czwartek, 15 marca 2018

KANAREK


KANAREK

Ptak swoim życiem zachwycał go. Wolność, swoboda. Żadnych dróg. Skrzydła niosące wysoko. Tak wysoko jak tylko tego zapragnie. Tymczasem jeszcze jego noga nie jest skrzydłem, a butelka już prawie pusta. Wziął klatkę z małym żółtym ptaszkiem - kanarkiem, który zaćwierkał przyjaźnie. Okrył ją pokrowcem i ruszył schodami w górę zamknąwszy drzwi od mieszkania. Pokonał kilka kondygnacji i był już pod drzwiami wiodącymi na dach. Dach bloku położonego w centrum miasta. Stąd miał piękny widok. Pejzaże miasta - gdzie tylko spojrzysz. Usiadł nieopodal krawędzi wieżowca, na kominie, nie czynnym teraz, letnią porą, odkrywając klatkę z kanarkiem i sadowiąc ją tuż koło siebie. Zapalił papierosa i myślał. „Kim jestem?” – zaraz też znajdował odpowiedź: „Nazywam się Rafał Wiktoriański, syn Andrzeja i Jadwigi Wiktoriańskich. Pochodzę z północy Polski. Jestem mechanikiem samochodowym i wojownikiem”. To oczywiste. Umiejscawiał się w ten sposób w rzeczywistości, znajdował swoje miejsce pośród społeczeństwa. Był niewysoki i dobrze, harmonijnie zbudowany. Miał niebieskie oczy, a włosy krótko ostrzyżone. Pełen olbrzymiego poczucia humoru, beztroski i wolny od stresu. Podobno samotność to taka straszna trwoga. Ale Rafała nie przerażała samotność, przyzwyczaił się do niej. Od dziecka był sam. Może jeszcze w szkołach nie miał tej świadomości. Obowiązkowe zajęcia z rówieśnikami – koleżanki, koledzy, nauczyciele. Teraz jednak już wiedział, że żył złudzeniami, na które dziś nie może sobie pozwolić. Potem była dziewczyna dla której porzucił wszystko inne. Pasję i niby kolegów. Było sielsko i błogo, zapomniał na jakiś czas o samotności. Wróciła jednak później ze zdwojoną siłą. Gdy zapomniał nawet o rodzicach i braciach. To uczucie na moment rzuciło go na kolana. Jednak podźwignął się, podjął wyzwanie, walczył i jest zwycięski. Przeprosił rodziców – przyjaciel wybaczy, ale jak on sobie sam to wybaczy. Powiedział im tyle złych rzeczy. Znalazł przyjaciela, a właściwie kupił go. Tak jak kupował przyjaźń w przeszłości – jednakowoż bez świadomości tych targów, nie zawsze pieniężnych. Kanarek zaczął śpiewać. Ćwierkał radośnie patrząc to na Rafała, to na niebo. Chłopak karmił go ziarnem i myślał dalej. „Mam 33 lata. Jedyne co dobrze w życiu robię to bójki i bijatyki. Życie to walka więc nauczyłem się fachu”. Bił się w życiu niezliczoną ilość razy. Któregoś roku zrobił sobie tatuaż. We wrażliwym miejscu. Na szyi – tak żeby wszyscy widzieli. Był to okres w jego życiu kiedy na Pana Boga mówił ból, a tatuaż był bolesnym doświadczeniem. Jego utalentowany kolega z podwórka go wytatuował. Na szyi nosił teraz wszędzie groźnego wyglądem klauna, jokera – żartownisia. Niektórych przerażał, niektórych zachwycał motyw jaki sobą przedstawiał. Nieważne. Zrobił to dla siebie. Kanarek przestał śpiewać i wziął się za konsumpcję ziarna.
- Będę musiał zanieść cię do mamy przyjacielu. Wyjeżdżam na tydzień albo dwa. Lecę do Japonii po zwycięstwo. Biorę udział w turnieju walk wschodnich. Lecę jako jedyny Polak. Jestem pewien, że zwyciężę.
Ptaszek zaśpiewał radośnie i zatrzepotał skrzydełkami.
- Właśnie tak przyjacielu! Zwyciężę sławiąc imię ojczyzny i godność moich przodków.
Spalił papierosa. Jego trener nie wiedział, że Rafał popala tytoń i pije alkohol. Palił mało i rzadko. Twierdził, iż to budzi w nim pomysły na walkę. Że w dymie tytoniowym znajduje recepty na pokonanie przeciwnika. Wie dzięki temu jak i gdzie uderzyć. Pił okazjonalnie i raczej piwo, na dnie butelki znajdował odpowiedzi na nurtujące go pytania. Z pewnością, po każdej butelce, przychodziły co najmniej dwie konkluzje – otwórz następną i jesteś na dnie. Ale alkohol to nie problem – może przestać gdy tylko zechce. Picie piwa uszczęśliwiało go. Niekiedy z mamą pił odrobinę wina. Zwykle czerwonego. Teraz postanowił, że zaniesie żółtego przyjaciela pod troskliwą opiekę swojej rodzicielki. Okrył klatkę pokrowcem i wrócił do mieszkania. Na korytarzu spotkał sąsiadkę, śliczną dziewczynę, mieszkającą tuż obok.
  • Dzień dobry Rafał – powiedziała uśmiechając się zawadiacko – co tam sąsiedzie?
  • Dzień dobry Iza, wszystko w porządku. Wyjeżdżam na tydzień albo dwa. Lecę do Japonii walczyć w turnieju.
  • Łoł! To wspaniale, życzę szczęścia. Z klubu lecisz?
  • Tak. Trener twierdzi, że mamy duże szanse zwyciężyć, chociaż konkurencja będzie mocna. Ja też myślę, że mogę wygrać. Jestem w świetnej formie.
Iza wyczuła alkohol i woń tytoniu.
  • Ale Rafałku ty pijesz i palisz. Co z ciebie za sportowiec. Zmarnujesz talent.
  • Cicho Iza, nic z tych rzeczy, nigdy – kłamał Rafał bez zająknięcia.
Patrzył pod światło więc jego źrenice były naturalnie pomniejszone. Iza straciła pewność. Pomyślała, że może rzeczywiście to nie Rafał.
  • Idę, Rafałku, życzę powodzenia.
  • Nie dziękuję, do zobaczenia.
Wszedł do mieszkania, dopił butelkę. Nałożył na szczoteczkę pasty i zaczął szorować zęby myśląc: „Moje szanse znacznie rosną”. Odbywszy toaletę, zabrał klatkę z kanarkiem i ruszył do mamy. Mieszkali w sąsiedztwie. Pięć bloków od siebie. Po kilku minutach spaceru był pod bramą docelową. Zadzwonił domofonem.
  • Kto tam? Dało się słyszeć w głośniku.
  • To ja mamo, Rafał, przyniosłem Gryzipiórka.
  • Ach Rafał wejdź.
Zabrzęczał zamek elektryczny. Chłopak pchnął drzwi i wszedł na klatkę schodową. Jego mama mieszkała na siódmym piętrze, wieżowiec liczył ich jedenaście. Szedł schodami. Nigdy nie przepadał za windą. Drzwi czekały otwarte, a mama Rafała stawiała wodę na herbatę, której była wielkim smakoszem. Zamawiała przez Internet najprzeróżniejsze jej odmiany i sprawdzała smaki. Tym razem parzyła Cesarskiego Yunana, z atrakcyjnej niebieskiej torebki. Sypała fusy do szklanki gdy Rafał wszedł do kuchni.
  • Mamo masz jeszcze korzeń żeń-szenia?
  • Mam synku.
  • To proszę mamę o dosypanie mi odrobiny do herbaty.
  • Oczywiście.
Dosypawszy do fusów sporą porcję magicznego korzenia uśmiechnęła się.
- Kiedy odlot synku. Jak się czujesz. Będę za tobą tęsknić i trzymać kciuki. Ach przyniosłeś Gryzipiórka. Pokaż go, odkryj klatkę.
Rafał zrobił o co prosiła. Ptaszek zaćwierkał radośnie na widok kobiety.
  • Dobrze, że to mały ptaszek, a nie, na przykład szczur czy jakiś sierściuch. Nie cierpię sierści. Wszędzie wówczas trzeba sprzątać włosy. Och ptaszku jak ty ślicznie śpiewasz.
  • Mamo opiekuj się nim dobrze to mój najlepszy przyjaciel.
  • Tak wiem Rafałku, nic się nie martw, będzie dobrze.
Mówiła lekko poddenerwowana i zaaferowana wyjazdem syna.
  • Mamo muszę to wygrać bo inaczej zostanę z niczym. Nikt nie chce mi dać pracy, myślą że jestem bandziorem. Nie mogę całe życie pożyczać od Ciebie mamuś.
  • Wygrasz na pewno synku. – Powiedziała zgaszonym szeptem pani Wiktoriańska.
  • Tak jestem w świetnej formie, trener twierdzi zdecydowanie, iż mamy dużą szansę.
  • No widzisz, pij póki gorąca. – To zdanie kończyła pełnym, pewnym głosem.
Rafał siorbał Yunana z dosypką magicznego korzenia. Uśmiechał się do mamy radośnie. Wypiwszy herbatę zbierał się do wyjścia.
  • Idę mamo muszę jeszcze się spakować. To tydzień, a jak mi dobrze pójdzie dwa. Trzymaj za mnie kciuki.
  • Tak Rafał będę modliła się o twoje szczęście. Na pewno wygrasz i pamiętaj, że jestem z ciebie dumna.
  • Dziękuję mamo. Do zobaczenia.
  • Do widzenia synku.
Koniec rozmowy wyglądał nieco pretensjonalnie, jednak nie można mu było zaprzeczyć serdecznej szczerości.
Rafał wyszedł pożegnawszy Gryzipiórka i polecając mamie by karmiła go dobrze. Po powrocie do mieszkania pakował do dwóch toreb – jednej na ramię i do plecaka - najniezbędniejsze rzeczy i ubrania na dwa tygodnie. W głowie lekko mu szumiało bo otworzył drugą butelkę piwa. Spakował rzeczy i zabrał się za szykowanie obiadu. Opracował własny przepis na wyborowe danie. Szproty z frytkami, żółtym serem i słonecznikiem łuskanym. Całość grubo polewał pikantnym keczupem. Szprot, to jak twierdził królewska ryba. Ryba natomiast to szybkość. Jedzenie ryby sprawiało, że czuł przypływ sił. Moc rosła jak twierdził. Japończycy jedzą dużo ryby i wszyscy ćwiczą jakieś sztuki walki. Zadzwonił telefon gdy kończył obiad. Dzwonił trener.
  • Rafał jesteś gotowy? Jak się czujesz?
  • Świetnie panie trenerze, wszystko dobrze, zostawiłem Gryzipiórka pod opieką, jestem wolny jak ptak. Możemy lecieć.
  • Właśnie. Bądź jutro na lotnisku przed siódmą rano. Odlot mamy o siódmej trzydzieści. Mam już bilety dla całej ekipy. Lecą z nami Andrzej i Tomek. Wiedzą co i jak. Więc wszystko jasne Rafałku?
  • Tak panie trenerze wszystko jasne, do zobaczenia, dziękuję.
Odłożył słuchawkę i zaczął gwizdać, radośnie podśpiewywać. Włączył komputer i puścił muzykę. Toruński rap. Kawałek pod tytułem „Dziki” zrymowany przez Buczera. Napełniał go entuzjazmem i optymizmem. Zaczął z lekka pokrzykiwać słowa utworu.
„Jesteś szybszy niż on, twardszy niż on... jesteś lepszy niż on, mocniejszy niż on.. twoje pięści są jak granit.. urodzony by wygrać.. walczę” nucił pod nosem. Mimo że był lekko podchmielony postanowił nie odpuszczać treningu. Rano ćwiczył w klubie, w sali, pod okiem trenera. Miał ostatni przed turniejem sparring. Zwyciężył jednego z kolegów, starszego stażem treningowym. Kolega nienawidził go za to, że Rafał odebrał mu miejsce w kadrze. Do Japonii leciał tylko jeden zawodnik. Sparring wyłaniający śmiałka miał miejsce tydzień temu, dziś trener chciał jedynie potwierdzenia trafności swojego wyboru. I nie pomylił się – Rafał był najlepszym jego wychowankiem. Walczyli w rękawicach i kaskach w formule full contact. Rafał znokautował kolegę w piątej rundzie. Jego konkurent leżał ponad minutę zanim podniósł się z desek. Teraz Rafał szedł na wieczorny jogging. Miał od dawna wytyczoną trasę. Ubrał krótkie spodnie, białą koszulkę bez ramion i szedł po schodach w dół. Znowu spotkał Izę.
  • Jeszcze raz Izunia to idziemy na piwo – mówił śmiejąc się.
  • Tobie nie wolno Rafał, przecież musisz walczyć.
  • Jasne. Trzymaj się sąsiadko.
Wyszedł z bramy, włączył walkmana i ruszył lekkim truchtem.
Spał tej nocy dobrze, mimo że często nękały go koszmary. Widywał w nich szatana i walczył z wampirami. Bywało tak, że jego ciało obejmował całkowity paraliż, nie mógł wymówić słowa czy ruszyć dłonią – podobny wtedy uwięzionemu w klatce kanarkowi. Ptaszkowi, który zgodzi się na każdego przyjaciela i więcej nawet na opiekuna. Widział czerwono żółte ślepia próbujące wyrwać z niego duszę. Kiedyś nawet czuł jak za brzuch chwyta go demoniczna siła i próbuje zabrać mu ten bezcenny skarb - unosił się wbrew prawu grawitacji, ale wróg odpuścił i opadł z powrotem na podłogę. Bowiem sypiał na podłodze. Stale chciał słać swoje łoże twardziej. Ułożył więc na podłodze kilka koców, pozbył się poduszki i tak spędzał noce. Koszmary przychodziły między 23 a 3 w nocy, później miał lepsze sny. Śniły mu się często pająki, a na karku i szyi wiecznie miał czerwone plamy – mniejsze lub większe, jak po ukąszeniu tych ohydnych kreatur. Miał domniemanie, iż pająki pochodzą spoza ziemi, że to.. „zwierzęta”, insekty nie z tego świata i tępił je bez miłosierdzia.
Obudził się następnego ranka na dźwięk budzika – była piąta. Umył się i ubrał po czym przystąpił do śniadania. Śledzie w zalewie musztardowej z białym chlebem i sok z pomarańczy. Jedzenie ryby sprawiało, że czuł przypływ sił. Często jednakże zastanawiał się jak smakują kruki. Dosłowny kontrast kanarka. Czy to mięso jest doskonałe? Chociaż raz chciałby spróbować. Gdy zjadł otworzył butelkę mocnego piwa – ostatnią przed turniejem. Zapalił papierosa, po którym jeszcze raz umył zęby. Papierosy zabierał ze sobą, ale tylko dwie paczki. O szóstej trzydzieści był gotowy do wyjścia. Nałożył plecak, na ramię narzucił torbę, a na szyję klucze od mieszkania. Miał trochę jenów, które kupił w kantorze, dokumenty, no i oczywiście walkmana z ładowarką. Do lotniska dojechał w przeciągu pół godziny, był więc na miejscu dokładnie na czas. Trener i dwaj asystenci też już byli. Powitali go serdecznym, gromkim śmiechem i uściskami dłoni. Rafał zawsze budził w nich salwy śmiechu. Był bowiem bardzo niepozorny i sympatyczny wyjąwszy tatuaż. Patrząc na niego i to co robił ludzie myśleli zawsze – „skoro on może my także potrafimy”.
  • Jak tam Rafał? Gotowy? Będziesz walczył? Po co tam lecisz?
  • Po zwycięstwo panie trenerze – odpowiedział pełnym głosem.
  • Świetnie!
Trener przedstawił bilety przy wejściu i powędrowali do ustawionej przy samolocie maszyny ze schodami. Wsiedli i zajęli miejsca dla nich przeznaczone. Rafał założył walkmana, a trener rozmawiał po cichu z asystentami. O siódmej trzydzieści odlecieli. Lot trwał około 12 godzin z międzylądowaniem w Dubaju. Zjedli tam na lotnisku obiad – frytki z piersią z kurczaka i warzywną sałatką. Zadowoleni wsiedli do samolotu, który zatankował paliwo. Doleciawszy do Japonii byli mocno zmęczeni podróżą. Na lotnisku zostali miło zaskoczeni. Witała ich delegacja japońskich organizatorów turnieju. Wiedzieli trochę o Rafale, chociaż nigdy nie oglądali jego walki na żywo. Jedynie materiały zarejestrowane na nośnikach. Wiedzieli więc, że mają groźnego konkurenta dla swojego zawodnika. Powitanie było jednak serdeczne, pełne uśmiechów i słów entuzjazmu, których przybyli nie rozumieli. Czuli jednak, że Japończycy są serdeczni i szczerzy i cieszy ich udział Polaka w turnieju. Zjawił się tłumacz, który przedstawił się trenerowi. Z jego pomocą rozmawiano z głównym delegatem. Ten mówił o zawodach – że udział bierze w nich trzydziestu dwóch zawodników, z najodleglejszych miejsc świata. Ale faworytem jest oczywiście gospodarz, zawodnik z Chin i może jeszcze Amerykanin albo Niemiec. Pochwalił też Rafała opowiadając, że oglądano jego walki na dvd. Po wyjściu z portu lotniczego wsiedli do czekającego na nich mini vana, którego oddano do dyspozycji polskiej ekipy na czas turnieju. Zapakowali bagaże i usiedli wygodnie. Kierowca wiózł ich przez pół miasta – stolicy Japonii – Tokio. Miasto było piękne. Wieczorną porą, okryte w pozór sztucznych świateł, kolorowe neonami. Wszędzie spieszyli gdzieś przechodnie, a samochody i motocykle tłoczyły się ulicami. Dojechali przed hotel mieszczący się w wielkim wieżowcu, który miał chyba ze sto pięter. Przewodnik-tłumacz lokował ich na dziesiątym piętrze w czterech pokojach. Odprowadził ich nawet pod drzwi i pożegnał serdecznie, życząc powodzenia i obiecując obecność podczas turnieju, gdzie na pewno będą mieli okazję jeszcze porozmawiać. Trener zapukał do pokoju Rafała.
  • Proszę – usłyszał ze środka.
  • Rafał jutro po śniadaniu idziemy lekko potrenować. W hotelu jest przeznaczona do tego sala, tak mówił tłumacz i napisał kartkę do hotelowego, który ma nas tam zaprowadzić.
  • Świetnie panie trenerze.
  • Śniadanie jest o ósmej więc bądź gotowy.
  • Będę na pewno.
  • Dobrze. Idę się przespać – zmęczyła mnie niemiłosiernie ta podróż.
  • Ja też jestem zmęczony, ale może jeszcze byśmy coś zjedli.
  • Dobra myśl, koniecznie, chodź weźmiemy Tomka i Andrzeja i poszukamy tu jakiejś restauracji.
  • Chodźmy.
Po chwili, we czterech, szli korytarzem hotelowym. Minęli w nich, równego wzrostem Rafałowi, Chińczyka. Ów uśmiechał się zawadiacko. Ekipa Rafała też oddała uśmiech. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli salę ze stolikami i bufetem. Na migi dogadali się z panią zza baru i zamówili cztery porcje ryby –smażonego fileta z mintaja - z ryżem oraz butelkę wody. Jedząc rozmawiali o tym, co powiedział im tłumacz. Jaka jest konkurencja, kto jest faworytem, ile jest w puli nagród.
  • Wiesz Rafał, że oni oglądali twoje walki.
  • Tak? Skąd oni to wzięli?
  • Nie wiem, ale znają twój styl, wiedzą jak się poruszasz na ringu – dali ci pieszczotliwy przydomek – „kanarek”.
  • To ciekawe. Nie miałem pojęcia, że jestem taki popularny i to tak daleko od domu.
  • No niesamowite. – Skwitował trener
Andrzej i Tomek zajadali z apetytem. Wszyscy byli mocno zmęczeni i senni. Dlatego gdy tylko zjedli rozeszli się w pośpiechu do pokoi.
Rafał wyszorował się mocno gąbką, którą zabrał ze sobą. Twierdził, że diabeł jest tylko naskórkiem, dlatego mocno tarł się gąbką zanim zakręcił wodę. Miał nadzieję, że wówczas jest mniejsze prawdopodobieństwo na koszmarną noc, których ostatnio miał pełno w życiorysie. O dziwo w pokoju było łóżko. „Niesamowite- myślał, przecież Japończycy nie sypiają na łóżkach”. Zdjął prześcieradło i kołdrę, ułożył to na podłodze i gdy tylko się położył zasnął. Obudził go dzwonek w telefonie ustawionym na godzinę siódmą. Nic mu się nie śniło, nie pamiętał kiedy zasnął, a noc wydawała się mgnieniem oka. Znowu poszedł pod prysznic, wyszorował zęby powtarzając: „Moje szanse znacznie rosną”. Schował do kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Myślał jak zapali po śniadaniu tak, żeby trener się nie dowiedział. Zjedli świetne danie – kuleczki panierowane kurczaka z ryżem, sałatkę warzywną, na deser lody cytrynowe, popili wszystko sokiem z czarnej porzeczki i Rafał miał trzydzieści minut wolnego przed treningiem.
  • Rafał za pół godziny podjedź windą na dwudzieste siódme piętro. Tam będzie czekał Tomek, stamtąd zaprowadzi cię do sali.
  • Ok.
Rafał zadowolony że ma trochę wolnego wrócił do pokoju. Tu w oknie spalił papierosa. Wyszorował zęby, spłukał się wodą z mydłem, przebrał i poszedł do windy. Dojechał na oznaczone piętro. Z Tomaszem poszli do sali treningowej. Trener i Andrzej byli już gotowi, zaczęli nawet rozgrzewkę.
  • Jest Rafał. No to do dzieła. Wyciśniemy z ciebie trochę potu.
  • Jazda! – zawołał Rafał.
Biegał po dużej wysoko sklepionej sali około piętnastu minut. Była to prawdę mówiąc niewielka hala o długości około siedemdziesięciu metrów i szerokości pięćdziesięciu. W kątach wisiały worki treningowe różnych rozmiarów i twardości. Po godzinie ćwiczeń trener stwierdził, że już dosyć. Dziś też miała odbyć się inauguracja turnieju. Zawodnicy mieli się zaprezentować i dowiedzieć się kto jest czyim przeciwnikiem. Walki miały odbywać się systemem pucharowym. Rafał niecierpliwie oczekiwał na wiadomość kto będzie jego pierwszym przeciwnikiem. Myślał, że może ten sympatyczny Chińczyk., co zakomunikował trenerowi.
  • Oby nie, podobno on jest jednym z faworytów turnieju. Na rozgrzewkę niech dadzą ci kogoś innego.
  • Rozgrzeję się na Chińczyku, od razu wszyscy będą wiedzieli z kim mają do czynienia.
  • Ha! Nie lekceważ przeciwnika Rafał.
Rafał rozluźniony po treningu chętniej niż zwykle rozmawiał.
  • Trenerze więcej wiary.
  • Tej mi nie brak Rafał ale pośpiech to zły doradca.
  • Zgadzam się panie trenerze. Dobry będzie ktokolwiek. I ma pan rację nie mogę lekceważyć żadnego z przeciwników.
  • Właśnie tak Rafał, pokora ma najtwardszą skórę.
Rozeszli się do swoich pokoi żeby się odświeżyć. O godzinie dwunastej miała odbyć się inauguracja turnieju. Będą przedstawieni reprezentanci wszystkich nacji. O każdym z zawodników powie kilka słów prezenter.
W samo południe japońskiego czasu wszyscy byli obecni w hali sportowej oddalonej jakieś dwadzieścia minut jazdy autem od hotelu, w którym ulokowano zawodników. Trzydzieści dwa narody wysłały swoich wojowników w celu zdobycia mistrzostwa świata w formule full contact. W tym rodzaju walk niedozwolone są jedynie uderzenia poniżej pasa. Wszelkie inne metody pokonania przeciwnika są dozwolone. Pod sufitem sali wisiały duże i piękne flagi wszystkich narodowości biorących udział. Po prezentacji zawodników rozpoczęło się losowanie par. Rafała wylosowano jako parę dla Tajlandczyka. Los go nie oszczędzał. Miał pokonać zawodnika, który jest nieomalże u siebie i wiadomo o nim, iż jest bardzo twardy. Ma na koncie kilka sukcesów. Wysokie miejsca w różnych zawodach, ale konfrontując ich osiągnięcia byli na podobnym poziomie. Rafał też zdobył kilka medali na prestiżowych imprezach więc Tajlandczyk wiedział dobrze, że ma mocnego przeciwnika.
Walki mają rozpocząć się jutro o godzinie dziesiątej z rana. Rafał walczy jako drugi o godzinie dziesiątej trzydzieści. Walka trwa pięć rund, każda runda po trzy minuty. Pięciu sędziów punktuje uderzenia w głowę, brzuch, nokdauny, różna punktacja dla uderzeń pięścią inna dla kopnięć. Ekipy rozchodziły się powoli w swoje strony. Robiono dużo zdjęć, kręcono filmy z inauguracji.
Tymczasem we Wrocławiu, rodzinnym mieście Rafała, jego matka sypała ziarno dla Gryzipiórka. Odkryła mu klatkę i wystawiła na parapet kuchenny. Ptaszek radośnie śpiewał i trzepotał skrzydełkami.
Rafał rozmawiał z trenerem.
  • Oglądałem kilka walk Tajlandczyka. Na inauguracji prosiłem o jeszcze kilka filmów z tym zawodnikiem. Tłumacz, który wprowadził nas do hotelu obiecał, iż jeszcze dziś przywiezie kilka kaset, żebyśmy mogli obejrzeć jego ostatnie poczynania.
  • Ja też chcę to zobaczyć trenerze. O której ma być ten miły Japończyk?
  • Około szesnastej, po obiedzie powinien przyjechać.
  • Dvd mają w świetlicy na naszym piętrze –mówił Rafał - widziałem spacerując trochę po budynku.
  • Tak? To super. Jak tylko przywiezie musimy obejrzeć materiał. Do tego dopasujemy dzisiejszą wieczorną zaprawę.
Skończyli rozmowę, której Andrzej i Tomek się przysłuchiwali. Dogadawszy się co do szczegółów rozeszli się do swoich pokoi. Rafał zapalił w oknie, drugi papieros podczas pobytu w Japonii. Odświeżył się prysznicem i ogolił bez zacięcia. Potem legł na łóżku rozmyślając o uczuciach jakie przeżywa. Nie było w nim strachu. Odważnie spoglądałby nawet w oczy samej śmierci. Po obiedzie zgodnie z obietnicą mieli na płytach dvd zarejestrowane walki Tajlandczyka – wszystkie zwycięskie dla tegoż. Walczył świetnie bez wahania i strachu. Trener pocierał dłonią brodę przez cały czas gdy oglądali. Później zadowolony z wyników oglądania powiedział Rafałowi, iż znalazł kilka słabych punktów jego rywala i na treningu wieczornym opowie mu co i jak. Wszyscy zadowoleni poszli drzemać w swoich pokojach.

Rafał stał naprzeciw Tajlandczyka, lekko spocony rozgrzewką. Na pięściach miał rękawice, na piszczelach ochraniacze i na głowie kask. Tożsamo przeciwnik. „Walczyć!” – głośno zahuczał sędzia. Rafał ruszył bez wahania. Zbliżyli się do siebie. Polak uderzał co raz lewym prostym. Rafał miał bardzo silny lewy prosty – wręcz demolujący. Był to zarazem jego najszybszy cios. Ale Tajlandczyk skutecznie się osłaniał. Rafał postanowił zmienić taktykę i tak jak mówił mu to trener – czekać na atak oponenta. Tajlandczyk odkrył się, chciał uderzyć prawym sierpowym, ale wziął zbyt duży zamach. Gdy miał rękę uniesioną w górę do zadania ciosu, Rafał zdążył wyprowadzić druzgocący lewy prosty i zaraz po nim drugi taki sam cios. Widział już przeciwnika przechylonego w tył, stojącego na jednej nodze, tracącego stabilność i równowagę. Teraz wystarczyło wyprowadzić prawy – co Rafał skwapliwie zrobił – ten cios był nokdaunem dla Tajlandczyka. Już w drugiej minucie walki Rafał miał oponenta na deskach. Jego prawy był tak silny, że Tajlandczyk nie podniósł się przez dobrą minutę. Cucili go ludzie z Tajlandzkiej ekipy. Wreszcie obudził się z omdlenia i podniósł niepewny tego gdzie się znajduje. Po chwili zrozumiał dopiero, że poniósł porażkę. Rafał biegał wokół ringu i podskakiwał radośnie. Z trybun rzucano kwiaty i pluszowe maskotki. Rafał podniósł pluszowego lwa i dwie róże. Pomyślał, że lew będzie dla niego, a róża dla mamy i dla Izy – sąsiadki. Szczęśliwy szedł do szatni. Trener mocno klepiąc go po ramionach i gratulując mówił:
  • Jesteś gotowy. Właśnie tak! Rafał Wiktoriański. Rewelacja turnieju. Chłopie ale go zdruzgotałeś. Przecież on się obudził i nie wiedział jak się nazywa. Świetnie synu! O to chodzi.
  • Brawo Rafał – mówił Tomek – jesteś bardzo szybki. Zaskoczyłeś go. Nie miał szans.
  • Właśnie Rafał – dodał Andrzej – oby tak dalej, teraz się przebierz, wszystko czeka naszykowane, weź prysznic i zobaczymy kogo następnego rzucisz na deski.
Po zakończeniu innych walk około piętnastej dla Rafała wylosowano jako przeciwnika Niemca, o którym japoński tłumacz mówił, iż jest faworytem do nagrody. Nagrodą było 50 tyś. dolarów amerykańskich. Drugie miejsce to 25 tyś. dolarów, trzecie miejsce premiowano 10 tyś. tejże samej waluty.
  • Rafał mamy ogromne szanse. Nawet nie wiedziałem, że jesteś w tak świetnej formie. Wracamy do hotelu. Obejrzysz walki Niemca – mówił podekscytowany trener.
  • Dobrze panie trenerze i jakiś pyszny obiad w nagrodę.

Kolejnego dnia Rafał stał naprzeciw Niemca. Ów był zdecydowanie wyższy od Rafała. Jakieś dziesięć centymetrów. To trochę przerażało ekipę Polaka. Ale Rafał bez cienia strachu podejmował wyzwanie. „Walczyć!” krzyknął sędzia. Starcie się rozpoczęło. Niemiec, z szyderczym uśmieszkiem szedł na Polaka. Próbował go raz za razem chwycić oburącz za głowę i uderzyć kolanem. Pierwszy taki cios Rafał zablokował oburącz w ostatniej chwili. Potem uważał by nie dać się schwycić. Wymyślił coś, jakby dymem napisane zauważył. Gdy Niemiec kolejny raz chciał oburącz chwycić Rafała – ten bez wahania – jakby to była jego jedyna szansa pokonania tak rosłego rywala – wyprowadził cios podbródkowy. Trafił w błędnik Niemca, ten zachwiał się niepewnie, ale stał wciąż na nogach. Rafał zobaczył w jego oczach desperację, zrozumiał, że oponent chce zrobić jakiś ruch ale nie może. Teraz Polak wyprowadził całą serię ciosów. Zaczął od kilku mocnych uderzeń w brzuch, trafiał mocno i bezbłędnie. Potem zabrał się za głowę wyprowadził dwa ciosy lewy i prawy, którym powalił rywala na matę. Znowu odliczanie do dziesięciu i zwycięstwo.
  • Tak. Rafał Wiktoriański zwycięża! – krzyczał spiker do mikrofonu. Rewelacja tego turnieju. Polak z Wrocławia. Drugi jego turniejowy nokaut. Przeciwnik nie miał szans i leży teraz bez czucia na deskach!
Trzecim przeciwnikiem był Rosjanin. Rafał pokonał go na punkty. Bili się całe pięć rund. Walka ta była wielkim wyzwaniem. Ale Polak zadał zdecydowanie więcej ciosów. Przewaga była na tyle wyraźna, że zwyciężył jednogłośną decyzją. Mówiono o Rafale we wszystkich miejscach hali turniejowej. Japończykowi szło równie dobrze. Gospodarz w półfinale miał zmierzyć się z Amerykaninem natomiast Polakowi, jako przeciwnika wylosowano Chińczyka. Teraz jednak następował dzień odpoczynku.
Przed kolejną walką trener mówił do Rafała:
  • Właśnie tak! Jesteś gotowy! Nie ma takiej siły by mogła cię zatrzymać!
Rafał milczał wpatrując się w Chińczyka, który mężnie i dzielnie patrzył w oczy swojego oponenta. Ostatni łyk napoju energetycznego i zaczynała się walka. Obaj bez strachu stanęli naprzeciw siebie. Chińczyk pewny siebie, z lekka się uśmiechał. Rafał niczym skała, beznamiętnie patrzył w oczy rywala. Zaczęli.
Chwilę próbowali się prostymi. Po kilkakroć inicjowali jakąś serię ciosów. Ale wszystko rozbijało się o blok. Wreszcie Rafał trafił Chińczyka mocno w brzuch. Ten wypuścił powietrze i opuścił blok. Polak nie próżnował już atakował głowę rywala. Bił raz za razem dwa lewe proste trafiły cel i jeszcze prawy sierpowy. Chińczyk zachwiał się upadł na jedno z kolan. Sędzia wskoczył miedzy zawodników i zaczął liczyć: „1.. 2.. 3.. 4..” Chińczyk podniósł się strząsnął rękawice okręcił głową wokół szyi. Sędzia sprawdziwszy go zadecydował, że mogą dalej walczyć. Rafał ruszył od razu. Chińczyk jednak spodziewał się natychmiastowego natarcia i uderzył kopniakiem z obrotu. Rafał przyjął to na blok ale odkrył brzuch po prawej stronie gdzie Chińczyk mocno uderzył go lewą pięścią. Tym razem Rafał wydmuchał mnóstwo powietrza. Błyskawicznie cofał się gdy Chińczyk nacierał. Przyjął sporo ciosów na blok ale był przyparty do gum ringu. Uratował go gong oznajmiający koniec czwartej rundy. Zaczęła się ostatnia runda. Rafał kopał z całej siły. Ciosy trafiały w mocne nogi rywala. Przy jednym z kopnięć Chińczyk chwycił nogę Polaka i chciał wyprowadzić cios kolanem, ale Rafał był szybszy uderzył demolującym lewym prostym prosto w nos rywala. Ten upadł znowu. Tym razem sędzia doliczył do dziesięciu. Rafał zwyciężył. We wszystkich mikrofonach chwalono poziom i atrakcyjność walki. Wszystkim podobało się widowisko jakie urządzili wojownicy. Kolejny pojedynek wyłonił przeciwnika Polaka – był nim gospodarz, świetnie walczący Japończyk, który dosłownie deptał swoich rywali. Trener chwalił Rafała. Mówił mu mnóstwo dobrych słów, krzepił jego wiarę, pobudzał entuzjazm i zaangażowanie. Podnosił na siłach zmęczonego już trudami turnieju wychowanka.
Walka finałowa trwała całe pięć rund. Była bardzo dramatyczna. Zawodnicy często trafiali się w głowę i brzuchy. Popisywali się błyskawicznymi uderzeniami pięści i ekwilibrystyką wykopów. Publiczność żywo reagowała na zdarzenia w ringu. Oczywiście była w większej części po stronie gospodarza. Japończyka niósł więc doping. W trzeciej rundzie liczono Rafała w czwartej na deskach leżał Japończyk. Gdy skończyła się ostatnia – piąta runda nikt nie był pewien werdyktu. Na hali ścichło niemalże wszystko w oczekiwaniu na wynik. Kolejno przedstawiano punktację. Rafał zwyciężył. Trzech sędziów punktowało na niego, dwóch stwierdziło, że to gospodarz był lepszy. Rafał skakał z radości. Cała ekipa skandowała jego imię. Trener w zachwycie zaczął go ściskać i całować.
  • Rafał wspaniale wygraliśmy, jesteś mistrzem świata. Niesamowite! Wiwat Polska!
  • Rafał gratulacje – wśród szumu sali gratulowali mu Andrzej i Tomasz.
  • Zwycięstwo! Hurra! – krzyczał Rafał zdzierając gardło – to moje największe życiowe osiągnięcie trenerze. Było warto pocić się tyle lat na sali. Przebiec tyle kilometrów. Zdzierać skórę na kościach. Mój pot, moja krew i łzy się opłaciły. Jestem mistrzem świata!
Do trenera podbiegły wszystkie ekipy radiowe i telewizyjne. Jak spod ziemi wyrósł tłumacz, którego poznali po przyjeździe do kraju kwitnącej wiśni. Reporterzy zadawali mnóstwo pytań, ale nie było chaosu więc trener skwapliwie odpowiadał i nie krył swojego szczęścia z powodu zwycięstwa. Główna nagroda jest ich - pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Rafał stwierdził, iż nigdy w życiu nie widział na raz tylu pieniędzy. Uściskom i gratulacjom nie było końca. Rafał narzucił na siebie bluzkę zdjął sprzęt potrzebny by walczyć, a po chwili wywoływano go na podium mistrzowskie:
  • Rafał Wiktoriański. Polska. Miejsce pierwsze.
Huknęły salwy aplauzu. Rafał wskoczył na podium i uniósł ręce wysoko w górę, uśmiechnięty od ucha do ucha. Nałożono mu złoty medal, wręczono wielki puchar i kwiaty. Po zamknięciu imprezy, ekipa z Rafałem na czele wsiadła do mini vana, który zawiózł ich do hotelu. Tu odświeżyli się, zjedli syty obiad i pakowali rzeczy do powrotu do kraju. W przeciągu dwóch godzin byli gotowi. Na lotnisku dowiedzieli się, że ich samolot odlatuje za niespełna godzinę. Usiedli więc w bufecie i trener zaproponował na toast lekkie piwo. Nie proponował szampana gdyż na lotnisku butelka kosztowała majątek. Zaproponował, że szampanem będą opijali zwycięstwo w Polsce, a tu dla relaksu łykną po małym piwku. Ekipa chętnie się zgodziła. Cała czwórka szczęśliwa jak nigdy do tej pory, po oczekiwaniu na samolot odleciała do domu.
Kanarek Rafała – Gryzipiórek - ćwierkał radośnie i konsumował ziarno. Jego klatka stała na parapecie otwartego okna, w mieszkaniu mamy zwycięzcy. Polski wojownik zwany „kanarkiem” wracał zwycięski. Zgarnął główną nagrodę, prestiż i zyskał sławę mistrza świata.

Jerzy Piotrowski 27.07.2014r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz