wtorek, 31 grudnia 2019

BRZYDSZY BRAT


2.10.2017r.

BRZYDSZY BRAT
Wyglądałem na młodszego niż byłem w istocie. Ojciec powtarzał, że jestem przystojny jak diabeł. Ale rosło nas w domu dwóch. Całe szczęście, a może niestety – mnie faworyzowano. To ze względu na to, że mój brat był brzydszy. Dla matki tylko to się liczyło, żeby dobrze wyglądać. Od najmłodszych lat dbała przede wszystkim byśmy ładnie wyglądali. Pełne szafy i szufladki ciuszków, których potem żal było wyrzucać. Stroiła nas obu, ale chwaliła tylko mnie. Mój braciszek nigdy w życiu nie usłyszał od mamy komplementu. Ojciec też milczał paląc papierosy. Ja nie mam nałogów, za to mój brat topił smutki w alkoholu. Gdzieś w wieku szesnastu lat zobaczył co jest grane. Zrozumiał, że jest gorzej traktowany przez rodziców. Zaczął też palić w szkole średniej. Jednak – co ciekawe – znalazł sobie dziewczynę. On, o którym ciotki i rodzice szeptali, że się nie udał, albo że udał się tylko w połowie. Bo miał inteligencję, wyobraźnię, potrafił malować słowami tęczę. Kupił Zuzi pluszowego misia i ją zbajerował. Zamykali się u niego w pokoju na długie godziny. Podobno się uczyli bo chodzili do jednej klasy. Nie zazdrościłem mu nigdy, nigdy nie chciałem być jak on. Jego szpetota na tle ładnej buźki Zuzy była rażąca, ale on się szczerze śmiał. Kiedy miał 23 lata i kończył studia na kierunku geografii, matka powtarzała mu żeby się żenił. Odpowiadał jej jednak, że z Zuzą wszystko skończone, że są tylko przyjaciółmi. I rzeczywiście, któregoś dnia Zuza przestała przychodzić. On został magistrem i znalazł pracę w szkole. Był zadowolony i z atmosfery i z zarobków. Kupił auto, przestał pić alkohol, tylko palił ogromne ilości papierosów. Wydawał majątek na tytoń. „Co z tego, że liście więdną” powtarzał i rzucał jak bumerang. Mimo że matka nigdy go nie chwaliła – on twierdził, że to mama jest jego skarbem, jego opiekuńczym aniołem. Woził ją na zakupy, gdy ojciec oglądał telewizję. Ja byłem już wtedy żonaty i miałem trójkę dzieci. Postanowiłem nie popełniać błędu wychowawczego i nikogo nie faworyzowałem. On chyba już zostanie kawalerem, bo nie szuka znajomości z żadną panną. Pracuje i pali. Marzą mu się podróże. Raz zapytał mnie czy wiem: „gdzie leży Bangladesz?” Chwilę się zastanawiałem i odpowiedziałem, że:
  • W Afryce
  • Nie, śliczny braciszku, w Azji – usłyszałem jego nosowy głos
  • Co z tego?
  • Nic – czysta ciekawość.
  • Czy ja to powinienem wiedzieć? Spytałem
  • No raczej nie.
Żyjemy z nim dobrze, nigdy się nie kłócimy, nic sobie nie narzucamy. Cieszymy się sobą i naszym braterstwem. Nigdy mu nie ubliżyłem, nie powiedziałem mu, że jest niepiękny. Komplementów zawsze się miło słucha więc mówię mu je. Kiwa tylko głową i się uśmiecha. W domu ma dużo luster.

poniedziałek, 30 grudnia 2019

REMONT


Dziś tekst powstały 11 września 2017 roku. Zadaniem był opis remontu z trzech perspektyw: właściciela mieszkania, robotnika i mieszkania. W trzecim wariancie potrzebny był zabieg personifikacji – uosobienia remontowanego miejsca. Widzę, że znowu udały mi się monologi. Trzeba było jedynie poczuć się w skórze kogoś, kim się nie jest. Może z perspektywy robotnika to najłatwiejsze, bo w domu co wiosnę jest coś do zrobienia – trzeba mieszać beton, brukować chodnik, malować ściany itd. Oto rezultat ćwiczenia.

WŁAŚCICIEL MIESZKANIA
Postanowiłem wyremontować mieszkanie. Sentyment do jego dawnego wyglądu dawno przeminął. Mam tyle wspomnień, że już dziś mógłbym spokojnie umierać. Nie da się chwycić chwili – dlatego napstrykałem około 1000 fotek. Gdy będę chciał spojrzeć wstecz – wystarczy odpalić kompa i wyświetlać. Remont jest kosztownym przedsięwzięciem. Zamówienie ekipy i materiałów to spory wydatek. Ale pieniądze tracą na wartości leżąc. Trzeba je zainwestować. Ja wkładam spory budżet w mieszkanie, w nieruchomość. Siedzieć w odrapanych ścianach mógłby chyba tylko alkoholik czy narkoman, który martwi się jedynie o kolejną działkę towaru. Dla mnie musi być czysto i świeżo, kolorowo. Zapłaciłem połowę z góry, a drugą zapłacę gdy remont będzie dokonany. Trzech roboli, nie młodych już chłopaków, z polecenia mojego dobrego znajomego, ma się tym zająć w dwa tygodnie. Wygładzenie ścian zrobionych z płyt regipsowych, malowanie, zrywanie podłóg, układanie paneli, wymiana okien i parapetów to chyba większość najogólniejszych czynności jakie przychodzą mi na myśl. Kanalizacja, prąd i gaz są doprowadzone. Trzeba tylko wymienić sanitariaty i położyć płytki w łazience.
Robotnicy jacyś czerwoni, jakby już łyknęli piwko albo wino. Ale mówili trzeźwo i rzeczowo, określili się precyzyjnie naszkicowawszy ładny plan przebiegu remontu. Na dwa tygodnie lecę do Rzymu załatwić sprawy spadkowe ***. Będę miał co robić, no i mam nadzieję na ładny pogrzeb. Nie chcę jedynie lać łez, chociaż *** jasno maluje się w mojej pamięci. Ale wracając do robotników – wyglądali na pewnych ludzi, więc mniemam, iż wszystko pójdzie gładko. Wrócę już na nowe śmieci. Będę miał sypialnię w kolorze indygo. Salon będzie w łagodnej zieleni. Może w Rzymie kupię kilka obrazów by ozdobić ściany. Kuchnia nie jest zbyt duża ale zaprojektowana ergonomicznie – będę miał się gdzie obrócić.
ROBOTNIK
Jest praca – dwu tygodniowe zlecenie na remont mieszkania. Razem z Krzyśkiem i Grześkiem będziemy zrywać podłogi, wymieniać kibel, malować ściany. Na intencję pomyślnego zawarcia umowy wypiliśmy po piwku. Mamy tutaj Meksyk o jakim nawet nie śnisz. Trochę czerwoni na twarzach podpisaliśmy umowę. Dwa tygodnie to sporo czasu zważywszy na fakt, że mieszkanie ma osiemdziesiąt metrów kwadratowych. Krzysiek i Grzesiek, mimo że nie mają jeszcze czterdziestki, to doświadczeni fachowcy. Robiliśmy już wspólnie kilka remontów, za które nas chwalono. Taka praca – bez komendanta nad głową – jest wygodna. Można kupić czteropak i ustawić na widoku, pokrzepiając się w miarę potrzeby. Nie będzie już całodobowego leżenia na kanapie i oglądania filmów. Trzeba będzie pracować w pocie czoła. Zrywanie drewnianych podłóg to duży wysiłek, grzbiet i przedramiona pracują. Żołądek pracuje, wyobraźnia pracuje, a do tego wszystkiego trzeba będzie jeszcze zrywać podłogi. Mamy plan przez równo czternaście dni pracować po osiem godzin i będzie pucuś glancuś. Zainkasujemy po pięć tysięcy. Właściciel zostawia klucze i ma odlot do Rzymu. Jasno nakreśliliśmy mu nasz plan i zdawał się być zadowolony.
MIESZKANIE
Znowu czeka mnie zmiana osobowości. Już wiem, moje ściany i okna słyszały, że będą remontowane. Jakieś pijaczki zerwą moje podłogi, otynkują ściany i pokolorują. Mój właściciel będzie nieobecny, gdy oni zdewastują i odbudują mnie na nowo. Czy zawsze jest tak, że musi być gorzej żeby było lepiej? Zostanę odarte ze wszystkich wspomnień i narodzę się powtórnie. Rozsiądę się w sobie wygodnie i świeżo. Będę nowe na kilka ładnych lat. Robotnicy zarobią, a mój właściciel będzie zadowolony. Należy mi się ten remont, nowopoczęcie. Mam nawet dziury w drzwiach wymagające załatania. Nowe życie, czysta skóra, żadnych sentymentów i melancholii. Niszczenie i budowanie – to mój los. Godzę się z tym. Zgodziło bym się nawet z dzisiejszym ubóstwem i stało tak po wiek wieków. Ale nadchodzą zmiany i cieszę się nimi.

„Orły zgołębiały od kiedy ciepłe uwiły gniazda” – nawinął raper BISZ. Kiedyś wielcy mężczyźni dojrzewali w pałacowych salach i przestronnych pokojach. Teraz ludzie w wielkich skupiskach miejskich mają raczej mało przestrzeni do życia i rozwoju. Tylko zamożni mogą pozwolić sobie na wysokometrarzowe lokum. Za to mamy błogosławieństwa takie jak kanalizacja czy energia elektryczna.

niedziela, 29 grudnia 2019

BUCIKI ROZMIAR 17 NIGDY NIE NOSZONE


Kolejny dzień. Nowy dzień. Jest jeszcze tyle możliwości! Publikuję ćwiczenie numer pięć. Dziś będzie trochę dialogów i narracji w trzeciej osobie. Narracja tak pojęta sprawia, że świat przedstawiony buduje mi się łatwiej, że wątki fabularne nabierają innego wyrazu. Ćwiczenie podzielone jest na dwie różne wypowiedzi – mniej lub bardziej związane z tematem. Poruszam też temat zakazany. Mówię o nim – można by pomyśleć – z entuzjazmem. I owszem, chwalę palących, acz sobie nie chcę komplikować życia i jestem wolny od tejże przypadłości. Chciałem by wypowiedzi miały zamkniętą całościowo treść – dlatego dramatyczne zakończenie w pierwszej i nagłe, jak uderzenie pioruna w Balladynę.

Mała Mimi oglądała przez szybę wystawy sklepowej śliczne trzewiki. Były w jej rozmiarze – dokładnie 17. Mimi kończy dzisiaj siedem lat i bardzo chce dostać je w prezencie. Uśmiecha się machając rączką do pani ze sklepu.
  • Dzień dobry – krzyczy Mimi
Pani ze sklepu wychodzi przed próg i odpowiada:
  • Dzień dobry Mimi, co tak wpatrujesz się w wystawę mojego sklepu?
  • Bo dziś są moje urodziny i mama wie, że chcę te buciki.
  • Tak, są bardzo ładne i na dłużej. Są nigdy nie noszone.
  • Właśnie tak! Będę miała nowe buciki. Mama wracając z pracy na pewno je kupi.
  • To świetnie Mimi, a o której Twoja mama wraca z pracy.
  • Po piętnastej.
  • Jest dopiero jedenasta. Będziesz tu czekać cztery godziny Mimi?
  • Nie proszę pani, chociaż to moje urodziny to muszę poobierać i ugotować ziemniaki.
  • Więc nie zapomnij posolić wody. A co macie do ziemniaków?
  • Rybę, mama specjalnie ją usmażyła, bo wie, że gdy jem rybę czuję się kochana.
  • Ach, rozumiem.
  • Do widzenia proszę pani mój rozmiar to 17.
  • Do widzenia – czekam na Twoją mamę Mimi.
Mimi wróciła do domu, a gdy okazało się, że mama kupiła sukienkę, a nie buty – Mimi umarła.

Buciki rozmiar 17 nigdy nie noszone.
  • Dobra mamo takie kupię.
Wyszedł na ganek domu i dało się słyszeć charakterystyczne pyknięcie zapalniczki elektryczno-gazowej. Odpalał lolka wychodząc.
„Żebym tylko nie zapomniał po co idę” - myślał Jarek zaciągając się fioletowym dymem z marihuany. „Posadziłem w tym roku kilka drzewek na ogrodzie, mama się zgodziła, a sąsiadów pozdrawiam. To młode drzewka w wielkich plastikowych donicach. Gdy przyjdzie wrzesień zbiorę obfity plon i będę palił jeszcze więcej. Ale dobra trzeba iść do sklepu, kupić te baleriny”
Chwycił prześwit wieczności między sekundami. Zdało się, że całe światy minęły w jednej chwili i zrozumiałeś początek i koniec, i wszystko, co pomiędzy. Niekiedy przez pół godziny potrafił mieć około dziesięciu prześwitów, a ostatnio trafił się trwający wyjątkowo długo. To był szereg sekund.
Dmuchnął prosto w twarz mijanego syryjskiego sąsiada dymem z marihuany.
  • Dzień dobry – rzekł Jarek
  • Dzień do-bry – sylabizując polszczyzną odpowiedział sąsiad.
Dwa bloki dalej był hipermarket z rzeczonymi balerinami. Nowymi, więc nigdy nie noszonymi, ze szczęśliwym rozmiarem 17. Jarek kupił je i przyniósł mamie najarany jak bąk.

Buty to ważna część garderoby, podobnie jak uśmiech. Najlepiej beztroski. Jednakowoż rozpisywanie się na temat obuwia nie uważam za owocne zajęcie. Można by wymyślać opowieści z takim przyczynkiem, bawić się słowem ale po co, są lepsze tematy. Nie pomyślcie, iż nie byłem rzetelny. Do następnego.

piątek, 27 grudnia 2019

DRABINY ZA CHATĄ


Dotychczasowe ćwiczenia miały formę monologu. Kolejne też taką ma. Zbieram myśli jak niektórzy fotografie. Nie ma dialogów, które – obiecuję – zjawią się w ćwiczeniach późniejszych. Dzisiejszy temat zaczerpnięty był z kart obrazkowych. Był to zaledwie przyczynek do rozwinięcia opowiadania. Los zadecydował, a resztę – jak często w poezji – trzeba było dopracować wyobraźnią. Nie będę opisywał karty wylosowanej przeze mnie, nie ma takiej potrzeby. Można było dopisać do niej zupełnie inną historię.

W brudnych butach nie do zdarcia szedł przez życie. Wspinał się po kolejnych drabinach ku wolności sukcesu. Ku niezależności i niepodległości – paradoksalnie. Pochodził z chaty mającej czerwony dach ułożony z dachówek. Mieszkała w niej rodzina wielodzietna. Jego drabiny do sukcesu były stopniami kariery wojskowej. Po pierwsze odbył służbę zasadniczą w polskiej armii. Na komisji przyznano mu kategorię „A”, po czym zgłosił się na ochotnika. Gdy odsłużył rok rozpoczął wspinaczkę na kolejną drabinę. Uzależniał się od narkotyku jakim jest wojna. Wyemigrował do USA. Tam zgłosił się na ochotnika do piechoty. Przyjęto go z otwartymi ramionami. Po roku służby w armii amerykańskiej, będąc starszym szeregowym zaliczył testy i ruszył na misję do Iraku. W swojej chacie, wśród rodziny, często powtarzał, że marzy mu się podróż do Persji – dzisiejszego Iranu. Na misji tej wspinał się na kolejną drabinę. Dwa lata czynnej służby nie zmęczyły go ani fizycznie ani psychicznie. Awansował aż do stopnia sierżanta – na jego mundurze zjawiły się szlify. Konflikt w Iraku zakończył się zwycięstwem. Ale dla niego to nie był szczyt sukcesu. Zapisał się na misję do Afganistanu. Tam walczył, strzelał i zabijał jako sierżant. Wracał wspomnieniami do chaty z czerwonym dachem ale nie przerywał wojny. W służbie armii amerykańskiej przeżył dwadzieścia lat – w brudnych butach nie do zdarcia. Wrócił z misji cały i zdrowy – na ciele i duchu. Ostatnią drabiną była emerytura w chacie z czerwonym dachem. Spędzał ją spokojnie, w towarzystwie rodziny, opowiadając o wojennych przygodach na wschodzie.

Napisałem kilkanaście zdań o rzeczach, o których nie mam pojęcia. Zupełnie nie wiem jak wygląda kariera w wojsku. Mam nadzieję, że nie urażę żadnego obrońcy pokoju na świecie. Nie czekam też, aż ktoś mnie polubi. W wielkim skrócie, bez przygód i konkretów, kilka suchych faktów z możliwego życia kogoś o stalowym charakterze. Jak napisałem, paradoksalnie chciał niezależności i niepodległości, które w wojsku i jego hierarchii, przy wydawaniu i wypełnianiu rozkazów są chyba tylko mglistym obłokiem, złudzeniem.

czwartek, 26 grudnia 2019

NOWA WERSJA HISTORII ADAMA I EWY


Dziś czwarty szkic. Zadanie polegało na opisaniu nowej historii Adama i Ewy – ich wygnania z Raju. Wszyscy chyba wiedzą, że chodziło tam o zjedzenie owocu z drzewa wiadomości. To był jedyny owoc zakazany przez pana Boga. Jak się okazuje – są rzeczy, których lepiej nie próbować. Godzina zabawy za lata cierpień. Są jednakowoż takie chwile, iż za nagrodę człowiek ryzykuje bądź świadomie poświęca bardzo wiele. Bez tego raj mu nie jest rajem. Gotujemy sobie piekielne męki – sami na własne życzenie. Do tego mamy świetne imiona dla naszych „grzechów”. Ogólnoludzka zmowa milczenia – milcząc – przyzwala na to. Ale to inny temat. Co myślę o wężu – to mądre i pokorne stworzenie, trzeba uważać by go nie przestraszyć, bo wtedy bywa zabójczy. Myślę też, iż skażenie tekstu biblijnego wskazało „gada” (którego zresztą odróżniam od węża) jako sprawcę upadku ludzkości z krain szczęścia. To ci, którym zależało by człowiek w gniewie i pragnieniu zemsty tępił wężowe plemiona zmienili historię. Utarło się nawet, że gdy mówimy na kogoś „żmija”, jest to inwektywa. Zwierzęta Zaratustry to orzeł i wąż, o którym Wielki Marzyciel mówi jak o najsprytniejszym stworzeniu. Mam troszkę zmienioną teorię na temat upadku z raju, posłuchajcie.

Bosko żyjemy. Kąpiemy się w tęczowym słońcu. Spoglądamy na nie przez pryzmat szafirów, diamentów, ametystów czy szmaragdów. Światłość wiekuista świeci naszym nieśmiertelnym duszom. Kochamy się całe dnie jedząc owoce. Zielona trawa porasta sady i kręcimy się zachwyceni. Lecz pewnego dnia zmącono nasz spokój. Ośmionogi stworek przyszedł do nas i zaczął perorować na temat zakazanego przez pana Boga drzewa. Jego argumentacja była ośmiokątna. Wywód był niezaprzeczalny. To nie wąż nas skusił do grzechu. To pająk. Mordercze stworzenie wiedzące jak drży każda z jego nici. Chwycił nas w sieć swojej mowy i skosztowaliśmy zakazanego owocu. Rozgniewaliśmy pana Boga, który wygnał nas z Raju. Teraz błąkamy się po ścieżkach ludzkich przeznaczeń. Rozmnożyliśmy się i prowadzimy wojny. Światłość wiekuista zagasa na noc, gdyż Ziemia się kręci. Mówimy w różnych językach, wierzymy w innych bogów i bóstwa. Rynek jest wielki, a szlachetne kamienie drogocenne. Tęcza rozjarza się tylko w sprzyjających okolicznościach. To ośmionogi pająk jest sprawcą tego „przedsionka niebios”, żeby nie powiedzieć piekła.

Nienawidzę pająków, w domu tępię je bezdyskusyjnie, zabijając kapciem. Podobno wszystkie są jadowite i żywią się krwią. Myślę też, iż niektóre mają zdolności hipnotyczne i psują jakość snu. Pająki to sprzymierzeńcy wampiryzmu. Psują ogląd świata i zaciemniają prawdę. Dla nich podłoga jest sufitem. Może to moja nienawiść przemawia przeze mnie, a może krew szlachetnych przodków płynąca w moich żyłach podpowiada prawdziwe spojrzenie na historię upadku ludzkości. Pewnie nigdy się nie dowiemy, ale możemy wyrobić własne zdanie na temat tego dlaczego strącono nas z Raju.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

BUDZĘ SIĘ TYLKO NA GODZINĘ


BUDZĘ SIĘ TYLKO NA GODZINĘ

Nieprawdopodobieństwa. Nie ma sensu ich rozważać. Jednakowoż można zmusić wyobraźnię by pracowała w tak ukierunkowany sposób. Dobremu wojownikowi brzmi milej „musisz” niźli „chcę”. Nieprawdopodobny jest drugi świat, który tworzę na stronach mojej powieści. Jednak tworząc go czy raczej próbując przedstawić - bowiem wierzę szczerze, że istnieje, spełniam swoje marzenia. Ludzie kupują los toto w kolekturze i cały dzień rozmyślają co będzie, gdy wygrają. Często piszemy w myślach czarne scenariusze, czy patrzymy na rzeczywistość w różowych okularach. Temat kolejnego ćwiczenia jest mocno nieprawdopodobny jednak postanowiłem go rozważyć. Nie włożyłem w niego dużego wysiłku i nie zaangażowałem się mocno. Poczułem to na chwilę, roztrząsnąłem na krótko.

Żyję z zegarkiem na ręce. Budzę się i mam tylko godzinę. Czy może sześćdziesiąt minut – co brzmi dłużej? Przesypiam całą resztę doby. Brak czasu dominuje. Piję kawę po szybkim śniadaniu i palę tytoń. To tylko chwila i nie boli. Najadam się i napalam bo czasu jest niewiele. Rekompensują mi to sny, gdzie setki pośpiesznych mrugnięć oczami, przynoszą obrazy. Rzeczy, które mógłbym zrealizować gdybym miał więcej czasu. Godzina to za mało by zrobić cokolwiek. Kurz osiada na meblach i podłodze. Sprzątam raz na miesiąc. Mam kilkoro przyjaciół, których godzina wypada równo z moją – rzadko się widujemy i to tylko na chwilę. Zamieniamy zdania uprzejmości, dowiadujemy o zdrowie i sny. Sny są najważniejsze – tam naprawdę żyjemy. Ale żeby dobrze spać trzeba się porządnie najeść. Godzina to za mało by gotować czy pójść do restauracji. Jem dużo, szybko i niezdrowo – krótko pożyję. Dobrze. Zapadnę w wieczny sen, z którego nie wyrwie mnie moja aktywna godzina.

Do niedawna sny były dla mnie bardzo ważne. Kiedyś spisywałem ten ogrom wrażeń w zeszycie. Od pewnego jednak czasu nie dbam o to, co się śni. Sen to tylko sen. Myślę, że liczbę koszmarów jakie przeżyłem równoważy liczba snów rozkosznych. Co prawda lubię to, iż nie ma się poczucia ograniczenia i wszystko ma jakby pełniejszy sens. Ale z drugiej strony wszystko jest „tak jakby”.
Ćwiczenie przeprowadzone przeze mnie powyżej, mogłoby być przygrywką do rozwinięcia tematu pod tytułem „życie snem” - jak u Calderona, świetnego zresztą. Można by wówczas malować nadrealistyczne obrazy. We śnie nawet latanie jest przecież możliwe (to podobno wyraz siły osobowości), wobec czego gdzie jeszcze może sięgnąć kalejdoskop wyobraźni. Wędrówka po galaktykach czasoprzestrzeni była by na miejscu i wszystko co tylko zdoła się pomyśleć. Rozmowa z panem Bogiem. Zostaje tylko do rozstrzygnięcia kwestia czy jesteś w stanie pomyśleć sobie Boga?

niedziela, 22 grudnia 2019

AUTOBIOGRAFIA W PRYZMACIE JADŁOSPISU


AUTOBIOGRAFIA W PRYZMACIE JADŁOSPISU

Dziś druga próba. Miałem przedstawić swoje życie w przekroju tego co jadałem. Nigdy nie jadłem za wiele, jestem raczej wersją super slim samego siebie. Konsumuję tyle, by mieć energię i siłę na pokonywanie codzienności. Lubię czuć się lekki. Szybkość waży jeszcze więcej. W restauracjach czy poza domem jem bardzo rzadko. Podobno o szamce pisać nie warto. Tak nawinął w jednym kawałku Buczer z PTP – raper. Ja jednak myślę inaczej – to dobry i wdzięczny temat, a książki kucharskie to niejednokrotnie bestsellery. Napisałem kiedyś wiersz o pasztecie z mięsa szlachetnego kruka, o ogórkowej z mięsem sowy. Zaratustra pisze o tym, co doi lwice, mieli ziarna i liże miód. Wszystko to bardzo lubię, a nawet wiele więcej. Na pewno nie dużymi porcjami, ale często po trochę. Ćwiczenie, które publikuję tak jak poprzednie pisane było naprędce. Mroki przeszłości dodatkowo zaciemniają pełny wyraz mojej wyjątkowej autobiografii. Nigdy nie uciekniesz przed przeszłością, ja jednak zapomniałem więcej niż oni kiedykolwiek się nauczą. Oto kolejna moja co-3-tygodniówka.

Pamiętam, gdy byłem dzieckiem, mama rano zawsze szykowała zupę mleczną z chlebem z dżemem. Na drugie śniadanie – do szkoły podstawowej – ładnie owijając w papier śniadaniowy, pakowała mi kanapki z jakimś mięsem. Nie pamiętam dziś czy to była szynka czy kiełbasa. Te kanapki przełożone były zawsze jakimś przepychaczem w postaci warzyw – czy to czerwonych pomidorów, czy zielonego ogórka, czy też pastelowej sałaty. Na drugie śniadanie nie było picia, do szkoły nie nosiłem żadnych butelek więc popijanie było niemożliwe. Wreszcie po skończonych lekcjach wracałem do domu na obiad z przebogatego, choć skromnego w środkach, arsenału możliwych do zjedzenia obiadów mojej mamy. Podwieczorek przed czarno-białym telewizorem i Pankracym - to herbata z maślanymi herbatnikami. Potem zaczęła się szkoła średnia i zupy mleczne z chlebkiem białym na śniadanie. Drugie śniadanie: znowu kanapki bez popicia na nudnych lekcjach z ochrony środowiska. Po powrocie odgrzewałem tłustą zupkę z ładnie pokrojonymi ziemniaczkami i chlebem. Po czym szedłem na siłownię i wykonywałem ciężki półtoragodzinny workout. Gdy wracałem, wlewałem po prostu w siebie mleko – wypijałem duszkiem dwa litry, żeby uzupełnić zapotrzebowanie na białko. Zjadałem jakiś kotlet z ziemniakami: czy to schabowy, mielony, lub też pierś z kurczaka w panierce. Na kolację chleb z serem żółtym – Gouda albo Edamski. Kolacje były różne, w repertuar możliwości wchodziła szynka lub zrobienie grzanek na patelni, czy też, np. serek topiony. Gdy zamieszkałem sam zaczęła się era frytek ze szprotami, z serem żółtym i słonecznikiem łuskanym. Okrasiwszy to keczupem po usmażeniu, dopracowywałem przepis na moje ulubione danie. Pamiętam bardzo często to smażyłem i w całym mieszkaniu rozchodził się zapach smażonych, uwędzonych już szprotów, bez głów i tylnej płetwy. No i piwo – piłem po dwie półlitrowe butelki dziennie. Piłem słuchając walkmana i tańczyłem. Ale wróciłem do mamy po niedługim czasie, do mięsnych obiadów, śledzi z cebulką albo w śmietanie, do śledzików na raz. Tortów z okazji urodzin i ciast bez okazyjnych – serników, makowców czy tiramisu. Teraz na śniadanie zjadam jogurt z łyżeczką siemienia lnianego mielonego i kogel-mogel z dwóch jajek, z cukrem i maślanką. Na drugie śniadanie, gdzieś minąwszy dwie godziny, słuchając muzyki, zjadam chleb z pasztetem wieprzowo-drobiowym albo sałatkę warzywną z białym chlebem. Podczas terapii zjadam trzy podwójne kromki – z szynką lub serem żółtym. Gdy wracam do domu zwykle jest tłusta zupka – czy to barszcz czerwony z fasolką albo brokułowa z mięsem z polędwicy. Gdybym się nie najadł, to lodówka jest zawsze pełna – mama dba o to doskonale. Są owoce: jabłka i pomarańcze, banany. Jabłuszko zawsze kroję na pół, wycinam serduszko i ogonki po czym zjadam chrupiąc itd. itp.

Dziś widzę, że mógłbym napisać wiele więcej. Przecież gdy uczęszczałem do podstawówki to miałem smaka tylko na słodycze, teraz, między innymi z tego powodu, pokutuję często u dentysty. Obiady mamy to naprawdę zróżnicowany repertuar. Nie wspomniałem o ryżu i kaszy, które bardzo lubię. O gorących napojach – herbatkach ziołowych i kawie nie ma wyżej ani słowa, a piję ich dużo. Podobno Sztuka to najwyższa forma konsumpcji, ale jeść trzeba – to wyraz i potwierdzenie woli życia. Od dwu miesięcy nie piję w ogóle alkoholu, piwa od prawie pół roku. Nabrałem więcej smaku, obiady zjadam z apetytem, a nie tylko wiedząc, że muszę coś zjeść. Piję dużo wody, a w ciągu nocy wypijam litrowy karton mleka. Jedzenie to temat – myślę – bliski każdemu z nas. Łyknijcie więc moją drugą próbę ze zrozumieniem.

sobota, 21 grudnia 2019

PIERWSZA PRÓBA


To pierwsze ćwiczenie zmagazynowane w moim warsztatowym zeszycie. Wcześniej pisałem na luźnych kartkach, które zresztą też gdzieś zachowałem, może nie wszystkie, ale kilka na pewno. Pierwsze ćwiczenie polegające na opisie ubioru – garderoby. Gdy wprowadzamy jakąś postać, bohatera na strony naszych opowieści dobrze jest jakoś scharakteryzować przedstawianego. Jak pisał w jednej ze swych powieści Józef Ignacy Kraszewski: „Albowiem w człowieku nic nie jest bez znaczenia, ani to, co spożywa, ni to w co się przyodziewa, czym się stroi i w czym się lubuje”. Ja bardzo lubię opisy – postaci, miejsc, zjawisk, obrazy przyrody, wszystko to buduje świat przedstawiony. Dlatego tak podziwiam, np. Honore De Balzaca, nikt tak jak on nie malował charakterów, może jeszcze wcześniej wspomniany Kraszewski mógłby mu w tej sztuce dorównać, stąd mój podziw dla Emila Zoli, który opisy, np. pożaru potrafił rozciągnąć na kilka sporych objętościowo rozdziałów, w zróżnicowany sposób przedstawiając barwy ognia i to, jak żywioł pochłania miasto. Jeśli się wzorować to na najlepszych. Może nie mam inteligencji na miarę nagrody Nobla, na którą mogliby zasłużyć swoją literaturą wcześniej wspomniani pisarze, na pewno nie pracuję po tyle godzin nad pisaniem i czytaniem, co wzięci autorzy, ale moje ćwiczenia, na mój rozmiar potrzeb są wystarczające i myślę, iż mogą się podobać. Do rzeczy więc, to mój pierwszy szkic. Na dziś dzień myślę, że mogłem próbować opisać garderobę jakiejś pani, ale napisałem o mężczyźnie i oto rezultat próby.

Nosił wygodne i modne trzewiki, doskonale dopasowane do rozmiaru stopy, długo pastowane – dzięki czemu uzyskały nienaganny połysk,. Do tego jeansowe spodnie – grubo szyte i mocno złożone. Na wysportowanym torsie ciasno opięta była delikatna koszula w kolorze bordowym. Na niej zaś sweter – czarny, z głębokim wycięciem na kołnierzyk. Mankiety swetra były podciągnięte i koszula pokazywała guziki z kości słoniowej. Na głowie nie miał nic, żadnej czapki, nieszczęsnego cylindra czy beretu. Jego dłonie zdobiły ciężkie pierścienie. Szczególnie wyróżniał się brylantowy soliter potężnej wielkości. Buty wiązane były na czarne sznurówki, a spodnie zapinane na mosiężne guziki ze zdobieniami marki producenta. Spodnie trzymały się na czarnym, skórzanym pasku o ciężkiej, srebrnej klamrze. Kołnierzyk koszuli, zapięty na przedostatni guzik, stercząc odrobinę zawadiacko, był gładko wyprasowany i z lekka lśniący pod światło. Czarny sweter z czystej 100% bawełny, dosyć luźny w pasie, za to ładnie opasujący ramiona itd.

Myślę, że dzisiejsi czytelnicy nie chcą poświęcać dużo czasu na opisy. Receptory ich wyobraźni pożądają konkretów, akcji, ważnych faktów. Jednocześnie jednak wiem, że są i tacy, którzy lubią wiedzieć do jak umeblowanego pokoju wchodzą, jak ubrana była, np. agentka wywiadu czy niedoszły prezydent. Krótki opis jest w moim mniemaniu jak najbardziej pożądany i tak zamierzam też przedstawiać bohaterów moich opowieści, dlatego powyższa próba to cenne doświadczenie na mojej drodze twórczej i myślę, że każdy pisarz powinien się spróbować w podobnym zadaniu.

piątek, 20 grudnia 2019

LICENTIA POETICA


Dzień dobry czytelniku..
Postanowiłem opublikować na blogu moje krótkie teksty, ćwiczenia warsztatowe. Co trzy tygodnie w czytelni przy ulicy Piastowskiej organizowane są spotkania dla lubiących pisać. Prowadzi je pani Kasia. Piszemy niewielkie objętością teksty na opracowany przez panią Kasię temat. Wkrótce dowiesz się czytelniku czego dotyczą. Postanowiłem bowiem publikować moje małe rzeczy, co-3-tygodniówki. Nazbierało się tego sporo jak myślę. Jeśli macie czas i chęci zainwestujcie w moje pisanie trochę uwagi. Piszę niejednokrotnie o drażliwych tematach. Chcę jednak by mnie zrozumiano. Licentia poetica. Tematy zakazane, lub kategoryzujące mnie na marginesie społeczeństwa. To wszystko fikcja mówiąca prawdę, poruszająca wrażliwe umysły. Można nie dbać o to, co o tobie mówią – tak długo jak jesteś sobą. Można odmówić sobie słuszności, zwłaszcza jeśli ma się słuszność za sobą. Coś do powiedzenia mi jeszcze zostało, a mój blog wymaga odświeżenia jeśli znalazł do tej pory choć jednego wdzięcznego czytelnika. Teksty pisane są naprędce, ale teraz, przepisując je z zeszytu zapisanego atramentem, mogę dopracować szczegóły. Tematy są narzucone, ale jest duża dowolność ich interpretacji, niejednokrotnie niezrozumienie meritum sprawiło, że tekst jest nie trafiony. Jednakże pani Kasia jest wyrozumiała i nie krępuje nas za bardzo podanym przyczynkiem. Teksty warsztatowe to moje przygotowanie do pisania trzeciego zeszytu Opowieści z drugiej strony – mojej powieści w konwencji fantasy. Dwa zeszyty w wersji roboczej mam już napisane, na poprzednim blogu nawet były opublikowane. Wymagają jednak kolejnej redakcji i wielu poprawek.
Przedstawiwszy moje motywacje, prosząc o zrozumienie, zabieram się do realizowania mojej pasji – pisania i czytania. Już wkrótce pierwsze teksty z warsztatów.