sobota, 27 kwietnia 2024

O GRACH KOMPUTEROWYCH

 Dzień dobry Czytelniku.

Piszę bo lubię to robić. Bawi mnie to, uważam, iż czas spędzony przy pisaniu to twórczość, budowanie ponad siebie. Wszyscy twórcy twardzi są - rzecze Zaratustra, a mój Pan Profesor twierdzi, że filologowie są bardzo różni. Jak ze wszystkim - im więcej godzin zainwestujesz, tym lepszy się staniesz w tej profesji. A co z czasem inwestowanym w zabawę? Czy ma to jakieś przełożenie na realne życie? Czy może opłaci się to dopiero po drugiej stronie? Jakaś reklama głosiła hasło: “Twoje dziecko robi coś bardzo ważnego: bawi się”. I dziś chcę ten aspekt egzystencji poruszyć, zawężając go do gier komputerowych.

Komputery pracowały w domu nieomalże od kiedy pamiętam. Dziękuję Wujkowi inżynierowi, że wprowadził ten sprzęt w moje życie i normalnym stało się, że mam własny komputer. Gdy byłem dzieckiem wykorzystywałem go jedynie do zabawy, do grania w gry. Teraz bawię się jeszcze budując bloga i nagrywając audiobooki, całkiem niedawno zaprojektowałem wizytówkę, także robię zakupy wysyłkowe, słucham muzyki, oglądam filmy, mam skrzynkę pocztową. Ale mam na myśli gry. Było ich tak wiele, że większości tytułów nie pamiętam, niektóre zajęły mnie na krótką chwilę i nie ma sensu o nich wspominać. Ale do rzeczy.

Pierwszy komputer w domu - na użytek mojego starszego brata Pawła i mój - zwał się Commodore 64. Niewiarygodna maszyna, na której graliśmy w River Raid, Commando i wyścigi formuł. W samochodówce ścierały się opony i trzeba było kontrolować i zaplanować zjazd na pit stop, by je wymienić, dolać paliwa. Zakręty pokonywało się joystickiem i potrzebna była jedynie cierpliwość. W Commando biegło się ludzikiem z karabinem i niszczyło wszystko wokół, zabijało wrogich żołnierzy. Oprócz tych trzech wymienionych gier pamiętam jeszcze walki barbarzyńców z mieczami. Coś prekursorskiego względem Tekkena i Mortal Kombat. Zadawało się kilka różnych ciosów, w czym jeden był fatalny: odcinało się wrogowi głowę i zwyciężało. Wszystko za pomocą joysticka. Te lata zacierają się w mojej pamięci i nie wiem czy to już gry z komputera Amiga 500 czy jeszcze Commodore 64.

Sensible Soccer - Amiga 500 - rewelacyjna symulacja piłki nożnej, którą do piętnastego roku życia kochałem, uwielbiałem ponad wszystko. W tę grę zainwestowałem mnóstwo godzin i byłem w nią naprawdę dobry. Sympatyczne ludziki, mające charakterystykę zdolności, kopały piłkę, by wbić ją do bramki rywali. Gapiłem się w monitor i sterowałem joystickiem aż do bólu głowy i mdłości. Z tej samej korporacji wydali Cannon Fooder. Podobne sympatyczne ludziki - żołnierze, w misjach w Wietnamie, walczące o pokój na świecie. Z każdą misją, gdy zdobywali kolejne szarże wojskowe, stawali się bardziej zabójczy. Kolejno nastąpił upgrade do Amigi i mieliśmy w domu model 1200. Tam broniłem planety Ziemia przed najeźdźcami z kosmosu w grze X-COM enemy unknown. Rewelacja, pokochałem wówczas strategie turowe z widokiem izometrycznym. Budowałem bazę, opracowywałem projekty nowych broni i samolotów, ulepszałem pancerze i zdobywałem elerium-115, nowoczesne paliwo patentu ufoludków. Ci też różnili się między sobą: sectoidy, floatery i mutony, i jeszcze kilka rodzajów. Różne rozmiary statków obcych, zestrzelonych, lub takich, które wylądowały i zaskoczyła je moja ekipa. Elementy RPG, rozwój komandosów: więcej punktów ruchu, lepsza celność, szybsza reakcja. Wszystko to bardzo lubię.

W tym samym mniej więcej czasie kupiliśmy z bratem Playstation - “szaraka” jak zwano tę maszynkę. Pierwszy Tekken - mistrzostwo świata, rewelacja, uwielbienie do granic bezsenności. Koledzy i bijatyka. Nie kończące się pojedynki. Moją postacią w jedynce był Paul Phoenix, najczęściej najlepszy podczas staczanych bitew. Joypad - nowość w zakresie interfejsu - służył mi doskonale. Moja częstotliwość klikania i pomysł na zadawanie ciosów okazywały się najtrafniejsze. Zaraz potem Tekken 2 - udoskonalony, wzbogacony kontrami; w tę część graliśmy najdłużej i najwięcej. Playstation oferowało również genialny symulator wyścigów samochodowych. Gra pod tytułem Gran Tourismo. Dziesiątki modeli samochodów, testy na prawo jazdy, tuning, za zarobione - wygranymi w wyścigach - pieniądze. Moje Mitsubiszi miało ponad osiemset koni i brakowało mu tylko skrzydeł by odlecieć. Na tę serię konsoli jeszcze pamiętam świetne wyścigi kosmicznych bolidów - Wipeout. Gdzie z bratem ścigaliśmy się o ułamki sekund, polepszając wynik na różnych torach. No i druga najważniejsza gra w mojej historii - Final Fantasy VII - największa przygoda mojego życia, serio. Genialna fabuła, gdzie ratuje się planetę przed jej “wysuszeniem” z życiodajnej esencji “mako”. Grupa bohaterów przemierza świat i walczy z przeróżnymi potworami. Oczywiście element RPG, rozwój postaci, coraz lepsze bronie, silniejsza magia, potężniejsze Summony. Czary przywołujące do walki zabójcze stworzenia, od rozpędzonych, podobnych do strusi - chocoboosów, przez Tytana przywalającego wroga trzęsieniem ziemi, aż do smoków ziejących ogniem. Ifryt, Ramuh, Shiva. Ogień zabójczy dla żywych stworzeń, błyskawica niszcząca roboty i konstrukty mechaniczne, świat bogaty w rozwiązania skuteczne, a wszystko to z piękną jak na tamte czasy grafiką. Ostatnia walka to symfonia zniszczenia. Naprawdę FF 7 to gra, dla której zachwytowi brak słów by go opowiedzieć. Kolejno jakoś koło roku 2003 kupiłem swojego pierwszego PC. Z tych czasów pamiętam Fallout Tactics i Diablo II. Spędziłem mnóstwo czasu bawiąc się świetnie. Diablo 2 to już z łącznością z Internetem, duele z żywymi graczami. Jeszcze jedna gra przychodzi mi na myśl - Scions of Fate. Sympatyczny ludzik zabijający by zdobywać doświadczenie. Pamięć przywołuje teraz Playstation 2 i Tekken 5, gdzie moim wojownikiem stał się Bryan Fury. Pro Evolution Soccer, Medal of Honor, Call of Duty. Dwa ostatnie tytuły osadzone w realiach drugiej wojny światowej. Duży telewizor zastąpił monitor z przelotką, lub mały telewizor. Ale grałem już coraz mniej. Bardziej bawiło mnie czytanie książek i trzeba było podjąć pracę zarobkową by się utrzymać, a za czym szło, że miało się mniej wolnego czasu. Ale gdy kupiłem laptopa Core i3 Lenovo, prawie przeszedłem Diablo 3. Krzyżowcem, który szarżował uderzając tarczą, miał zdolność posługiwania się bronią dwuręczną - jedną ręką. Warhammer 40000 Dawn of War - pierwsza część i druga. Genialna gra, do której myślę, iż mógłbym wrócić. Playstation 4 i Tekken 7, kolejna porcja wspaniałych bitw i pojedynków, znów jestem najczęściej najlepszy. Niedawno odzyskałem dziecięcą radość z grania. Przeszedłem Chaosbane - hack’n’slash, a teraz jestem w trakcie przygody Final Fantasy VII Remake.

Pominąłem dwa razy tyle tytułów, co wymieniłem w tym tekście. Zabawy było zatem o wiele więcej. Lemmingi, Wormsy, Resident Evil to tylko kilka przywołanych gier z przebogatego repertuaru jaki jest dostępny i wykorzystany. Civilization III. Rome Total War. Heroes of Might and Magic, Baldurs Gate, Frater, The Settlers i dużo więcej. Zapomniałem o wartym zaznaczenia Final Fantasy Tactics, które ukończyłem zwycięstwem.

niedziela, 21 kwietnia 2024

O POEZJI

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś o jednym z najpiękniejszych fenomenów na świecie. O poezji. Melodii, która porusza struny duszy i dźwięczy jej choćby najcichszymi tonami. O zachwycie odbierającym oddech, o oczarowaniu tak wielkim, że nie znajduje słów by się wypowiedzieć. Rodzi się pytanie: co ja o tym mogę wiedzieć w ograniczeniu swoim, albo jeszcze mogłem spojrzeć w blask tego słońca, i błądzę teraz po omacku. Niemniej jednak chcę podjąć się próby krótkiego spojrzenia na temat poezji, stworzenia przyczynka do rozmyślań, chcę być przygrywką dla lepszych graczy.

Poezja to bardzo obszerny zbiór. Można nie mieć na myśli wierszy, gdy ją konsumujemy. Smak każdego z nas to na ogół temat zakazany, synonim gustu, o którym się nie dyskutuje. Ale całe życie jest waśnią o gusta i smaki, jak rzecze Zaratustra. Sądzę podobnie, i tożsamo, jak ten Wielki Marzyciel, myślę, iż ocena rzeczy to jej skarb.

Dobrze przyrządzony, wykwintny obiad może być poezją. Z dużą dozą prawdopodobieństwa może nią być pejzaż malowany pędzlem natury, przyrody, Matki Ziemi. Spojrzenie z wysokiego szczytu (na który często wspinają się poeci) musi być swym wszechogarniającym ogromem poetyckie. Poezją może być kombinacja ciosów boksera nokautującego pretendera do tytułu mistrza świata. Są również przykłady prozy poetyckiej. Czyli sytuacja gdy zwykłe słowa nabierają magii, wzniosłości, trafiają coś, co przekracza granicę interpretacji i właśnie tam jest najbardziej sobą (Witold Gombrowicz). Głos poezji można słyszeć z wielu miejsc, spostrzegać ją w przeróżnych obrazach, smakować ją na podniebieniu w niecodziennych, lub zgoła zwykłych okolicznościach. To raczej to, co wewnątrz nas definiuje sposób odbioru rzeczywistości; warunki zewnętrzne to rzecz wtóra, ale równie ważna. Wschód słońca, jego znijście, pełnia księżyca: tu też można czytać poezję, to chwile dnia stanowiące tło dla naszych przeżyć i czyniące je wyjątkowymi. Gdy nasz ulubiony pieśniarz wprost wydziera się do mikrofonu, ale to właśnie chcemy czuć. Poezja jest bliskoznaczna pięknu - ich zbiory mają płynne, przenikające się granice i dużą część wspólną. Są podobne działaniu matematycznemu, w którym poszukujemy Pana Boga. Tylko, że liczby nie kłamią, a poeci czynią to zbyt często, zbyt wiele.

Są chwile, iż myślę, że poezja jest niemożliwa. Jesteśmy ludźmi wyrachowanymi, przynajmniej na tyle, że umiemy liczyć. Do tego przychodzi konkluzja, że przecież Mickiewicz, Słowacki i Krasiński również umieli liczyć i jednocześnie pisali poezję. To jak nieosiągalny ideał, do którego jedynie możemy się zbliżyć, ideał wykraczający poza granice poznania. Wrażliwość, emocjonalność, wysublimowanie w rozumieniu szlachetności, to i dużo więcej, determinuje sposób postrzegania codzienności, pomaga wyłowić szczegóły stanowiące o jakości danych chwil, dzieł sztuki, wytworów rzeczywistości. Nasz charakter pozwala poezji zaistnieć.

Magister poezji, inżynier poezji. Budują światy, architekturę, wznoszą gmachy i świątynie, albo dostrzegają piękno w okruchach spadających pod stół. Twórczość, kreacja, dzieło. Metafory i porównania, łączenie paradoksów, sprzeczności, ekstremum; wesoło zaśpiewany smutek: to wszystko wyraz sztuki poetyckiej.

Warto oprzeć się o autorytety. Historia wydała na świat rzeszę poetów. Ale do naszego przekonania trafiają nieliczni, innych zgoła nie rozumiemy. Wspólny zachwyt nad konkretnymi przeżyciami, przedmiotami sprawia, że jednoczymy się z dziełem sztuki, czy to będzie rzeźba, obraz czy wiersz. Odnajdujemy w tym siebie lub wyższą rację. Czytając widzimy, że tekst broni się sam. Poezja rodzi się w nas, stwarzamy ją współudziałem w dziele sztuki. Kochamy i rozumiemy wówczas poezja święci pełnię.

sobota, 20 kwietnia 2024

O FILOZOFII

 Dzień dobry Czytelniku.

Dzisiejszy esej przeznaczam, poświęcam tematowi filozofii. Chcę przedstawić moje spojrzenie na tę, jakże doniosłą kwestię, modną, aktualną i zaprzątającą wiele głośnych umysłów. Spróbować zrozumieć sposób widzenia świata, oglądania go, z perspektywy filozofa.

Przeczytałem wiele książek o tym przedmiocie, jeszcze więcej pozostało do przeczytania. Za niektóre - zabrawszy się - odłożyłem, gdyż nic w ograniczeniu swoim, nie rozumiałem. Większość książek filozoficznych to rozmyślania bez fabuły i takie czytać mi najtrudniej. Czyste dzielenie głosu na cztery lub odwrotnie. Sto zapisanych stron, które pointuje jedno zdanie. Analiza i synteza. Nie chcę też w tym tekście przedstawiać historii filozofii, tego jak kształtował się proces jej rozwoju i na jakich ścieżkach się to działo. Raczej rzec o tym, że wszystko ma swoją filozofię, nawet brukowanie chodnika, czy montaż mebli. O tym jak słowo to nabrało uniwersalnego wydźwięku, charakteru. Nie nudzę się - rozmyślam o filozofii. O umiłowaniu mądrości. Pewnie wszystko, co mogę wyrazić zostało już powiedziane. Ja tylko rearanżuję na nowo słowa, kombinując alfabet, zajmując Tobie Czytelniku czas, obiektywizując punkt widzenia. Wiele z mądrości, które wyczytałem w książkach klasyfikowanych jako filozoficzne, jest bzdurą, w najlepszym razie banałem; truizmem, który chce się przepchnąć ogółowi, by myślał właśnie w ten sposób. Niektórzy zasłynęli tylko jedną prawdą, jak przykładowo Kartezjusz i jego “myślę więc jestem”.

Również na odwrót: wiele książek fabularnych, sporo beletrystyki przemyca na swoich stronach różne poglądy filozoficzne i w takiej formie są one przeze mnie najłatwiej przyswajane. Przykładowo Platon, opowiadając o Sokratesie definiował spojrzenie na rzeczywistość. Witkacy w ramach powieści, spiętrzających ostateczność, która puchła i tężała, aż do finalnego momentu eksplozji, wykładał swoje teorie. Pominąwszy wielu znaczących, znajdujemy dla mnie najważniejszego: przełomowy, rewelacyjny, jedyny tak trafny i uniwersalnie mądry - Zaratustra - filozofia, która stała się poezją. Dzielnie dzierżącą młot i druzgoczącą wieże nonsensu. Mówiąca, że ciało to świątynia, a duch jest tylko duchem, że wymyśla się duszę na przestrzeni lat, gdy doroślejemy. Twierdząca, iż lubi krew i pisze się krwią, a ta jest duchem, że duch jest żołądkiem i ptaka to tylko żołądek. Zezwalająca nie zachowywać mniemań, chcąca - być może - cię oszukać. Dla której stracony jest dzień bez tanecznych pląsów, namawiająca by stawać na głowie. A wszystko to opowiedziane na przestrzeni życia filozofującego młotem Niemca, mieszkającego samotnie w jaskini, gdzie pokarm i miody znosi mu orzeł, gdzie radzi się, opiera o mądrość węża. To Nietzschego słowa przeżuwałem najdłużej, zęby mieliły je i tarły, jak dobre ziarna, które mi mlekiem w dusze spłynęły. Gdyby trzeba było wybrać jedną jedyną książkę, jedyną filozofię, to dla mnie wybór jest prosty: Tako rzecze Zaratustra.

Na co dzień kieruję się w życiu zasadą good prosperity (filozofią, o tej z angielska brzmiącej nazwie, której nazwę zapożyczyłem od rapera PIH). Praktykuję ją na własny sposób. Mówię o tym co lubię, co mi się podoba, co jest dobre, mnożę i dodaję. To co mnie denerwuje i uważam, iż jest słabe - przemilczam, w wyjątkowych jedynie okazjach mówię czego nie trawię. W Hollywood wszyscy mówią o sobie dobrze, dlatego święcą dobrobyt. Układa się im i jeden chwali drugiego, a ten z kolei poleca trzeciego. I tak kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Wiktorii jeszcze bardziej spektakularnej od uprzedniej. Zbawiciele nie konają już na krzyżu, przybici do niego gwoździami, ale wśród okrzyków zachwytu, znajdują ukojenie na stosie płatków róż.

Filozofia jest inspiracją. Z siebie toczącym się pierścieniem. Jeżeli potrzebujesz go - popchnięciem - by ruszyć z miejsca. Na jej rusztowaniu budujesz własny gmach wyobrażeń i gustów, zapatrywań na rzeczywistość. Filozofia to klucze otwierające bramę do basenu morza poznania. Można pławić się w nim i nurkować. Łowić na wędkę ryby i poławiać perły, wydobywane z muszli ku uciesze oczu i serca. Filozofia to drogowskaz na drodze rozwoju osobowości. Umiłowanie mądrości niesie jedną zbawienną radę: zakochaj się! Filozofia to urywki i fragmenty tworzące pełnometrażowy film, to owoce rozmyślań, konsumpcja mądrości i przeżuwanie jej.