środa, 7 marca 2018

POCAŁUNEK ŚMIERCI


POCAŁUNEK ŚMIERCI

Mam w zamyśle spisać wersy o najświętszych godach
Które muszą nastąpić po podróży życia przygodach
Trzeba się dobrze przygotować by je święcić godnie
Chodzi mi o lata nie o dnie czy tygodnie
Musi być śliczna przywitaj Ją jak najlepiej
To może być przyczynek kolejnej podróży twej
Musisz być odważny w oczy Jej spojrzeć śmiało
Jakby od tego powitania zależeć miało
Jak się pożegnasz z tym światem z ludzkością
Czy cię zapamiętają jak śmiecia czy jak z osobistością
Świetną by się mieli żegnać czy w pamięci twoje imię
Zachowają nieśmiertelne, i że ono gdzieś nie zaginie
Musi być śliczna rumiana kobieca o oczach szafirowych
Pięknej figurze wywołać w tobie wrażeń ponadzmysłowych
Pożegnanie i testament ostatnia moja ziemska wola
Przeznaczenie ją odkryje ja wiem już od przedszkola
Że jestem wybrańcem kochankiem życia ulubieńcem Boga
I cała moja siła moja ścieżka moja droga
Którą los mnie wiódł pośród burz słońca i wiatrów
Niezliczonych seansów filmów przedstawień teatrów
Scenariuszy najlepszych pisanych przez samo życie
To tylko słowa ale przyrzekam na świętości – uwierzycie
Że żyłem jak mężczyzna najlepiej jak potrafię
Dlatego wcale się nie martwię niczym nie trapię
Mam czyste szczere i wielkie serce może szalone
Bo od kiedy pamiętam Jedną Jedyną chciałem za żonę
Wszak to przecież szaleństwo pragnąć małżeństwa
Kto ten krok popełnił – trudno mu dokazać męstwa
Ja myślę że jestem jak wielkie drzewo co wokół glebę
Wyjaławia wszystkie soki ziemi na swoją potrzebę
Zużywa by rosnąć w górę zapuszczać korzenie
Dlatego mniemam iż nigdy w życiu się nie ożenię
Oczywiście pragnę by moja krew płynęła w żyłach młodych
By pamięć moja i przodków trwała w genach nowych
Bym przeżywał odrodzenie które jest życia cudem
I mam Nadzieję że mi się powiodło choć z trudem
Nie mam dowodów żadnego potwierdzenia owego cudu
Nie odczuwam wysiłku z domniemanego poniesionego trudu
Ale wierzę szczerze choćby upadła wszelka wiara
A wszystkich co zechcą zaprzeczać może spotkać kara
Nie ja ją wymierzę tylko Bogowie których jestem miłośnikiem
A boskiej kary – sprawiedliwości najsroższym wynikiem..
Sam nie wiem bo pragnę wyzwolenia od chęci zemsty
Okryje ją uśmierzy fioletowy dym gęsty
Wyzwolenie od zemsty jest mostem ku Najwyższej Nadziei
Weź tę przypowieść wówczas nawet w leśnej kniei
Się nie zgubisz odnajdziesz drogę ku swemu celowi
I tak jak kropla wody w kamieniu bruzdy żłobi
Powoli acz cierpliwie nieugięcie cię poprowadzi
Miej dno tak głębokie że najczystsza woda go nie zdradzi
Uśmiechnij się to wybawienie od problemów i trosk
Jej dłonie są tak gorące że topnieje w nich wosk
Jak wosk z białej świecy co znaczy kolor Nadziei
Po wszystkich Ona przyjdzie po świętych po złodziei
Nie każdemu jednakowa różne przybiera twarze
Różniejsze nawet niż głowy władców na talarze
Różne są w Nią wierzenia tłumaczenia przeróżne
Czy spakujesz czy nie tobołki podróżne
To nieważne nic nie potrzeba niczego nie będzie żal
Nieważne też czy w dzień czy już nocy okryje szal
Twój kawałek kosmosu ważne czy żyłeś uczciwie
Czy prawdzie świadectwo dawałeś czy raczej chciwie
Każdego zysku się chwytałeś by go wykorzystać
I jeszcze zapytaj siebie czy na to cię stać
By w Jej oczy szafirowe w te dwie głębie nieprzejrzane
Czy stać cię na to by z odwagą spojrzeć na nie
Mnie owszem - jestem prawdą jestem boskim prezentem
I jak w noc sierpniową pod czarnego nieba firmamentem
Zamigocą miliony – tak! Tylko twardy być musisz
Gdy w nową podróż gdy w ostatnią drogę wyruszysz
Wzruszysz się może wylejesz łzę lub uśmiech poślesz
Bo wiesz że moje imię nie zgaśnie na pewno wiesz
Że byłem jestem będę jakoby nieśmiertelny bohater
Jak kapitan galleona dzielnie dzierżący ster
I pamiętaj żadne ściany łańcuchy przepaści
Nas nie rozdzielą a nasze orły królewskiej maści
W niebiosa poszybują najwyżej zatoczą koła
Gdy pani Śmierć głosem melodyjnym przeczystym zawoła
Zawoła moje imiona wyciągnie dłoń i mnie poprosi
Gdy poczuję jak boski wiatr w górę mnie unosi
Bym czcił w błogosławieństwie gody najświętsze
Rozpalą się rozjarzą zapłaczą gwiazdy najgorętsze
Spadnie deszcz zapłonie słońce i tęczę zaświeci
Będę duchem będę wielki a w żyłach i krwi moich dzieci
Popłynę zagrają trąby pana Boga sług – archaniołów
Ożyję na nowo pośród nowego świata żywiołów
Będzie błogo pięknie jak nigdy przedtem
I się wyjaśni mój orzełku że też jesteś boskim prezentem
Uczynię dla Ciebie dygresję zobaczysz pokaże czas
Że wszystko co czyniłem krzepiła myśl że Was
Ciebie i Twą mamę –anioła- prześliczną Jolę
Która w jednych latach na ziemskim padole
Uczyniła mi zaszczyt w marzeniu sennym odwiedziła
A Bogini Zwycięstwa cudownym podarunkiem obdarzyła
Nie wszystek umrę i będę zawsze o Was dbał
I co dnia uśmiech przeczysty z niebios będę słał
Musi być śliczna rumiana mieć oczy szafirowe
Podobne tym którymi pan Bóg obdarzył moją królową
Nie czuję strachu tak wiele Jej gorących pocałunków
Czułem na ustach policzkach nie trzeba mocnych trunków
By mieć tę odwagę by godnie Ją przyjąć i ugościć
Mojego odejścia nawet aniołowie będą zazdrościć
Zakończę wiersz długi poemat o godach najświętszych
Nie chciałem dziś poruszać tematów lżejszych
Ona do mnie mówi odwiedza ze mną książki czyta
Czeka mnie sam nie wiem kiedy nagroda należyta..

12.02.2014r.
106 wersów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz