niedziela, 5 kwietnia 2020

5.03.2019r.


5.03.2019r.
100 SŁÓW

Jestem ograniczona. Mam do dyspozycji jedynie sto słów dziennie. Co dobrego: korzystam z prawa do myślenia. Mam już 38 lat i nigdy nie byłam na prawdziwej, romantycznej randce. Przygodny sex zdarzał mi się wielokrotnie, ale to była raczej przemoc. Za każdym razem, paląc już papierosa czułam się nieludzko. Nie mam dzieci i mieszkam z mamą, dla której najczęściej spożytkowuję swoje ograniczenie. Ludzie mnie nie znają, a jak ktoś milczy to wszyscy podejrzewają najgorsze. Myślą, że jestem córką wilka, dziką dziewczyną. Zaratustra rzecze, iż jego milczenie nauczyło się, jakby się milczeniem nie zdradzać. Coś w tym jest, ale moje ograniczenie sprawia, że nic nie mówię. Ta przypadłość powoduje kłopoty z normalnym funkcjonowaniem w społeczeństwie. A ludzie mnie nie znają. Sprawy, formalności – zawsze musiałam mieć ze sobą kartkę i długopis. Teraz jest łatwiej bo mam mądry telefon. To błogosławieństwo, mam nawet aplikację emitującą głos po napisaniu tekstu. Hipermarkety to też duże ułatwienie – nie trzeba mówić co się potrzebuje. Biorę towar z półki, a kasjerka tylko skanuje. Każde „dzień dobry” i „nie gniewam się” czy „przepraszam” drogo mnie kosztuje. Mój język robi się czarny przy każdym wypowiedzianym wyrazie. Ściska mi gardło i pulsuje w skroniach. Muszę się liczyć z tym, że mam do dyspozycji kilkanaście zdań dziennie. Co tu dużo gadać – jestem kaleką. Niepełnosprawną. Móc mówić to wielkie szczęście, słowa mają magiczną moc i siłę, która zrywa najgrubsze stalowe łańcuchy. Znikają granice i bariery. Mówić to być wolnym, szybować po szafirowym niebie z rozpostartymi skrzydłami. Święcić wesele. Mówienie jest jak taniec, jak pląsanie w igraszkach nad rzeczą samą.

PROZA OSOBOWOŚCI

Myję zęby sześć minut dziennie. Rano, po obiedzie i przed snem. Każdy seans po dwie minuty. Pierw szoruję widoczną stronę, przód – jedynki i dwójki. Potem głębię mojej szczęki. Po 25 sekund na każdy bok. Po 50 sekundach zaczynam szorować wewnętrzne ściany. Na pierwszy ogień idzie żuchwa. Sztuka mycia zębów to zaprawdę wiekopomne dzieło. Kontynuując. Lecę górę – szoruję jej wnętrze. Wpycham szczotkę tak głęboko, że szarpie mnie na wymioty. Łapię tlen, a w mordorze mam tyle piany, że muszę wypluć. Czynię więc kilka kroków i spluwam spienioną charę do śmietnika, do niebieskiego worka, którym wiadro jest obciągnięte. Znowu szoruję jedynki – siła i honor. Serce i dusza. Ktoś kiedyś twierdził, że ludzka dusza mieszka właśnie w zębach.
Rano i wieczorem myję zęby pastą zapewniającą maksymalną ochronę na dwanaście godzin, daje efekt wybielenia i potęguje wrażenie świeżości. Po obiedzie stawiam na maksymalną świeżość. Płukam szczękę i szczoteczkę nabierając wody na dłoń i dopiero z dłoni rozprowadzam wodę po wyżej wymienionych elementach. Sztuka mycia zębów to zaprawdę wiekopomne dzieło. Piję dużo kawy i palę tytoń więc wrażenie świeżości w jamie ustnej nie trwa tyle, ile mówią w reklamach mojej pasty. I choćbym mył zęby za dużo, to wciąż jest nie dosyć.