POCAŁUNEK ŚMIERCI
Mam w zamyśle spisać wersy o
najświętszych godach
Które muszą nastąpić po podróży
życia przygodach
Trzeba się dobrze przygotować by je
święcić godnie
Chodzi mi o lata nie o dnie czy
tygodnie
Musi być śliczna przywitaj Ją jak
najlepiej
To może być przyczynek kolejnej
podróży twej
Musisz być odważny w oczy Jej
spojrzeć śmiało
Jakby od tego powitania zależeć miało
Jak się pożegnasz z tym światem z
ludzkością
Czy cię zapamiętają jak śmiecia czy
jak z osobistością
Świetną by się mieli żegnać czy w
pamięci twoje imię
Zachowają nieśmiertelne, i że ono
gdzieś nie zaginie
Musi być śliczna rumiana kobieca o
oczach szafirowych
Pięknej figurze wywołać w tobie
wrażeń ponadzmysłowych
Pożegnanie i testament ostatnia moja
ziemska wola
Przeznaczenie ją odkryje ja wiem już
od przedszkola
Że jestem wybrańcem kochankiem życia
ulubieńcem Boga
I cała moja siła moja ścieżka moja
droga
Którą los mnie wiódł pośród burz
słońca i wiatrów
Niezliczonych seansów filmów
przedstawień teatrów
Scenariuszy najlepszych pisanych przez
samo życie
To tylko słowa ale przyrzekam na
świętości – uwierzycie
Że żyłem jak mężczyzna najlepiej
jak potrafię
Dlatego wcale się nie martwię niczym
nie trapię
Mam czyste szczere i wielkie serce może
szalone
Bo od kiedy pamiętam Jedną Jedyną
chciałem za żonę
Wszak to przecież szaleństwo pragnąć
małżeństwa
Kto ten krok popełnił – trudno mu
dokazać męstwa
Ja myślę że jestem jak wielkie
drzewo co wokół glebę
Wyjaławia wszystkie soki ziemi na
swoją potrzebę
Zużywa by rosnąć w górę zapuszczać
korzenie
Dlatego mniemam iż nigdy w życiu się
nie ożenię
Oczywiście pragnę by moja krew
płynęła w żyłach młodych
By pamięć moja i przodków trwała w
genach nowych
Bym przeżywał odrodzenie które jest
życia cudem
I mam Nadzieję że mi się powiodło
choć z trudem
Nie mam dowodów żadnego potwierdzenia
owego cudu
Nie odczuwam wysiłku z domniemanego
poniesionego trudu
Ale wierzę szczerze choćby upadła
wszelka wiara
A wszystkich co zechcą zaprzeczać
może spotkać kara
Nie ja ją wymierzę tylko Bogowie
których jestem miłośnikiem
A boskiej kary – sprawiedliwości
najsroższym wynikiem..
Sam nie wiem bo pragnę wyzwolenia od
chęci zemsty
Okryje ją uśmierzy fioletowy dym
gęsty
Wyzwolenie od zemsty jest mostem ku
Najwyższej Nadziei
Weź tę przypowieść wówczas nawet w
leśnej kniei
Się nie zgubisz odnajdziesz drogę ku
swemu celowi
I tak jak kropla wody w kamieniu bruzdy
żłobi
Powoli acz cierpliwie nieugięcie cię
poprowadzi
Miej dno tak głębokie że najczystsza
woda go nie zdradzi
Uśmiechnij się to wybawienie od
problemów i trosk
Jej dłonie są tak gorące że
topnieje w nich wosk
Jak wosk z białej świecy co znaczy
kolor Nadziei
Po wszystkich Ona przyjdzie po świętych
po złodziei
Nie każdemu jednakowa różne
przybiera twarze
Różniejsze nawet niż głowy władców
na talarze
Różne są w Nią wierzenia
tłumaczenia przeróżne
Czy spakujesz czy nie tobołki podróżne
To nieważne nic nie potrzeba niczego
nie będzie żal
Nieważne też czy w dzień czy już
nocy okryje szal
Twój kawałek kosmosu ważne czy żyłeś
uczciwie
Czy prawdzie świadectwo dawałeś czy
raczej chciwie
Każdego zysku się chwytałeś by go
wykorzystać
I jeszcze zapytaj siebie czy na to cię
stać
By w Jej oczy szafirowe w te dwie
głębie nieprzejrzane
Czy stać cię na to by z odwagą
spojrzeć na nie
Mnie owszem - jestem prawdą jestem
boskim prezentem
I jak w noc sierpniową pod czarnego
nieba firmamentem
Zamigocą miliony – tak! Tylko twardy
być musisz
Gdy w nową podróż gdy w ostatnią
drogę wyruszysz
Wzruszysz się może wylejesz łzę lub
uśmiech poślesz
Bo wiesz że moje imię nie zgaśnie na
pewno wiesz
Że byłem jestem będę jakoby
nieśmiertelny bohater
Jak kapitan galleona dzielnie dzierżący
ster
I pamiętaj żadne ściany łańcuchy
przepaści
Nas nie rozdzielą a nasze orły
królewskiej maści
W niebiosa poszybują najwyżej zatoczą
koła
Gdy pani Śmierć głosem melodyjnym
przeczystym zawoła
Zawoła moje imiona wyciągnie dłoń i
mnie poprosi
Gdy poczuję jak boski wiatr w górę
mnie unosi
Bym czcił w błogosławieństwie gody
najświętsze
Rozpalą się rozjarzą zapłaczą
gwiazdy najgorętsze
Spadnie deszcz zapłonie słońce i
tęczę zaświeci
Będę duchem będę wielki a w żyłach
i krwi moich dzieci
Popłynę zagrają trąby pana Boga
sług – archaniołów
Ożyję na nowo pośród nowego świata
żywiołów
Będzie błogo pięknie jak nigdy
przedtem
I się wyjaśni mój orzełku że też
jesteś boskim prezentem
Uczynię dla Ciebie dygresję zobaczysz
pokaże czas
Że wszystko co czyniłem krzepiła
myśl że Was
Ciebie i Twą mamę –anioła-
prześliczną Jolę
Która w jednych latach na ziemskim
padole
Uczyniła mi zaszczyt w marzeniu sennym
odwiedziła
A Bogini Zwycięstwa cudownym
podarunkiem obdarzyła
Nie wszystek umrę i będę zawsze o
Was dbał
I co dnia uśmiech przeczysty z niebios
będę słał
Musi być śliczna rumiana mieć oczy
szafirowe
Podobne tym którymi pan Bóg obdarzył
moją królową
Nie czuję strachu tak wiele Jej
gorących pocałunków
Czułem na ustach policzkach nie trzeba
mocnych trunków
By mieć tę odwagę by godnie Ją
przyjąć i ugościć
Mojego odejścia nawet aniołowie będą
zazdrościć
Zakończę wiersz długi poemat o
godach najświętszych
Nie chciałem dziś poruszać tematów
lżejszych
Ona do mnie mówi odwiedza ze mną
książki czyta
Czeka mnie sam nie wiem kiedy nagroda
należyta..
12.02.2014r.
106 wersów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz