poniedziałek, 19 marca 2018

SZAFIROWA MASKA


SZAFIROWA MASKA

Szedł ulicą - w ciemną, deszczową noc. Księżyc coraz wyglądał zza chmur, które szybko przeganiał wiatr. Było około pierwszej. Błyskawica rozdarła niebo, a zaraz za nią potoczył się grom. Był w centrum burzy. Sztuczne światła rozjaśniały mrok ulic. Wszystko zmieniło pozór, wydawało mu się, iż jest bezpieczny, granice do przekroczenia wydały mu się osiągalne, czuł się zaradny i mógł sprostać nadchodzącym na niego wydarzeniom. Był mężczyzną w średnim wieku, osiągał apogeum męskości – miał prawie trzydzieści pięć lat. Pięknego wzrostu, z wydatnym, prostym nosem, intensywnie niebieskich oczach, jasnym czołem, szarych – nocą włosach, które z lekka przyprószała na skroniach siwizna. Przed wyjściem, zadzwonił telefon. Numer był mu bliżej nieznany więc odebrał mówiąc:
  • Taaak..
  • Dobry wieczór. Mamy to czego pan szuka tyle lat. Autentyk. Oryginał. Doskonały przepis. Odpowiedzi, których pan szuka są teraz na wyciągnięcie ręki. Jest tylko jeden warunek.
  • Tak? – mówił wciąż przeciągłym głosem– niesamowite. Kto dzwoni? Z kim rozmawiam?
  • To bez znaczenia. Chce pan papiery, których pan szuka tyle lat?
  • Skąd wiecie, że szukam cokolwiek? Z kim rozmawiam?
  • Proszę być około drugiej w opuszczonym magazynie sprzętu metalowego na przedmieściu. Być samemu. Bez mikrofonów i kamer.
  • Będę. A jaki to warunek? -zapytał nieco podniecony niespodzianką.
Ktoś po drugiej stronie telefonu odłożył słuchawkę. Wojciech - nie pewien czy to nie złudzenie - odłożył telefon. „To niesamowite – myślał - więc ktoś znalazł autentyk przede mną. A przecież nic innego nie robiłem od lat. Każdy ślad, drobna poszlaka, wszystko analizowałem, syntezowałem. Skupiałem w jeden punkt. Teraz samo przychodzi”.
Deszcz przestał padać i niebo przybrało kolor indygo. Miał do pokonania jeszcze spory kawałek drogi. Był bowiem lekko pijany i wolał nie ryzykować jazdy samochodem, zwłaszcza, że drogówka wzmogła znacznie patrole. Zastanawiał się kto dzwonił – nie znał głosu ani numeru – słyszał tego kogoś chyba po raz pierwszy. Ale jeśli to prawda i odnaleziono autentyk, przepis, który stał się dla niego mistyczną tajemnicą.
Szukał odpowiedzi od kiedy osiągnął dojrzałość, pełnoletnią dorosłość. Nie miał nikogo, ani żony, żadnych dzieci. Rodziców pożegnał dawno temu, a bracia żyli za granicą dobre pięć lat. Właśnie wtedy – pięć lat temu – ktoś mówił mu, że jest spadkobiercą ogromnej fortuny. Jakiś pijak na ulicy zaczepił go tymi słowami. Słyszał to jak przez mgłę, ale dobrze zapamiętał. Dowiedział się, że musi znaleźć dokumenty to potwierdzające i będzie ustawiony na całe życie, więcej nawet będzie mógł podzielić się z kim chce i zostaną mu krocie.
W zasadzie niczego nie potrzebował. Pracował jako redaktor internetowego pisma dla kobiet, jego artykuły co tydzień czytały tysiące pań. Miał wszystko co niezbędne – jedzenie, picie, ciepłą wodę, dach nad głową, odrobinę luksusu – to jedynie niepokoiło jego sen – stale bowiem musiał się kontrolować. Nie nadużywać, oszczędzać się. A teraz przepis na doskonały narkotyk sam go znajduje. Co więcej papiery spadkowe też tam muszą być. Przy pogrzebie dziadka, ktoś mówił mu, iż jest bardzo bogaty i o jego pochodzeniu i wielkim przeznaczeniu. Jego miejscu wśród ludzkości. Pochodzeniu wysoko szlacheckim – książęcym. Pamiętał jak roztarte w umyśle wrażenia. Gdy zapłakany do nieprzytomności na stypie dziadka, zajadał sałatkę. Jeden pan wziął go na kolana i mówił do niego długo i bardzo ciekawie. Zapamiętał to, mimo że był wtedy jeszcze dzieckiem. Teraz głos z telefonu wydał mu się znajomy. To mógł być ten sam człowiek. Pamiętał też laboratorium dziadka – profesora chemii. Tym też się zajmował po godzinach pisania u jednego z kolegów – Andrzeja. W jego laboratorium próbowali wyprodukować Apotransforminę Mercka – lekarstwo na obłęd, na szaleństwo. Doskonały lek na schizofrenię. Wzór chemiczny znał na pamięć c38h18o35n85. Ale wyprodukowanie tak wysoko cząsteczkowego azotu stanowiło wielki problem. Potrzebne było bowiem ciśnienie mogące rozerwać na strzępy, siła tak ogromna, że miażdżyło się zęby o zęby. Postanowił jednak spotkać nieznajomego z anonimowego telefonu, postawić wszystko na jedną kartę i nie zawahać się nią zagrać gdy przyjdzie odpowiedni moment. Był już o pół godziny drogi od opuszczonego magazynu, który znał bardzo dobrze. Będąc dzieckiem rodzice jego mieszkali nieopodal i często, z kolegami chodził tam spędzać bezproduktywnie czas. Koncentrował się na tym co wie już o apotransforminie i co chce usłyszeć. Wiedział, że wyprodukowanie tego lekarstwa na obłęd jest bardzo kosztowne. Ale mają znaleźć się wszystkie papiery, może więc będą pieniądze, coś wartościowego, jakiś majątek. Bo gdyby zyskał jedynie przepis pojawią się kolejne przeszkody, potrzeby. Może los zmusi go by zaczął oszczędzać. Francuski pisarz twierdził, że oszczędność to wiedza ludzi bogatych, a Wojciech do takich nie należał. I wtajemniczanie Andrzeja w przepis, który mógłby opatentować na własny rachunek. Znał się na produkcji różnych specyfików na tyle, że nie potrzebował nikogo. Mógł wszystko zrobić sam, miał dokładne, precyzyjne, potwierdzone wielokrotnym doświadczeniem notatki. Ale opuszczać kolegę w decydującym momencie. Nie - stop – pomyślał. Na razie muszę dowiedzieć się co to za kabała i czego żądają w zamian. Do tego apotransformina, gdy rozmawiał w najwyższej tajemnicy z niektórymi chemikami z uniwersytetu i politechniki, wyśmiewano go. Naukowcy twierdzili, że to mityczny lek wymyślony przez pisarza. Jednakowoż Wojciech miał pewność jego istnienia, zażywał go niejednokrotnie i to w potężnych dozach. Ma smak jakby cytrynki wydzielającej się spod języka. Wiedział, iż znakomicie wchłania się przez skórę dlatego najlepsza jest w mydle, szamponie, płynie do mycia naczyń i tym podobnych. Szedł rozmyślając aż zawędrował do celu, po przymusowym spacerze w ulewnym deszczu, który rozpętał się na nowo w trakcie drogi. Teraz znowu rozpogodziło się. Poczytywał to za pomyślny znak. Niebo wciąż miało ciemnoniebieski, głęboki nocą kolor. Przed magazynem jarzyły się światła. Kilka latarni, tuż za ciemną ścieżką oznajmiało miejsce spotkania. Zatrzymał się wziął kilka wdechów i ruszył znowu przemoczony do szpiku kości. Nie nosił parasola twierdząc, iż są passe. Rozpoznawano go na ulicach, zwłaszcza panie, jego czytelniczki, których był ulubieńcem – nie mógł wobec tego zadawać kłamu temu co pisze w pismach przez siebie redagowanych. Zbliżył się do potężnych, blaszanych drzwi, w których zamontowane były mniejsze, też metalowe. Nacisnął klamkę stwierdzając, że magazyn jest otwarty. Wszedł do środka. U końca pustej hali świeciła się mdła żarówka, opuszczona nisko nad stół. Szedł wciąż pewnym, odważnym krokiem. Gdy zbliżył się do stolika, z mroku wyłoniły się trzy postacie w szerokich, ciemnych płaszczach i maskach. Maski miały radosny wyraz, wszystkie były w odcieniach niebieskiego, a środkowa z nich mieniła się kolorem szafiru. Odrobinę go przeraziły. Kaptury zasłaniały wierzch głów nieznajomych. Przemówił ten ze środka. Maska – nieruchoma - artykułowała dźwięki:
  • Dobry wieczór Wojciechu – brzmiał metaliczny, wibrujący głos.
  • Dobry wieczór – odpowiedział z cicha.
  • Więc jesteś, przyszedłeś. Czy jesteś sam. Nikt za tobą nie szedł. Widział ktokolwiek, że skręcasz do magazynu?
  • Nie, raczej nie.
  • Świetnie. Dowiesz się dziś być może, że jesteś bogaty i mógłbyś dać światu coś bardzo pożądanego, luksusowego, coś nowego i atrakcyjnego, bardzo rzadkiego i drogiego.
  • Czyżby. Po co ta maskarada?
  • To – uwierz – konieczne. Także dla twojego dobra. Drogi chłopcze. Nasza anonimowość to gwarancja twojego spokoju. Powiedz nam proszę co wiesz o autentyku.
Wojciech, jak najzwięźlej, opowiedział o swoich poszukiwaniach, doświadczeniach i o wszystkim, co nie umknęło pamięci, a mogło mieć jakikolwiek związek z apotransforminą.
  • Doskonale. Jednakowoż to wszystko jest w papierach, które mamy dla ciebie. Twoje poszukiwania nie wykroczyły poza dokonania twojego wielkiego dziadka, dla którego my trzej żywimy jak największy szacunek i cześć. Apotransformina to cudowny lek. Chcemy dać go szerszej rzeszy odbiorców. Ty Wojciechu masz wszystkie potrzebne dane by to dla nas zrobić.
  • Ach, więc chcecie to popularyzować. Chcecie by dostępny był...
  • Właśnie tak Wojtuś. Tylko jest jedno ale, to bardzo drogi w produkcji lek, w stosunku, np. do morfiny. Są potrzebne specjalne laboratoria. Wyszukane pokoje sublimacji. Skomplikowane narzędzia destylacji i rafinacji. Poza tym przepis chce by komponować apotransforminę z innymi specyfikami. Tu pojawia się nowe zagadnienie – najwyższej jakości dodatków. Apotransformina zdaje się być narkotykiem, który wciąż można nasycać. Jej nienasycenie wydaje się być bezgraniczne. Tu liczymy na twoją młodość i dar inwencji, potrzebę poszukiwania, która trawi twoje serce.
  • Tak. Też tak myślałem. Można udoskonalać ją na nowo, wciąż i stale. Dążenie do perfekcji jest jakby zapisane w jej gen.
  • Właśnie tak! O to chodzi. Wojciech więc warunek: musisz napisać artykuł przedstawiający apotransforminę jako lek. Jako suplement diety, niezbędny każdej kobiecie i mężczyźnie, chcących być pięknymi. Ma to wyglądać optymistycznie i z entuzjazmem. Nowość, którą wprowadza korporacja medyczna. Chcemy spopularyzować lek i nie obciążać go danymi mogącymi zaszkodzić jego legalizacji. To naprawdę niewielkie żądanie.
  • Ale bardzo trudne. Ludzie nie uwierzą. Będą chcieli wiedzieć o skutkach ubocznych.
  • Nie ma takich. Do tego apotransformina znacznie poprawia stan zębów. Wszystkie czytelniczki pism których jesteś redaktorem muszą się dowiedzieć. Jeżeli niemożliwe jest byś pisał wprost o cudownym odkryciu, musisz to zawoalować tak by przeszło do wydania.
  • Rozumiem – więc tylko tyle – a co z tym, że nasz lek trzeba komponować z innymi specyfikami.
  • O tym nie ma mowy. Napiszesz tylko o mydle, szamponie, paście do zębów, płynie do mycia naczyń i podobnych środkach higieny osobistej i zewnętrznej.
  • Zgoda. Ale jeszcze coś, sami twierdzicie, iż do produkcji niezbędne są duże środki, skąd zdobędę te, chcę produkować nasze odkrycie.
  • Ach pieniądze. I to błogosławieństwo spływa na ciebie. Twój dziadek zadbał o to. Jedyny warunek – musisz pisać artykuły, wówczas wypełnisz wolę dziadka i majątek, a uwierz, jest tego sporo, będzie twój.
  • Wspaniale! Ile dokładnie?
  • Około czterdziestu milionów złotych.
  • O niebiosa! To rzeczywiście. Nie wiem czy jestem gotowy.
  • To przygotuj się. Najpierw jednak artykuły. Jesteś redaktorem dwóch pism internetowych i jednego kolorowego magazynu wydawanego na papierze, tak?
  • Dokładnie.
  • Więc musisz napisać trzy artykuły i mają podać je do druku. Nie wolno ci jednak argumentować tej potrzeby obietnicą spadku. Nikt nie może o tym wiedzieć. Tak też będzie najlepiej dla ciebie.
  • Znakomicie rozumiem.
  • Gdy artykuły będą gotowe chcemy je przeczytać jako pierwsi. Zobaczyć w jakiej są tonacji i zdecydować czy się nadają i czy są dokładnie tym czego od ciebie chcemy. Zgoda?
  • Zgoda. A jak się skontaktujemy?
  • Zadzwonimy do ciebie za trzy dni. Tyle masz czasu na przygotowanie artykułów.
  • Dobrze, zaraz wezmę się do pisania, nie będę się oszczędzał, dam z siebie wszystko i napiszę według mojej najlepszej woli i mniemania. Napiszę jednocześnie wszystko tak, by jasnym było, iż to suplement diety, bez szkodliwego oddziaływania, działań niepożądanych. Znacznie poprawiający urodę i zdrowie nawet niepięknych osób.
  • Świetnie Wojciechu. Także do usłyszenia za trzy dni – liczymy na Ciebie.
Postacie cofnęły się bezszelestnie w mrok. Wojciech wyjął papierosa i głęboko oddychał dymem. Drżał cały na myśl o milionach będących w zasięgu jego ręki. O tym, że cudowny lek na schizofrenię to nie tylko mit, wymysł chorej wyobraźni jakiegoś pisarza, ale autentyczna rzecz, istniejący oryginalny specyfik. Myślał teraz tylko o tym by zaakceptowano do druku jego artykuły. Wydawało mu się to nietrudne, bowiem pisał już na temat przeróżnych kremów, bardzo drogich perfum, nieszkodliwych syntetycznych szamponów. Nie powinno być problemu jeśli napisze o nowo odkrytym lekarstwie, które jest zbawcze dla uzębienia, poprawia zdrowie cery, a przy tym oddziaływa na psychikę w ten sposób, że czyści ją z obłędnych myśli. Gdy tylko ludzie okażą się chętni by używać jej w celu poprawienia kondycji urody, trzeba będzie nagłośnić działanie farmakologiczne. Rozmawiać z psychiatrami i psychologami. Jego pragnienia zdały mu się realne, osiągalne i bliskie realizacji. Zapomniał, że jest mokry i daleko od domu w ciemną noc. Czterdzieści milionów i lek na wariację, bez skutków ubocznych. Jego marzenia spełniały się niespodziewanie. Spalił papierosa i ruszył na powrót do domu. Gdy tylko nieco oddalił się od magazynu zadzwonił po taksówkę. Już nie musi oszczędzać na komunikacji i nie ma też obawy, iż ktoś dowie się gdzie był. Staje jedynie przed wyzwaniem napisania jak najpochlebniej o apotransforminie. To trudna nazwa, podobna w brzmieniu trochę do epinefryny. Ludzie mogą obawiać się samego brzmienia, nie zrozumieć go, a wiadomo, że tłum odziera z czci to czego pojąć nie jest w stanie. Potrzebne będzie wiele wysiłku by artykuły nabrały kształtów o wyrazie bezpieczeństwa. Nowość zawsze człowieka nęci. Do tego bardzo kosztowna nowość, dla bogatszych jednostek, to podnosi prawdopodobieństwo. Ludzie bogaci są raczej inteligentniejsi, chociaż jest ich znacznie mniej. Wrócił do domu nawet się nie obejrzawszy, tak zaprzątnięty był myślami o tym co mu się przytrafiło. Zapłacił taksówkarzowi i wrócił do mieszkania. Był sam na sam ze swoimi myślami. Chciał od razu przystąpić do pisania artykułu. Tytuł zawsze wymyślał na końcu, podsumowując stworzone dzieło. Chociaż na koniec - wymyślił pewnego razu - skoro jest tytuł, może być i zatytulenie. Gdy jest tytuł i zatytulenie, może być i zwieńczenie - gdzieś pośrodku dokonania. Ale te koncepcje były marginalne i nie miały większego znaczenia dla treści. Rozpoczął tak: „Jesteś piękna, jesteś piękny – to takie proste...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz