30.10.2018r.
FRYDERYK MOJSZCZEK
Nie pamiętam tego
spotkania. Co było myślą przewodnią. Tematem. Mam tylko tożsamość
i treść ćwiczenia. Komentarz jest zbyteczny. Próbowałem opisać
osobę charyzmatyczną z klarownym światopoglądem i zasadami. Sam
chcę taki być. Mieć wyrobione zdanie na wiele kwestii. Może nie
gotowe odpowiedzi na każde z pytań, jednakże po ustosunkowaniu
się, wyrażać rozumne opinie. Mając przy tym czyste ręce i czyste
sumienie. Szczerze to marzy mi się stworzenie organizacji, sprawnie
funkcjonującej i posiadającej mistrzowski plan. Wierzącej w
swojego Boga, takiego, który by tańczyć potrafił. To świetny
pomysł na biznes – założyć sektę. I to w naszym kraju legalne.
Był rześki, a zarazem
ciepły poranek majowej wiosny. Słońce sączyło się przez lekko
rozchylone żaluzje. Wschód nowego dnia, gdzieś na sklepieniu
horyzontu. Fryderyk obudził się spokojny. Wziąwszy z lodówki
kefir popijał go miarowo. Założył łańcuch ze znakiem sekty,
której był szamanem. Samym Guru. Potomkiem królów. Stworzył cały
system, utopię, w którą pełen wiary – wierzył. Wyznaczył
prawa i obowiązki, stworzył organizację. Był jednoosobową armią.
Zakonem. Miliony serc mogłyby bić z jego sercem w jednym tempie.
Brakowało mu tylko przymusu.
Nie chciał od życia
wiele. Cieszył się z tego co miał, nie myślał nigdy czego mu
brakuje. Nigdy nie żałował tego, kim jest.
Wymył zęby. Pod
prysznicem, szorując się gąbką, starł naskórek, wierząc, że
dyabeł jest tylko naskórkiem. Dopił kefir i ubrawszy się lekko,
majowo, ale w stonowanych kolorach, wyszedł na ulicę. Idąc,
prozaicznym zbiegiem okoliczności, spotkał czterech młodych ludzi
– kolegów. Zainteresowali się oni Fryderykiem całkiem niedawno,
gdy proklamował im program sekty. Gdy stanowił prawo. Charyzmy w
przypływie uniesienia nie zabrakło. Młodzi ludzie byli pod
wrażeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz