LEKARSTWO MOŻE ZABIĆ
Skończyłem właśnie pracę. Idę stanąć w kolejce przed apteką. Kupię butelkę Belladoni – alkoholowego roztworu opium. Kaszlę trochę – to moja recepta, moje usprawiedliwienie. Zresztą jest kolejka i wszyscy czekają właśnie na to. Będę marzył jak Chińczycy po fajce. Spracowani, umęczeni jak pod ponckim piłatem. Czekam dwadzieścia minut i jestem przed okienkiem. Czekając doszedłem do wniosku:
A niech to wszystko trafi szlag!
Proszę z tą myślą o dwie litrowe butelki. Jestem bez towarzystwa więc ta ilość przerasta moje możliwości konsumpcyjne, pani magister pyta troskliwie:
To na zapas?
Tak proszę pani – kłamię bez zająknięcia – nie cierpię tych kolejek co wieczór.
To zgoda, ale proszę cieszyć się tym odpowiedzialnie – mówi zza szyby i skanuje butelki.
Płacę należność i pakuję dwa litry Belladoni do plecaka. Będę marzył, że przeżywam własny zgon. Chyba, iż wcześniej zasnę. Ręce mi się pocą, gdy zrywam banderolę z korka. Nalewam miarkę do szklaneczki – mam taką specjalną, kryształową sto pięćdziesiątkę i duszkiem wypijam. Żeby nie zasypywać gruszek w popiele migiem wypijam drugą. Czuję, że na płucach jakoś lżej i rozjaśnia się widzenie. Sekundy trwają teraz dłużej – mam dzięki temu więcej czasu. Muzyka płynąca z radia jakoś się rozciąga i brzmi głęboko w centrum mózgu. Nie mija wiele czasu gdy popijam moje lekarstwo znowu. Nie czuję się już samotny i zapominam o tym co nie wyszło w pracy. Szarość godzin zamieniam na fiolet. Piję tego za dużo – wiem o tym doskonale, jednak nie potrafię sobie odmówić, nie umiem zaprzeczyć potędze nałogu. Leczę się na umór. Nie wiem, o której godzinie zerwałem banderolę z drugiego litra. Czuję się jak nadczłowiek, nadrealizm codzienności przenika każdą chwilę. Wieczność jest we mnie. Pokój wiruje, a powieki są ciężkie jak hantle na siłowni. Próbuję zadzwonić po pogotowie bo czuję, że jak zasnę, to już się nie obudzę. Nie cieszyłem się tym odpowiedzialnie i myślę, że to wszystko dziś naprawdę trafi szlag.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz