Jestem starym, niezniszczalnym dziadem.
Oto ma historia, oto wzniosły mój
upadek.
Opowiem wam pokrótce jak to się
zdarzyło
Jak się zmartwychpowstało i jak się
żyło.
Stanąwszy dziś w zenicie, na świata
szczycie
W upadku z niego spełniłem me życie.
Lecz historia jest bezbarwna opowiadacz
beznamiętny
Drogą wiodąc prostą omijam zakręty.
Muzo łaskawa dopomóż w mojej pieśni,
Wspomóżcie w pisaniu przodkowie
przedwieczni.
Chcę złożyć poemat o życiu samym w
sobie,
Muzo dłoń podaj, oświeć mię w tej
dobie.
Słowa będę pisał rymem zwiążę
mocno,
Muzo współpracą olśnij mnie owocno.
Więc równo kładę słowa, nanizuję
na wstążkę,
Muzo łaskawa wyciągnij swą rączkę.
Po pierwsze uroczą opiszę wam wiosnę,
Kiedy wszystkie odczucia zieleni są
radosne.
Rozpyliła ona wokoło miliony
zapachów,
Urodziła nowe życie i rozsiała
kwiatów.
Smutku nie niosła radość jedynie.
Ach! Cóż za wiosna, beztrosko tak
płynę.
Radości takiej przedtem nie znałem
moi drodzy
Ciepło jej czuję, wszyscy dziś
radością błodzy.
Tak, wiosną oddychałem w zieleni
zachwycie
I kiełek drzewka mego pielęgnowałem
skrycie,
By krzew mi wyrósł, w kwiat obfity,
Bym plon wkrótce z niego zebrał
należyty.
Wiosna daje siłę, jak wówczas żyć
się chce
I o tym, co słuszne, bez wahania się
wie.
Wiosna w ucho szepce radosne zwrotki
składa,
Rozsądza ona w mig czy słowo się
nada.
O wiośnie śpiewam pieśń, bo ona
wszystkim bliska
O wiośnie słowo na usta mi się
ciska.
To pora, w którą się budzą ze snu
kwiaty,
To pora, w którą powraca ptak
skrzydlaty.
Drzewo się zieleni pszczoły brzęczą
miło,
Słońce przez chmury blaskiem się
przebiło.
Aromaty krążą w powietrzu zachwytu,
Tą porą roku nigdy nie uczuję
przesytu. (40 wersów)
Dziś rym mi się układa o wiosennej
porze,
Dziś rymy gładko składać dopomóż
Boże.
Oświeć mię swym blaskiem, obdarz
natchnieniem
Wszystkie bóle wiosny radosnym czyń
wspomnieniem.
Gdy słońce zmierza prędko ku
południu
I jaśniej opromienia niźli w śnieżnym
grudniu.
Rozwiana przez nie wilgotna mgła
poranna,
Spalona, utopiona zeszłoroczna
marzanna.
Tak kilka wiosen minęło w wiośnie
życia,
Gdy ciało i duch radością się
nasyca.
Jednako prędko mija wiosenna pora
I chociaż ciepłem grzeje nawet z
wieczora,
To jednak długo nie zachowasz młodości
I wreszcie czujesz jak twardnieją
kości,
Postać ciała się zmienia i cała
dusza
Osoba twa na podbój świata wyrusza.
O wiośnie - powieść ma skończona
I gdy również w Tobie tych przemian
dokona,
Staniesz się mocny, stwardniejesz jak
drzewo,
Poznasz już wersy, które pisze niebo.
Odetchniesz piersią dojrzałego wieku,
Zmyjesz z twarzy kwasotę uśmiechu.
Poczujesz mocno, o co w życiu idzie,
Zapomnisz o niesmakach i płonącym
wstydzie.
Po drugie wiersz mi ułożyć trzeba
O codziennym trawieniu pożywnego
chleba.
Jak się dorastało, o tym już mówił
nie będę,
Opowiem o tym jak zbudowałem mą
legendę.
Na tej ziemi ma rodzina żyje od
pokoleń,
Wrósł głęboko rodzinnego drzewa
korzeń.
Niewiele się jednak opowieści ostało,
Nikt nie piał na ten temat, pieśni
jest mało.
Szlachetni przodkowie pieśni nie
pisali,
W skromności swej myśleli, iż są
bardzo mali.
Ja jednak dostrzegam atuty mego rodu,
I ja piał pieśni będę z tegoż
powodu.
Tak czuję spójność z ziemią, która
mię wydała,
Jest nas w rodzie tylu, planeta będzie
mała.
Tradycja ustna próby czasu nie ustała,
W mej krwi jednak pamięć
wszechwieczna przetrwała. (40)[80]
Wkrótce do ksiąg sięgnąłem, niemym
wiedziony przykazem.
Wiele zwojów zjadłem, pomnożyłem
razem
Mądrość, która z czary goryczy się
rozlewa,
Poznałem mrozy grudnia, ujrzałem
lazur nieba.
Historii w nich spisanych wyczytałem
bez liku,
Tak bliskich memu sercu wchłonąłem
bez dotyku.
Odpowiedzi szukałem, prawdy
objawienia,
Znalazłem czegom szukał – radości
westchnienia.
W księgach mądrości odnalazłem
wiele,
Księgi w onej dobie byli mi najlepsi
przyjaciele.
Chłonąłem mądrość w szaleńczym
podnieceniu,
W księgach oparcie znalazłem
ramieniu.
Mądrość przedwieczna trawiłem ją
zachłannie,
Mądrość z ksiąg wytryska, jak woda
w fontannie.
Wersety zbrodnicze miłości wersety,
Wiele zła znalazłem też niestety.
Lecz dobra po sobie dziś jedynie
oczekuję,
Już żadna mię powieść złem nie
zatruje.
Przy czytaniu najmilej spędzałem mój
czas,
Czytaniem ksiąg natchnąć chcę i
was.
Tam wiele się mieści pomiędzy
wierszami,
Tam mądrość aż dyszy, choć
prostotą mami,
Alfabet kombinując na milion sposobów,
Poeci mądrością swą nęcą spoza
grobów.
I ja w tym zachwycie studiowałem
poezję,
Po wielekroć znajdując pamięci
anamnezję.
Mój duch się bogacił, język
perorował,
W poezji swą mądrość lud każdy
zachował.
Z miłością ku poezji błądziłem po
cmentarzu,
Zawodu twego ucząc się grabarzu.
Trumien coraz to nowych wygrzebywałem
I słowa trumienne we mnie stały
ciałem.
Zanosiłem modły do bogów
przeklętych,
Zwiedziłem setki przeróżnych dróg
krętych.
W zła sidłach tkwiłem stanowczo
głęboko,
Zła byłem pełen, dostrzegło to oko
Ludzi, mi obcych, na rynku się
czepiali,
Utyskiwali na mnie i czuli się mali.
Szaleństwem opętany wyrzekłem się
Boga,
Szaleństwa zachwytem wiodła mię
droga.(40)[120]
Dostrzegłem jednak wznoszenie się
niemrawe
I bezzwłocznie postanowiłem rozwiązać
tę sprawę.
Wróciłem w dolinę, gdzie dobrem się
płynie
I poczułem, gdy osiądę, wszystko
minie.
Jak Mojżesz przeklęty pomiędzy swym
ludem,
Kroczyłem dumnie, nie stroskany
trudem,
Który bliźni ponosi by pomnażać
majątek,
To mego powrotu ku dobru początek.
Ksiąg mię złowieszczych, zwiodła
łatwość gładka
I obcym mi się stali Ojciec, Bracia,
Matka.
Jak ślepiec dążyłem w tę
zbrodniczą stronę,
Szedłem -głupiec- chętnie, nie
czułem, iż tonę.
Ze snu tego na jawie budzić się nie
chciałem
Duszą powolny i posłuszny ciałem.
W ciemnicę zaglądałem niedostępną
nikomu
I stałem się zarzewiem płonącego
domu.
Te czarne szczyty zwiedziłem
nieświadomo,
Tak, całem się przejąłem i było mi
wiadomo,
Że pycha tu łatwo nawiedza
odszczepieńca,
Łatwością cię omami, prostotą
zachęca.
Więc brnąłem w tę stronę, aż
ujrzałem,
Jak życie w mej rodzinie głęboko
podkopałem.
Począłem wracać wówczas, nie tracąc
Nadziei,
Że jeszcze los mój w grze i karta się
odmieni.
Rację przecież miałem, Nadzieja nie
opuszcza
Nikogo w potrzebie i zawsze blask swój
spuszcza,
Aczkolwiek w mojej duszy próżne
wiatry wiały,
Melodię nienawistną o struny jej
grały.
Ja jednak ujrzałem światełko w
tunelu końcu,
Zwróciłem się z tej ścieżki,
podążyłem ku słońcu,
Jasnością oślepiony radością
przepełniony,
Wróciłem wszak wreszcie w dobroci
dobre strony.
Wtedy w muzyce odnalazłem zachwytów
tysiące
Muzykę pokochało na nowo serce
drżące.
Wiedziony melodią, w szczęściu cały
płynę
Zwiedzając Pięknogłosej radości
dziedzinę.
Gdy zwrotki pieją dumnie artyści
przepiękni,
Ludzie tańczą żywo, stają się
namiętni.
Ja również pląsam rytmem wiedziony,
W. pieśniach znajduję zachwyt
niezmierzony. (40)[160]
Harmonia głosu i dźwięków
instrumentu
Uczyniły w mej duszy tyle zamętu,
Rozkochany zupełnie w brzmieniu jego
głosu,
Zbierałem całą duszą radość
pokosu,
Plonu obfitego, drążonej przymusem
osoby,
Krótkie mi się zdały dnie, noce i
doby.
O wszystkim zapomniałem jak we śnie
tańczyłem
Radością jedynie muzyki tej żyłem.
W uwielbieniu mym posunąłem się tak
daleko,
Zrezygnowałem z życia, zamknąłem
trumny wieko.
Zagłuszyłem tym głosem innych myśli
pokłady.
Niesiony jego głosem – nie było
innej rady,
Na ciele białym tatuaż wyryłem,
W miejscu niedostępnym oku go ukryłem.
Napiętnowałem znamieniem swoje ciało
białe
I głosu jego słuchałem dnie całe.
Tatuaż wyryty nad kością ogonową
Był wówczas w moim zapisie zapewne
stroną nową.
W powieści mego życia taki rozdział
spisałem,
Rozdział ten nazwałem malowanym
ciałem.
Okaleczyłem swe ciało zupełnie
nieświadom,
Dałem ustęp jednako trawiącym mnie
jadom.
Tyle samo dobroci, co wyrządza szkody,
By malować swe ciało miałem powody
I wówczas poznałem zmysłowości
zachwyty,
Których ciało nie spełnia, których
duch nie syty.
Kobieta mię w swym pięknie pod
urokiem wiodła,
Nad głową mą zakwitła pachnąca
jodła.
Delikatność i urok i powab zarazem
Namiętności jedynie wiedzionym był
przykazem.
Wielbić nauczony tańczyłem radośnie
W duszy mej raz jeszcze zagrała pieśń
o wiośnie.
Pieśni na nowo poczęło nucić serce
namiętne,
O smutkach zapomniałem, uczyłem się
o pięknie.
Kobieta zachwytów mi dała tysiące
Wieczniem był szczęśliwy w południu
moje słońce.
Mój cień - najkrótszy o tej porze
dnia,
Namiętności pragnąłem, namiętny byłem ja.
Żyłem tak z dnia na dzień, syty
radością,
Zapomniałem zupełnie co zwą
samotnością.(40)[200]
Upałem płonąłem a Zefir mię
chłodził,
Przyjaźnie rozkwitałem, a duch mój w
górę wschodził,
Wstępował na schody, gdzie ludzi
dwoje,
Rozwija swoje skrzydła i w nieba
podwoje
Się wzbija leciutko, by lecieć razem
I tak namiętności wiedziony
przykazem,
Latałem beztrosko z wybranką serca
mego,
Nauczyłem się kochać już nie
zapomnę tego.
Zaczarowany zupełnie miłością
kobiety,
O życiu zapomniałem zbyt łatwo,
niestety,
Stałem się ślepcem o rozkoszy
myślącym
Jedynie, tak brnąłem z kolcem
tkwiącym
W mym sercu zbyt głęboko, gdzie zadra
dziś bolesna,
Na kolana mię rzuciła rozkosz
cielesna.
Płakałem z radości, że żyć tak mi
przyszło
Tak szybko jak spłonąłem, tak szybko
wszystko prysło.
Namiętność mię zdradziła, tak się
zwykle dzieje,
Im to słowo bez znaczenia, straceni
przyjaciele.
Pomyliłem się tragicznie, zawiodło
zaufanie
I na kobiety.. nie chcę patrzeć na
nie..
Choć kocham ich piękno w uroku ich
trwam,
Na ucho zaś wyszepcę wam,
Że nie porzucam Nadziei, żywię ją w
mym sercu,
Że jeszcze Ją usłyszę w tym
szumiącym skercu.
Płakałem wiele dni nad stratą
bolesną,
Zgubiłem coś cennego, straciłem
namiętność zbyt wczesną.
Otrzasnąwszy się jednak z tragicznej
beznadziei,
O stracie mej mówiłem, iżby wszyscy
wiedzieli.
Dziś jestem spokojny, nic mi nie
potrzeba
Oprócz słońca blasku i błękitu
nieba.
Radość wróciła w moje serce drżące,
Duch mój się weseli, a dłonie
gorące.
Pokochałem raz jeszcze zupełnie
nadzmysłowo,
Uczucia tego nie pomieścisz głowo.
Do tej pory nie wiedziałem Miłość
co to,
Ujrzałem ją w Tobie boska istoto.
Pięknością mnie uwiodły Twoje
szafirowe oczy,
Nie wiedziałem, że jeszcze mnie coś
zaskoczy
I dałem się ponieść uczuciu
pięknemu
I Ona się stała bliska duchowi memu.
(40)[240]
Jednak Ta oparła się pragnieniu mojej
woli,
Sprawiła mi zawód. Ach! Jakże to
boli.
Przeżyłem traumę niszczącą
doszczętnie
Bowiem kochałem.. kocham namiętnie,
Mimo że odrzucony – zyskałem na
sile
I słowa goryczy wspominam sobie mile.
Wiele wycierpiałem przez Jej niechęć
srogą
Ja tylko pragnąłem zdobyć Miłość
błogą.
Jednak i Jej nie jest obojętny mój
los
I wierzę, iż usłyszę jeszcze Jej
melodyjny głos
Wyszepce mi kilka ciepłych słów do
ucha
Jak Ona mówi –pięknie- jak Ona
słucha
Jest dla mnie bliska niedosięgłego
ideału
Rozbudza chęci, namawia do zapału.
Będę się starał, by Ją ujrzeć
jeszcze,
Sukces osiągnę – tak sobie
wieszczę.
Podam Jej dłoń, ucałuję w rękę
Przerwę tę trapiącą mnie udrękę.
Pozwolę na to by kłamstwa mi mówiła,
Każda nuta Jej głosu jest memu sercu
miła.
Ale Ona jest lepsza będzie ze mną
szczera,
Dlatego mi odmawia, mym sercem
poniewiera.
Piszę wciąż o sobie tylko dla
Ciebie,
Pisząc dla Ciebie, zda mi się, że
jestem w niebie.
Mimo tego wiem, że jestem sam na
świecie
I uczucia tkliwego nie oddam już
kobiecie,
Ani nikomu nie zaufam nigdy już,
Uniknę w ten sposób nieokiełznanych
burz.
Wielkie me południe sam będę
święcić,
A za Nią jedną nie przestanę
tęsknić,
Zaś przeczucie naiwne rzekło mi,
Iż spędziłem z nią kilka upojnych
dni.
Czy raczej nocy eterem somnambulicznych
We snach Ją widziałem u mego boku
licznych.
Wiodłem z nią mowy długie, cudowne
Zdobywałem Jej wieżyc mury warowne.
Tak dumna była i piękna i dojrzała,
Że i duma Ją moja bez reszty
pokochała.
Ona przyjdzie ku mnie we właściwe dni
I wówczas wszyscy pozazdrościcie
mi.(40)[280]
Zadrżycie jeszcze wszyscy przed moim
głosem,
Zapragniecie powietrza, które wciągam
nosem.
Ale to powieść na strofy przyszłe,
one nadejdą,
Pewnie do tej pory me bóle wszelkie
przejdą
I zapomnę o urazach, okażę
miłosierdzie
Nikogo zapewne nie wbiję na żerdzie,
By go ukrzyżować za winy bliźnich
jego,
Nigdy nie popełnię błędu tak
smutnego.
Ja przebaczę wszystkim to będzie
łatwe
Potraktuje was jak małoduszną
dziatwę,
U której zmysły rozbudzone, a duch
mały
Moje przebaczenie przyniesie pokój
trwały.
Zemsta to siła, co wyniszcza samą
siebie,
Od pragnienia zemsty uwolnię i Ciebie
Wówczas poczujesz się wolny
prawdziwie,
Pragnącym zemsty – im wszystkim się
dziwię.
Wiem, że pokora ma najtwardszą skórę,
Ćwiczę więc przebaczenia sposoby,
które
Z zagadnieniem pokory związane trwale,
Dziś wszystkich mścicieli argumenty
obalę
I wskaże im drogę ku ducha wyzwoleniu
Słabością przejęci wesprzyjcie się
na ramieniu
Mym, co wam dyktuję wersety
przebaczenia,
Ma mowa, mam Nadzieję, niejednego
odmienia.
Tu trzeba wspomnieć o małoduszności
Przewiną ona młodzi i błędem
starości.
Kto nigdy nie wyrządził dobra
drugiemu,
To małoduszność przypisuję jemu.
Małoduszność to zepsucie do szpiku
kości,
Przywary tej używam w ostateczności,
Aczkolwiek dzieci można z niej
wyleczyć,
Wielkodusznością ją piękną
zaprzeczyć.
O substancjach teraz będę opowiadał,
Takim poematu charakter treści nadał.
W tym temacie jednakże wiedza ma
niewielka,
Choć bliska memu ciału substancja
wszelka.
Po pierwsze o herbacie – liściach
rzeźwiących,
Poczucie twórczości w ustroju
wzbudzających.
Herbata najlżejszą jest duszy używką,
Na herbatkę zawsze chwilę znajdę
szybką. (40)[320]
O herbacie pachnącej składam rymy
gładko
W twórczości mej dopomóż słodka
herbatko.
W twych fusach dopatrzyć się chcę
losu pomyślności,
Herbato! tyś mi dziś natchnieniem
twórczości.
Twym smakiem do celu wiedziony byłem
setki razy,
Twój smak o poranku słodyczą mnie
darzy.
Miły mi herbaty łyk spijam za łykiem,
Z nim zaczynam dzień radosnym
okrzykiem.
Następnie o kawie przemówię krótko,
O kawie wiersz nowy piszę cichutko.
Jej smak mnie pobudza, napełnia
radością,
Z kawą łatwiej znieść, co zwą
samotnością.
Na czarno wodę brązowy barwi proszek,
A oprócz tego jasno wysnuwam wniosek,
Że moc w sobie kryją już nasionka
zielone,
Kawy odmiany dojrzewają niezliczone.
Kawa ma w sobie moc rzeźwienia,
Mnoży tę właściwość, kto rodzaj
jej odmienia.
Do pracy kawa napełnia ochotą
I czy błogosławią czy chodniki
miotą,
To kawa ich przyjaźnie wiedzie do
celu,
Kawy smakoszów chcę poznać wielu.
Wspólny szybko temat znajdziemy do
rozmowy,
Nieważne nawet czy jej nadamy ton
służbowy.
Kawy piję wiele, choć niełatwo się
przyznawać,
Mogę wówczas od siebie więcej
wymagać.
Zapał rzemieślniczy rozbudza się w
mej duszy,
Otwiera mnie łaskawie, bariery płoche
kruszy.
Kawa bezcennym człowieka odkryciem,
Tak wielu się zabawia czarnej kawy
piciem.
Urodę twą podkreśla i zdrowia
dodaje,
Kawy wielbicieli wszelkie pełne
kraje.
Kawa zwiększa wydajność rzemiosła
pisarza
Więc piję kawę, gdy okazja się
zdarza.
Cieszę się, że łaskawość mojej
rodzicielki
Dzieli ze mną bez złości skarb
wielki.
Tu o innej materii wspomniałem
niechcący,
Na osobną to powieść temat gorący.
Wszak o kawie rymuję, słowa lubo
klecę,
Na kawy aromacie wysoko w eter lecę.
(40)[360]
Kawa człowiekowi daje chwilę
wytchnienia,
Tak jest od wielu lat nic się nie
zmienia.
W tej kwestii ludzie zgodni przedziwnie
Ja o kawie strofy składam, myśląc
naiwnie,
Że to powiastka będzie interesująca,
Kawa słodka w słońcu i w blasku
miesiąca,
Można ją pić z rana wolno z wieczora
Do kawy się napicia każda słuszna
pora.
Teraz chronologiczną zachowam
kolejność
I z czasem rzeczywistym mego życia
wierność
Nadam mojemu melodyjnemu wierszowi,
O substancjach wciąż temat wola
żłobi.
Cierpliwie będę pisał o kolejnych
jednostkach,
Poruszę mimochodem kwestię o
słabostkach.
Substancje mają bowiem tę właściwość,
Że gdy się przyzwyczaisz dotknie
ciebie chciwość.
Chciwość od zachłanności odróżnić
tu trzeba,
Chciwość jest słabością,
zachłanność darem nieba.
Musiałem tę dygresję koniecznie
uczynić,
To ważna była sprawa nie można mnie
winić,
Że ciągłości naruszam porządek raz
obrany,
Że spójności niewierne maluję
dywany
I lecę nimi w tematy poematowi
poboczne,
Rozwiewając niedomówień chmury
obłoczne.
Więc o substancjach powracam do
głównego wątk-a,
Uchylić mi trzeba zasłony
niedostępnego zakątka.
Bo mówić teraz będę o marihuanie,
Głośno mówił będę, odrzucam
gierki tanie,
I poniechuję sztukę kroczenia na
przenośni
Pozwólcie, że wprowadzę nas w
zarośli
Konopii indyjskich, która świetnie
rośnie,
W naszym klimacie i wspomnę znów o
wiośnie.
Substancja ta z wiosną zbratana
otwarcie,
Tematy oba wywołują minimalne tarcie.
Tak drzewka zielone posiane prędko
rosną,
Najlepiej zasiewać marihuanę wiosną.
By do lata radośnie kwitło nasiono,
Jednoroczne płci żeńskiej musi być
ono,
Gdy już przybierze formę dojrzałą
kwiat,
Zapakuj go dobrze w mocno skręcony
bat.(40)[400]
Tu przerwę pieśń mą o substancji
Uczynię to ze słusznej racji.
To temat jest przecie wielce drażliwy
I wzburzy się przy nim niejeden duch
tkliwy.
Rozpocznę zaś wiersz o chorobie,
Która, nie daj Bóg, zdarzy się i
tobie.
Chorobie niszczącej ciało i ducha
Kogo temat porusza niech więc
posłucha.
***
Przede mną wszak wielkie przeznaczenie
Ja –sam- losy wszechświatów
odmienię.
Zwerbowano mnie do hufów Boga
orężnych,
Nie będącego bogiem targów
pieniężnych.
Prowadzę wielką wojnę o pokój we
wszechświecie,
Wy, mali ludzie, nic o tym nie wiecie.
Przeczucie alternatywnych żyć możecie
mieć jedynie
Moja zaś sława przez kosmos luźno
płynie.[416]
Wyrzynam doszczętnie barbarzyńskie
plemiona
Prowadzi mię ma cnota niezaspokojona,
Która pragnie pokoju błogiego we
wszechświecie,
Gdzie spokojnie się rodzi i dojrzewa
dziecię.
Niesiemy śmierć w czarne szaty
przyodziani
Wyrzynamy bez litości –
niezmordowani.
Tak, śmierć wszak niesiemy, nielicha
to sprawa
Wojna to naszego żywiołu solidna
podstawa.[424]
Znany jestem jako człowiek z
pierścieniem
Boga hufów orężnych wspieram mym
ramieniem.
Mam moc podobną jemu jednak jestem
skromny
Zrównać nam może Olbrzym Przypadku
ogromny.
Pomnożyliśmy swą moc do nieznanych
rozmiarów,
A działalnością wykraczamy poza
bramy wymiarów.
Czuję jak daleka nienawiść we mnie
narasta
I w zapędzie tym niszczę kannibalów
wsie i miasta.
Barbarzyńców rozjuszonych pędzą ku
mnie hordy
Widzę ich bestialsko powykrzywiane
mordy.
Ciosy więc rozdaję ochoczo w prawo w
lewo
Już ziemia krwią zbroczona we krwi
tonie niebo.
Rzeźby tej dokonam z szczęśliwym
zakończeniem
Boga hufów orężnych wspieram mym
ramieniem.[436]
***
Moje ubóstwo spędza mi sen z powiek
i nie pomoże w tym trudzie żaden
człowiek.
Ale jest dla mnie Nadzieja wierzę
niewzruszenie,
Że słodkiej biedy smak jeszcze
odmienię.
Na domiar złego z banku brałem
kredyty
Mój duch zachłanny pieniędzy był
niesyty.
Teraz sprawy te zaprzątają mi głowę,
Marnotrawiąc porywów ducha połowę.
***
Teraz opowiem w trzech słowach o
Sztuce
Muzo dopomóż w pieśni, którą nucę.
Bez niej bestialstwem jest zmysłowość,
To pewnie dla was żadna nowość,
Bez niej życie nienawistną nudą,
Niejeden ulega pieśni składania
trudom.
Sztuka wypełnia jestestwo mego ducha
Mych szeptów najcichszych Ona jedna
słucha.[452]
***
Teraz słów kilka o alkoholu
Można się popisać łatwo na tym
polu.
Alkohol upaja, rozumu pozbawia,
Aczkolwiek mała ilość chorych
uzdrawia.[456]
***
Zwątpiłem o życiu w bardzo młodym
wieku
Zbyłem tym sposobem kwasoty uśmiechu.
Postawiłem kartę życia na wysoką
stawkę,
Nie zawaham się nią zagrać – to
będzie łatwe.
Na życiu już dawno mi zależeć
przestało,
Gdzie bym nie spoglądał to wiecznie:
mało, mało
Ta cecha doprowadzi ich do zguby na
wieki,
Ty jednak mi przebaczysz Boże
daleki.[462]
***
Siedzę sam – rozmyślam o filozofii
Kreuję w mych myślach obraz utopii,
Świata, w którym jestem Królem NAD
Korony,
Maluję jego obraz – wiecznie
rozmarzony.
Stale myśl wybiega w niezbadane
zaświaty,
Nie zatrzymają mnie żadne mury,
kraty.
Przemierzam przestrzenie kalejdoskopem
wyobraźni,
A wszystko to się dzieje w granicach
mojej jaźni.[470]
***
Ćwiczę kunszt rymotwórczej sztuki,
Będącej wieńczącą koroną mej
nauki.
Studiowałem w uniwersytecie filologii
dziedziny,
Wyimaginowane zwiedzałem słowa
krainy,
Że los mnie w nie skierował wielce
się cieszę,
Pisarzy poznałem mądrych całą
rzeszę.
Profesorowie sławni tej wiedzy
nauczali,
Przy których nieuczeni są przecie
bardzo mali.[478]
Wspomnę słów kilka o panu
profesorze,
Zwykle gdym go widział był w dobrym
humorze.
Panem profesorem duch młody kieruje,
Pan profesor z rzadka daje dwóje.
Pana profesora poznać mi dane było,
Pana profesora słuchać bardzo
miło.[484]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz