SZAFIROWA MASKA
Szedł ulicą - w ciemną, deszczową
noc. Księżyc coraz wyglądał zza chmur, które szybko przeganiał
wiatr. Było około pierwszej. Błyskawica rozdarła niebo, a zaraz
za nią potoczył się grom. Był w centrum burzy. Sztuczne światła
rozjaśniały mrok ulic. Wszystko zmieniło pozór, wydawało mu się,
iż jest bezpieczny, granice do przekroczenia wydały mu się
osiągalne, czuł się zaradny i mógł sprostać nadchodzącym na
niego wydarzeniom. Był mężczyzną w średnim wieku, osiągał
apogeum męskości – miał prawie trzydzieści pięć lat. Pięknego
wzrostu, z wydatnym, prostym nosem, intensywnie niebieskich oczach,
jasnym czołem, szarych – nocą włosach, które z lekka
przyprószała na skroniach siwizna. Przed wyjściem, zadzwonił
telefon. Numer był mu bliżej nieznany więc odebrał mówiąc:
- Taaak..
- Dobry wieczór. Mamy to czego pan szuka tyle lat. Autentyk. Oryginał. Doskonały przepis. Odpowiedzi, których pan szuka są teraz na wyciągnięcie ręki. Jest tylko jeden warunek.
- Tak? – mówił wciąż przeciągłym głosem– niesamowite. Kto dzwoni? Z kim rozmawiam?
- To bez znaczenia. Chce pan papiery, których pan szuka tyle lat?
- Skąd wiecie, że szukam cokolwiek? Z kim rozmawiam?
- Proszę być około drugiej w opuszczonym magazynie sprzętu metalowego na przedmieściu. Być samemu. Bez mikrofonów i kamer.
- Będę. A jaki to warunek? -zapytał nieco podniecony niespodzianką.
Deszcz przestał padać i niebo
przybrało kolor indygo. Miał do pokonania jeszcze spory kawałek
drogi. Był bowiem lekko pijany i wolał nie ryzykować jazdy
samochodem, zwłaszcza, że drogówka wzmogła znacznie patrole.
Zastanawiał się kto dzwonił – nie znał głosu ani numeru –
słyszał tego kogoś chyba po raz pierwszy. Ale jeśli to prawda i
odnaleziono autentyk, przepis, który stał się dla niego mistyczną
tajemnicą.
Szukał odpowiedzi od kiedy osiągnął
dojrzałość, pełnoletnią dorosłość. Nie miał nikogo, ani
żony, żadnych dzieci. Rodziców pożegnał dawno temu, a bracia
żyli za granicą dobre pięć lat. Właśnie wtedy – pięć lat
temu – ktoś mówił mu, że jest spadkobiercą ogromnej fortuny.
Jakiś pijak na ulicy zaczepił go tymi słowami. Słyszał to jak
przez mgłę, ale dobrze zapamiętał. Dowiedział się, że musi
znaleźć dokumenty to potwierdzające i będzie ustawiony na całe
życie, więcej nawet będzie mógł podzielić się z kim chce i
zostaną mu krocie.
W zasadzie niczego nie
potrzebował. Pracował jako redaktor internetowego pisma dla kobiet,
jego artykuły co tydzień czytały tysiące pań. Miał wszystko co
niezbędne – jedzenie, picie, ciepłą wodę, dach nad głową,
odrobinę luksusu – to jedynie niepokoiło jego sen – stale
bowiem musiał się kontrolować. Nie nadużywać, oszczędzać się.
A teraz przepis na doskonały narkotyk sam go znajduje. Co więcej
papiery spadkowe też tam muszą być. Przy pogrzebie dziadka, ktoś
mówił mu, iż jest bardzo bogaty i o jego pochodzeniu i wielkim
przeznaczeniu. Jego miejscu wśród ludzkości. Pochodzeniu wysoko
szlacheckim – książęcym. Pamiętał jak roztarte w umyśle
wrażenia. Gdy zapłakany do nieprzytomności na stypie dziadka,
zajadał sałatkę. Jeden pan wziął go na kolana i mówił do niego
długo i bardzo ciekawie. Zapamiętał to, mimo że był wtedy
jeszcze dzieckiem. Teraz głos z telefonu wydał mu się znajomy. To
mógł być ten sam człowiek. Pamiętał też laboratorium dziadka –
profesora chemii. Tym też się zajmował po godzinach pisania u
jednego z kolegów – Andrzeja. W jego laboratorium próbowali
wyprodukować Apotransforminę Mercka – lekarstwo na obłęd, na
szaleństwo. Doskonały lek na schizofrenię. Wzór chemiczny znał
na pamięć c38h18o35n85. Ale wyprodukowanie tak wysoko
cząsteczkowego azotu stanowiło wielki problem. Potrzebne było
bowiem ciśnienie mogące rozerwać na strzępy, siła tak ogromna,
że miażdżyło się zęby o zęby. Postanowił jednak spotkać
nieznajomego z anonimowego telefonu, postawić wszystko na jedną
kartę i nie zawahać się nią zagrać gdy przyjdzie odpowiedni
moment. Był już o pół godziny drogi od opuszczonego magazynu,
który znał bardzo dobrze. Będąc dzieckiem rodzice jego mieszkali
nieopodal i często, z kolegami chodził tam spędzać
bezproduktywnie czas. Koncentrował się na tym co wie już o
apotransforminie i co chce usłyszeć. Wiedział, że wyprodukowanie
tego lekarstwa na obłęd jest bardzo kosztowne. Ale mają znaleźć
się wszystkie papiery, może więc będą pieniądze, coś
wartościowego, jakiś majątek. Bo gdyby zyskał jedynie przepis
pojawią się kolejne przeszkody, potrzeby. Może los zmusi go by
zaczął oszczędzać. Francuski pisarz twierdził, że oszczędność
to wiedza ludzi bogatych, a Wojciech do takich nie należał. I
wtajemniczanie Andrzeja w przepis, który mógłby opatentować na
własny rachunek. Znał się na produkcji różnych specyfików na
tyle, że nie potrzebował nikogo. Mógł wszystko zrobić sam, miał
dokładne, precyzyjne, potwierdzone wielokrotnym doświadczeniem
notatki. Ale opuszczać kolegę w decydującym momencie. Nie - stop –
pomyślał. Na razie muszę dowiedzieć się co to za kabała i czego
żądają w zamian. Do tego apotransformina, gdy rozmawiał w
najwyższej tajemnicy z niektórymi chemikami z uniwersytetu i
politechniki, wyśmiewano go. Naukowcy twierdzili, że to mityczny
lek wymyślony przez pisarza. Jednakowoż Wojciech miał pewność
jego istnienia, zażywał go niejednokrotnie i to w potężnych
dozach. Ma smak jakby cytrynki wydzielającej się spod języka.
Wiedział, iż znakomicie wchłania się przez skórę dlatego
najlepsza jest w mydle, szamponie, płynie do mycia naczyń i tym
podobnych. Szedł rozmyślając aż zawędrował do celu, po
przymusowym spacerze w ulewnym deszczu, który rozpętał się na
nowo w trakcie drogi. Teraz znowu rozpogodziło się. Poczytywał to
za pomyślny znak. Niebo wciąż miało ciemnoniebieski, głęboki
nocą kolor. Przed magazynem jarzyły się światła. Kilka latarni,
tuż za ciemną ścieżką oznajmiało miejsce spotkania. Zatrzymał
się wziął kilka wdechów i ruszył znowu przemoczony do szpiku
kości. Nie nosił parasola twierdząc, iż są passe.
Rozpoznawano go na ulicach, zwłaszcza panie, jego czytelniczki,
których był ulubieńcem – nie mógł wobec tego zadawać kłamu
temu co pisze w pismach przez siebie redagowanych. Zbliżył się do
potężnych, blaszanych drzwi, w których zamontowane były mniejsze,
też metalowe. Nacisnął klamkę stwierdzając, że magazyn jest
otwarty. Wszedł do środka. U końca pustej hali świeciła się
mdła żarówka, opuszczona nisko nad stół. Szedł wciąż pewnym,
odważnym krokiem. Gdy zbliżył się do stolika, z mroku wyłoniły
się trzy postacie w szerokich, ciemnych płaszczach i maskach. Maski
miały radosny wyraz, wszystkie były w odcieniach niebieskiego, a
środkowa z nich mieniła się kolorem szafiru. Odrobinę go
przeraziły. Kaptury zasłaniały wierzch głów nieznajomych.
Przemówił ten ze środka. Maska – nieruchoma - artykułowała
dźwięki:
- Dobry wieczór Wojciechu – brzmiał metaliczny, wibrujący głos.
- Dobry wieczór – odpowiedział z cicha.
- Więc jesteś, przyszedłeś. Czy jesteś sam. Nikt za tobą nie szedł. Widział ktokolwiek, że skręcasz do magazynu?
- Nie, raczej nie.
- Świetnie. Dowiesz się dziś być może, że jesteś bogaty i mógłbyś dać światu coś bardzo pożądanego, luksusowego, coś nowego i atrakcyjnego, bardzo rzadkiego i drogiego.
- Czyżby. Po co ta maskarada?
- To – uwierz – konieczne. Także dla twojego dobra. Drogi chłopcze. Nasza anonimowość to gwarancja twojego spokoju. Powiedz nam proszę co wiesz o autentyku.
- Doskonale. Jednakowoż to wszystko jest w papierach, które mamy dla ciebie. Twoje poszukiwania nie wykroczyły poza dokonania twojego wielkiego dziadka, dla którego my trzej żywimy jak największy szacunek i cześć. Apotransformina to cudowny lek. Chcemy dać go szerszej rzeszy odbiorców. Ty Wojciechu masz wszystkie potrzebne dane by to dla nas zrobić.
- Ach, więc chcecie to popularyzować. Chcecie by dostępny był...
- Właśnie tak Wojtuś. Tylko jest jedno ale, to bardzo drogi w produkcji lek, w stosunku, np. do morfiny. Są potrzebne specjalne laboratoria. Wyszukane pokoje sublimacji. Skomplikowane narzędzia destylacji i rafinacji. Poza tym przepis chce by komponować apotransforminę z innymi specyfikami. Tu pojawia się nowe zagadnienie – najwyższej jakości dodatków. Apotransformina zdaje się być narkotykiem, który wciąż można nasycać. Jej nienasycenie wydaje się być bezgraniczne. Tu liczymy na twoją młodość i dar inwencji, potrzebę poszukiwania, która trawi twoje serce.
- Tak. Też tak myślałem. Można udoskonalać ją na nowo, wciąż i stale. Dążenie do perfekcji jest jakby zapisane w jej gen.
- Właśnie tak! O to chodzi. Wojciech więc warunek: musisz napisać artykuł przedstawiający apotransforminę jako lek. Jako suplement diety, niezbędny każdej kobiecie i mężczyźnie, chcących być pięknymi. Ma to wyglądać optymistycznie i z entuzjazmem. Nowość, którą wprowadza korporacja medyczna. Chcemy spopularyzować lek i nie obciążać go danymi mogącymi zaszkodzić jego legalizacji. To naprawdę niewielkie żądanie.
- Ale bardzo trudne. Ludzie nie uwierzą. Będą chcieli wiedzieć o skutkach ubocznych.
- Nie ma takich. Do tego apotransformina znacznie poprawia stan zębów. Wszystkie czytelniczki pism których jesteś redaktorem muszą się dowiedzieć. Jeżeli niemożliwe jest byś pisał wprost o cudownym odkryciu, musisz to zawoalować tak by przeszło do wydania.
- Rozumiem – więc tylko tyle – a co z tym, że nasz lek trzeba komponować z innymi specyfikami.
- O tym nie ma mowy. Napiszesz tylko o mydle, szamponie, paście do zębów, płynie do mycia naczyń i podobnych środkach higieny osobistej i zewnętrznej.
- Zgoda. Ale jeszcze coś, sami twierdzicie, iż do produkcji niezbędne są duże środki, skąd zdobędę te, chcę produkować nasze odkrycie.
- Ach pieniądze. I to błogosławieństwo spływa na ciebie. Twój dziadek zadbał o to. Jedyny warunek – musisz pisać artykuły, wówczas wypełnisz wolę dziadka i majątek, a uwierz, jest tego sporo, będzie twój.
- Wspaniale! Ile dokładnie?
- Około czterdziestu milionów złotych.
- O niebiosa! To rzeczywiście. Nie wiem czy jestem gotowy.
- To przygotuj się. Najpierw jednak artykuły. Jesteś redaktorem dwóch pism internetowych i jednego kolorowego magazynu wydawanego na papierze, tak?
- Dokładnie.
- Więc musisz napisać trzy artykuły i mają podać je do druku. Nie wolno ci jednak argumentować tej potrzeby obietnicą spadku. Nikt nie może o tym wiedzieć. Tak też będzie najlepiej dla ciebie.
- Znakomicie rozumiem.
- Gdy artykuły będą gotowe chcemy je przeczytać jako pierwsi. Zobaczyć w jakiej są tonacji i zdecydować czy się nadają i czy są dokładnie tym czego od ciebie chcemy. Zgoda?
- Zgoda. A jak się skontaktujemy?
- Zadzwonimy do ciebie za trzy dni. Tyle masz czasu na przygotowanie artykułów.
- Dobrze, zaraz wezmę się do pisania, nie będę się oszczędzał, dam z siebie wszystko i napiszę według mojej najlepszej woli i mniemania. Napiszę jednocześnie wszystko tak, by jasnym było, iż to suplement diety, bez szkodliwego oddziaływania, działań niepożądanych. Znacznie poprawiający urodę i zdrowie nawet niepięknych osób.
- Świetnie Wojciechu. Także do usłyszenia za trzy dni – liczymy na Ciebie.
Postacie cofnęły się bezszelestnie w mrok.
Wojciech wyjął papierosa i głęboko oddychał dymem. Drżał cały
na myśl o milionach będących w zasięgu jego ręki. O tym, że
cudowny lek na schizofrenię to nie tylko mit, wymysł chorej
wyobraźni jakiegoś pisarza, ale autentyczna rzecz, istniejący
oryginalny specyfik. Myślał teraz tylko o tym by zaakceptowano do
druku jego artykuły. Wydawało mu się to nietrudne, bowiem pisał
już na temat przeróżnych kremów, bardzo drogich perfum,
nieszkodliwych syntetycznych szamponów. Nie powinno być problemu
jeśli napisze o nowo odkrytym lekarstwie, które jest zbawcze dla
uzębienia, poprawia zdrowie cery, a przy tym oddziaływa na psychikę
w ten sposób, że czyści ją z obłędnych myśli. Gdy tylko ludzie
okażą się chętni by używać jej w celu poprawienia kondycji
urody, trzeba będzie nagłośnić działanie farmakologiczne.
Rozmawiać z psychiatrami i psychologami. Jego pragnienia zdały mu
się realne, osiągalne i bliskie realizacji. Zapomniał, że jest
mokry i daleko od domu w ciemną noc. Czterdzieści milionów i lek
na wariację, bez skutków ubocznych. Jego marzenia spełniały się
niespodziewanie. Spalił papierosa i ruszył na powrót do domu. Gdy
tylko nieco oddalił się od magazynu zadzwonił po taksówkę. Już
nie musi oszczędzać na komunikacji i nie ma też obawy, iż ktoś
dowie się gdzie był. Staje jedynie przed wyzwaniem napisania jak
najpochlebniej o apotransforminie. To trudna nazwa, podobna w
brzmieniu trochę do epinefryny. Ludzie mogą obawiać się samego
brzmienia, nie zrozumieć go, a wiadomo, że tłum odziera z czci to
czego pojąć nie jest w stanie. Potrzebne będzie wiele wysiłku by
artykuły nabrały kształtów o wyrazie bezpieczeństwa. Nowość
zawsze człowieka nęci. Do tego bardzo kosztowna nowość, dla
bogatszych jednostek, to podnosi prawdopodobieństwo. Ludzie bogaci
są raczej inteligentniejsi, chociaż jest ich znacznie mniej. Wrócił
do domu nawet się nie obejrzawszy, tak zaprzątnięty był myślami
o tym co mu się przytrafiło. Zapłacił taksówkarzowi i wrócił
do mieszkania. Był sam na sam ze swoimi myślami. Chciał od razu
przystąpić do pisania artykułu. Tytuł zawsze wymyślał na końcu,
podsumowując stworzone dzieło. Chociaż na koniec - wymyślił
pewnego razu - skoro jest tytuł, może być i zatytulenie. Gdy jest
tytuł i zatytulenie, może być i zwieńczenie - gdzieś pośrodku
dokonania. Ale te koncepcje były marginalne i nie miały większego
znaczenia dla treści. Rozpoczął tak: „Jesteś piękna, jesteś
piękny – to takie proste...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz