poniedziałek, 5 marca 2018

JESTEM - poemat niedokonany


Jestem starym, niezniszczalnym dziadem.
Oto ma historia, oto wzniosły mój upadek.
Opowiem wam pokrótce jak to się zdarzyło
Jak się zmartwychpowstało i jak się żyło.
Stanąwszy dziś w zenicie, na świata szczycie
W upadku z niego spełniłem me życie.
Lecz historia jest bezbarwna opowiadacz beznamiętny
Drogą wiodąc prostą omijam zakręty.

Muzo łaskawa dopomóż w mojej pieśni,
Wspomóżcie w pisaniu przodkowie przedwieczni.
Chcę złożyć poemat o życiu samym w sobie,
Muzo dłoń podaj, oświeć mię w tej dobie.
Słowa będę pisał rymem zwiążę mocno,
Muzo współpracą olśnij mnie owocno.
Więc równo kładę słowa, nanizuję na wstążkę,
Muzo łaskawa wyciągnij swą rączkę.

Po pierwsze uroczą opiszę wam wiosnę,
Kiedy wszystkie odczucia zieleni są radosne.
Rozpyliła ona wokoło miliony zapachów,
Urodziła nowe życie i rozsiała kwiatów.
Smutku nie niosła radość jedynie.
Ach! Cóż za wiosna, beztrosko tak płynę.
Radości takiej przedtem nie znałem moi drodzy
Ciepło jej czuję, wszyscy dziś radością błodzy.

Tak, wiosną oddychałem w zieleni zachwycie
I kiełek drzewka mego pielęgnowałem skrycie,
By krzew mi wyrósł, w kwiat obfity,
Bym plon wkrótce z niego zebrał należyty.
Wiosna daje siłę, jak wówczas żyć się chce
I o tym, co słuszne, bez wahania się wie.
Wiosna w ucho szepce radosne zwrotki składa,
Rozsądza ona w mig czy słowo się nada.

O wiośnie śpiewam pieśń, bo ona wszystkim bliska
O wiośnie słowo na usta mi się ciska.
To pora, w którą się budzą ze snu kwiaty,
To pora, w którą powraca ptak skrzydlaty.
Drzewo się zieleni pszczoły brzęczą miło,
Słońce przez chmury blaskiem się przebiło.
Aromaty krążą w powietrzu zachwytu,
Tą porą roku nigdy nie uczuję przesytu. (40 wersów)






Dziś rym mi się układa o wiosennej porze,
Dziś rymy gładko składać dopomóż Boże.
Oświeć mię swym blaskiem, obdarz natchnieniem
Wszystkie bóle wiosny radosnym czyń wspomnieniem.
Gdy słońce zmierza prędko ku południu
I jaśniej opromienia niźli w śnieżnym grudniu.
Rozwiana przez nie wilgotna mgła poranna,
Spalona, utopiona zeszłoroczna marzanna.

Tak kilka wiosen minęło w wiośnie życia,
Gdy ciało i duch radością się nasyca.
Jednako prędko mija wiosenna pora
I chociaż ciepłem grzeje nawet z wieczora,
To jednak długo nie zachowasz młodości
I wreszcie czujesz jak twardnieją kości,
Postać ciała się zmienia i cała dusza
Osoba twa na podbój świata wyrusza.

O wiośnie - powieść ma skończona
I gdy również w Tobie tych przemian dokona,
Staniesz się mocny, stwardniejesz jak drzewo,
Poznasz już wersy, które pisze niebo.
Odetchniesz piersią dojrzałego wieku,
Zmyjesz z twarzy kwasotę uśmiechu.
Poczujesz mocno, o co w życiu idzie,
Zapomnisz o niesmakach i płonącym wstydzie.

Po drugie wiersz mi ułożyć trzeba
O codziennym trawieniu pożywnego chleba.
Jak się dorastało, o tym już mówił nie będę,
Opowiem o tym jak zbudowałem mą legendę.
Na tej ziemi ma rodzina żyje od pokoleń,
Wrósł głęboko rodzinnego drzewa korzeń.
Niewiele się jednak opowieści ostało,
Nikt nie piał na ten temat, pieśni jest mało.

Szlachetni przodkowie pieśni nie pisali,
W skromności swej myśleli, iż są bardzo mali.
Ja jednak dostrzegam atuty mego rodu,
I ja piał pieśni będę z tegoż powodu.
Tak czuję spójność z ziemią, która mię wydała,
Jest nas w rodzie tylu, planeta będzie mała.
Tradycja ustna próby czasu nie ustała,
W mej krwi jednak pamięć wszechwieczna przetrwała. (40)[80]


Wkrótce do ksiąg sięgnąłem, niemym wiedziony przykazem.
Wiele zwojów zjadłem, pomnożyłem razem
Mądrość, która z czary goryczy się rozlewa,
Poznałem mrozy grudnia, ujrzałem lazur nieba.
Historii w nich spisanych wyczytałem bez liku,
Tak bliskich memu sercu wchłonąłem bez dotyku.
Odpowiedzi szukałem, prawdy objawienia,
Znalazłem czegom szukał – radości westchnienia.

W księgach mądrości odnalazłem wiele,
Księgi w onej dobie byli mi najlepsi przyjaciele.
Chłonąłem mądrość w szaleńczym podnieceniu,
W księgach oparcie znalazłem ramieniu.
Mądrość przedwieczna trawiłem ją zachłannie,
Mądrość z ksiąg wytryska, jak woda w fontannie.
Wersety zbrodnicze miłości wersety,
Wiele zła znalazłem też niestety.

Lecz dobra po sobie dziś jedynie oczekuję,
Już żadna mię powieść złem nie zatruje.
Przy czytaniu najmilej spędzałem mój czas,
Czytaniem ksiąg natchnąć chcę i was.
Tam wiele się mieści pomiędzy wierszami,
Tam mądrość aż dyszy, choć prostotą mami,
Alfabet kombinując na milion sposobów,
Poeci mądrością swą nęcą spoza grobów.

I ja w tym zachwycie studiowałem poezję,
Po wielekroć znajdując pamięci anamnezję.
Mój duch się bogacił, język perorował,
W poezji swą mądrość lud każdy zachował.
Z miłością ku poezji błądziłem po cmentarzu,
Zawodu twego ucząc się grabarzu.
Trumien coraz to nowych wygrzebywałem
I słowa trumienne we mnie stały ciałem.

Zanosiłem modły do bogów przeklętych,
Zwiedziłem setki przeróżnych dróg krętych.
W zła sidłach tkwiłem stanowczo głęboko,
Zła byłem pełen, dostrzegło to oko
Ludzi, mi obcych, na rynku się czepiali,
Utyskiwali na mnie i czuli się mali.
Szaleństwem opętany wyrzekłem się Boga,
Szaleństwa zachwytem wiodła mię droga.(40)[120]


Dostrzegłem jednak wznoszenie się niemrawe
I bezzwłocznie postanowiłem rozwiązać tę sprawę.
Wróciłem w dolinę, gdzie dobrem się płynie
I poczułem, gdy osiądę, wszystko minie.
Jak Mojżesz przeklęty pomiędzy swym ludem,
Kroczyłem dumnie, nie stroskany trudem,
Który bliźni ponosi by pomnażać majątek,
To mego powrotu ku dobru początek.

Ksiąg mię złowieszczych, zwiodła łatwość gładka
I obcym mi się stali Ojciec, Bracia, Matka.
Jak ślepiec dążyłem w tę zbrodniczą stronę,
Szedłem -głupiec- chętnie, nie czułem, iż tonę.
Ze snu tego na jawie budzić się nie chciałem
Duszą powolny i posłuszny ciałem.
W ciemnicę zaglądałem niedostępną nikomu
I stałem się zarzewiem płonącego domu.

Te czarne szczyty zwiedziłem nieświadomo,
Tak, całem się przejąłem i było mi wiadomo,
Że pycha tu łatwo nawiedza odszczepieńca,
Łatwością cię omami, prostotą zachęca.
Więc brnąłem w tę stronę, aż ujrzałem,
Jak życie w mej rodzinie głęboko podkopałem.
Począłem wracać wówczas, nie tracąc Nadziei,
Że jeszcze los mój w grze i karta się odmieni.

Rację przecież miałem, Nadzieja nie opuszcza
Nikogo w potrzebie i zawsze blask swój spuszcza,
Aczkolwiek w mojej duszy próżne wiatry wiały,
Melodię nienawistną o struny jej grały.
Ja jednak ujrzałem światełko w tunelu końcu,
Zwróciłem się z tej ścieżki, podążyłem ku słońcu,
Jasnością oślepiony radością przepełniony,
Wróciłem wszak wreszcie w dobroci dobre strony.

Wtedy w muzyce odnalazłem zachwytów tysiące
Muzykę pokochało na nowo serce drżące.
Wiedziony melodią, w szczęściu cały płynę
Zwiedzając Pięknogłosej radości dziedzinę.
Gdy zwrotki pieją dumnie artyści przepiękni,
Ludzie tańczą żywo, stają się namiętni.
Ja również pląsam rytmem wiedziony,
W. pieśniach znajduję zachwyt niezmierzony. (40)[160]



Harmonia głosu i dźwięków instrumentu
Uczyniły w mej duszy tyle zamętu,
Rozkochany zupełnie w brzmieniu jego głosu,
Zbierałem całą duszą radość pokosu,
Plonu obfitego, drążonej przymusem osoby,
Krótkie mi się zdały dnie, noce i doby.
O wszystkim zapomniałem jak we śnie tańczyłem
Radością jedynie muzyki tej żyłem.

W uwielbieniu mym posunąłem się tak daleko,
Zrezygnowałem z życia, zamknąłem trumny wieko.
Zagłuszyłem tym głosem innych myśli pokłady.
Niesiony jego głosem – nie było innej rady,
Na ciele białym tatuaż wyryłem,
W miejscu niedostępnym oku go ukryłem.
Napiętnowałem znamieniem swoje ciało białe
I głosu jego słuchałem dnie całe.

Tatuaż wyryty nad kością ogonową
Był wówczas w moim zapisie zapewne stroną nową.
W powieści mego życia taki rozdział spisałem,
Rozdział ten nazwałem malowanym ciałem.
Okaleczyłem swe ciało zupełnie nieświadom,
Dałem ustęp jednako trawiącym mnie jadom.
Tyle samo dobroci, co wyrządza szkody,
By malować swe ciało miałem powody

I wówczas poznałem zmysłowości zachwyty,
Których ciało nie spełnia, których duch nie syty.
Kobieta mię w swym pięknie pod urokiem wiodła,
Nad głową mą zakwitła pachnąca jodła.
Delikatność i urok i powab zarazem
Namiętności jedynie wiedzionym był przykazem.
Wielbić nauczony tańczyłem radośnie
W duszy mej raz jeszcze zagrała pieśń o wiośnie.

Pieśni na nowo poczęło nucić serce namiętne,
O smutkach zapomniałem, uczyłem się o pięknie.
Kobieta zachwytów mi dała tysiące
Wieczniem był szczęśliwy w południu moje słońce.
Mój cień - najkrótszy o tej porze dnia,
Namiętności pragnąłem, namiętny byłem ja.
Żyłem tak z dnia na dzień, syty radością,
Zapomniałem zupełnie co zwą samotnością.(40)[200]



Upałem płonąłem a Zefir mię chłodził,
Przyjaźnie rozkwitałem, a duch mój w górę wschodził,
Wstępował na schody, gdzie ludzi dwoje,
Rozwija swoje skrzydła i w nieba podwoje
Się wzbija leciutko, by lecieć razem
I tak namiętności wiedziony przykazem,
Latałem beztrosko z wybranką serca mego,
Nauczyłem się kochać już nie zapomnę tego.

Zaczarowany zupełnie miłością kobiety,
O życiu zapomniałem zbyt łatwo, niestety,
Stałem się ślepcem o rozkoszy myślącym
Jedynie, tak brnąłem z kolcem tkwiącym
W mym sercu zbyt głęboko, gdzie zadra dziś bolesna,
Na kolana mię rzuciła rozkosz cielesna.
Płakałem z radości, że żyć tak mi przyszło
Tak szybko jak spłonąłem, tak szybko wszystko prysło.

Namiętność mię zdradziła, tak się zwykle dzieje,
Im to słowo bez znaczenia, straceni przyjaciele.
Pomyliłem się tragicznie, zawiodło zaufanie
I na kobiety.. nie chcę patrzeć na nie..
Choć kocham ich piękno w uroku ich trwam,
Na ucho zaś wyszepcę wam,
Że nie porzucam Nadziei, żywię ją w mym sercu,
Że jeszcze Ją usłyszę w tym szumiącym skercu.

Płakałem wiele dni nad stratą bolesną,
Zgubiłem coś cennego, straciłem namiętność zbyt wczesną.
Otrzasnąwszy się jednak z tragicznej beznadziei,
O stracie mej mówiłem, iżby wszyscy wiedzieli.
Dziś jestem spokojny, nic mi nie potrzeba
Oprócz słońca blasku i błękitu nieba.
Radość wróciła w moje serce drżące,
Duch mój się weseli, a dłonie gorące.

Pokochałem raz jeszcze zupełnie nadzmysłowo,
Uczucia tego nie pomieścisz głowo.
Do tej pory nie wiedziałem Miłość co to,
Ujrzałem ją w Tobie boska istoto.
Pięknością mnie uwiodły Twoje szafirowe oczy,
Nie wiedziałem, że jeszcze mnie coś zaskoczy
I dałem się ponieść uczuciu pięknemu
I Ona się stała bliska duchowi memu. (40)[240]



Jednak Ta oparła się pragnieniu mojej woli,
Sprawiła mi zawód. Ach! Jakże to boli.
Przeżyłem traumę niszczącą doszczętnie
Bowiem kochałem.. kocham namiętnie,
Mimo że odrzucony – zyskałem na sile
I słowa goryczy wspominam sobie mile.
Wiele wycierpiałem przez Jej niechęć srogą
Ja tylko pragnąłem zdobyć Miłość błogą.

Jednak i Jej nie jest obojętny mój los
I wierzę, iż usłyszę jeszcze Jej melodyjny głos
Wyszepce mi kilka ciepłych słów do ucha
Jak Ona mówi –pięknie- jak Ona słucha
Jest dla mnie bliska niedosięgłego ideału
Rozbudza chęci, namawia do zapału.
Będę się starał, by Ją ujrzeć jeszcze,
Sukces osiągnę – tak sobie wieszczę.

Podam Jej dłoń, ucałuję w rękę
Przerwę tę trapiącą mnie udrękę.
Pozwolę na to by kłamstwa mi mówiła,
Każda nuta Jej głosu jest memu sercu miła.
Ale Ona jest lepsza będzie ze mną szczera,
Dlatego mi odmawia, mym sercem poniewiera.
Piszę wciąż o sobie tylko dla Ciebie,
Pisząc dla Ciebie, zda mi się, że jestem w niebie.

Mimo tego wiem, że jestem sam na świecie
I uczucia tkliwego nie oddam już kobiecie,
Ani nikomu nie zaufam nigdy już,
Uniknę w ten sposób nieokiełznanych burz.
Wielkie me południe sam będę święcić,
A za Nią jedną nie przestanę tęsknić,
Zaś przeczucie naiwne rzekło mi,
Iż spędziłem z nią kilka upojnych dni.

Czy raczej nocy eterem somnambulicznych
We snach Ją widziałem u mego boku licznych.
Wiodłem z nią mowy długie, cudowne
Zdobywałem Jej wieżyc mury warowne.
Tak dumna była i piękna i dojrzała,
Że i duma Ją moja bez reszty pokochała.
Ona przyjdzie ku mnie we właściwe dni
I wówczas wszyscy pozazdrościcie mi.(40)[280]


Zadrżycie jeszcze wszyscy przed moim głosem,
Zapragniecie powietrza, które wciągam nosem.
Ale to powieść na strofy przyszłe, one nadejdą,
Pewnie do tej pory me bóle wszelkie przejdą
I zapomnę o urazach, okażę miłosierdzie
Nikogo zapewne nie wbiję na żerdzie,
By go ukrzyżować za winy bliźnich jego,
Nigdy nie popełnię błędu tak smutnego.

Ja przebaczę wszystkim to będzie łatwe
Potraktuje was jak małoduszną dziatwę,
U której zmysły rozbudzone, a duch mały
Moje przebaczenie przyniesie pokój trwały.
Zemsta to siła, co wyniszcza samą siebie,
Od pragnienia zemsty uwolnię i Ciebie
Wówczas poczujesz się wolny prawdziwie,
Pragnącym zemsty – im wszystkim się dziwię.

Wiem, że pokora ma najtwardszą skórę,
Ćwiczę więc przebaczenia sposoby, które
Z zagadnieniem pokory związane trwale,
Dziś wszystkich mścicieli argumenty obalę
I wskaże im drogę ku ducha wyzwoleniu
Słabością przejęci wesprzyjcie się na ramieniu
Mym, co wam dyktuję wersety przebaczenia,
Ma mowa, mam Nadzieję, niejednego odmienia.

Tu trzeba wspomnieć o małoduszności
Przewiną ona młodzi i błędem starości.
Kto nigdy nie wyrządził dobra drugiemu,
To małoduszność przypisuję jemu.
Małoduszność to zepsucie do szpiku kości,
Przywary tej używam w ostateczności,
Aczkolwiek dzieci można z niej wyleczyć,
Wielkodusznością ją piękną zaprzeczyć.

O substancjach teraz będę opowiadał,
Takim poematu charakter treści nadał.
W tym temacie jednakże wiedza ma niewielka,
Choć bliska memu ciału substancja wszelka.
Po pierwsze o herbacie – liściach rzeźwiących,
Poczucie twórczości w ustroju wzbudzających.
Herbata najlżejszą jest duszy używką,
Na herbatkę zawsze chwilę znajdę szybką. (40)[320]



O herbacie pachnącej składam rymy gładko
W twórczości mej dopomóż słodka herbatko.
W twych fusach dopatrzyć się chcę losu pomyślności,
Herbato! tyś mi dziś natchnieniem twórczości.
Twym smakiem do celu wiedziony byłem setki razy,
Twój smak o poranku słodyczą mnie darzy.
Miły mi herbaty łyk spijam za łykiem,
Z nim zaczynam dzień radosnym okrzykiem.

Następnie o kawie przemówię krótko,
O kawie wiersz nowy piszę cichutko.
Jej smak mnie pobudza, napełnia radością,
Z kawą łatwiej znieść, co zwą samotnością.
Na czarno wodę brązowy barwi proszek,
A oprócz tego jasno wysnuwam wniosek,
Że moc w sobie kryją już nasionka zielone,
Kawy odmiany dojrzewają niezliczone.



Kawa ma w sobie moc rzeźwienia,
Mnoży tę właściwość, kto rodzaj jej odmienia.
Do pracy kawa napełnia ochotą
I czy błogosławią czy chodniki miotą,
To kawa ich przyjaźnie wiedzie do celu,
Kawy smakoszów chcę poznać wielu.
Wspólny szybko temat znajdziemy do rozmowy,
Nieważne nawet czy jej nadamy ton służbowy.

Kawy piję wiele, choć niełatwo się przyznawać,
Mogę wówczas od siebie więcej wymagać.
Zapał rzemieślniczy rozbudza się w mej duszy,
Otwiera mnie łaskawie, bariery płoche kruszy.
Kawa bezcennym człowieka odkryciem,
Tak wielu się zabawia czarnej kawy piciem.
Urodę twą podkreśla i zdrowia dodaje,
Kawy wielbicieli wszelkie pełne kraje.

Kawa zwiększa wydajność rzemiosła pisarza
Więc piję kawę, gdy okazja się zdarza.
Cieszę się, że łaskawość mojej rodzicielki
Dzieli ze mną bez złości skarb wielki.
Tu o innej materii wspomniałem niechcący,
Na osobną to powieść temat gorący.
Wszak o kawie rymuję, słowa lubo klecę,
Na kawy aromacie wysoko w eter lecę. (40)[360]

Kawa człowiekowi daje chwilę wytchnienia,
Tak jest od wielu lat nic się nie zmienia.
W tej kwestii ludzie zgodni przedziwnie
Ja o kawie strofy składam, myśląc naiwnie,
Że to powiastka będzie interesująca,
Kawa słodka w słońcu i w blasku miesiąca,
Można ją pić z rana wolno z wieczora
Do kawy się napicia każda słuszna pora.

Teraz chronologiczną zachowam kolejność
I z czasem rzeczywistym mego życia wierność
Nadam mojemu melodyjnemu wierszowi,
O substancjach wciąż temat wola żłobi.
Cierpliwie będę pisał o kolejnych jednostkach,
Poruszę mimochodem kwestię o słabostkach.
Substancje mają bowiem tę właściwość,
Że gdy się przyzwyczaisz dotknie ciebie chciwość.



Chciwość od zachłanności odróżnić tu trzeba,
Chciwość jest słabością, zachłanność darem nieba.
Musiałem tę dygresję koniecznie uczynić,
To ważna była sprawa nie można mnie winić,
Że ciągłości naruszam porządek raz obrany,
Że spójności niewierne maluję dywany
I lecę nimi w tematy poematowi poboczne,
Rozwiewając niedomówień chmury obłoczne.

Więc o substancjach powracam do głównego wątk-a,
Uchylić mi trzeba zasłony niedostępnego zakątka.
Bo mówić teraz będę o marihuanie,
Głośno mówił będę, odrzucam gierki tanie,
I poniechuję sztukę kroczenia na przenośni
Pozwólcie, że wprowadzę nas w zarośli
Konopii indyjskich, która świetnie rośnie,
W naszym klimacie i wspomnę znów o wiośnie.

Substancja ta z wiosną zbratana otwarcie,
Tematy oba wywołują minimalne tarcie.
Tak drzewka zielone posiane prędko rosną,
Najlepiej zasiewać marihuanę wiosną.
By do lata radośnie kwitło nasiono,
Jednoroczne płci żeńskiej musi być ono,
Gdy już przybierze formę dojrzałą kwiat,
Zapakuj go dobrze w mocno skręcony bat.(40)[400]

Tu przerwę pieśń mą o substancji
Uczynię to ze słusznej racji.
To temat jest przecie wielce drażliwy
I wzburzy się przy nim niejeden duch tkliwy.
Rozpocznę zaś wiersz o chorobie,
Która, nie daj Bóg, zdarzy się i tobie.
Chorobie niszczącej ciało i ducha
Kogo temat porusza niech więc posłucha.

***
Przede mną wszak wielkie przeznaczenie
Ja –sam- losy wszechświatów odmienię.
Zwerbowano mnie do hufów Boga orężnych,
Nie będącego bogiem targów pieniężnych.
Prowadzę wielką wojnę o pokój we wszechświecie,
Wy, mali ludzie, nic o tym nie wiecie.
Przeczucie alternatywnych żyć możecie mieć jedynie
Moja zaś sława przez kosmos luźno płynie.[416]





Wyrzynam doszczętnie barbarzyńskie plemiona
Prowadzi mię ma cnota niezaspokojona,
Która pragnie pokoju błogiego we wszechświecie,
Gdzie spokojnie się rodzi i dojrzewa dziecię.
Niesiemy śmierć w czarne szaty przyodziani
Wyrzynamy bez litości – niezmordowani.
Tak, śmierć wszak niesiemy, nielicha to sprawa
Wojna to naszego żywiołu solidna podstawa.[424]

Znany jestem jako człowiek z pierścieniem
Boga hufów orężnych wspieram mym ramieniem.
Mam moc podobną jemu jednak jestem skromny
Zrównać nam może Olbrzym Przypadku ogromny.

Pomnożyliśmy swą moc do nieznanych rozmiarów,
A działalnością wykraczamy poza bramy wymiarów.
Czuję jak daleka nienawiść we mnie narasta
I w zapędzie tym niszczę kannibalów wsie i miasta.
Barbarzyńców rozjuszonych pędzą ku mnie hordy
Widzę ich bestialsko powykrzywiane mordy.
Ciosy więc rozdaję ochoczo w prawo w lewo
Już ziemia krwią zbroczona we krwi tonie niebo.
Rzeźby tej dokonam z szczęśliwym zakończeniem
Boga hufów orężnych wspieram mym ramieniem.[436]

***
Moje ubóstwo spędza mi sen z powiek
i nie pomoże w tym trudzie żaden człowiek.
Ale jest dla mnie Nadzieja wierzę niewzruszenie,
Że słodkiej biedy smak jeszcze odmienię.
Na domiar złego z banku brałem kredyty
Mój duch zachłanny pieniędzy był niesyty.
Teraz sprawy te zaprzątają mi głowę,
Marnotrawiąc porywów ducha połowę.

***
Teraz opowiem w trzech słowach o Sztuce
Muzo dopomóż w pieśni, którą nucę.
Bez niej bestialstwem jest zmysłowość,
To pewnie dla was żadna nowość,
Bez niej życie nienawistną nudą,
Niejeden ulega pieśni składania trudom.
Sztuka wypełnia jestestwo mego ducha
Mych szeptów najcichszych Ona jedna słucha.[452]


***

Teraz słów kilka o alkoholu
Można się popisać łatwo na tym polu.
Alkohol upaja, rozumu pozbawia,
Aczkolwiek mała ilość chorych uzdrawia.[456]

***
Zwątpiłem o życiu w bardzo młodym wieku
Zbyłem tym sposobem kwasoty uśmiechu.
Postawiłem kartę życia na wysoką stawkę,
Nie zawaham się nią zagrać – to będzie łatwe.
Na życiu już dawno mi zależeć przestało,
Gdzie bym nie spoglądał to wiecznie: mało, mało
Ta cecha doprowadzi ich do zguby na wieki,
Ty jednak mi przebaczysz Boże daleki.[462]

***
Siedzę sam – rozmyślam o filozofii
Kreuję w mych myślach obraz utopii,
Świata, w którym jestem Królem NAD Korony,
Maluję jego obraz – wiecznie rozmarzony.
Stale myśl wybiega w niezbadane zaświaty,
Nie zatrzymają mnie żadne mury, kraty.
Przemierzam przestrzenie kalejdoskopem wyobraźni,
A wszystko to się dzieje w granicach mojej jaźni.[470]

***
Ćwiczę kunszt rymotwórczej sztuki,
Będącej wieńczącą koroną mej nauki.
Studiowałem w uniwersytecie filologii dziedziny,
Wyimaginowane zwiedzałem słowa krainy,
Że los mnie w nie skierował wielce się cieszę,
Pisarzy poznałem mądrych całą rzeszę.
Profesorowie sławni tej wiedzy nauczali,
Przy których nieuczeni są przecie bardzo mali.[478]

Wspomnę słów kilka o panu profesorze,
Zwykle gdym go widział był w dobrym humorze.
Panem profesorem duch młody kieruje,
Pan profesor z rzadka daje dwóje.
Pana profesora poznać mi dane było,
Pana profesora słuchać bardzo miło.[484]














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz