesz o smutku umniejszysz go.. wiedz jedno
NIKT nie chce widzieć żalu(sic!) ani łez
MUSISZ wiedzieć to na pewno też.

Wyczysciłem swego ducha z tego pustego drążenia
DLA CIEBIE.. Będę oparciem dla Twojego ramienia.

8.12.2009

KRYSZTAŁOWA KULA

Sztuka to najpiękniejsze dobro ludzkości
Choćby zrodziła się z bólu i złości
I kłamię, że jestem bliski kresu moich dni
Wiem, że to bolałoby lecz powiedziałem to i
Tak naprawdę to napełniło mnie szczęściem.
Chcę znów opowiadać radosnym wierszem.
Wciąż sam jeszcze szukam odpowiedzi
Czekam aż natchnienie mnie nawiedzi
Moja miłość ku Tobie jest głęboka jak fala oceanu
Nic nie zatrze Jolu w pamięci tego stanu
Moja miłość do Ciebie jest wielka jak głębia oceanu
Nic nie zatrze Jolu w pamięci tego stanu.

Docieram do celu i zdobywam wielkie nic
Zaprawdę powiadam: widziałem ubogi szkic
I wiem – ja jestem ten zły Ty jesteś ta dobra
Aczkolwiek zabójcza bardziej niż pustynna kobra
Jolu jesteś moją panią moją najpiękniejszą
O wszystkie inne panny mam uwagę mniejszą.
Powiem dziś co rzekła mi ma dola:
„Przecież kocha Cię przepiękna Jola”.
Dolo moja, mej woli musie niechybny
Inaczej byłby świat wokoło dziwny
Znalazłem Cię nawet po drugiej stronie
I rozpoznałaś mnie potężnego i w koronie.
Od tego dnia mój harem ma wysoką wieżę.
Eunuch u drzwi jej wejścia strzeże.
Przeszłaś na druga stronę z ramienia Jehowy Boga
Była to dla Ciebie długa i ciężka droga.
Stało się to niedawno wzięłaś bilet w jedną i drugą stronę
I czekaj na mnie – pojmę Ciebie za mą żonę
Wychowamy szczęśliwych dzieci gromadkę
Co wieczór będziesz słuchać moją gadkę.
Szaty uszyją Ci najlepsi krakowscy krawce
Będziemy siadać razem w ogrodowej ławce
Będziemy patrzeć jak się bawią nasze dzieci
Dla Ciebie zawsze gładko rym się kleci.
Wszystkie Muzy będą Twoimi towarzyszkami
One rzadko do nas schodzą – goszczą między nami.
Lecz tak pięknej pani jeszcze nie znały,
Bawią je moje wiersze i wysiłek cały
Jaki wkładam w rymowanie daje im pewność
Że istnieje między nami głębsza jedność
Że Wieczność chce byśmy byli razem
Porównują me pisanie do walki Syzyfa z głazem.
Mają zaprawdę niepojęte poczucie humoru.
Uwielbiają słuchać mojego wykładu na temat Honoru
Ale ja podkreślam moja wiedza tu nie jest głęboka
Błyskotkę mojej pani przyniosła nawet sroka.
Tak napisałem do młodzieży wykład o Honorze
Zgłębiłem mądrość w każdym tęczy kolorze,
Pomarańcz, fiolet, róż, błękit i zieleń
Aniołów widziałem co mają po sto wcieleń
I Szatanów najcięższych zaglądałem im w oczy
Niejeden Twój sen był dla mnie proroczy.
Jesteś mi potrzebna jak kobieta diamentowi
I sam nie wiem czy Ty go czy on Ciebie zdobi.
Szlachetne kamienie masz ich pani bez liku
Ich blask dodaje Ci powabu czy szyku.
Lubię Twoje pierścienie, Twoje kolczyki
I mnie też, naprawdę, podobają się kamyki
Uwielbiam gdy kładziesz na policzki róż
Gdy malujesz oczy to normalne cóż?
W tym dziwnego, że podkreślasz swe uroki
Mą wiedzę w tym temacie pogłębiły sroki
I dały mi tę prawdę, że malujesz się dla siebie
Kolory dobierasz w zależności jak na niebie
Błękit ułoży tonację to jest Ci wskazówką
Oświetlasz wówczas twarz jasną żarówką
Starannie róż rozcierasz i nakładasz tusze
Podglądałem Cię raz przyznać to muszę.
Tylko jeden raz by poznać Cię z tej strony
Ciekawią mnie przecież sekrety przyszłej żony.
I zastanawiam się teraz czy zmęczył Cię już rym
Jeśli Cię męczy ten papier zmienię w dym.
Piszę po to by sprawić Tobie radość krótką
Twoje małe szczęście jest dla mnie pobudką
Pomnik trwalszy od spiżu stawiam naszej Miłości
Bo nie wiem czy z nas zostaną chociaż kości.
Tu mroczny temat poruszyłem i smutny
Lecz pamiętaj poeta musi być bałamutny,
Bo kto nie jest mądry musi kłamać jak z nut
Zaś utrafiać kłamstwem w prawdę to już istny cud
I ja to potrafię i Ty w tym jesteś doskonała
Niestety tu dla mnie pociecha płynie mała
Bom dla Ciebie prostoduszny – więcej niż naiwny
Czyżby to przypadek sprawił przedziwny
Dobraliśmy się ma piękna jak w korcu maku
Przy Tobie Jolu mój świat nabiera smaku
„Dziwaku” powiedz „przypadek niewinny jako dziecię
To drugie będzie znijście a nie jak mówisz trzecie”
Kiedy zacznę wszystko w szatę stroić przenośni,
Nie – inny temat miałem, bądźmy dorośli
Właściwie to tematów kilka w jeden wiersz spoiłem
Wszystko już widziałem wszędzie już byłem.
Ćwiczę się w trudnej sztuce odchodzenia w porę
Na się ciężar boskich prac biorę
I udźwignę i zaniosę w miejsce przeznaczenia
Drżyjcie małoduszni przed dźwiękiem imienia.
Mojego imienia co się jak kalejdoskop mieni
Mam pasję i powody i nadaję treść Ziemi.
Kochana jeśli chcesz to bądź nawet próżna
Ten stan usposobienia to od wady rzecz różna
Próżność daje owoce pełne soku i słodyczy
Ech! Stłumię prawdzie tej usta gdyż krzyczy
Zbyt głośno i kłamstwem na wskroś przesiąknięta
Z wieczora dla Ciebie melisa czy mięta.
Jestem szczery naprawdę i mam jak najlepsze chęci
Gdy z Tobą tańczę mój duch się wkoło kręci
I do Twoich ruchów swoje dopasować próbuję
Kroki mych pląsów do Twoich taktuję
Uwielbiam gdy prowadzisz – masz świetne pomysły,
Gdy tańczyliśmy boginie do nas przyszły
I też się tą sztuką zabawić wielce chciały
Ja sam i trzy piękności – poczułem się mały
To już serdeczny wstyd zaglądał mi przez ramię
Nie opowiem co dalej było wybaczcie mi panie
Wyjawię, że sprostałem waszym boskim wymaganiom
Lecz druha prosiłem by dać radość paniom
On już był na przedpokojach już znał temat
Tylko – czy w porę? Trapił go dylemat
Ale wszedł w momencie najbardziej odpowiednim
Zabłysnął uśmiechem i ubiorem przednim
I jeszcze był ktoś z nami by równy był rachunek
Boginie piły z nektaru boski trunek
Druh się winem raczył i palił tytoń mocny
Ten wieczór zaprawdę był wielce owocny
Afrodyta i Atena błogosławiły nam na pożegnanie
Obiecały na nasze dzieci – mieć baczenie na nie.
W podzięce ja dla nich sporządziłem pierścienie
To była wola ma i tak chciało przeznaczenie.
Skończę powieść mą bo sen Cię otuli
Zapiszę ten wiersz tuszem w kryształowej kuli.

12.12.2008-12-13

NIEJEDEN

Niejeden sen opowiadał mi przyszłość
Niejeden ptak wróżył Losu pomyślność
Niejedną Muzę kołysały moje wiersze
Niejedno niosą owe wrażenie najszczersze
O Niejednym nawet Zaratustra śpiewa
Jego księga przypowieści to siódme nieba
Wiem, moja pani, masz dosyć Imienia
„Zaratustra” – jego krzepka strawa – cienia
Nie pozostawia wątpliwości, że jest
..W tym momencie koncentracji test..
Wielkie dla mnie Przeznaczenie
Jego przypowieści to wiedzy strumienie
Strumienie myśli szlifowanych rzetelnie
Od razu widać jak murarz kielnie
Dzielnie ją bierze w dłoń i zarzuca
Stalowe serce miedziane płuca.
Buduje dom – niejeden jeszcze zbudować
Trzeba – przykręcać, przybijać, nitować.
Tak ta praca się kręci chęci najlepsze
Wpisuję właśnie w rymowane wiersze
Przyjemność raczej czy milion zer wysiłku
Jak zdmuchiwanie z motylich skrzydeł pyłku.
Raczej lepiej co dnia będzie już teraz
Moich rymów tylko się nie przeraź
Funkcjonują na zasadzie asonansów
Ile to już urządziłem podobnych seansów
Setki mi się myśli gdy marzę na jawie
Nurkowałem już w każdym stawie
Okolicznym – mętna woda płytkie dno
Już dawno naprawdę znudziło mnie to
Nurkowałem nawet w czarne morze
Plutońskiego Oceanu i jak rolnik orze
Swoje pole -gładko- nikt jeszcze poza
Mną nie wie tak dobrze co to hipnoza
Seans może wiele mieścić w sobie sensów
A jego prawa są pełne precedensów

Najszpetniejszy człowiek wskrzesił Boga
Zawirowała teatru życia podłoga
Dla was to jest sufit – małoduszni
Tak bardzo wiele, naprawdę różni
Różniło – co było nie wróci odetchnij
Radośnie i nędznej królowej..(tnij)
Nikt już nie musi oglądać – zamknięta
Nikt już o niej nie pamięta.
A węże i skorpiony mam z nimi układ
Dobry.. i cały mój w t o wkład
Jest heroiczny – podróż na wysoki szczyt
Z angielska: Yeah! I did what I did.
Wiele więcej do wygrania wchodzi w grę
To stawianie stopy na cienką krę
Powiedzmy, że robię to tak często
Jak się uda – znam każde krzywoprzysięstwo
Nic i Nikt mnie nie oszuka
To zaprawdę bardzo wielka Sztuka.
Ekwilibrysta żonglujący na wysokiej linie
Mój okręt ku Portowi Nadzieja płynie
Na południe – aż lew w chmurze gołębi
Użyczy tobie choć połowę swej głębi
Ja nie mam dna się przezwyciężam
Gdzie się zjawiam ciśnienie rozprężam
Wielki hałas się podnosi jak seria
Z M16 – ostra amunicja – teren: preria
Może być i miejska dżungla w Hongkongu
Rozpocznijmy na dźwięk tego gongu
Ależ fikcja przeraża wrażliwe umysły
Snujecie na mój temat mgliste domysły
Są Ci którzy przechodzą zanikają niektórzy
Są Ci – Niejeden Ocean mój wzburzy
Na wielkiej fali płynę odkrywam zasłonięte
Moje krytyczne komentarze mocno cięte
Konsumuję z wielkim przeżuwam smutkiem
Mieszkam w domku z piwnicą i ogródkiem
Moje 67 to twoje 75
Liczy się, liczy się szczera chęć
Zera w tańcu z jedną cyfrą
Jedzie się na nich jak taryfą
Znów rym nie jest płynny – to jej
Działalność – nienawiści twej
Cel – każdym razem gdy bierzesz w dłoń
Pożądasz jej, to tak jak broń,
Karabin gdy chwytasz w celu strzelania
Tak wiele jest jeszcze do poznania
Liczy się jasność przekazu nie forma
Formalna. Banalna wasza norma
Obowiązuje was – podpisem swą krwią
Dokumentowałeś – już na całą Twą
Wieczność – z takiej akcji nie ma odwrotu
Wiem już szukasz dziupli czy okopu.
Przyjdę po ciebie i zgładzę bezszelestnie
Zwyciężę – myślę jedynie o zwycięstwie.

Luty 2009

NOWA EPOKA

Zwiastuję przełom to nowa epoka
Pęka kolejnej tablicy powłoka
Wycieram rymy szlifuję je rzetelnie
W bezdenną otchłań spoglądam dzielnie
Od tylu lat sam – najsamotniejszy z ludzi
Pisanie wierszy wcale mnie nie trudzi
Jutro ha! Dziś wzejdzie nowe słońce
Skończą się ostatnich końców końce
I zaprawdę powiem: środek jest wszędzie
Kto sądzi inaczej musi być w błędzie
Orędzie moje nieliczni usłyszeć zdołają
Moje słowa żadnej prawdy nie tają
Daje wam nowe życie i świeżą krew
To Ducha Ojca potężny słyszę zew
Woła ku mnie jasno kreśląc drogę
Niebawem u celu postawię nogę
Od tylu lat sam lecz TAM nie będę sam
Na pewno spotkam TAM najpiękniejszą z dam
Bezsenne noce zawsze zwiastują przełomy
Niech dzień który nadchodzi Błogosławiony
Się zwie albo ma imię Nowy Początek
Przełomu nowej epoki drążę wątek
Powracam do zdrowia jak po długiej chorobie
Cierpliwie niczym rzeźbę w marmurze żłobię
Nie – ja w słowie ciosam z pasją namiętną
Przy czym oddech miarowy równe tętno
Podobieństwo brzmienia podkreśla znaczenie
Tu coś dopiszę tu przestawię tu zmienię
Treść tego zajęcia mierzyć nie wiem w jakiej skali
Czyta to śmieciarz czy bogowie wspaniali
Ha! I ci i CI czytają me noce bezsenne
Raz łżywe zwyrodnienie raz głębie bezdenne
Mam wenę nie przestanę nikt mnie nie zmusi
Będę jak wy na liczne krzyki głusi
Jestem nową siłą z siebie toczącym się kołem
Na koniec rzeknę o czymś wesołem
To przełom nowe życie niebawem zaświta
Nagroda już wkrótce mię czeka należyta.
PISANIE I CZYTANIE I MUZA

Pisanie i czytanie i muza to cały mój świat
Piszę wciąż ile to już ile to już lat??
I czekam teraz tylko na siebie i na znak
Lew w chmurze gołębi nadejdzie - święte TAK..
Płonie we mnie wielka Miłość i Nadzieja
Znacie mnie hazardzistę i arcyzłodzieja
Moich stu Legionów gotuje się do wojny
Dla przyjaciół jestem boski i hojny
Gdy nie sypiam chroni mnie ekipa
Wierzy w moje słowa każdy kto czyta
Ja nie sypiam nigdy 15 minut do godziny
W państwie mojem czekają na mnie syny
Moje dzieci moje dzieci są blisko
A może to wszystko to tylko igrzysko
Kłamstwa łeż to potężna łeż to siła
Ale jedynie prawda prawemu sercu miła.

Ktoś skoczył z wieżowca ktoś się powiesił
Najszpetniejszy z ludzi Boga wskrzesił
Zaprawdę powiadam kto ma uszy niech słucha!
A może to puste słowa może cisza głucha..
Wiatry wyją i morze szumi bezustannie
Ktoś znowu utopił się we własnej wannie
Samobójstw fala - już mi przeszło
Teraz podłoga łóżko lub krzesło
Dębowe. Naprawdę nie widzisz ile szczęścia
Przychodzi ku tobie każdego września
I pisze o tym śpiewam wersy bałamutne
Zwiędłe liście mego kwiatu dziś utnę.
Oby żył oby na nowo zakwitał
ON już tam był już się z gąską witał.
I ja tam już jestem to tylko wieczne deja vu
Spójrz tu jest ściana a tam otwarte drzwi
Skrzydła me czarne wysoko mnie wznieście
Skrzydła moje gdzie no gdzie jesteście??

Wobec wszystkiego TU toczy się kula TAM
Sięgnąłem nieba otwarłem piekieł bram
Wam powiem wszystko obdarzę przypowieścią
Napełnię wersów wory prawdy treścią
I może te wersy gubią po drodze sens
Może to uczta może okruchy może jeden kęs
Konsumuj i przeżuwaj chociażby smutek
Każda przyczyna łańcuchem wiąże skutek
Czyżby?? więc skąd się wzięła jajko i kura
Późna już godzina a w Hollywood która
Względem Londynu liczymy się wszyscy
Dbam ja o nich a oni o mnie bliscy..


I znowu chmura napełnia mnie natchnieniem
Czym ci wielbłądem czy raczej brzemieniem.
Brakuje Sztuce tej zgrzytu rzemieślnika
Mam w mych kradzieżach wielkiego wspólnika
I znam siekierę która i mnie obali
Widzę ją widzę w najdalszej dali
I gdybym chciał mógłbym się uchylić
Zaprawdę powiadam mogę się mylić
Bo Olbrzym Przypadku gotowy do walki
Pod dokumenty zawsze podkładam kalki
Mam to w trzech co najmniej znaczeniach
Stąpam twardo po brukowych kamieniach
I to mi daje moc i zapisuję to w nich
Jak kropli wodą żłobię to w tych
Jak na papierze w kamieniach się pisze
Naświetliłem już każdą retuszowaną kliszę.
I przerwa.. zgubiłem sens i znaczenie
Słowem się żłobi najtwardsze kamienie

Muzyka to moje źródło Muzy mojej śpiew
Oddzielam rzetelnie ziarno od plew
Pracowity niczym mrówka cierpliwy
Chociażby sens mej mowy był krzywy
Chociaż byście mnie wszyscy nie rozumieli
Tak wiele naprawdę mnie od was dzieli
Doskonale układam słowa w spójną całość
I znika z mego serca okrutna żałość
Może nie kojarzycie ta zajawa nie jest oczywista
Każda zwrotka jest krwią soczysta
Nic dobrego z wierszy dla mnie nie wyniknie
Szepcę głośniej niż ktokolwiek krzyknie
Moje ciche słowa po stokroć głośniej wrzeszczą
Nawet głowy w portfelu ciszej szeleszczą.

Najdalsza z dróg - nie masz jej zgoła
Bądź zawsze szczęśliwa zawsze wesoła
I choćby mnie zabrakło i choćbym zaniknął
Chociażby Bóg jeden krzyknął
To Ty trwaj w swych postanowieniach
Żłób swoim głosem w twardych kamieniach
Jeszcze Ziemia otwarta dla wolnych ludzi
Niejeden naprawą świata się trudzi
Nudzi już wiersz więc go zakończę
Masz we mnie przyjaciela i obrońcę....

1.05.2009

POPŁUCZYNY

Wymywam z mojego słoika popłuczyny
Czemu znów pisze nie szukam przyczyny.
Ludzie! Ja już nic z wami nie odczuwam
Konsumuję i w wielkim smutku przeżuwam
I czytam mą powieść tysiąca i jednej historii
Na temat ludzkości mam kilka teorii
I dławi mnie smutek gdy patrzę na to wszystko
Prawdę tuszują to tylko kłamstwa igrzysko.
Wegetuję jak roślina w zimowa porę
Nie pije nie palę nie łykam nie biorę
Po stokroć NIE! Nigdy już jak w ten dzień
Inaczej wyglądam jak siebie samego cień
Zalega nade mną chmura ciężkości
Nie będę aktorem czy wystawcą pospolitości
Kości mam twarde może bardziej niż drwa
Pode mną cienka lodu śliskiego kra
Dwa razy już miedzy tłum ludzi schodziłem
MUSISZ niźli CHCĘ jest bardziej sercu miłem
Dzień mija za dniem i siły mi nie brak
Choć często się czuję jak zużyty wrak
I pisze te wiersze by uniknąć martwoty
Nie łam się nie przejmuj bracie no co ty?
Nadejdą tłuste lata szumieć będzie w głowie
Już to przechodziłem i wiem sam po sobie
A tobie nie brak odwagi to świeże powietrze
Złapiesz wiatr w żagle lecz czekaj jeszcze
Dzieci moje są blisko nadchodzą bezustannie
Pod zimnym prysznicem w czystej wannie
Parskaj i prychaj dław się i krztuś
I do tworzenia najlepiej siebie zmuś
Wpisz w legion słów cokolwiek ziemskiej treści
Wiesz ile jeden wiersz w sobie mieści??
A jeśli nie wiesz ja kwestię CI naświetlę
Nudno jest w niebie zbyt ciasno w piekle
Zaprawdę powiadam śmierć to najświętsze są gody
W dzień pogrzebu żądam deszczowej pogody
Matka ziemia w wielkim smutku się ze mną rozstanie
Na zagrożenie.. nie mam baczenia na nie
Tyle zamachów na siebie już przeżyłem
Mam takie ego że większości nie zauważyłem
Nie ma już mnie to tylko boska z wami zabawa
To nie jest uczta czy obiad to sama przyprawa
A wy łykacie zwodzić się dajecie naiwnie
Jak to zrozumieć – tłumaczyć tę kwestię przedziwnie
Moje słowa moje słowa i słowa tylko słowa
Udała się ze mnie na szczęście jedna połowa
A do połowicznie udanych przyszłość należy
Niejeden w mą blagę całym sercem wierzy
Należy też założyć margines błędu uogólnienia
Wieczność z namiętną tęsknotą woła imienia
Mojego imienia co ma brzmień jak symfonia
Z chaosu zdań wypływa wiersza harmonia
To kołysze mą duszę buja to mnie na dwa
Uwierzcie pode mną jest śliska cienka kra
I pewnie chcecie by pękła – utonął bym
Żeby mnie okrył niebieski niepamięci dym
Przejdę dnia pewnego przejdę na druga stronę
Póki co w rymie moich wierszy tonę
Zły jestem na siebie że lepiej nie potrafiłem
Brałem, łykałem, piłem, paliłem
Obdarzam wrogów czego ty żałujesz przyjaciołom
Podobny na obraz pracowitym pszczołom
Przypowieści się uczę na pamięć wedle żądania
Tylko na kilka tematów nie wyrobiłem zdania
Reszta jest milczeniem i nie zdradza go milczenie
Nie mówię już nic milczę twardo jak kamienie
Lubię je one też mają dusze i są pamiętliwe
Panienki nie bądzcież mi takie tkliwe
Ten wiersz się rozciąga w granice poematu
I bez sensu i o niczym najlepszego tematu
Wodzę was za nos mgliste macie pojęcie
Nie ukradnie mi duszy najbłyskotliwsze zdjęcie
Fotografia to samobójstwo dobrowolne mężczyzny
Wytatuuję na mym ciele tuszem czarne blizny
Wąż w przyjaźni z orłem na całe moje plecy
Czy jest rozsądnym kto ciało tak kaleczy
Jasno i prosto zrozumialej być nie może
Szczęście co się kąpie w każdym tęczy kolorze
Boże Wszechmogący dziękuję za ten talent
To dla mnie jak dla miłości ekwiwalent
Stwórco pomogłeś mi w pisaniu acz bez proszenia
Wieczność z tęsknotą woła mojego imienia
Ku wam ta spóźniona apostrofa jedynie
Wierzę na słowo już tylko mojej dziewczynie
Jednej Jedynej z odległych najdalszej
Ponad słowa obietnicy czeka ona trwalszej
I spełnię ją gdy dni się wypełnią – w południe
Będzie namiętnie, błogo, arcycudnie
Grudnie nas nie zmrożą sierpnie nie zgrzeją
Krzepię me serce przenajświętszą Nadzieją
I ona mnie kocha poprowadzi do celu
Wiem to na pewno i ty to wiedz przyjacielu.

8.05.09

PRZEŁOM

Poczucie końca przełomu poczucie
Jak bezbolesne igły ukłucie
Jutro będę inny – to już się stało
Zapomnę każde chciwe: „mało”
Musze się ogarnąć wziąć do roboty
Tworzenia łyk zaczerpnąć ochoty
Mam tyle pomysłów tyle do zrobienia
Szukam nowego dla siebie imienia
W sensie przenośnym bo swoje lubię
Jak mądry wąż skórę dziś gubię
Linieję nowe przywdziewam szaty
Arsenał słów mam pełen przebogaty
Wolny ku jednemu wielkiemu zwycięstwu
Nową definicję przypiszę męstwu
Przepaści się chwytam orłowemi szpony
Jednoczę dziś wszystkie bitewne zakony
Pod jednym sztandarem obranym celem
Dzielę się z wami mojem weselem
Mnożę je do nieogarniętych rozmiarów
Sypię nim jak złotem talarów
Lecz wy tylko mgliste macie pojęcie
Zabawa słowem najlepsze zajęcie
Cięcie i drugie rodzi się kształt
To purpurowego płaszcza pluszu fałd
Wyniosłość receptą na szpetotę
Dziś nową przywdziewam na się ochotę
Przełom uwierzcie świt nowego słońca
Ha! Twój przyjaciel wiecej – obrońca
Dowody.. przyrzekam zobaczysz sama
Piękna z Ciebie i pani i dama
Żaden salon nie podkreśli Twojego blasku
Żadna skala nie sięgnie oklasku
Jaki wzbudzasz gdy jesteś zjawiona
Chcę mówić na Ciebie: moja żona
Najdroższa, przepiękna i zgoła boska
Nie obejmuje mnie już żadna troska
Mądra i hojna, zgrabna i miła
Oby ta nuta w Twój gust trafiła
Cokolwiek powiedzieć jesteś ponad
W żaden rytm czy takt sonat
Nie zmieszczę zalet jakimi lśnisz
To niemożebne uwierzcie mi gdyż
Mówię szczerze jestem prawdomówny
Staram się by wers wersowi równy
Chwalił najlepsze Twoje strony
To i tak efekt szkicuje znikomy
Czym innym słowo, czyn i obraz czynu
Czym innym fiolet i błękit dymu
Poeta tylko? Daleko więcej wiele
Dzielę mą pasję moje wesele
Szyję dla Ciebie suknie komplementów
Pełen jestem ku temu talentów
Zdobisz ją ha! Z wdziękiem nosisz
O Muzo jakże Ty słodko prosisz
Jak ciepło mówisz Twoja barwa głosu
Kołysze łanami pól zboża kłosu
I moja dusza śpiewa ku południu płynie
Jak w fioletowym oddychać dymie
Przepięknie tańczysz ruszasz się zgrabnie
Bez Ciebie być to jak być na dnie
Monolog mój znowu zgubił temat
Najbardziej nawet poetycki poemat
Choćby miał setki opisów przyrody
Choćby miał nowej treści dowody
Nie powie tego co poza słowami
Drugi raz jestem między wami
Dygresję uczyniłem bo piszę o Tobie
Gdy jesteś smutna świat cały w żałobie
Twoje wesele to słoneczne promienie
Naprawdę przyrzekam od dziś się zmienię
Oprócz kwestii mojej ku Tobie tęsknoty
Na Ciebie nigdy nie stracę ochoty
Zefir przyniesie Tobie pani zapach róży
Szykujmy się.. do najdalszej podróży
Tak znaleźliśmy się moja pani
Rozpoznaliśmy pomiędzy tłumami
Wspólna nam ścieżka przeznaczenia
Pierwsza litera obojga z nas imienia
Ani na jotę brak nam różnicy
Nie ma nam końca czy granicy
Nie trzeba wierszy czy okrągłych rymów
Niebieskich i fioletowych dymów
Stuletnie płyny nie słodzą podniebienia
Tak jak brzmienie Twojego imienia
Rymy dla niego, pasja, słowem zabawa
Dla Ciebie każda najlepsza potrawa
Najtęższe myśli najczystsze powietrze
Nie straszne burze wichry i deszcze.
Ha! Twój swobodny krok przeciął myślenie
Wzruszył z posad najstarsze kamienie
Melodią jaką z cicha zanuciłaś
Najtwardsze kamienie z posad wzruszyłaś.
Żadna z przeszkód nie sprawi kłopotu
TAM wszyscy się boją mej pięści łomotu
TAM jestem wielki nie jak z tej strony
TAM moją sławę poprzedzają gromy
Błyski i Matki Ziemi drżenie
Druzgocę w pył najtwardsze kamienie
I nie mam dosyć nie będzie końca
Jurek Jolu przyjaciel i obrońca..

WBREW POZOROM (NO RACZEJ)

Znów siedzę na podłodze na kocu
Czysty szafir kolorem moich oczu
Słucham RAPu co kołysze mnie na dwa
Jednym jedynym obrazem figura Twa
Rymuję stale choć trudno trzymać sens
To jak przeżuwać najsurowsze z mięs.
Zgubiłem dużo wody z organizmu
I stronie od sceptyków i cynizmu
Raczej szukam pozytywów szczęścia ułomków
Zmieniłem się bo zawodziłem ziomków
Ale nigdy już! Przyjaźń droższa od miłości
Wolny jestem od wstydu, gniewu, litości.
Beztroski uśmiech receptą na dobry dzień
Jeśli myślisz inaczej to się lepiej zmień.
Cień nienawiści nie mąci mego oka
Moja pani jest słodka, miła, wysoka
I świetnie tańczy, ubiera się z gustem
Marzeniem moim jest jej dekolt z biustem.
Ona ma styl zupełnie tak jak ja
Zobaczcie zobaczcie jak bujamy się na dwa
To RAP mnie kołysze i mojej Muzy sny
I czuję się spełniony gdy myślę o niej gdy
Widzę ją oczami wyobraźni jestem szczęśliwy
Nie obrażam się nie jestem taki tkliwy
Ciężko mnie wzruszyć czy przebić serce
Kocham się w tym co cieszy wielce
Lubieżność splunąłem z moich warg
Nie interesuje mnie żaden pieniężny targ
Myślę o bezinteresowności ona uszlachetnia
W mojej piwnicy pełna butla stuletnia
Ale nie chcę jej pić to mnie nie bawi
Wino mój żołądek z trudem trawi

Kolejny wór rymów zapełnia poranek
Kolejny łykam czarnej herbaty dzbanek
To nie jest hałas to cichy gołębi krok
Dres, włosy krótkie, nie zmącony wzrok
Pozdrawiam ziomków gamoniom walę mukę
Powściągam z łatwością zmysłowości sukę
Mam kilka długopisów, papieru do oporu
Świeże powietrze wlatuje oknem z dworu
Natchnienie wypisuję równo w wersów linię
I cały mój smutek zmaltretowany ginie
Radość czerpię z alfabetu kombinowania
Frazy kleję składam ze słów zdania
Co dzień znajduję źródła głębokie, przeczyste
To się od razu wie to jest oczywiste
I nie potrzebuję bomby by się zajarać
Nigdy już nigdy już się nie przestanę starać
W wielkie skrzydła chwytam wielki wiatr
Wbrew pozorom trudny jest koniec a nie start
Kart albo kości używam dla rozrywki
Ej dziewczyny obetnijcie swoje grzywki
Ona wam przysłania pojęcie ba! Cały świat
To jakby nawstawiać w okna krat
Poważnie – mój gust gdy je widzę się niesmaczy
Aż dziwne, że mój rym o ten temat zahaczy
Ale dosyć najważniejsze to być sobą
Nie myśleć o tym bebechem tylko głową
I ciszę słyszę huczy jak milionowy moloch
Jak sypany z całej siły o ścianę groch
Rozwalę ją zniszczę gdy stanie mi na drodze
Dotrę do celu choćby na ostatniej nodze
Wchodzę cisza się unosi – powiew świeży
Stoję na szczycie warownej wieży
Spoglądam szeroko obejmuję horyzonty
Chwalę tych co jarają tłuste jointy..

Jestem piewcą nierówności ona jest wszechobecna
Wbrew pozorom to nie moneta niecna
Zacna raczej gdzie indziej kupujemy chleb
Do moich rymów taneczny rytm klep
Dopełnij go ze wszech miar pokoloruj
Albo w skalę szarości gustownie wytonuj
Będę mówił o gustach - źle, że to temat
Zakazany. Dla mnie to żaden dylemat
Bez wahania podejmuję działanie rzecz męska
Dodaje mi sił nawet sromotna klęska
Gdy dostaję wstaję i oddaję w dwujnasób
Gdy dobra wojna argumentów mam pełen zasób
I w wymowie jestem pewny mówię do rzeczy
Skrzeczy mi sroczka, że nikt nie zaprzeczy
Jak mówię mam rację niechybnie z pewnością
Brzydzę się wstydem, gniewem, litością
Popycham wszystko co upada niech leci
I tego będę uczył wszystkie dzieci
Kocham pisać utrwalę tuszem co moje
W moim magazynku rozrywające naboje
Karabin sam zmontowałem zawsze trafia w cel
Chcesz być wielkoduszny co najlepsze dziel
Tak żebyś od rozdawania miał odciski
Moje słowa to rozrywające pociski
Kolejny nabój kolejny wers i fraza
Moje słowa infekują jak czarna zaraza
Tyle, ze nie zabija raczej daje do myślenia
Nie zapomnicie już nigdy mojego imienia
Moich imion bo mówią na mnie różnie
Zapełniam tuszem papieru białą próżnię
I nie przestanę nikt mnie nie zmusi
A jak patrzą na mnie to ich też kusi
Myślą: „skoro on może to my też potrafimy”
Ha! To moje są najokrąglejsze rymy
Mam talent mam styl a mój głos floo
Dorównaj mi ha! Spróbuj zrobić to
Wbrew pozorom to nie jest łatwe wcale
Zaprawdę zapomniałem przeszłość i żale
Przyczyn szukam w przyszłości a nie w tyle
Niebiosa ile już zapisałem linii ile?
Tak długi wiersz potrafi znudzić czytelnika
Ale moja myśl w jego potrzeby nie wnika
Polityka to najlepsza pisać jak dla siebie
Kilka chmur sunie za oknem na niebie
I błekitu żywioł zieleń drzew liści
Nie jestem romantykiem bliżsi mi moderniści
Kominy i bruk dziewiętnaste stulecie
Będę pisał jeszcze nawet jak nie chcecie
Wyładuję się na papier wyleję atrament
Rozwalę ten burdel posieję zamęt
Wbrew pozorom to nie chaos lecz nowy ład
Ej sędziowie z waszych oczu wyziera kat
Mówicie o sprawiedliwości ej no nie wierzę
Człowiek czy o czerwonych policzkach zwierzę
Sprawiedliwość mówi: „ludzie równi nie są”
Przytakniecie jak przyjdę z pełną kiesą
To was przekona – głowa wprost z portfela
Warta błogosławieństwa nośnik wesela
Więcej niż tysiąc słów rozumiem to dobrze
To jak grać na trąbce królewskiej kobrze
No raczej ten temat nie licuje z artystą
Dawaj tu czystą a nie prawie czystą.
Się zastanawiam czy nie lepiej być rzemieślnikiem
A długiego myślenia jedynym wynikiem
Jest wahanie coraz głębsze i głębsze
Wątpliwości się rodzą wieksze i większe
Na tę kwestię masz dwa błyski oka mgnienie
I decyduj: albo odmowa albo skinienie
To już finisz chcesz czytaj to od końca
Kochana pozdrawiam Twój przyjaciel i obrońca