Cały ja.. Pasja twórcza, niemy przykaz, drążenie.. Moje wiersze, poematy, i jałowa proza codzienności.. Buduję od nowa blog.. To już trzeci.. Woda z nieba, promienie słońca i miękkość wiatru.. zapraszam..
niedziela, 1 listopada 2020
POCAŁUNEK ŚMIERCI
12.02.2014r data powstania tekstu, nagrywka w 2020. Z cyklu ILUMINACJA PASJI. Napisał i przeczytał Jerzy Piotrowski.
sobota, 26 września 2020
POCIĄG. SKŁAD
POCIĄG. SKŁAD
Jedziemy już piąty dzień. Transsiberian trip. Skończyła nam się woda mineralna. Mamy na szczęście zapas paierosów. Wizy do Łotwy, Rosji i Chin spakowane, opłacone i ogarnięte o wiele wcześniej. Nadłożymy drogi ale ominiemy Mongolię. Przez Rosję jeszcze ze dwa dni. Noce są spokojne, rzekłbym, że sypiam nawet lepiej. Monotonny stukot kół o tory hipnotyzuje mnie, a w finalnym efekcie usypia. Zamykamy z bratem przedział i śpimy kilka godzin bezpieczni od niepożądanych niespodzianek. Aha – jedna ważna rzecz – palę tylko ja. Brat jest wolny od wszelkich nałogów. Ta podróż właśnie miała być dla mnie jak detoks w szpitalu. Tylko bez kroplówek i tabletek. Chcę tak sam z siebie przestać z tymi wszystkimi małymi rzeczami, niepotrzebnymi rzeczami. Ta podróż ma być dla mnie inspirująca, zapładniająca twórczo. Chcę poszerzyć horyzonty. Rozejrzeć się dookoła. Wyciągnąć wnioski i zrozumieć konkluzje przychodzące do mnie.
Idę do przedziału restauracyjnego kupię nam wody – powiedział Marek spokojnie.
Świetny pomysł, pić się chce, a kranówa może nam zaszkodzić – odpowiedziałem bez namysłu.
Zaraz wracam – i wyszedł na wędrówkę po składzie.
Smali mnie już dobrą chwilę i myślałem nawet o kilku łykach kolejowej wody. Wypiję szklankę i na pewno wróci radość z podróżowania bo zaczynałem się zastanawiać czy wystarczy mi sił na tak długą jazdę. Oglądamy krajobrazy i rozmawiamy dużo o przyrodzie i pogodzie. Jest lipiec więc jest ciepło i słonecznie. Słowem – pogoda dopisuje. Prowadzę dziennik podróży i w czystym zeszycie kaligrafuję najprozaiczniejsze zdarzenia. Notuję każdy najmniejszy fakt. Na przykład trzeciego dnia wszedł do przedziału jakiś tamtejszy i coś bełkotał, aż doprowadziło go to do łez. Zaczął nam płakać. Nie odzywaliśmy się i wreszcie wyszedł. Brat nauczył się kilku zdań po rosyjsku, żeby ogarnąć pierwsze potrzeby. W czwartym dniu z kolei chodził jakiś Chińczyk chyba – no w każdym razie Azjata – i coś artykułował głośno. Brat powiedział do niego:
Show me what you got – równie głośno jak wołał tamten.
Chinol zrozumiał bo wyjął z podręcznej walizki o właściwościach lodówki – puszkę piwa.
- Giv us two – rzekłem pokazując mu dwa palce. Dogadaliśmy się ile to rubli pisząc na kartce i wypiliśmy po piwku. Syberia jest piękna zza okna pociągu. Są chwile, że myślę – mógłbym tu mieszkać. Tylko jaka tu może być praca – rąbanie drzew czy ich obróbka. Biedaszyby z węglem. Nie wiem, może po powrocie o tym poczytam.
niedziela, 13 września 2020
LEKARSTWO MOŻE ZABIĆ
LEKARSTWO MOŻE ZABIĆ
Skończyłem właśnie pracę. Idę stanąć w kolejce przed apteką. Kupię butelkę Belladoni – alkoholowego roztworu opium. Kaszlę trochę – to moja recepta, moje usprawiedliwienie. Zresztą jest kolejka i wszyscy czekają właśnie na to. Będę marzył jak Chińczycy po fajce. Spracowani, umęczeni jak pod ponckim piłatem. Czekam dwadzieścia minut i jestem przed okienkiem. Czekając doszedłem do wniosku:
A niech to wszystko trafi szlag!
Proszę z tą myślą o dwie litrowe butelki. Jestem bez towarzystwa więc ta ilość przerasta moje możliwości konsumpcyjne, pani magister pyta troskliwie:
To na zapas?
Tak proszę pani – kłamię bez zająknięcia – nie cierpię tych kolejek co wieczór.
To zgoda, ale proszę cieszyć się tym odpowiedzialnie – mówi zza szyby i skanuje butelki.
Płacę należność i pakuję dwa litry Belladoni do plecaka. Będę marzył, że przeżywam własny zgon. Chyba, iż wcześniej zasnę. Ręce mi się pocą, gdy zrywam banderolę z korka. Nalewam miarkę do szklaneczki – mam taką specjalną, kryształową sto pięćdziesiątkę i duszkiem wypijam. Żeby nie zasypywać gruszek w popiele migiem wypijam drugą. Czuję, że na płucach jakoś lżej i rozjaśnia się widzenie. Sekundy trwają teraz dłużej – mam dzięki temu więcej czasu. Muzyka płynąca z radia jakoś się rozciąga i brzmi głęboko w centrum mózgu. Nie mija wiele czasu gdy popijam moje lekarstwo znowu. Nie czuję się już samotny i zapominam o tym co nie wyszło w pracy. Szarość godzin zamieniam na fiolet. Piję tego za dużo – wiem o tym doskonale, jednak nie potrafię sobie odmówić, nie umiem zaprzeczyć potędze nałogu. Leczę się na umór. Nie wiem, o której godzinie zerwałem banderolę z drugiego litra. Czuję się jak nadczłowiek, nadrealizm codzienności przenika każdą chwilę. Wieczność jest we mnie. Pokój wiruje, a powieki są ciężkie jak hantle na siłowni. Próbuję zadzwonić po pogotowie bo czuję, że jak zasnę, to już się nie obudzę. Nie cieszyłem się tym odpowiedzialnie i myślę, że to wszystko dziś naprawdę trafi szlag.
sobota, 12 września 2020
PREZENT
26.03.2019r.
PREZENT
Dziś święto narodowe – dzień moich urodzin. Mam 38 lat – to się nie dzieje naprawdę. Tyle wiosen za mną. Żołądek i serce już nie te co kiedyś. Nie wierzę, że udało mi się przeżyć tyle lat. Żyłem szybko – myśląc, iż umrę młodo. A młody już nie jestem. Siwizna na skroni – jak temu stanąć na wspak, jak zaprzeczyć? To naoczne dowody powagi. Co więcej, podczas rozmowy ze znajomym, który zapytał mnie:
ile masz lat?
To było rok temu, więc odpowiedziałem:
trzydzieści siedem
na co on:
to poważnie wyglądasz.
Nie nazwę tego złością, to raczej smutek przysiadł mi na ramieniu. No cóż? Reagować gniewem to nie w moim stylu. Gniew tylko pogłębia swoje wrażenie. Gubisz do tego rytm i pudłujesz. Chciałbym zapomnieć o przeszłości i stale myślę jak to zrobić. Przeszłość zawsze będzie rzucać cień na „teraz”. Wpadłem w rozważania, co gdybym nie przerwał treningów piłki nożnej. Co gdyby rodzice sfinansowaliby mi szkołę o profilu piłkarskim. Czy byłbym z siebie bardziej zadowolony. Co gdybym nie poszedł na dyskotekę szkolną i tym podobne rozważania. Ale całe to myślenie tylko rodzi coraz większe wątpliwości. Na decyzję jest czasu tyle co mgnienie oka. Wpadłem w załamanie nerwowe. Wszystko zmieniło kolory na czternaście odcieni szarości. Gdy byłem smutny twarz wyrażała się śmiechem. Gdy coś mnie cieszyło – z oczu płynęły łzy. Śpiew ptaków, promienie słońca, miękkość wiatru i kolory tęczy – wszystko to bledło i traciło urok w moim spojrzeniu. Stałem się najsamotniejszym z ludzi. Bolało gdy się śmiałem. Co dnia zadawałem sobie to pytanie: jakie to uczucie być samemu?
Tak jak przyszło – tak minęło. Poczułem się lepiej. Pogodziłem się ze sobą, zaakceptowałem życiowe wybory i doszedłem do wniosku, że jestem jaki jestem i nie chciałbym być nikim innym. Że nie ma we mnie żalu. Stałem się kim jestem. Wyzwolony od pragnienia zemsty, wola moja rzekła wreszcie: tak właśnie chciałam. Pojmuję swoje życie jak go nikt nigdy nie pojął. Dziś chwalę Pana Boga w jego wielkości – i to Jemu właśnie chcę się podobać – i cieszę się swoim kawałkiem tortu.
sobota, 29 sierpnia 2020
niedziela, 12 lipca 2020
niedziela, 28 czerwca 2020
Karol IRZYKOWSKI - METAMORFOZY MOJSKIEGO
sobota, 6 czerwca 2020
WBREW POZOROM - NO RACZEJ
niedziela, 5 kwietnia 2020
5.03.2019r.
piątek, 6 marca 2020
PO CO MI PISTOLET?
- Cześć – wchodząc mówi Arek
- Witam – odpowiadam raźnie
- Przyniosłem szczypiorek i jajka. Usmażymy jajecznicę.
- Świetnie, tylko nie chce mi się jeść.
- To ja zjem – odpowiada.
- Dobra wchodź, mam dla ciebie propozycję.
- Tak, a o co chodzi?
- Mam dla ciebie pistolet.
- Po co mi pistolet?
- Żebyś strzelał do nazistów.
- Jakich nazistów? - ty się dobrze czujesz?
- Tak świetnie się czuję, zjadłem całą samarkę amfetaminy i wyregulowałem sobie nastrój.
- Chłopie ogarnij się.
niedziela, 16 lutego 2020
JEDNO PRAGNIENIE
sobota, 15 lutego 2020
TRZY PRZEDMIOTY
piątek, 17 stycznia 2020
HISTORIA AUTENTYCZNA
sobota, 11 stycznia 2020
20.11.2018r.
piątek, 10 stycznia 2020
KRYTYKA "TAKO RZECZE ZARATUSTRA"
środa, 8 stycznia 2020
FRYDERYK MOJSZCZEK
wtorek, 7 stycznia 2020
ŻEGLARZ PORTUGALSKI
poniedziałek, 6 stycznia 2020
28.05.2018r.
niedziela, 5 stycznia 2020
KRÓTKIE WYPISKI
sobota, 4 stycznia 2020
OKULARY - INSTRUKCJA OBSŁUGI
czwartek, 2 stycznia 2020
JEDNA PRAWDA
SZTORM WEDŁUG JOSEPHA CONRADA
- Coś zwiastuje niepogodę – pierwszy odezwał się de Croix
- Tak, jakieś zmętnienie na horyzoncie i niebo tam sinieje.
- Właśnie, nad nami jest jeszcze czyste, z rzadka przetkane chmurkami, ale tam czai się burza.
- Też tak myślę – odpowiedział kapitan.
- Jeżeli złapie nas na pełnym morzu sztorm – jak się teraz spodziewam – to możemy nie dowieźć naszego ładunku – rzekł kapitan.
- To byłaby wielka strata dla naszego monarchy – odpowiedział pierwszy oficer wypuszczając kłęby dymu ze spierzchniętych ust.
- Zwijać żagle, ster prawo na burt.
- Zbiórka za pięć minut, na mostku, dla oficerów – zarządził de Fleury
- Panowie, może być tak, że wpłyniemy w oko cyklonu. Człowiek wobec żywiołów bywa bezsilny, ale my musimy stawić czoła burzy, którą zwiastuje nam to sine niebo na bliskim horyzoncie. Szalupy ratunkowe nie wchodzą w grę. Jak starożytni Spartanie wracamy z tarczą albo na niej. Wieziemy zbyt cenny ładunek, żeby się targować. Żagle już zwinięte, sterujemy tak by ominąć burzę, ale nie wiemy jak daleko się rozciąga. Musimy stawić czoła okolicznościom i zachować spokój.