KANAREK
Ptak swoim życiem zachwycał go.
Wolność, swoboda. Żadnych dróg. Skrzydła niosące wysoko. Tak
wysoko jak tylko tego zapragnie. Tymczasem jeszcze jego noga nie jest
skrzydłem, a butelka już prawie pusta. Wziął klatkę z małym
żółtym ptaszkiem - kanarkiem, który zaćwierkał przyjaźnie.
Okrył ją pokrowcem i ruszył schodami w górę zamknąwszy drzwi od
mieszkania. Pokonał kilka kondygnacji i był już pod drzwiami
wiodącymi na dach. Dach bloku położonego w centrum miasta. Stąd
miał piękny widok. Pejzaże miasta - gdzie tylko spojrzysz. Usiadł
nieopodal krawędzi wieżowca, na kominie, nie czynnym teraz, letnią
porą, odkrywając klatkę z kanarkiem i sadowiąc ją tuż koło
siebie. Zapalił papierosa i myślał. „Kim jestem?” – zaraz
też znajdował odpowiedź: „Nazywam się Rafał Wiktoriański, syn
Andrzeja i Jadwigi Wiktoriańskich. Pochodzę z północy Polski.
Jestem mechanikiem samochodowym i wojownikiem”. To oczywiste.
Umiejscawiał się w ten sposób w rzeczywistości, znajdował swoje
miejsce pośród społeczeństwa. Był niewysoki i dobrze,
harmonijnie zbudowany. Miał niebieskie oczy, a włosy krótko
ostrzyżone. Pełen olbrzymiego poczucia humoru, beztroski i wolny od
stresu. Podobno samotność to taka straszna trwoga. Ale Rafała nie
przerażała samotność, przyzwyczaił się do niej. Od dziecka był
sam. Może jeszcze w szkołach nie miał tej świadomości.
Obowiązkowe zajęcia z rówieśnikami – koleżanki, koledzy,
nauczyciele. Teraz jednak już wiedział, że żył złudzeniami, na
które dziś nie może sobie pozwolić. Potem była dziewczyna dla
której porzucił wszystko inne. Pasję i niby kolegów. Było
sielsko i błogo, zapomniał na jakiś czas o samotności. Wróciła
jednak później ze zdwojoną siłą. Gdy zapomniał nawet o
rodzicach i braciach. To uczucie na moment rzuciło go na kolana.
Jednak podźwignął się, podjął wyzwanie, walczył i jest
zwycięski. Przeprosił rodziców – przyjaciel wybaczy, ale jak on
sobie sam to wybaczy. Powiedział im tyle złych rzeczy. Znalazł
przyjaciela, a właściwie kupił go. Tak jak kupował przyjaźń w
przeszłości – jednakowoż bez świadomości tych targów, nie
zawsze pieniężnych. Kanarek zaczął śpiewać. Ćwierkał radośnie
patrząc to na Rafała, to na niebo. Chłopak karmił go ziarnem i
myślał dalej. „Mam 33 lata. Jedyne co dobrze w życiu robię to
bójki i bijatyki. Życie to walka więc nauczyłem się fachu”.
Bił się w życiu niezliczoną ilość razy. Któregoś roku zrobił
sobie tatuaż. We wrażliwym miejscu. Na szyi – tak żeby wszyscy
widzieli. Był to okres w jego życiu kiedy na Pana Boga mówił ból,
a tatuaż był bolesnym doświadczeniem. Jego utalentowany kolega z
podwórka go wytatuował. Na szyi nosił teraz wszędzie groźnego
wyglądem klauna, jokera – żartownisia. Niektórych przerażał,
niektórych zachwycał motyw jaki sobą przedstawiał. Nieważne.
Zrobił to dla siebie. Kanarek przestał śpiewać i wziął się za
konsumpcję ziarna.
- Będę musiał zanieść cię do mamy przyjacielu. Wyjeżdżam
na tydzień albo dwa. Lecę do Japonii po zwycięstwo. Biorę udział
w turnieju walk wschodnich. Lecę jako jedyny Polak. Jestem pewien,
że zwyciężę.Ptaszek zaśpiewał radośnie i zatrzepotał skrzydełkami.
- Właśnie tak przyjacielu! Zwyciężę sławiąc imię ojczyzny i godność moich przodków.
Spalił papierosa. Jego trener nie
wiedział, że Rafał popala tytoń i pije alkohol. Palił mało i
rzadko. Twierdził, iż to budzi w nim pomysły na walkę. Że w
dymie tytoniowym znajduje recepty na pokonanie przeciwnika. Wie
dzięki temu jak i gdzie uderzyć. Pił okazjonalnie i raczej piwo,
na dnie butelki znajdował odpowiedzi na nurtujące go pytania. Z
pewnością, po każdej butelce, przychodziły co najmniej dwie
konkluzje – otwórz następną i jesteś na dnie. Ale alkohol to
nie problem – może przestać gdy tylko zechce. Picie piwa
uszczęśliwiało go. Niekiedy z mamą pił odrobinę wina. Zwykle
czerwonego. Teraz postanowił, że zaniesie żółtego przyjaciela
pod troskliwą opiekę swojej rodzicielki. Okrył klatkę pokrowcem i
wrócił do mieszkania. Na korytarzu spotkał sąsiadkę, śliczną
dziewczynę, mieszkającą tuż obok.
- Dzień dobry Rafał – powiedziała uśmiechając się zawadiacko – co tam sąsiedzie?
- Dzień dobry Iza, wszystko w porządku. Wyjeżdżam na tydzień albo dwa. Lecę do Japonii walczyć w turnieju.
- Łoł! To wspaniale, życzę szczęścia. Z klubu lecisz?
- Tak. Trener twierdzi, że mamy duże szanse zwyciężyć, chociaż konkurencja będzie mocna. Ja też myślę, że mogę wygrać. Jestem w świetnej formie.
- Ale Rafałku ty pijesz i palisz. Co z ciebie za sportowiec. Zmarnujesz talent.
- Cicho Iza, nic z tych rzeczy, nigdy – kłamał Rafał bez zająknięcia.
- Idę, Rafałku, życzę powodzenia.
- Nie dziękuję, do zobaczenia.
- Kto tam? Dało się słyszeć w głośniku.
- To ja mamo, Rafał, przyniosłem Gryzipiórka.
- Ach Rafał wejdź.
- Mamo masz jeszcze korzeń żeń-szenia?
- Mam synku.
- To proszę mamę o dosypanie mi odrobiny do herbaty.
- Oczywiście.
- Kiedy odlot synku. Jak się czujesz. Będę za tobą tęsknić i trzymać kciuki. Ach przyniosłeś Gryzipiórka. Pokaż go, odkryj klatkę.
Rafał zrobił o co prosiła. Ptaszek zaćwierkał radośnie na widok kobiety.
- Dobrze, że to mały ptaszek, a nie, na przykład szczur czy jakiś sierściuch. Nie cierpię sierści. Wszędzie wówczas trzeba sprzątać włosy. Och ptaszku jak ty ślicznie śpiewasz.
- Mamo opiekuj się nim dobrze to mój najlepszy przyjaciel.
- Tak wiem Rafałku, nic się nie martw, będzie dobrze.
- Mamo muszę to wygrać bo inaczej zostanę z niczym. Nikt nie chce mi dać pracy, myślą że jestem bandziorem. Nie mogę całe życie pożyczać od Ciebie mamuś.
- Wygrasz na pewno synku. – Powiedziała zgaszonym szeptem pani Wiktoriańska.
- Tak jestem w świetnej formie, trener twierdzi zdecydowanie, iż mamy dużą szansę.
- No widzisz, pij póki gorąca. – To zdanie kończyła pełnym, pewnym głosem.
- Idę mamo muszę jeszcze się spakować. To tydzień, a jak mi dobrze pójdzie dwa. Trzymaj za mnie kciuki.
- Tak Rafał będę modliła się o twoje szczęście. Na pewno wygrasz i pamiętaj, że jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję mamo. Do zobaczenia.
- Do widzenia synku.
Rafał wyszedł pożegnawszy
Gryzipiórka i polecając mamie by karmiła go dobrze. Po powrocie do
mieszkania pakował do dwóch toreb – jednej na ramię i do plecaka
- najniezbędniejsze rzeczy i ubrania na dwa tygodnie. W głowie
lekko mu szumiało bo otworzył drugą butelkę piwa. Spakował
rzeczy i zabrał się za szykowanie obiadu. Opracował własny
przepis na wyborowe danie. Szproty z frytkami, żółtym serem i
słonecznikiem łuskanym. Całość grubo polewał pikantnym
keczupem. Szprot, to jak twierdził królewska ryba. Ryba natomiast
to szybkość. Jedzenie ryby sprawiało, że czuł przypływ sił.
Moc rosła jak twierdził. Japończycy jedzą dużo ryby i wszyscy
ćwiczą jakieś sztuki walki. Zadzwonił telefon gdy kończył
obiad. Dzwonił trener.
- Rafał jesteś gotowy? Jak się czujesz?
- Świetnie panie trenerze, wszystko dobrze, zostawiłem Gryzipiórka pod opieką, jestem wolny jak ptak. Możemy lecieć.
- Właśnie. Bądź jutro na lotnisku przed siódmą rano. Odlot mamy o siódmej trzydzieści. Mam już bilety dla całej ekipy. Lecą z nami Andrzej i Tomek. Wiedzą co i jak. Więc wszystko jasne Rafałku?
- Tak panie trenerze wszystko jasne, do zobaczenia, dziękuję.
„Jesteś szybszy niż on, twardszy niż on... jesteś lepszy niż on, mocniejszy niż on.. twoje pięści są jak granit.. urodzony by wygrać.. walczę” nucił pod nosem. Mimo że był lekko podchmielony postanowił nie odpuszczać treningu. Rano ćwiczył w klubie, w sali, pod okiem trenera. Miał ostatni przed turniejem sparring. Zwyciężył jednego z kolegów, starszego stażem treningowym. Kolega nienawidził go za to, że Rafał odebrał mu miejsce w kadrze. Do Japonii leciał tylko jeden zawodnik. Sparring wyłaniający śmiałka miał miejsce tydzień temu, dziś trener chciał jedynie potwierdzenia trafności swojego wyboru. I nie pomylił się – Rafał był najlepszym jego wychowankiem. Walczyli w rękawicach i kaskach w formule full contact. Rafał znokautował kolegę w piątej rundzie. Jego konkurent leżał ponad minutę zanim podniósł się z desek. Teraz Rafał szedł na wieczorny jogging. Miał od dawna wytyczoną trasę. Ubrał krótkie spodnie, białą koszulkę bez ramion i szedł po schodach w dół. Znowu spotkał Izę.
- Jeszcze raz Izunia to idziemy na piwo – mówił śmiejąc się.
- Tobie nie wolno Rafał, przecież musisz walczyć.
- Jasne. Trzymaj się sąsiadko.
Spał tej nocy dobrze, mimo że często
nękały go koszmary. Widywał w nich szatana i walczył z wampirami.
Bywało tak, że jego ciało obejmował całkowity paraliż, nie mógł
wymówić słowa czy ruszyć dłonią – podobny wtedy uwięzionemu
w klatce kanarkowi. Ptaszkowi, który zgodzi się na każdego
przyjaciela i więcej nawet na opiekuna. Widział czerwono żółte
ślepia próbujące wyrwać z niego duszę. Kiedyś nawet czuł jak
za brzuch chwyta go demoniczna siła i próbuje zabrać mu ten
bezcenny skarb - unosił się wbrew prawu grawitacji, ale wróg
odpuścił i opadł z powrotem na podłogę. Bowiem sypiał na
podłodze. Stale chciał słać swoje łoże twardziej. Ułożył
więc na podłodze kilka koców, pozbył się poduszki i tak spędzał
noce. Koszmary przychodziły między 23 a 3 w nocy, później miał
lepsze sny. Śniły mu się często pająki, a na karku i szyi
wiecznie miał czerwone plamy – mniejsze lub większe, jak po
ukąszeniu tych ohydnych kreatur. Miał domniemanie, iż pająki
pochodzą spoza ziemi, że to.. „zwierzęta”, insekty nie z tego
świata i tępił je bez miłosierdzia.
Obudził się następnego ranka na
dźwięk budzika – była piąta. Umył się i ubrał po czym
przystąpił do śniadania. Śledzie w zalewie musztardowej z białym
chlebem i sok z pomarańczy. Jedzenie ryby sprawiało, że czuł
przypływ sił. Często jednakże zastanawiał się jak smakują
kruki. Dosłowny kontrast kanarka. Czy to mięso jest doskonałe?
Chociaż raz chciałby spróbować. Gdy zjadł otworzył butelkę
mocnego piwa – ostatnią przed turniejem. Zapalił papierosa, po
którym jeszcze raz umył zęby. Papierosy zabierał ze sobą, ale
tylko dwie paczki. O szóstej trzydzieści był gotowy do wyjścia.
Nałożył plecak, na ramię narzucił torbę, a na szyję klucze od
mieszkania. Miał trochę jenów, które kupił w kantorze,
dokumenty, no i oczywiście walkmana z ładowarką. Do lotniska
dojechał w przeciągu pół godziny, był więc na miejscu dokładnie
na czas. Trener i dwaj asystenci też już byli. Powitali go
serdecznym, gromkim śmiechem i uściskami dłoni. Rafał zawsze
budził w nich salwy śmiechu. Był bowiem bardzo niepozorny i
sympatyczny wyjąwszy tatuaż. Patrząc na niego i to co robił
ludzie myśleli zawsze – „skoro on może my także potrafimy”.
- Jak tam Rafał? Gotowy? Będziesz walczył? Po co tam lecisz?
- Po zwycięstwo panie trenerze – odpowiedział pełnym głosem.
- Świetnie!
- Proszę – usłyszał ze środka.
- Rafał jutro po śniadaniu idziemy lekko potrenować. W hotelu jest przeznaczona do tego sala, tak mówił tłumacz i napisał kartkę do hotelowego, który ma nas tam zaprowadzić.
- Świetnie panie trenerze.
- Śniadanie jest o ósmej więc bądź gotowy.
- Będę na pewno.
- Dobrze. Idę się przespać – zmęczyła mnie niemiłosiernie ta podróż.
- Ja też jestem zmęczony, ale może jeszcze byśmy coś zjedli.
- Dobra myśl, koniecznie, chodź weźmiemy Tomka i Andrzeja i poszukamy tu jakiejś restauracji.
- Chodźmy.
- Wiesz Rafał, że oni oglądali twoje walki.
- Tak? Skąd oni to wzięli?
- Nie wiem, ale znają twój styl, wiedzą jak się poruszasz na ringu – dali ci pieszczotliwy przydomek – „kanarek”.
- To ciekawe. Nie miałem pojęcia, że jestem taki popularny i to tak daleko od domu.
- No niesamowite. – Skwitował trener
Rafał wyszorował się mocno gąbką,
którą zabrał ze sobą. Twierdził, że diabeł jest tylko
naskórkiem, dlatego mocno tarł się gąbką zanim zakręcił wodę.
Miał nadzieję, że wówczas jest mniejsze prawdopodobieństwo na
koszmarną noc, których ostatnio miał pełno w życiorysie. O dziwo
w pokoju było łóżko. „Niesamowite- myślał, przecież
Japończycy nie sypiają na łóżkach”. Zdjął prześcieradło i
kołdrę, ułożył to na podłodze i gdy tylko się położył
zasnął. Obudził go dzwonek w telefonie ustawionym na godzinę
siódmą. Nic mu się nie śniło, nie pamiętał kiedy zasnął, a
noc wydawała się mgnieniem oka. Znowu poszedł pod prysznic,
wyszorował zęby powtarzając: „Moje szanse znacznie rosną”.
Schował do kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Myślał jak
zapali po śniadaniu tak, żeby trener się nie dowiedział. Zjedli
świetne danie – kuleczki panierowane kurczaka z ryżem, sałatkę
warzywną, na deser lody cytrynowe, popili wszystko sokiem z czarnej
porzeczki i Rafał miał trzydzieści minut wolnego przed treningiem.
- Rafał za pół godziny podjedź windą na dwudzieste siódme piętro. Tam będzie czekał Tomek, stamtąd zaprowadzi cię do sali.
- Ok.
Rafał zadowolony że ma trochę
wolnego wrócił do pokoju. Tu w oknie spalił papierosa. Wyszorował
zęby, spłukał się wodą z mydłem, przebrał i poszedł do windy.
Dojechał na oznaczone piętro. Z Tomaszem poszli do sali
treningowej. Trener i Andrzej byli już gotowi, zaczęli nawet
rozgrzewkę.
- Jest Rafał. No to do dzieła. Wyciśniemy z ciebie trochę potu.
- Jazda! – zawołał Rafał.
- Oby nie, podobno on jest jednym z faworytów turnieju. Na rozgrzewkę niech dadzą ci kogoś innego.
- Rozgrzeję się na Chińczyku, od razu wszyscy będą wiedzieli z kim mają do czynienia.
- Ha! Nie lekceważ przeciwnika Rafał.
Rafał rozluźniony po treningu chętniej niż zwykle
rozmawiał.
- Trenerze więcej wiary.
- Tej mi nie brak Rafał ale pośpiech to zły doradca.
- Zgadzam się panie trenerze. Dobry będzie ktokolwiek. I ma pan rację nie mogę lekceważyć żadnego z przeciwników.
- Właśnie tak Rafał, pokora ma najtwardszą skórę.
W samo południe japońskiego czasu
wszyscy byli obecni w hali sportowej oddalonej jakieś dwadzieścia
minut jazdy autem od hotelu, w którym ulokowano zawodników.
Trzydzieści dwa narody wysłały swoich wojowników w celu zdobycia
mistrzostwa świata w formule full contact. W tym rodzaju walk
niedozwolone są jedynie uderzenia poniżej pasa. Wszelkie inne
metody pokonania przeciwnika są dozwolone. Pod sufitem sali wisiały
duże i piękne flagi wszystkich narodowości biorących udział. Po
prezentacji zawodników rozpoczęło się losowanie par. Rafała
wylosowano jako parę dla Tajlandczyka. Los go nie oszczędzał. Miał
pokonać zawodnika, który jest nieomalże u siebie i wiadomo o nim,
iż jest bardzo twardy. Ma na koncie kilka sukcesów. Wysokie miejsca
w różnych zawodach, ale konfrontując ich osiągnięcia byli na
podobnym poziomie. Rafał też zdobył kilka medali na prestiżowych
imprezach więc Tajlandczyk wiedział dobrze, że ma mocnego
przeciwnika.
Walki mają rozpocząć się jutro o
godzinie dziesiątej z rana. Rafał walczy jako drugi o godzinie
dziesiątej trzydzieści. Walka trwa pięć rund, każda runda po
trzy minuty. Pięciu sędziów punktuje uderzenia w głowę, brzuch,
nokdauny, różna punktacja dla uderzeń pięścią inna dla kopnięć.
Ekipy rozchodziły się powoli w swoje strony. Robiono dużo zdjęć,
kręcono filmy z inauguracji.
Tymczasem we Wrocławiu, rodzinnym mieście Rafała, jego matka
sypała ziarno dla Gryzipiórka. Odkryła mu klatkę i wystawiła na
parapet kuchenny. Ptaszek radośnie śpiewał i trzepotał
skrzydełkami.Rafał rozmawiał z trenerem.
- Oglądałem kilka walk Tajlandczyka. Na inauguracji prosiłem o jeszcze kilka filmów z tym zawodnikiem. Tłumacz, który wprowadził nas do hotelu obiecał, iż jeszcze dziś przywiezie kilka kaset, żebyśmy mogli obejrzeć jego ostatnie poczynania.
- Ja też chcę to zobaczyć trenerze. O której ma być ten miły Japończyk?
- Około szesnastej, po obiedzie powinien przyjechać.
- Dvd mają w świetlicy na naszym piętrze –mówił Rafał - widziałem spacerując trochę po budynku.
- Tak? To super. Jak tylko przywiezie musimy obejrzeć materiał. Do tego dopasujemy dzisiejszą wieczorną zaprawę.
Rafał stał naprzeciw Tajlandczyka,
lekko spocony rozgrzewką. Na pięściach miał rękawice, na
piszczelach ochraniacze i na głowie kask. Tożsamo przeciwnik.
„Walczyć!” – głośno zahuczał sędzia. Rafał ruszył bez
wahania. Zbliżyli się do siebie. Polak uderzał co raz lewym
prostym. Rafał miał bardzo silny lewy prosty – wręcz demolujący.
Był to zarazem jego najszybszy cios. Ale Tajlandczyk skutecznie się
osłaniał. Rafał postanowił zmienić taktykę i tak jak mówił mu
to trener – czekać na atak oponenta. Tajlandczyk odkrył się,
chciał uderzyć prawym sierpowym, ale wziął zbyt duży zamach. Gdy
miał rękę uniesioną w górę do zadania ciosu, Rafał zdążył
wyprowadzić druzgocący lewy prosty i zaraz po nim drugi taki sam
cios. Widział już przeciwnika przechylonego w tył, stojącego na
jednej nodze, tracącego stabilność i równowagę. Teraz
wystarczyło wyprowadzić prawy – co Rafał skwapliwie zrobił –
ten cios był nokdaunem dla Tajlandczyka. Już w drugiej minucie
walki Rafał miał oponenta na deskach. Jego prawy był tak silny, że
Tajlandczyk nie podniósł się przez dobrą minutę. Cucili go
ludzie z Tajlandzkiej ekipy. Wreszcie obudził się z omdlenia i
podniósł niepewny tego gdzie się znajduje. Po chwili zrozumiał
dopiero, że poniósł porażkę. Rafał biegał wokół ringu i
podskakiwał radośnie. Z trybun rzucano kwiaty i pluszowe maskotki.
Rafał podniósł pluszowego lwa i dwie róże. Pomyślał, że lew
będzie dla niego, a róża dla mamy i dla Izy – sąsiadki.
Szczęśliwy szedł do szatni. Trener mocno klepiąc go po ramionach
i gratulując mówił:
- Jesteś gotowy. Właśnie tak! Rafał Wiktoriański. Rewelacja turnieju. Chłopie ale go zdruzgotałeś. Przecież on się obudził i nie wiedział jak się nazywa. Świetnie synu! O to chodzi.
- Brawo Rafał – mówił Tomek – jesteś bardzo szybki. Zaskoczyłeś go. Nie miał szans.
- Właśnie Rafał – dodał Andrzej – oby tak dalej, teraz się przebierz, wszystko czeka naszykowane, weź prysznic i zobaczymy kogo następnego rzucisz na deski.
- Rafał mamy ogromne szanse. Nawet nie wiedziałem, że jesteś w tak świetnej formie. Wracamy do hotelu. Obejrzysz walki Niemca – mówił podekscytowany trener.
- Dobrze panie trenerze i jakiś pyszny obiad w nagrodę.
Kolejnego dnia Rafał stał naprzeciw
Niemca. Ów był zdecydowanie wyższy od Rafała. Jakieś dziesięć
centymetrów. To trochę przerażało ekipę Polaka. Ale Rafał bez
cienia strachu podejmował wyzwanie. „Walczyć!” krzyknął
sędzia. Starcie się rozpoczęło. Niemiec, z szyderczym uśmieszkiem
szedł na Polaka. Próbował go raz za razem chwycić oburącz za
głowę i uderzyć kolanem. Pierwszy taki cios Rafał zablokował
oburącz w ostatniej chwili. Potem uważał by nie dać się
schwycić. Wymyślił coś, jakby dymem napisane zauważył. Gdy
Niemiec kolejny raz chciał oburącz chwycić Rafała – ten bez
wahania – jakby to była jego jedyna szansa pokonania tak rosłego
rywala – wyprowadził cios podbródkowy. Trafił w błędnik
Niemca, ten zachwiał się niepewnie, ale stał wciąż na nogach.
Rafał zobaczył w jego oczach desperację, zrozumiał, że oponent
chce zrobić jakiś ruch ale nie może. Teraz Polak wyprowadził całą
serię ciosów. Zaczął od kilku mocnych uderzeń w brzuch, trafiał
mocno i bezbłędnie. Potem zabrał się za głowę wyprowadził dwa
ciosy lewy i prawy, którym powalił rywala na matę. Znowu
odliczanie do dziesięciu i zwycięstwo.
- Tak. Rafał Wiktoriański zwycięża! – krzyczał spiker do mikrofonu. Rewelacja tego turnieju. Polak z Wrocławia. Drugi jego turniejowy nokaut. Przeciwnik nie miał szans i leży teraz bez czucia na deskach!
Trzecim przeciwnikiem był Rosjanin.
Rafał pokonał go na punkty. Bili się całe pięć rund. Walka ta
była wielkim wyzwaniem. Ale Polak zadał zdecydowanie więcej
ciosów. Przewaga była na tyle wyraźna, że zwyciężył
jednogłośną decyzją. Mówiono o Rafale we wszystkich miejscach
hali turniejowej. Japończykowi szło równie dobrze. Gospodarz w
półfinale miał zmierzyć się z Amerykaninem natomiast Polakowi,
jako przeciwnika wylosowano Chińczyka. Teraz jednak następował
dzień odpoczynku.
Przed kolejną walką trener mówił do Rafała:- Właśnie tak! Jesteś gotowy! Nie ma takiej siły by mogła cię zatrzymać!
Chwilę próbowali się prostymi. Po kilkakroć inicjowali jakąś serię ciosów. Ale wszystko rozbijało się o blok. Wreszcie Rafał trafił Chińczyka mocno w brzuch. Ten wypuścił powietrze i opuścił blok. Polak nie próżnował już atakował głowę rywala. Bił raz za razem dwa lewe proste trafiły cel i jeszcze prawy sierpowy. Chińczyk zachwiał się upadł na jedno z kolan. Sędzia wskoczył miedzy zawodników i zaczął liczyć: „1.. 2.. 3.. 4..” Chińczyk podniósł się strząsnął rękawice okręcił głową wokół szyi. Sędzia sprawdziwszy go zadecydował, że mogą dalej walczyć. Rafał ruszył od razu. Chińczyk jednak spodziewał się natychmiastowego natarcia i uderzył kopniakiem z obrotu. Rafał przyjął to na blok ale odkrył brzuch po prawej stronie gdzie Chińczyk mocno uderzył go lewą pięścią. Tym razem Rafał wydmuchał mnóstwo powietrza. Błyskawicznie cofał się gdy Chińczyk nacierał. Przyjął sporo ciosów na blok ale był przyparty do gum ringu. Uratował go gong oznajmiający koniec czwartej rundy. Zaczęła się ostatnia runda. Rafał kopał z całej siły. Ciosy trafiały w mocne nogi rywala. Przy jednym z kopnięć Chińczyk chwycił nogę Polaka i chciał wyprowadzić cios kolanem, ale Rafał był szybszy uderzył demolującym lewym prostym prosto w nos rywala. Ten upadł znowu. Tym razem sędzia doliczył do dziesięciu. Rafał zwyciężył. We wszystkich mikrofonach chwalono poziom i atrakcyjność walki. Wszystkim podobało się widowisko jakie urządzili wojownicy. Kolejny pojedynek wyłonił przeciwnika Polaka – był nim gospodarz, świetnie walczący Japończyk, który dosłownie deptał swoich rywali. Trener chwalił Rafała. Mówił mu mnóstwo dobrych słów, krzepił jego wiarę, pobudzał entuzjazm i zaangażowanie. Podnosił na siłach zmęczonego już trudami turnieju wychowanka.
Walka finałowa trwała całe pięć
rund. Była bardzo dramatyczna. Zawodnicy często trafiali się w
głowę i brzuchy. Popisywali się błyskawicznymi uderzeniami pięści
i ekwilibrystyką wykopów. Publiczność żywo reagowała na
zdarzenia w ringu. Oczywiście była w większej części po stronie
gospodarza. Japończyka niósł więc doping. W trzeciej rundzie
liczono Rafała w czwartej na deskach leżał Japończyk. Gdy
skończyła się ostatnia – piąta runda nikt nie był pewien
werdyktu. Na hali ścichło niemalże wszystko w oczekiwaniu na
wynik. Kolejno przedstawiano punktację. Rafał zwyciężył. Trzech
sędziów punktowało na niego, dwóch stwierdziło, że to
gospodarz był lepszy. Rafał skakał z radości. Cała ekipa
skandowała jego imię. Trener w zachwycie zaczął go ściskać i
całować.
- Rafał wspaniale wygraliśmy, jesteś mistrzem świata. Niesamowite! Wiwat Polska!
- Rafał gratulacje – wśród szumu sali gratulowali mu Andrzej i Tomasz.
- Zwycięstwo! Hurra! – krzyczał Rafał zdzierając gardło – to moje największe życiowe osiągnięcie trenerze. Było warto pocić się tyle lat na sali. Przebiec tyle kilometrów. Zdzierać skórę na kościach. Mój pot, moja krew i łzy się opłaciły. Jestem mistrzem świata!
Do trenera podbiegły wszystkie ekipy
radiowe i telewizyjne. Jak spod ziemi wyrósł tłumacz, którego
poznali po przyjeździe do kraju kwitnącej wiśni. Reporterzy
zadawali mnóstwo pytań, ale nie było chaosu więc trener
skwapliwie odpowiadał i nie krył swojego szczęścia z powodu
zwycięstwa. Główna nagroda jest ich - pięćdziesiąt tysięcy
dolarów. Rafał stwierdził, iż nigdy w życiu nie widział na raz
tylu pieniędzy. Uściskom i gratulacjom nie było końca. Rafał
narzucił na siebie bluzkę zdjął sprzęt potrzebny by walczyć, a
po chwili wywoływano go na podium mistrzowskie:
- Rafał Wiktoriański. Polska. Miejsce pierwsze.
Kanarek Rafała – Gryzipiórek -
ćwierkał radośnie i konsumował ziarno. Jego klatka stała na
parapecie otwartego okna, w mieszkaniu mamy zwycięzcy. Polski
wojownik zwany „kanarkiem” wracał zwycięski. Zgarnął główną
nagrodę, prestiż i zyskał sławę mistrza świata.
Jerzy Piotrowski
27.07.2014r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz