czwartek, 2 stycznia 2020

SZTORM WEDŁUG JOSEPHA CONRADA


4.12.2017r.
SZTORM według Josepha CONRADA
Dziś kolejne ćwiczenie. Byłem szczerze pochwalony za tekst. Początkowo czytaliśmy fragmenty prozy wielkiego pisarza, mieliśmy się nimi zainspirować i napisać coś od siebie. W podobnej tematyce. Nigdy nie płynąłem okrętem, nie wiem jak to jest na morzu. Nie znam nomenklatury marinistycznej. Jednak zainspirowawszy się poczułem to na chwilę i napisałem. Bardzo cenię Josepha CONRADA, jednak wbrew powszechnemu mniemaniu, mam Go za angielskiego pisarza. Z powodu języka w jakim tworzył. To mi jest wyznacznikiem. Szanuję również polską krew w jego żyłach. Jego powieść Lord Jim czytałem dwukrotnie, za pierwszym razem się wzruszyłem, za drugim – interpretując pod wpływem opinii, iż jeden błąd może zaważyć na całej przyszłości, na całym życiu człowieka. Ktoś mądry powiedział mi, że trzeba żyć teraźniejszością, to recepta na zapomnienie o przeszłości. To racja, ale przeszłość rzuca cień na dziś, już pisałem – cytując jednego z moich ulubionych muzyków Jacoobiego Shaddixa – nigdy nie uciekniesz przed przeszłością. Ja nie zamierzam uciekać. Prędzej umrę tak jak stoję niż będę żył na kolanach. Myślę też, że wielu z nas zasługuje na drugą szansę. Tak od razu kogoś skreślając możemy wyrządzić krzywdę. Ale to już każdego kwestia osobista. To mój tekst sprzed ponad dwóch lat.

Gloria płynęła pod pełnymi żaglami. Pruła fale jednostajnym tempem. Wyglądała pięknie na tle jasnego, błękitnego nieba, które z rzadka przykrywały białe, kłębiaste chmurki. Drugim żywiołem ograniczającym wyobraźnię obserwatorów było pełne morze. Szmaragdowe i szafirowe fale rozbijały się o burty i dziób okrętu. Gloria była trzymasztową fregatą z załogą składającą się z trzydziestu osób. Jej kapitanem był Rene de Fleury – Francuz. Miał około czterdziestu trzech lat, był wysoki, dobrze zbudowany. Twarz miał ogorzałą od równikowego słońca, pooraną bruzdami zmarszczek wyraźnych jak blizny. Na czole zaczynała się pięciolinia, w kącikach oczu czaiła się mocno wyryta rozkosz pływania. Stał pewnie na nogach i plecy miał wyprostowane. Szeroki w barkach i pasie. Ubrany w biało-niebieską koszulkę w poziome paski i granatową kurtkę z wydatnym kołnierzem. Spodnie również koloru granatowego z flaneli odsłaniały białe skarpety. Na szerokich ale niewielkiego rozmiaru stopach miał czarne, skórzane buty wiązane na sznurowadła.
Przyglądał się linii horyzontu paląc tytoń w dużej, drewnianej fajce. Wypuszczał co chwilę z płuc kłęby gęstego, niebieskiego dymu. Stał na kadłubie trzymając się liny naciągającej jeden z żagli. Zbliżył się do niego pierwszy oficer – pan de Croix, również palący fajkę. Obaj zaciągnęli się głęboko patrząc w linie gdzie morze zbiegało się z niebem.
  • Coś zwiastuje niepogodę – pierwszy odezwał się de Croix
  • Tak, jakieś zmętnienie na horyzoncie i niebo tam sinieje.
  • Właśnie, nad nami jest jeszcze czyste, z rzadka przetkane chmurkami, ale tam czai się burza.
  • Też tak myślę – odpowiedział kapitan.
Zapadła chwila milczenia. Obaj w jednym momencie myśleli o tym samym – o ładunku. Drogocenne kamienie, złoto i perły wiezione dla króla Francji znajdowały się pod pokładem. Miały zasilić kasę monarchy, którego potrzeby rosły z dnia na dzień. Kapitan de Fleury wiózł przez ocean, prosto z Meksyku do swojej ojczyzny, kilkanaście wypchanych po brzegi skrzyń.
  • Jeżeli złapie nas na pełnym morzu sztorm – jak się teraz spodziewam – to możemy nie dowieźć naszego ładunku – rzekł kapitan.
  • To byłaby wielka strata dla naszego monarchy – odpowiedział pierwszy oficer wypuszczając kłęby dymu ze spierzchniętych ust.
De Croix był starszy od kapitana , miał czterdzieści sześć lat. Jednak niższy i słabiej zbudowany. Palił nałogowo ogromne ilości tytoniu, a podczas pobytu w Meksyku nie odmawiał sobie zajadania kaktusowych pigułek. W kajucie miał zawsze butelkę rumu – był więc nałogowcem na całego. Używki zjadały go, dlatego jego sylwetka nie miała tyle wyrazu siły, co osoba kapitana. Jednakowoż, gdy przychodziło do trudnych wyzwań, które na morzu często napotykają podróżnika, pierwszy oficer odznaczał się wyjątkową odwagą i cała załoga żywiła szacunek dla jego niezłomnego charakteru.
Płynęli dalej na pełnych żaglach, ale kapitan skończywszy rozmowę z pierwszym oficerem, nie gasząc fajki szedł w stronę koła sterowego. Idąc wydawał głośno, mocnym barytonem, rozkazy.
  • Zwijać żagle, ster prawo na burt.
Marynarze bez mrużenia oczu czy ociągania się spełniali polecenia kapitana.
  • Zbiórka za pięć minut, na mostku, dla oficerów – zarządził de Fleury
Po pięciu minutach na mostku kapitańskim zgromadziło się siedmiu oficerów Glorii. Fregaty króla Francji. Kapitan zabrał głos:
  • Panowie, może być tak, że wpłyniemy w oko cyklonu. Człowiek wobec żywiołów bywa bezsilny, ale my musimy stawić czoła burzy, którą zwiastuje nam to sine niebo na bliskim horyzoncie. Szalupy ratunkowe nie wchodzą w grę. Jak starożytni Spartanie wracamy z tarczą albo na niej. Wieziemy zbyt cenny ładunek, żeby się targować. Żagle już zwinięte, sterujemy tak by ominąć burzę, ale nie wiemy jak daleko się rozciąga. Musimy stawić czoła okolicznościom i zachować spokój.
Kapitan skończył i rozpalał dużą, drewnianą fajkę. Oficerowie rozeszli się. De Croix był już w swojej kajucie i nalewał szklankę rumu. „Muszę się pokrzepić” myślał pijąc. Gloria wpływała w strefę burzową. Niebo nagle zaszło ciemnogranatowym kolorem, a czarne chmury zderzały się hałasując gromami i rozdzierając nieboskłon błyskawicami. W mgnieniu oka okręt znalazł się w oku sztormu. Szalała burza, hałas gromów był przerażający, jakby staczały się lawiny głazów. Błyskawice raz po raz strzelały z czarnych jak noc chmur. Deszcz lał na potęgę jakby hordy boskich archaniołów musiały zapłakać nagle i jednocześnie.
Marynarze chwytali się wszystkiego co dawało uczucie stabilności. Gloria – wielka trzymasztowa fregata, zdała się nagle kruchą łupinką rzucaną przez fale. Brunatne morze rozbijało się o dziób okrętu chlapiąc wodą o pokład. Kapitan stał przy sterze walcząc z rozszalałym kołem. Jedna z błyskawic rozdarłszy niebo trafiła prosto w pokład Glorii. Po niej zwalił się jak lawina grom. W kilka sekund zjawił się ogień. Środkowy maszt zaczął się palić...itd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz