sobota, 19 października 2024

BOHATER

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś wzniosły temat. Rzecz czy raczej fenomen, o którym chcę pisać umyka interpretacji. Stale przekracza coraz dalsze granice. Sięga wciąż po więcej, podobny każdej wielkiej miłości, wszechświatowi i Internetowi. Mianowicie chcę pisać o bohaterze, o bohaterskości. Z dnia na dzień bogatszym w doświadczenie, z miesiąca na miesiąc o szerszym zakresie umiejętności. Człowiek uczy się przecież przez całe życie. Kocham walecznych! Mój bohater ma mistrzowski plan, bez wahania i pewnie zmierza po finalny sukces. Kłody pod nogami to insekty do rozdeptania. Jest niczym sen o potędze, który wielu z nas śniło, zanim “nabrało rozsądku i chłodnych wyobrażeń, zapłaciwszy za ten towar całym skarbem marzeń”(J. Słowacki). Tak kiedyś rozdawałem ciosy z precyzją trafiając w cel i w zamian żaden mnie nie dosięgał, gdyż uniki, zdające się ekwilibrystyczną niemożliwością wychodziły mi jeszcze skuteczniej. Słyszę jak woła ku mnie Zaratustra: “przyjacielu nie wyrzucaj ze swej duszy bohatera”.

Znamy wielu wielkich ludzi. Autorytety, osobowości, jednoosobowe armie. Bohaterskość to też synonim tych słów. Widzimy tę cechę w bliskich, lub ludziach z okładek magazynów, lub jeszcze wśród celebrytów na portalach mediów społecznościowych. Subskrybujemy ich dokonania. Dokonania definiują. Czyny określają. Odmiennie ktoś, kogo żywiołem jest słowo, zdobywa wzniosłość, pożądany patos, tym właśnie doskonałym narzędziem. Bohater wiele wnosi, posuwa akcję do przodu. Ja szukam bohatera w najbliższych i najdalszych. I owszem znajduję go. Mój Tato z Mamą zbudowali dom. Stworzyli mi wspaniałe warunki do życia i rozwoju. Tak wiele mnie nauczyli. Tak szczodrze obdarowali wolnością. Jednocześnie po tak dużo sięgnąłem sam, tyle przecież znalazłem z własnej pobudki, uszczknąłem listki z drzew wielu mistrzów, wywdzięczając im się rzetelnie. Wierzę też, iż chadzam ścieżkami, którymi do tej pory nie chadzano. Zrozumiałem, przeczułem lepszą wiedzę. Rodzina to dla mnie najwięksi bohaterzy. Najpiękniejsze osobowości. W pracy też poznałem wielu porządnych ludzi, robiących duże wrażenie, imponujących mi, których niezmiennie podziwiam. Wolę tych zajętych sobą i pracą (co bardzo cenię, w przeciwieństwie do ciekawskości czy aż wścibskości), rozumiejących, że jesteśmy, by sobie pomagać, by współpracować w imię większego dobra. Pracuję w szpitalu i widzę, a co najwyraźniej pokazała pandemia - że personel medyczny to właśnie bohaterzy, z narażeniem zdrowia i życia ratują ludzi, dbają o nich.

Żyjemy w epoce superbohaterów. Nadprzyrodzone zdolności, wyśrubowane rekordy świata, to wszystko oferuje telewizja. Matrix wniósł w kino coś nowego. Bieganie po ścianach, czy chwytanie kul, dzięki komputerom stało się osiągalne. Przewidywanie przyszłości, powroty do przeszłości, rzeczy o których się nie śniło filozofom. Batman, Kapitan Ameryka, Superman i wielu innych wzbogaciło repertuar, spektrum możliwości. Trzeba jasnego, trzeźwego spojrzenia by odróżnić fikcję od rzeczywistości. Telewizja kłamie można by rzec, przekłamuje obraz świata. “Informacja to władza”, jak pisze Stephen King. To kłamstwo może być wzniosłe jak w przypadku filmu, może być podłe, jak w razie podawania faktów, z jakiejś subiektywnej perspektywy.

Filmy i pieśni o bohaterach - Achilles, Odyseusz, Zatoichi, Napoleon, Piłsudski, Wołodyjowski oraz nowocześniejsi jak Tyler Durden, Bourne czy Lewandowski i cała rzesza tych, co umknęli mojej pamięci. Fikcyjni i rzeczywiści, znani z historii lub opowieści. Antagoniści i protagoniści, jak w scenariuszu filmowym. Słowo daję - bohaterem można stać się na wiele sposobów, w różnym spojrzeniu, w innych oczach. Nie trzeba cudów ani przełomowych wydarzeń. Trzeba własnej przestrzeni i kreatywnego podejścia; problemu i jego rozwiązania. Potrzeba zaangażowania i entuzjazmu, pasji, wielu godzin pracy, wielu lat pracy. To wszystko przełoży się na... hm... sukces - to oczywiste, ale szukam tu też innych synonimów bohaterskości. Bo tych jest wiele i nie chodzi tu o to, by je wymieniać. Oczywiście skala poglądowa również definiuje rozmiar bohaterstwa. Czy usłyszy o tym cała ulica, czy dowie się jedynie Pan Bóg. Czy to zrobi milion odsłon czy też zyska jednego wdzięcznego czytelnika.

niedziela, 22 września 2024

CZAS...

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś temat głęboki, a kto wie może i najgłębszy, z tych jakie podejmowałem: Czas. Czy sięgnę na tyle daleko by dotrzeć do rdzenia zagadnienia? Fenomen znany każdemu z nas, od dziecka z nim się oswajamy. Ruch wokół słońca i wokół własnej osi planety Ziemia, determinuje jego postrzeganie. I podział na dwie pory, trwające tyle, ile pozwala na to pora roku, zwane dniem i nocą. Czas nie ma początku ani końca, jak poemat O DRUGIEJ STRONIE. Znamy tylko jego fragmenty. Nie widać go, trudno go uchwycić, czy wręcz jest to niemożliwe. Chyba jedynie za pomocą zdjęcia, fotografii, nagrania filmowego, wnikliwego opisu - choć to i tak - my już jesteśmy inni, i ta z pozoru schwycona chwila, jest czymś innym. Bowiem czas i bagaż doświadczenia, który niesie, zmienia nas nieustająco i wciąż na nowo rearanżuje umeblowanie wyobraźni, nawyki charakteru, subiektywność spojrzenia.

Zabijamy czas, a on zabija nas. Jest liniowy i leci na okrągło. Zdaje się być niewymierny, choć skrupulatnie mierzony: dla dziecka rok to bardzo długo, zaś dla czterdziestolatka, to drobny ułamek wieczności. Dla sprintera sekunda waży bardzo wiele inaczej liczy ją maratończyk. Nie dozorowany umyka prędzej, zaś gdy na coś czekamy dłuży się do znudzenia. Przy zmianie perspektywy oglądu również wydaje się czymś innym: mianowicie gdy spoglądamy wstecz, mamy wrażenie, iż upłynął szybko, gdy zaś wyglądamy w przyszłość, wydaje się, że jest ona odległa. Wszyscy musimy się z nim liczyć. Na każdym z nas jego upływ zaznacza się na wiele sposobów: zmarszczkami, coraz wolniej zabliźniającymi się skaleczeniami, siwiejącymi włosami. Wraz z przyrostem lat egzystencji, zwalnia metabolizm, kości przestają rosnąć. Czasu nikt nie oszuka. Cały cykl dobowy warunkuje sposób istnienia, po nastu godzinach aktywności potrzebujemy snu, odpoczynku, po wysiłkach dnia musimy się zregenerować.

Każdego z nas dopadnie. Wyprzedzimy wówczas atomowe zegary - wieczność “za nami” - i staniemy na drodze drugiej wieczności - tej: “przed nami”. Zapełniamy sobie czas, tak by się nie nudzić. Od słowa do słowa - tak powstaje esej. Acz są chwile przecież, w których fajnie się ponudzić. Ale wolę dni, gdy każda zmarnowana sekunda to więcej niż mogę znieść, jak śpiewał Chester z Linkin Park; niewykorzystany czas zemści się na moich dzieciach (jak nawinął BISZ). Wole więc gdy zajmuję wolny czas. Gdy tworzę czasu nie ma! Tak rymowałem przeszło dwadzieścia lat temu.

Pamięć dawnych wieków, mądrość historii, przeczucia zapisane we krwi, w DNA. Czas - niczym piasek w klepsydrze przesypuje się bezszelestnie, nieustająco, minuty zmieniają krajobraz, mniemania, wyobrażenia. Z przeszłością najlepiej się pogodzić, wyciągnąć wnioski i zadbać o kształt przyszłości, dopóki jesteśmy kowalami własnego losu. Wyzwolić się od pragnienia zemsty, zaakceptować teraźniejszość, stać się kim się jest i gwoli temu dniu żyć własnym życiem będąc wdzięcznym za miniony czas. Przekraczać most pewnymi stopami.

Zwykle pamięć sięga dwu pokoleń. Taki wybór miał przed sobą Achilles. Mógł zamienić czas na czas. Gdyby został w Grecji, pamiętałyby o nim dzieci i wnuki, potem uległby zapomnieniu. Zaś wyruszywszy na wojnę pod Troją zdobył dla swego imienia nieśmiertelną sławę, ponadczasową chwałę. Ale to trudny wybór, wszak Leonidas walcząc w Gorących Wrotach, miał jeszcze nadzieję na coś więcej niż tylko chwała.

Czas to dobry synonim dla słowa ojciec, dla Boga bez imienia. Jego władzy podlegamy, to jej chcemy ulegać z pokorą, gdyż wiemy, że poprowadzi nas przyjazną i bezpieczną ścieżką. Społeczeństwo ludzkie jest próbą (mówi Zaratustra). Tak więc trzeba wykorzystać czas tutaj, na jak najlepszy rozwój, zbudować piękne ciało i umysł, nadzieja uczy doskonałości.

Czas goi rany, dosłownie i w metaforze. Traumatyczne przeżycia, dramaty i tragedie zacierają się w pamięci z jego upływem. Przeżyte szczęście też długo nie stoi niezapomniane. Lecą dni, mijają lata. Ponadczasowe, nieśmiertelne piękno - Sztuka. Coś co unosi nas i naszych poprzedników od stuleci, od miesięcy, coś co czujemy, iż zyska miano przeboju. Z niektórymi to oczywiste od razu, do innych musimy się przekonać. Jak, na przykład do poezji Mickiewicza sławnego na salonach, czy do odkrytego po latach Norwida. Pewnie niejeden filozof na temat czasu spisałby grube tomy, drobną czcionką. Podzieliłby ten głos w nieskończoność, rozdrobnił, posklejał elementy i na nowo poszatkował tasakiem analizy. Mnie wystarczy. Dzięki zegarowi kapitalizm jest możliwy. Trzeba wykorzystać czas, spożytkować go jak najefektywniej. Odpocząć dopiero po uczciwej i rzetelnej pracy. Zadowolenie z samego siebie to jedno z najlepszych uczuć jakie możemy przeżywać. Mamy czas by się nad wszystkim głębiej zastanowić.

sobota, 24 sierpnia 2024

ROZMOWA

Dzień dobry Czytelniku.

Chcę dziś pisać o rozmowie. O jej kojącym wpływie. O jej pełnym brzmieniu, o dźwięku niesionym przez eter, o drżeniu powietrza pod wpływem artykulacji głosowej. O tym, że trzeba wiedzieć do kogo się mówi, kiedy się mówi, gdzie się mówi i jak się mówi. I jeszcze co jest tematem rozmowy. Od słowa do słowa - tak powstaje esej. Jak w górzystym terenie, droga od wierzchołka do wierzchołka, lecz na to trzeba mieć długie nogi.

Nie dyskutuje się o gustach. Zaś Zaratustra rzecze, iż całe życie jest waśnią o gusta i smaki. Toczy się niewidoczny i nieustający spór o wagę, ciężarki i ważących. Więcej zakazanych tematów to: polityka i religia. Tu rodzą się najsilniejsze emocje i bardzo łatwo o kłótnie. Na sali terapii grupowej, zwyczajnie obowiązuje zakaz rozmowy na te dwa tematy. Moje podejście idzie za cytatem z Woltera czy Diderota: “Nie zgadzam się z Tobą, ale zawsze będę bronić Twego prawa do własnego zdania”. Lubię tych co zabierają głos. Wolę słuchać i ciągnąć za język, mnożyć obserwację w nieskończoność pytaniami, zgłębiać cudze zdanie, bo własnego najczęściej jeszcze sobie nie wyrobiłem. Wydobywać zeznania. Oczywiście lubię siebie i mógłbym mówić o tym długo, ale wolę wylewnych rozmówców, którzy poszerzają moje horyzonty własną egzystencją. Mam wiele empatii, często czuję się trafiony i wówczas mówię, że to też moje. Są ludzie natchnieni jakoby ku rozmowie. Ich słowa mają wiele sensów, niosą po kilka znaczeń, komponują się w większą całość wielopłaszczyznowo. Rozumiemy ich szerzej. Samuel Beckett w swoim dramacie na miarę nagrody Nobla, stwierdza, że “nawet najnędzniejsze drugie istnienie wnosi coś w nasze życie”. I ja myślę podobnie. A spotykamy się ze sobą jeno za pomocą słowa. Zawsze to jakaś relatywizacja. Drugie spojrzenie czyniące pogląd więcej obiektywnym. Jakiś zasób dla lepszej wiedzy, magazyn obcych treści, w które spoglądamy.

Rozmawiając z kimś możemy ocenić, czy mamy do czynienia z człowiekiem inteligentnym czy inaczej. Zająknienia, oczywiście nie celowe, tylko przychodzące same z siebie, po prostu. Zawieszanie uwagi, monosylaby, wyraźna dykcja, płynna, rzeczowa i rzetelna mowa. Bogactwo słownika, fachowa nomenklatura, lustro zrozumienia dla słów interlokutora. Wszystko to znamię naszej inteligencji, czy raczej jej części. Znaleźli byśmy bowiem kilku mniej wymownych ludzi, ale którzy poradzili sobie w życiu lepiej niż tamci. Dlatego rozmowa to nie wszystko, nawet gdyby ktoś tak twierdził. Są rzeczy poza słowami, zachwyty dla których brak wyrazu, emocje nie do opisania. Coś przekraczającego granicę poznania, pierwiastek transcendentalny, ideał nie dający się ująć w definicję. Słowo, które się stale wymyka. Jedna jedyna myśl, drążąca nam żołądki i nie dająca spokoju, nieuchwytny cień o jakim rozmawiamy. Temat ślizgający się w dłoniach, lecący w dal. Powtarzany do znudzenia pleonazm przypuszczeń. Rozmowa obejmuje, naświetla kwestię, przegadany temat implikuje pełniejszy obraz zagadnienia, pogłębia wiedzę i ją utrwala.

Można mówić paradoksalnie, mówić w najwyższym stopniu, po fakcie, częścią zamiast całości. Rozmowa, pląsanie nad rzeczą samą, jest tak cudownym zjawiskiem. Dźwięki są tak wspaniałym sposobem wyrazu. Dialog prowadzi do korzystniejszych rozwiązań. Do pogodzenia punktów widzenia. Monolog nie spływający w głębię a zapisany, zatkany korkiem, nie pozwalającym mu ulecieć, to owoc gotowy do konsumpcji, słodki i pełen życiodajnej wody, napełniający nas jak naczynie.

Prawda i fałsz, szczerość i kłamstwo. Domki z kart, szklane zamki, niepodważalne filary, solidne fundamenty. Gmachy twierdzeń budowane przez stulecia. Metafory, porównania, powtórzenia, środki poetyckiego wyrazu. Wykrzykniki, średniki i wielokropki. Domyślniki. Szersze konteksty, zbiory pojęciowe. Krew. Wszystko to mniej lub więcej mieszczą w sobie słowa. Można przecież, zaprzeczając wcześniejszym mniemaniom, jednym słowem powiedzieć: “wszystko”. Rozmowa jest twórcza, inspirująca, naprowadzająca na nowe tory skojarzeń, otwiera oczy, uczy słuchać. Różniczkowana zmianą tonacji, rozkładem akcentów. Ogniskująca spektrum poglądów, rozbijająca na syntetyczne elementy. Krok po kroku prowadząca do wniosków, przynosząca konkluzje, potwierdzenia lub zaprzeczenia. Rozmowa ukazuje różnorodność, objawia charakter, dobiera odpowiednie towarzystwo. Rozmowa to nasza codzienność, rola której płuży słowo, dobre ziarna wyłuskane z kłosów. Rozmowa smakuje jak poobiednie orzechy użyźniające mózg. Rozmowa szyta na naszą miarę. Intelektualny rozwój uskuteczniany parami lub w szerszym gronie.

piątek, 12 lipca 2024

SPORT I ĆWICZENIA FIZYCZNE

 Dzień dobry Czytelniku.

Mój dzisiejszy temat to sport. Ćwiczenia fizyczne. Wszyscy, na różne sposoby się tym zajmujemy. Więcej lub mniej każdy z nas zna gimnastykę. A od lat dziewięćdziesiątych około, większy nacisk na piękne ciało i wytrenowane mięśnie, kładzie się we wszelakiego rodzaju mediach, w przekazie publicznym, w ogólnodostępnych wiadomościach. Porównam uprawianie sportu do zajęcia jakim jest budowa świątyni - wieloletnie, pracochłonne, wymagające dużych środków, ogromu zaangażowania. Nie jest łatwo zbudować silną i dużą obręcz barkową, wyrzeźbić mięśnie brzucha, rozwinąć klatkę piersiową, czy wytrenować muskulaturę nóg i tychże wytrzymałość. Wszystko to wymaga czasu i drogo kosztujących poświęceń. Rzecz jasna gdy chcemy, byśmy wiedzieli efekty, by osoby trzecie nie kłamały komplementem.

Jeździmy na rowerach, pływamy, spacerujemy, biegamy, uczęszczamy na siłownię. Wszystko to jest bardzo modne i na czasie, co więcej to kreatywne zajęcie, to dobre i przyjemne uczucie, gdy się rośnie. Poza tym aktywność fizyczna powoduje wydzielanie endorfin, unoszą nas one w wyższe rejony zadowolenia z samego siebie i sprawiają, że dnie nasycone są większym optymizmem, natomiast - wraz z potem - wydalamy kortyzol, hormon odpowiedzialny, między innymi, za poziom stresu.

Lubię tę chwilę, gdy nagrzane ciało obficie się poci, gdy strużka wypalonej wody biegnie po moim kręgosłupie, a krople kapią z czoła na podłogę. Gdy całe ciało jest mokre i lepkie od potu. Wówczas wiem, że trening ma wyższy sens, wyda lepsze owoce i nie zmarnowałem czasu. Trzeba uzupełnić płyny, napojem izotonicznym, wodą lub sokiem; spożyć odpowiednią ilość protein, a wówczas zbierzemy plon w postaci przyrostu mięśni i utraty tłuszczu. Prysznic to oczywista oczywistość więc to wzmianka czysto... hm... Na drugi dzień - jeśli trening zrobiliśmy na dosyć intensywnie - pojawią się tzw. “zakwasy”. Piękny dla mnie rodzaj bólu. Trenowane mięśnie dadzą sygnał, iż trening trzeba powtórzyć - bowiem najlepszy na zakwasy jest kolejny trening. By odnosić korzyść z ćwiczeń, trzeba znać trochę anatomię i być poniekąd dietetykiem. Internet i inne źródła dostarczą nam programów ćwiczeń, zaprojektują treningi: ogólnorozwojowe lub koncentrujące się nad daną partią mięśni. Istnieje wiele suplementów, pozwalających na szybszy rozwój, przyrost, na polepszenie kondycji i wydolności. Odżywki i różnego rodzaju substancje, jak, np. kreatyna, naturalnie zawarta w czerwonym mięsie, a w postaci proszku dostępna nawet w hipermarketach.

Zawodowi sportowcy sięgają granic niemożliwości, doskonalą się w swoim fachu. Mogąc robić wszystko, nie będziesz robił nic. Dlatego ścieżka jaką obiera sportowiec, jest jakby umiłowaniem jednej cnoty, ta pasja zaprowadzi nas dalej, aniżeli gdybyśmy dzielili nasz czas i wysiłek między inne. Profesją Spartiaty była walka. I temu losowi przeznaczał egzystencję. Stawał się doskonałą bronią. Analogia między sportem i walką jest trafna, bardzo bliska.

Ja uprawiam sport amatorsko, rekreacyjnie. Boksuję w worek: pięćdziesięciokilogramowy, dziesięciokilogramowy lub skórzaną gruszkę. Uczę się wyprowadzać ciosy i prokurować uniki, jak podczas pisania i znajdowania rymów. Wysiłek mój mnożę seriami przysiadów, pompek i ćwiczeń z ciężarkami. Poza tym moja praca. Jestem pracownikiem porządkowym. Mówię sobie, z angielska: “workin like it’s fitness”. Uprawiam gimnastykę przez sześć i pół godziny dziennie. Pięć razy w tygodniu przeważnie. Lubię to. Skłony, wymachy, przysiady, kilkanaście tysięcy kroków każdego dnia. W każdą porę roku pocę się mocno przy tej pracy. Nie jestem już tak sprytny, jak w latach gdy śniłem sen o potędze. Urósł mi brzuszek, ale ogólnie moje ciało jest rzetelnie wytrenowane, kinetyka moich ruchów odbywa się gładko. Ćwiczę od najmłodszych lat: grając w piłkę, przerzucając ciężary na siłowni, biegając oraz przy pracy fizycznej, która przypadła mi w udziale. Tak więc mając czterdzieści dwa lata, śmiało mogę powiedzieć, że uprawiałem sport przez kilka lat, po kilka godzin dziennie, i otóż to! jestem w tym dobry. Forma na wysokim pułapie pozwala wygodnie egzystować.

Ruch i aktywność fizyczna są bardzo ważne dla życia. Gdy planujemy je długie, musimy w codzienny harmonogram włączyć te działania. To nietrudne, np. po wypiciu kawy przerzucić trochę kilogramów, czy spocić się rzetelnie biegnąc.  

sobota, 6 lipca 2024

SCHIZOFRENIA

Dzień dobry Czytelniku.

Nie pamiętam jaki to film i czyj autorytet reprezentował sławny aktor. Ale jedną z kwestii, którą wygłasza Bruce Willis zapamiętałem. Mianowicie brzmi ona tak: “Jak u kogoś zdiagnozują schizofrenię - to ja ci mówię: lepiej z nim nie zaczynaj”. Myślę, że ta choroba to błogosławione przekleństwo. Muszę jednocześnie wierzyć, iż wyłamuję się spoza tego schematu, przekraczam stereotyp, moja osobowość niesie coś więcej. Bowiem jestem chory, na tę właśnie, nieuleczalną chorobę. Ale nie chcę być strącony na margines, wypchnięty ze zbioru społeczeństwa. Biorę dobre leki - jestem wówczas jak wszyscy. Muszę wierzyć, że mogę spokojnie i w harmonii egzystować - z - i między ludźmi. Jestem pokornym złotym osiołkiem, zaprzęgniętym do pracy na rzecz dobra ludzkości. Mam trzystu kolegów, ale żadnego bliższego. Nie mam żony ani dzieci. Marzę jedynie o nich, i to nie zbyt często. Jest mi dobrze tak jak jest. Ostatnio samotność stała mi się również potrzebą. Mam dużo kontaktu z ludźmi w pracy i wszystko to bardzo lubię, ale jednocześnie cieszę się na myśl, że wrócę do mojego “biura” i będę tworzył - opowiadał siebie sobie samemu. Tworzę korek, by mój monolog nie zapadł w głębię.

Ale wróćmy do schizofrenii. U mnie objawiała się ona halucynacjami w trzech gatunkach: wzrokowe, słuchowe i zapachowe. Przestałem widzieć się na zdjęciach, widziałem sześcionogie psy, z daleka co prawda, dlatego myślę, iż to złudzenie, i jeszcze miedzy futryną a drzwiami, przechodząc tylko, spostrzegałem kątem oka, kogoś zupełnie obcego zamiast Mamy. Wydawało mi się, że z mojej toalety korzysta tabun ludzi wchodzących do domu przez telewizor u Taty w pokoju. Słyszałem głos, opowiadający mi o tym, że w mieście toczy się przewrót. Jest tak źle, że trzeba wytępić zepsucie i spalić je na stosach, co, obrabowawszy apteki z wojskowych zapasów, Zakon czyni. Że pasożyty chcą wymordować, zdolne do rodzenia kobiety, nasze skarby, a z mężczyzn uczynić niewolników. Że ruch oporu jest na ulicach, i ma plan by temu zapobiec. Trzeba walczyć bo zepsuli wodę, chleb i mięso, a nawet tytoń. O zapachach nie wspomnę bo to drobiazg, o którym szybko się zapomina. Ale to wszystko przeżywałem - czułem wówczas, że walczę o życie - ponieważ odstawiłem na trzy miesiące leki. Pokłóciłem się z rodziną, stali mi się obcy, nawet Mama, która w życiu pomogła mi najwięcej. Trafiłem finalnie do szpitala psychiatrycznego. Wyszedłem z domu idąc gdziekolwiek. W drodze zadecydowałem, że muszę znaleźć nowe źródło wody, bo wszelkie inne zatruli źli kosmici, dążący do zniszczenia ludzkości. Wyimaginowałem sobie, iż znajdę owo źródło w górach, polskich górach na wysokości pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza. Wydawało mi się to możliwe, zapomniawszy, że nie ma w naszym kraju tak wysokich gór. Ale w jednym momencie idąc, czarną już nocą, po torach i polach, widziałem potężną emanację blasku wśród ciemności, i wierzę, iż tam właśnie wytrysłoby nowe źródło. Schizofrenia sprawia, że drobne fakty, pomruki znaczeń wydają się komponować w spójną logiczna całość wskutek tego złudzenia nabierają wyrazu prawdy i na odwrót. Po około czterdziestu kilometrach marszu, trafiłem pod jednostkę wojskową, prosząc wartownika o wodę. Odmówił zza krat bramy. Robiłem trochę zamieszania i hałasu. Przyszedł jakiś jeszcze wojskowy. Siadłem na krawężniku. Wezwali policję. Zbadano mnie alkomatem. Byłem trzeźwy. Zawieźli mnie pod komisariat - tam przesadzili do karetki i powieźli do Bolesławca.

Po wywiadzie z Panem Doktorem, na moją zgodę, zamknęli mnie na oddziale. Z kratami w oknach, zakazem wychodzenia i zaordynowanymi lekarstwami, które wziąłem. Ocalili wówczas moje życie i godność. Spędziłem tam dwadzieścia dni. Od tamtego epizodu, biorę leki regularnie. Nie mam ochoty na każdym kroku walczyć o życie. Chcę normalnie egzystować, mieć znajomych, kochać i być kochanym przez rodzinę. Przyjmuję dwa leki przeciw psychotyczne, które dobrali mi w szpitalu, małe dawki. Poza tym wszelkie traumy życiowe wywołały u mnie depresję i na to też mam tabletki. Działające. Jedzenie odzyskało smak i znów cieszy konsumpcja. Przytępienie zmysłu powonienia znika. Więcej się śmieję. Czuję większą akceptację środowisk, których jestem częścią. Już nie milkną rozmowy gdy się zbliżam, a grupa rozchodzi się w swoje strony. I widzę sens w rozmowie. Ogień twórczy też nabiera wartości. Nie jest to poezja ale tworzywo równie cenne. Aktywizujące działanie leków wywiera na mnie duży i korzystny wpływ. Bawię się pisaniem i nagrywaniem audio.

Schizofrenia to wrażenia nie-do-podrobienia. Jest ciekawie owszem. Budujesz domki z kart jak... hm... krwiopijca. Małoduszny. I czujesz realny strach, albo dreszcz uczucia, że moc rośnie. A adrenalina albo wzywa cię do walki, albo krzyczy byś uciekał. I tak pomału walka o życie to jedyny pomysł na to by je zachować. Albo uczucie rezygnacji, zgoda na to co ma się wydarzyć, a to nie przychodzi, bo to tylko złudzenia wywołane przez chorobę.

 

sobota, 29 czerwca 2024

POTRZEBA NOWEGO SZLACHECTWA

 Szlachectwo jest potrzebą. A świat potrzebuje nowego szlachectwa. Już nie tylko wysokie urodzenie, przejęte nazwisko, znaczące wiekowe tradycje, nie tylko dziedzictwo miecza i kądzieli jest ważne. Potrzeba by szlachectwo wydało plon, urodzajny, by ziarna smakowały lepiej i rozkoszniej cieszyły podniebienie, by zmiażdżone i roztarte przez zęby spływały mlekiem w duszę. Świat się zmienia, coraz szybciej, każda moda zostawia trwały ślad, zapis ścieżki, dokument istnienia, wzór z którego czerpiemy. Różnorodność i skomplikowanie mnoży się, potęguje rodzajowo i rozmiarowo. Tak i geny mieszają się wydając na świat nowe kombinacje, które adaptują się do życia lepiej i dopasowują się elastyczniej. Nie słyszy się o kazirodztwach sprawiających, że potomstwo rodzi się cherlawe, niedorozwinięte i giną znakomite rody, bo krew i skóra zjada samą siebie. Nie wystarczy już dobrze się urodzić, trzeba całym życiem, postawą jaką w nim przyjmujesz dowodzić, że Twoja krew jest wartościowa, że Twoje geny lepsze niż przeciętne. Musisz o to walczyć - jakkolwiek - waśnić się o to, jak o gusta i smaki. Niejednokrotnie “kundel” ma lepszy węch od “rasowca”, biega szybciej i tropi wnikliwiej, szczeka głośniej i zjada większe porcje, rośnie silniejszy, stać go na bardziej wyrafinowane szlachectwo. Jego aparat adaptacyjny, zdolność dopasowania się do środowiska, okoliczności, działa z lepszym skutkiem.

Stare szlachectwo może stanąć na zawadzie. Jeden Radziwiłł przegrał zakład. Bowiem chciano udowodnić, że spotkano jego dziadka podczas wyprawy po niebiosach, czemu miał nie zaprzeczyć sam “Panie Kochanku”. Ale opowiedziano historię tak, że ów szlachetny dziad, pasał świnie wespół z kimś jeszcze, na idyllicznej łące. Radziwiłł zaprzeczył jakoby to było możliwe. I przegrał zakład. Historyjka niedokładnie przeze mnie odtworzona, zgubił mi się szczegółowy obraz. Ale wiem, że był to dowód na to, że szlachectwo może stanąć na zawadzie. Również mały dom, do którego by wejść, trzeba się pochylić, może być przeszkodą nie do pokonania. Albo: “po co rozmawiać, lepiej porwać się do szabel”, recepta na konflikt, rodzący się z błahostek nawet, zadraśnięć, powodujący, iż się najeżamy, co jest mądrością jeży. Nowe szlachectwo nie może mieć takich problemów, podobnych przeszkód, uniemożliwień.

Trzeba zrewidować pojęcie szlachectwa. Nadać mu nową wartość. Nowe millenium. Żyję na przełomie tysiącleci, trzeba nam nowych prawd, innego szacunku. Doskonalszej nadziei. Wszechświat i Internet rośnie - pisałem to już nie raz - i tak samo nam trzeba byśmy pięli się w górę, wzbijali do coraz wyższych lotów, coraz dalszych i bezpieczniejszych, ogarniali szersze horyzonty, za których linią pojawią się następne jeszcze rozleglejsze. Trzeba badać teraźniejszość, żyć nią w stu procentach. Oparłszy się jedynie na przeszłości, sięgając po przyszłość. Analiza błędów jakie szlachta do tej pory popełniała pomoże nam otworzyć oczy na to, jak mamy postępować, by dzień jutrzejszy przyniósł więcej zysku. Wyciągnąć wnioski owocujące nowym szlachectwem. Trzeba stworzyć elastyczny kodeks. To sytuacja determinuje co jest w życiu najważniejsze niejednokrotnie. Jak więc postępować by szlachetny nie stawał na zawadzie, ale jednak by znamię szlachetności nie zanikało? Dualizm takiego oglądu rzeczywistości komplikuje podejście do niej, ale właśnie nowe szlachectwo i jego wytyczne pomogą zaprojektować przyszłość, przebrnąć przez przeszkody i doprowadzić nas do celu. Trzeba stworzyć nowy sposób myślenia, wszystkich nas na to stać.

Czy modny zegarek uszlachetnia, czy nowoczesny samochód sprawia, że jesteśmy więcej warci, a buty w których chodzimy definiują naszą osobowość? Częściowo, rozumiem to dobrze, owszem, to też wyraz szacunku dla wartości ogólnie pojętych jako ważne. Pieniądze są najprostszym wykładnikiem wartościowania, grubość portfela decyduje, ile drzwi otworzysz, jak dobry zamówisz obiad. Pokaźny poczet królów Polski lub ilość zer za liczbą na koncie, to silne wsparcie w codziennej egzystencji. Bogactwo uszlachetnia, jest kreatywne, roztacza spektrum możliwości, jak wyższa próba złota, jak uszlachetniony złom, metal kolorowy wart więcej od pospolitej blachy. Dlatego nowe szlachectwo może być różnie pojęte, rozumiane. Dla każdego może znaczyć coś innego. Czerń i biel, ale jest tak wiele pomiędzy i jeszcze ulotne kolory światła rozszczepionego przez pryzmaty. Tęczowe mydlane bańki. Wydmucham jedną z nich. Sylwia Grzeszczak śpiewa: “musisz być księciem”. Mój Tato bardzo lubił tę piosenkę, zgłaśniał radio na cały regulator. Noszę nazwisko Piotrowski. Kiedyś ten ród, gałąź znaku własnego, rodziła potomków kniaziów tatarsko-litewskich, drugich najważniejszych w wielkim księstwie. Internet mówi o ostatnim z rodu, po którym słuch zaginął. Psychiatra powiedział mi kiedyś: “pewnie go ubili”. Ale ja czuję inaczej, myślę się być tak wysoko po mieczu. Po kądzieli, z korzeni austro-węgierskich wykwita korona hrabiowska. Geny zmieszane z wielką różnorodnością i w sposób skomplikowany, wydały owoc jakim jestem. Bardziej to czuję niż wiem. Może to tylko marzenie, płonna nadzieja, a może twarda prawda, której jestem żywym dowodem. Może to tylko jest potrzeba.

SIEDEM PIECZĘCI - Tako rzecze Zaratustra


 czyta Jerzy Piotrowski

sobota, 15 czerwca 2024

NOTA AUTOBIOGRAFICZNA

 Dzień dobry Czytelniku.

Moje dzieciństwo było krótkie lecz honor nietknięty

Z wiedzą wiekową zanurkowałem w świata odmęty.

Pisałem raz tak mową wiązaną, w wierszu Dla Pana Dziadka. Dzisiaj chcę wejrzeć na te czasy jeszcze raz, wspomnieć na nie, przywołać do życia na nowo, w krótkiej migawce. Urodziłem się w Legnicy, naszym pięknym mieście, trzeciego września 1981 roku. Godzinę przed południem. Cyfry w mojej dacie urodzenia komponują się w wynik mnożenia. Trzy razy trzy daje dziewięć. A dziewięć (wrzesień jest dziewiątym miesiącem) razy dziewięć daje osiemdziesiąt jeden (co jest rocznikiem moich narodzin). I mamy solidny fundament do kabały. Jeden z kolegów (urodzony tego samego dnia tylko rok wcześniej) ma na plecach tatuaż “Dies Irae” - co znaczy dzień gniewu. I tak sobie myślę, że urodziłem się właśnie w dzień gniewu Bożego. Jestem obrońcą Boga przed Dyabłem. Pierwsze lata mojego życia płynęły w ciasnym mieszkaniu, w czteropiętrowej kamienicy, z wielkim podwórkiem otoczonym murami mieszkań, wyglądających przez okienne szyby. Tam grałem w piłkę i bawiłem się z Starszym Bratem Pawłem i innymi dziećmi. Ale żadna z tych “przyjaźni” nie przetrwała, owszem poznaję dwie czy trzy osoby, ale nawet nie rozpoczynałbym dialogu spotkawszy je. Starszy Brat wyemigrował do Kanady i widuję go raz na tydzień w telefonie. Paweł był mi trenerem, obrońcą i mścicielem. Wzorem do naśladowania. Jego fascynacje i zachwyty obejmowały także mnie. Zamiłowanie do komputerów i grafiki, nowości muzyczne, czy podwórkowe mody. Małpowałem wszystko na wzór Starszego Brata.

Około jedenastego roku mojego życia przeprowadziliśmy się. Do domku jednorodzinnego w zabudowie szeregowej, z ogródkiem i piwnicą, w której mieści się garaż, kotłownia i duża sala warsztatowa. Rodzice wspólnymi siłami zbudowali dom, zapewniając mi wspaniałe warunki do życia, za co szczerze im dziękuję. Własny pokój, dwie łazienki, komfortowa kuchnia i salon z telewizorem, poza tym sypialnie braci i rodziców. Z tego co pamiętam nie byłem dobrym dzieckiem. Byłem zarozumiały i cwaniakowaty, wskutek czego często bity przez obcych. Choć niejednokrotnie dostałem zanim zdążyłem cokolwiek zadrzeć nosa. Upływający czas temperował mnie skutecznie. Ważnym wydarzeniem stały się narodziny Młodszego Brata Mareczka. Awansowałem na średniaka. Cieszyłem się, że mam jeszcze jednego Brata z całego serca, mimo że Mama na niego przeniosła teraz najwięcej uczucia. Tato też był najdojrzalszy gdy Marek przyszedł na świat i potrafił więcej go wychować.

Tutaj poznałem wielu kolegów. Graliśmy razem w piłkę. Włóczyliśmy się po mieście marnotrawiąc czas na dyskusje, zabawę i filmy wideo. Pierwsze zachwyty dziewczynami, nieśmiałość wobec nich. Grałem w piłkę dla klubu Konfeks Legnica. Raz wchodząc z rezerwy w drugiej połowie strzeliłem gola zza szesnastu metrów, z pierwszej piłki, bez zastanowienia, zapewniając drużynie remis. Przestałem grać i zacząłem uczęszczać na siłownię. Chciałem wyglądać jak Dorian Yates czy Arnold Schwarzenegger. Tu też odniosłem mały sukces - zdobyłem wicemistrzostwo Polski w wyciskaniu na ławeczce leżąc. Podniosłem osiemdziesiąt pięć kilo ważąc niespełna sześćdziesiąt, nie ukończywszy siedemnastu lat. To małe zwycięstwo nie przyniosło żadnej satysfakcji, acz lubię się nim chwalić. Nie zbudowałem jednak muskulatury zbyt obfitej i pozostałem szczupły.

Szkołę średnią wspominam najgorzej. To najgorszy okres mojego życia, który okryję całunem milczenia. Studia za to zwę cudownym czasem. Tam odnalazłem Jedną Jedyną. I mimo że wzgardzony (słusznie zresztą jak sądzę), zrobiłem swoje. Potrafię otrząsnąć się z goryczy najlepszych wspomnień. Na studiach zaprawdę się uczyłem. Siedząc przy lampce zjadałem zwoje i odrabiałem zadania domowe. Wówczas też z ekipą znajomych przez może dwa miesiące mieszkałem we Wrocławiu. Ale duchota tego miejsca szybko mnie z niego przegnała i wróciłem do domu. Pisałem jakoby lirykę w bardzo młodym wieku, może poezję, w każdym razie mowę wiązaną rymem. Dziś już zdolny jestem jedynie do prozy. Ale wypracowałem około dziesięciu tysięcy rymowanych wersów.

Pamiętam smak lizaków w szkole podstawowej, gumy turbo z wizerunkami szybkich samochodów. Mecze na boisku szkolnym i strzelone gole. Najlepsze oceny na świadectwach. Zapach końca lata niosący tęsknotę. Wakacje u Babci i słodycz owoców z jej działki. Dni gdy śniłem sen o potędze. Rozdając ciosy i wyprowadzając uniki tańczyłem nietknięty. Dziś skroń przyprósza siwizna i znam moje miejsce w szeregu. Coś do powiedzenia jeszcze mam ale zaiste milczeć wolę. Opowiadam siebie samemu sobie. Milczenie moje nauczyło się jakby się milczeniem nie zdradzać, według przypowieści Zaratustry. Chcę pokazać wam jedynie moją zimową twarz, bo innej mi nie wybaczycie.

niedziela, 9 czerwca 2024

6. 1. SZCZEROŚĆ

 Dzień dobry Czytelniku.

Jest siłą. Jest czystością. Przyjaźnią i Miłością. Wszyscy jej pragną, na nią liczą i wymagają. Szczerość. Jesteś szczery więc jesteś wolny. Stuprocentowa powoduje zawrót głowy, zachwyt, uniesienie i radosną euforię. Chadza prostymi drogami. Oczywista jest błogosławieństwem i krokiem postępu ku lepszemu dniu jutrzejszemu, ku nowości otwierającej oczy. Nie wszystkich na nią stać. Unika kombinowania, neguje podstęp, nie wyda Cię na pastwę. Od niemocy kłamstwa daleko jeszcze do umiłowania prawdy, a szczerość tylko prawdą się posługuje. Jakoś brak mi słów, wena nie dyktuje tekstu. A to przecież tak wdzięczny temat. Tak szlachetny. Muszę być szczery po pierwsze przed samym sobą - i tyle już by wystarczyło, ale chcę szczerością obdarzać wszystkich, nawet tych znienawidzonych z głębi serca, albo tych od pierwszego wejrzenia. Wskutek tego szczerość może być Twoim niebezpieczeństwem. Potwierdzać czyjeś poglądy, zgadzać się z jego zdaniem, przytakiwać mniemaniom - to najprostszy sposób by się komuś przypodobać. Ale rodzi się pytanie na ile wówczas możesz być szczery? Gdy mam do wyboru: własne zdanie albo święty spokój - wybieram to drugie. To znamię mojego braku charakteru, piętno wyciśnięte na mnie przez życie - po zeznaniu jakiego wyboru bym dokonał, takie właśnie słowa cisną się na usta. A ja po dwakroć odmawiam sobie słuszności, gdyż mam ją za sobą. I czy mogę być szczery, gdy nie mam zdefiniowanego poglądu? Niewinny jestem jako dziecię, jak przychodzący do Ciebie przypadek.

Cenię u bliźnich szczerość bardzo wysoko, nawet gdy jest krzywdząca, bolesna i brutalna. Wystawiam się na jej ciosy, choćby wbijała sztylet w serce (o ile trafi w nie). Rozumiem. Mam wiele zrozumienia dla wszystkich, a małych krzywd doznaję co dnia więc przywykłem. Wówczas i duża przykrość jest łatwiejsza do zniesienia. Prawda jest prawdą - czy się mówi czy milczy. Jeśli jesteśmy szczerzy to łatwiej dążyć ku doskonałości, prościej mieć nadzieję, niezachwianie zmierzać ku jednemu wielkiemu zwycięstwu.

Są ludzie chcący mieć rację, nawet za cenę szczerości, czyli, że poświęcają ją na zmarnowanie. Wywody dialektyczne, które nie dążą do prawdy obiektywnej, a tylko do tego by mieć rację, można budować na kłamstwie, na fałszywych przesłankach, wyciągać omylne wnioski. Nikt nie lubi fałszu, a tak wielu się nim posługuje. Są tacy - widziałem na własne oczy - że jeśli nic nie kombinują to nie są sobą - na przypale albo wcale, można rzec. I często wiedzie się podobnym, ślizgają się, prąc do przodu. Owoce kłamstwa... czyżby smakowały gorzko, kwaśno. Wielu lubi ten smak. Nie chcę za nic w świecie chadzać ich ścieżkami. Depczą ślady własnych kłamstw, aż do zmylenia drogi.

Aktorzy bez wiedzy o tym, aktorzy prawdziwi, spójrz - wystawy śmieją się z nas. Fałsz zanieczyszcza krew, spłyca oddech, jest niewdzięczny, brzydki wręcz. Zmowa milczenia - ogólnoludzka - wszyscy jej jesteście warci, a ja jestem też waszym człowiekiem, to nieuniknione. Polska to nie jest kraj dla słabych ludzi. Zawsze tu znajdzie się milion gości, którzy zrobią to lepiej. Kto kłamać nie umie, ten nie wie czym jest prawda - rzecze Zaratustra. Więcej - mówi mi, iż jestem zdolny do wszelkiego złego. I dlatego wymaga ode mnie jedynie dobra. A ja chcę być mu wdzięczny, wspaniałomyślny, wielkoduszny. To jeszcze jeden filar mojej szczerości, twardy fundament, na którym wznoszę gmach osobowości. Wspieram ludzi szczerych, dopinguję ich lepiej, dążymy razem ku prawdzie, ku ideałowi. Jestem szczery więc pracuję uczciwie i rzetelnie, tak wytyczne moich zasad przenikają swoje zbiory i uzupełniają się wzajemnie. Opierają się o siebie stanowiąc trwałą konstrukcję.

Mam czyste dłonie i czyste sumienie, żyję samotnie, czego się nie wstydzę. Jestem ascetą, siły życiowe zachowuje na ważniejsze cele. Szczerze zęby szczerze, a Henryk Sienkiewicz komentuje, że takie poczucie humoru jakie mam - jowialne - oby wszystkim zostało choć podobne. Moje usta nie mają prawa do każdej prawdy, wskutek tego musiałem się oprzeć o autorytet naszego noblisty. Wiele w mojej mocy jest by pomyśleć, ale mało co by powiedzieć. Powtórzę na koniec: szczerość obdarza siłą, czystością, wolnością, więc maszerujcie pod jej sztandarem.

sobota, 8 czerwca 2024

KAMERA I MIKROFON

 Dzień dobry Czytelniku.

Dzisiejszy temat to: kamera i mikrofon. Czy z tych dwu słów potrafię wykrzesać stronę, arkusz elektroniczny, zmienić białą próżnię zjadającą wyobraźnię wszechświata, w kontrastujący kontur kolorowego kształtu, pokonać nudę. Czy zapełnię go ciekawą treścią mającą sens i znaczenie? bowiem planuję mieć rzeczone dwa przedmioty na wyposażeniu mojego “biura”. Chcę nagrywać filmiki. W oparciu o moje opublikowane eseje, rozwinę te treści, może pojawią się jakieś konkluzje, może wyłapię nowe skojarzenia, szkatułkowo pomieszczę dodatkowe dygresje. Stworzę sobie przyjaciela, korek zatykający zlew, w którym spłukuję mój monolog. Do tego trzeba będzie dobrze wyglądać i mówić wyraźnie. Z mikrofonem mam trochę obycia gdyż nagrywam audiobooki. Sporo godzin czytania tekstu do mikrofonu oraz obrabiania dźwięku mam za sobą. Przed kamerą pamiętam, zaczynałem mrugać powiekami bez kontroli. To jednorazowe doświadczenie z nagrywania krótkiego filmu na kamerę laptopa, więc zobaczymy. Przynajmniej spróbuję, może obycie z kamerą sprawi, że w codziennym moim zachowaniu poprawię cokolwiek, a godna prezencja wejdzie mi w krew, w nawyk, że będę się czuł jak w Truman show, jakbym miał na okrągło dwa miliony widzów.

Szklane oko wydobywa z nas wiele ukrytych pokładów. Emocji, drobnych gestów, odruchowych nawyków. Wszystko to będę mógł obejrzeć z perspektywy trzeciej osoby. Na telefon nagrywam sesje treningowe z garażu, gdy w dwu i pół minutowych rundach boksuję w pięćdziesięciokilogramowy worek. Odczuwam wówczas silniejszą motywację, większą mobilizację by wykonać ćwiczenie solidniej niżeli bez trzeciego oka. Ogólnie te sesje wyglądają dobrze, dźwięk jest uchwycony prawidłowo, moje ruchy płynne i pewne, mogę analizować, gdy tętno wróci do normy, to jak uderzam worek.

Teraz nachodzi mnie myśl, że trzeba stworzyć dobre tło, mówiące coś o mnie, albo chociaż nadające pozór, tak ważny dla ludzi starszych. Poza tym mam mikrofon na małym stojaku - trójnogu, muszę ustawić go tak, by zbytnio się nie pochylać. Owszem pochylony lubię być, to świadectwo mej twardej skóry, pokory, ale musi być wygodnie, a dźwięk rejestrowany wyraźnie i głośno. Opowiem o sobie na początek. Potem przytoczę moje zasady. Nonalog, który stworzyłem, rozczłonkowawszy go na mniejsze dozy, racje, porcje, jakimi nakarmię widza - czytelnika. Upublicznię się, zaproszę was do siebie by omówić ważne kwestie, byście wysłuchali, że coś mi do powiedzenia jeszcze zostało. Mam kilka tematów, w których jestem dobry, zdobyłem wyższe wykształcenie i wiem sporo, na przykład o literaturze ogólnie i wielu twórców tej dziedziny sztuki jest mi bliskich. Przeczytałem setki książek i choćby o tym mógłbym mówić długo i zajmująco. Co więcej napisałem kilka opowiadań, sumarycznie zajmujące objętość średniej wielkości powieści, i o tym chciałbym także szeroko opowiedzieć, zmontować z tego cenny materiał do przedstawienia mojej roboty, na zachętę do przeczytania. Opowiadanie o moich tekstach to kolejna obiektywizacja, podjęta próba tworzenia streszczenia, zamykanie w kilku słowach kilku zdań i odwrotnie.

Zobaczę jak się poczuję gdy rozpocznę testowe nagrywki, pierwsze filmy, które zachowam jedynie dla siebie. Trzeba umieć powstrzymać się od zawieszania uwagi, monosylab, czy głosek, dekoncentracji, mówić płynnie i z sensem, wyrażać zamierzoną treść - spójną w całościowy wykład, wywód. Rozpisać plan, według którego należy postępować, odniesienia, przykłady czyli egzemplifikacje przypadków: tych okrutnych i tych niewinnych jak dziecię. Improwizacja w oparciu o szkic, kolorowanie go i wypełnianie rzeczonego obrazu, tak by cieszył i nauczał odbiorcę, by go w szerokim rozumieniu bawił. Zmuszę się do nowego gatunku twórczości, może zaowocuje to ważnymi doświadczeniami, zrobię to by lepiej poznać siebie. Wykorzystam możliwości jakie są mi dane i jakie stworzyłem sam.

Wiadomo, iż znajdą się tacy, co zechcą mnie wykpić, wyśmiać, na to trzeba się szykować gdy chce się publiki, nie zadowolę przecież każdego, znajdzie się cała masa mądrzejszych. Ale to stworzy polemikę, przyczynek do dalszej pracy, więc w efekcie da korzystny wynik. Dyskusja to owocna działalność. Trzeba się wzorować na najlepszych, w telewizji MTV mają wzorce gestykulacji; wielu polityków mówi merytorycznie, wielu używa wyświechtanych przysłów, gwiazdy muzyczne to dobre przykłady ruchu na scenie i sposobu przemawiania, śpiewania. Kamera widzi bardzo wiele, mikrofon mówi jeszcze więcej - muszę i ja tego doświadczyć. Oświetlenie filmowanego wycinka rzeczywistości to kolejna ważna kwestia. Na początek mam do ogarnięcia dużo tematów i muszę to zrobić rzetelnie. Nie mogę myśleć, że to wyłącznie dla zabawy, dla samego siebie. Mogą to zobaczyć różni ludzie, więc musi to trzymać poziom na wysokim pułapie. Otworzę się w ten sposób, opublikuję głośno, stracę anonimowość więc trzeba to dobrze przemyśleć i jeszcze lepiej opracować. Jestem pełen optymizmu i planuję przyszłość.

sobota, 25 maja 2024

KREW

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś ważny temat. Zawarta w Nas pamięć tysiącleci. Płynie przez Twoje żyły, napełnia tętnice. Serce nieustannie pompuje ją w ciało - Twoją świątynię - po czym wraca znów tętnicami. Krew. Magiczna substancja. Coś czego w XXI wieku człowiek nie potrafi wyprodukować, pomimo wielu genialnych osiągnięć. Zaratustra mówi, że krew jest duchem. Dowiesz się tego, gdy zaczniesz pisać krwią. I tylko to lubię czytać, co jest krwią pisane. To fenomen przekraczający granice zrozumienia, zbyt wysokiego by pojąć jego ideał. Doskonałość tajemnicy. Krew wie kiedy ktoś chce ci zaszkodzić, krew wie kiedy ty chcesz zaszkodzić. Jest szlachetna, wielkoduszna, wdzięczna i wspaniałomyślna więc nie próbuj jej zepsuć. Z umowy podpisanej krwią się nie wykpisz, chyba wielkim kosztem jedynie.

Był czas gdy chodziłem po świecie najostrzejszy. Gdy życzyłem sobie śmierci, a moje życie było kłamstwem. Śniłem koszmary aż do siwizny na skroniach, w nocy zgrzytając zębami. Gdy nadchodził ranek budziłem się niewyspany. Wielu wówczas urosło, nakarmiłem wówczas wiele bestii. Podzieliłem się pamięcią tysiącleci, która leży w tradycji mojego rodu.

Rosły mi skrzydła przy pierwszych krwią zachwytach, zabierało oddech przy kolejnych, dziś wielokrotnie powtarzana przyjemność budzi wdzięczność i zostawia pewność, że się nią dzielę. Że można ją ze mnie dobyć.

Tak naprawdę nie znam mojej grupy krwi. Nigdy tego nie zapamiętałem. I zwykłem powtarzać, iż wolałbym umrzeć, aniżeli mieli by mi ją przetoczyć z obcej osoby. Sam nie wiem. Byłbym wówczas chyba już kimś innym. Myślę, że krew ma ogromne znaczenie dla ciała, dla duszy, którą sobie wymyśliliśmy. Krew jest twórcza, inspirująca, infekująca działaniem, gdy żywo krąży, napędza do podjęcia ruchu, wysiłku.

Szkarłatna, rubinowa, ma wiele barw, błękitną, szafirową, brunatną. Zależnie od miejsca skąd ją dobędziemy i w metaforycznym znaczeniu z kogo i na ile szlachetnego. Może lśnić jak rtęć, jest rzadsza lub gęstsza. Stale krąży, gdyż stojąc krzepnie na proszek. To esencja naszej żywotności, substancja w najwyższym stopniu życiodajna. Ciśnienie w żyłach, częstotliwość tętna, zmienne wartości dla ciała, mające wpływ na stan naszego samopoczucia. Czystość krwi również determinuje jak się czujemy. Lekarstwa, jedzenie, napoje, używki i alkohol - wszystko to zmienia naszą krew.

Mówi się, iż płynie w nas gorąca krew, że możemy zachować zimną krew. To odzwierciedla ludzkie zachowanie, determinuje sposób bycia. Zmieszawszy ją z błotem bądź pewien, że upadniesz. Pożądam jej, od niej rosnę, dzięki niej się bogacę, napełnia mnie wiedzą, zrozumieniem. Kropla to już wiele. Jest dziedzictwem naszych ojców i dziadów, rodziców, matek. Pokoleń, których pamięcią sięgniemy i tych, które jedynie przeczuwamy wyraźniej, niż wiemy o nich na pewno. Wspólnota jaką tworzy przenika przestrzeń, sięga daleko jak rejs transatlantycki, nie ma dróg zgoła jak u ptaków. Obejmuje najdalsze horyzonty, kreuje więź trwalszą niż spiż. Łączy czymś uduchowionym, efemerycznym i jednocześnie silnym jak pęd paryskiego pociągu, prawdziwym i namacalnym. Łatwo ją zmyć, gdyż krzepnie. Trudno nią przesiąknąć i to kolejna jej zaleta. Każda blizna opowiada historię pisaną krwawymi zgłoskami. Zostawia niezatarty ślad na ciele i w pamięci. Jest dowodem w rozprawie jaką toczy się z sądem ostatecznym. Pan Bóg przyjmuje do siebie z bliznami. Dla Niego wybaczenie jest sprawą łatwą, z angielska by rzekł: “I am kind”.

Czujesz senność Czytelniku, znużyłem Cię i wydaje się, iż obniżyła Ci się odporność, a może obudziło się w Tobie pożądanie krwi (bloodlust) i chcesz więcej i więcej. Rozumiem to doskonale, znam te uczucia. Czytaj moje zwrotki, czarno na białym, pomieszane z atramentem, który krzepnie. Albo jeszcze lepiej - pisz nim, a ja będę czytał. Krew z mojej krwi, skóra z mojej skóry. Najważniejszy argument, esencja życia. Niezaprzeczalny fakt. Dorośnij. Imiona przeszłości zgasną w obliczu Twojego.

piątek, 3 maja 2024

O FILMACH

 Dzień dobry Czytelniku.

Wznoszę apostrofę do dziesiątej Muzy. Oby obdarowała mnie gładkim słowem, spójnym tekstem niosącym prawdziwą treść. Bowiem dziś o jej dziedzinach, o jej temacie - mianowicie o filmach. Nikt jeszcze nie pokusił się o nadanie jej imienia. Chcę być jak wszyscy więc też tego nie zrobię. Trudno powiedzieć czy więcej emocji budzi Muzyka czy Kino. Ale z całą pewnością oba warianty niosą tychże emocji ogromne pokłady. Filmy oglądam od około dziesiątego roku życia, gdy na rynek, wśród nowocześniejszych weszły magnetowidy, odtwarzacze VHS. Wiele zrobiło na mnie duże wrażenie, wręcz zmieniły mnie i moje życie. Wiele obejrzałem kątem oka, bez większej uwagi.

Zacznę od dwóch pierwszych TERMINATOR’ów i genialnej roli Arnolda Schwarzenegerra, zwłaszcza druga część oferowała treść wybuchową, świetne efekty komputerowe, wartką akcję i pomyślne zakończenie. Walki i broń prezentowały się znakomicie, jak sięgam pamięcią, grubo ponad dwadzieścia lat wstecz. Pierwsza część też mi się podobała.

Przeżycia jakie budzi kinowy seans są bardzo cenne. Wychodząc z ciemnej sali można poczuć się lepiej, mimo że film był w wymowie smutny. Tak właśnie poczułem po obejrzeniu JOKER’a, z genialną Oskarową rolą Joaquin Phoenix’a. Brudna rzeczywistość wyimaginowanego w środku Ameryki miasta Gotham sprawiła, że wziąłem moje realia, pod próbę kolejnej akceptacji i spojrzałem na nie z większym optymizmem. Gdy mowa o Jokerze to nie sposób pominąć BATMAN’a. Trzy części wyreżyserowane przez Christophera Nolan’a, w których odtwórcą głównej roli jest Christian Bale, stanowiący klasę sam dla siebie, wielka rola, dla której zachwyt nie znajduje słów by go opisać, to majstersztyk sztuki kinowej. Rewelacja, coś co na zawsze będzie we mnie. Wśród tej trylogii chciałbym wyróżnić część z roku 2008 pod tytułem MROCZNY RYCERZ. Tam też Joker to arcyrola Heath Ledger’a. Warto też powiedzieć o Tomie Hardy’m wcielającym się w Bane’a w części trzeciej, który stworzył genialnego protagonistę. Ogólnie te trzy filmy: można by mówić o nich wiele więcej, ale po co opowiadać, to trzeba zobaczyć. Poza tym Nolan to dużo wspaniałych produkcji - choćby INCEPCJA z fantastyczną rolą Leonardo Di Caprio.

Mówiąc o trylogiach trzeba wymienić WŁADCĘ PIERŚCIENI. Genialna książka J. R. R. Tolkiena i jej ekranizacja. Wspaniała przygoda z szczęśliwym zakończeniem. Malownicze zdjęcia, szkaradne potwory i prawdziwa magia. Rewelacyjne sceny batalistyczne lub równie barwne mniejsze potyczki. Całość w tak świetnym klimacie, że to kolejna obowiązkowa pozycja dla miłośników kina.

Kolejną ważną dla mnie trylogią był do niedawna MATRIX, a był, bo teraz już to tetralogia. Co prawda zakończenie trzeciej części jakoś mi umknęło, ale cała reszta to kinowy przełom. Tu efekty specjalne weszły na nowy pułap, zyskały nową jakość. Naginanie rzeczywistości pod wytwór programu komputerowego, zniewolenie ludzkości przez maszyny, które czerpią z ciepła ciał energię. Całość jako wizja tak przekonujące i w rezultacie możliwe do bolesnej akceptacji. Genialna rola Keanu Reeves’a. Sceny walk z szczegółowo dopracowaną choreografią i połączeniem nadludzkich zdolności.

Najważniejszym filmem, choć mówię to nieśmiało, bowiem kilka cenię nieomalże na równi, ale najważniejszym filmem jest dla mnie FIGHT CLUB, w polskim tłumaczeniu PODZIEMNY KRĄG. Gdzie świetnie zagrali Brad Pitt i Edward Norton. To opowieść o tym, że wszystko co masz czyni cię zależnym, że mieszkanie może być dla ciebie więzieniem, że nie jesteś nawet parą swoich portek. Opowieść o rozdwojeniu osobowości, o próbach odnalezienia samego siebie. Dużo bójek, jeszcze więcej ciekawych konceptów i mydło. W dużym skrócie historia tworzenia się wyznań i organizacji. O tym jak ludzie potrafią wszystko przeinaczyć.

Jeszcze jeden ważny film to 300 w reżyserii Zack Snyder’a. Epickie dzieło o chwale wojowników. O nadziei na coś więcej niż tylko chwała. Wspaniałe sceny walk, z genialną choreografią. Wizja tak mocno nasycona kolorami, że wrażenie pozostaje niezatarte nawet po latach od seansu. Siła i honor, umiłowanie wolności, trochę faszyzmu w antycznym społeczeństwie. Wspaniała wizja. Druga część równie dobra i równie epicka.

12 MAŁP - opowieść o schizofrenii. Jak można sobie wytłumaczyć otaczającą cię rzeczywistość. Choroba powodująca halucynacje, sprawiająca, iż przestajesz rozumieć co jest fikcją a co prawdą. Bruce Willis w szczytowej formie i Brad Pitt równie wielki.

SZEREGOWIEC RYAN, ZRODZONY W OGNIU dwie świetne produkcje. SWORD OF THE STRANGER - anime - z rozlewem krwi, serce rosło gdy oglądałem tę opowieść. Jak kreskówki to BATMAN RETURNS 1 i 2 - rewelacja. Ważny dla mnie jest jeszcze Król Julian i PINGWINY Z MADAGASKARU. Zapamiętałem również seans HURT LOCKER. SHERLOCK HOLMES, SNATCH, ogólnie filmy Guy’a Ritchie’go są świetne. Mistrzostwo qui pro quo i rysunku charakterów. Quentin Tarantino jest równie dobry w tworzeniu kina. U niego widzi się wyraźnie jak ważny jest dialog.

Johnny Depp stworzył kilka niezapomnianych kreacji w szczególności kapitana Jacka Sparrow’a, w serii PIRACI Z KARAIBÓW. Orlando Bloom też ma w dorobku twórczym głośne kreacje. Film REQUIEM DLA SNU jako przestroga i obraz cierpienia do jakiego doprowadzić mogą narkotyki. Z tej kategorii jeszcze LAS VEGAS PARANO. ZATOICHI z roku 2003 to genialna produkcja. Reżyser i odtwórca głównej roli Takeshi Kitano osiągnął pułap jednego z najlepszych filmów. Leje się krew, mały trybik obraca wielki tryb i wszystko to pracuje w imię sukcesu. O samurajach dobre było też dwie części RUROUNI KENSHIN. TROJA, gdzie w rolę Achillesa wciela się Brad Pitt to świetna pozycja do obejrzenia. Jeszcze Jason Statham i kreacja w CRANK jeden i dwa, rewelacja. Sylwester Stallone jako ROCKY i jako RAMBO. Jet Li i Jackie Chan w rolach mistrzów Kung Fu. Mel Gibson i BRAVEHEART film o tym, że lepiej być wolnym niż żywym. PLATOON o wojnie w Wietnamie. Bardzo lubię też filmy z Tomem Cruisem. Matt Damon w kreacji BOURNE’a. Bardzo podobały mi się filmy LEON ZAWODOWIEC i DOBERMAN. Z najnowszych produkcji warto powiedzieć o DIUNIE - o części pierwszej jak i drugiej. Główny bohater jest rewelacyjny, pewny i zwycięski. Szczerze polecam.

Najlepsze i najambitniejsze kino powstaje w Hollywood. Fabryka snów to najwyższy poziom twórczości filmowej. Z polskich produkcji nie wymienię żadnej, by nikogo nie wyróżniać i nikogo nie zostawić w cieniu. No i naszych filmów widziałem chyba mniej niż zagranicznych.

sobota, 27 kwietnia 2024

O GRACH KOMPUTEROWYCH

 Dzień dobry Czytelniku.

Piszę bo lubię to robić. Bawi mnie to, uważam, iż czas spędzony przy pisaniu to twórczość, budowanie ponad siebie. Wszyscy twórcy twardzi są - rzecze Zaratustra, a mój Pan Profesor twierdzi, że filologowie są bardzo różni. Jak ze wszystkim - im więcej godzin zainwestujesz, tym lepszy się staniesz w tej profesji. A co z czasem inwestowanym w zabawę? Czy ma to jakieś przełożenie na realne życie? Czy może opłaci się to dopiero po drugiej stronie? Jakaś reklama głosiła hasło: “Twoje dziecko robi coś bardzo ważnego: bawi się”. I dziś chcę ten aspekt egzystencji poruszyć, zawężając go do gier komputerowych.

Komputery pracowały w domu nieomalże od kiedy pamiętam. Dziękuję Wujkowi inżynierowi, że wprowadził ten sprzęt w moje życie i normalnym stało się, że mam własny komputer. Gdy byłem dzieckiem wykorzystywałem go jedynie do zabawy, do grania w gry. Teraz bawię się jeszcze budując bloga i nagrywając audiobooki, całkiem niedawno zaprojektowałem wizytówkę, także robię zakupy wysyłkowe, słucham muzyki, oglądam filmy, mam skrzynkę pocztową. Ale mam na myśli gry. Było ich tak wiele, że większości tytułów nie pamiętam, niektóre zajęły mnie na krótką chwilę i nie ma sensu o nich wspominać. Ale do rzeczy.

Pierwszy komputer w domu - na użytek mojego starszego brata Pawła i mój - zwał się Commodore 64. Niewiarygodna maszyna, na której graliśmy w River Raid, Commando i wyścigi formuł. W samochodówce ścierały się opony i trzeba było kontrolować i zaplanować zjazd na pit stop, by je wymienić, dolać paliwa. Zakręty pokonywało się joystickiem i potrzebna była jedynie cierpliwość. W Commando biegło się ludzikiem z karabinem i niszczyło wszystko wokół, zabijało wrogich żołnierzy. Oprócz tych trzech wymienionych gier pamiętam jeszcze walki barbarzyńców z mieczami. Coś prekursorskiego względem Tekkena i Mortal Kombat. Zadawało się kilka różnych ciosów, w czym jeden był fatalny: odcinało się wrogowi głowę i zwyciężało. Wszystko za pomocą joysticka. Te lata zacierają się w mojej pamięci i nie wiem czy to już gry z komputera Amiga 500 czy jeszcze Commodore 64.

Sensible Soccer - Amiga 500 - rewelacyjna symulacja piłki nożnej, którą do piętnastego roku życia kochałem, uwielbiałem ponad wszystko. W tę grę zainwestowałem mnóstwo godzin i byłem w nią naprawdę dobry. Sympatyczne ludziki, mające charakterystykę zdolności, kopały piłkę, by wbić ją do bramki rywali. Gapiłem się w monitor i sterowałem joystickiem aż do bólu głowy i mdłości. Z tej samej korporacji wydali Cannon Fooder. Podobne sympatyczne ludziki - żołnierze, w misjach w Wietnamie, walczące o pokój na świecie. Z każdą misją, gdy zdobywali kolejne szarże wojskowe, stawali się bardziej zabójczy. Kolejno nastąpił upgrade do Amigi i mieliśmy w domu model 1200. Tam broniłem planety Ziemia przed najeźdźcami z kosmosu w grze X-COM enemy unknown. Rewelacja, pokochałem wówczas strategie turowe z widokiem izometrycznym. Budowałem bazę, opracowywałem projekty nowych broni i samolotów, ulepszałem pancerze i zdobywałem elerium-115, nowoczesne paliwo patentu ufoludków. Ci też różnili się między sobą: sectoidy, floatery i mutony, i jeszcze kilka rodzajów. Różne rozmiary statków obcych, zestrzelonych, lub takich, które wylądowały i zaskoczyła je moja ekipa. Elementy RPG, rozwój komandosów: więcej punktów ruchu, lepsza celność, szybsza reakcja. Wszystko to bardzo lubię.

W tym samym mniej więcej czasie kupiliśmy z bratem Playstation - “szaraka” jak zwano tę maszynkę. Pierwszy Tekken - mistrzostwo świata, rewelacja, uwielbienie do granic bezsenności. Koledzy i bijatyka. Nie kończące się pojedynki. Moją postacią w jedynce był Paul Phoenix, najczęściej najlepszy podczas staczanych bitew. Joypad - nowość w zakresie interfejsu - służył mi doskonale. Moja częstotliwość klikania i pomysł na zadawanie ciosów okazywały się najtrafniejsze. Zaraz potem Tekken 2 - udoskonalony, wzbogacony kontrami; w tę część graliśmy najdłużej i najwięcej. Playstation oferowało również genialny symulator wyścigów samochodowych. Gra pod tytułem Gran Tourismo. Dziesiątki modeli samochodów, testy na prawo jazdy, tuning, za zarobione - wygranymi w wyścigach - pieniądze. Moje Mitsubiszi miało ponad osiemset koni i brakowało mu tylko skrzydeł by odlecieć. Na tę serię konsoli jeszcze pamiętam świetne wyścigi kosmicznych bolidów - Wipeout. Gdzie z bratem ścigaliśmy się o ułamki sekund, polepszając wynik na różnych torach. No i druga najważniejsza gra w mojej historii - Final Fantasy VII - największa przygoda mojego życia, serio. Genialna fabuła, gdzie ratuje się planetę przed jej “wysuszeniem” z życiodajnej esencji “mako”. Grupa bohaterów przemierza świat i walczy z przeróżnymi potworami. Oczywiście element RPG, rozwój postaci, coraz lepsze bronie, silniejsza magia, potężniejsze Summony. Czary przywołujące do walki zabójcze stworzenia, od rozpędzonych, podobnych do strusi - chocoboosów, przez Tytana przywalającego wroga trzęsieniem ziemi, aż do smoków ziejących ogniem. Ifryt, Ramuh, Shiva. Ogień zabójczy dla żywych stworzeń, błyskawica niszcząca roboty i konstrukty mechaniczne, świat bogaty w rozwiązania skuteczne, a wszystko to z piękną jak na tamte czasy grafiką. Ostatnia walka to symfonia zniszczenia. Naprawdę FF 7 to gra, dla której zachwytowi brak słów by go opowiedzieć. Kolejno jakoś koło roku 2003 kupiłem swojego pierwszego PC. Z tych czasów pamiętam Fallout Tactics i Diablo II. Spędziłem mnóstwo czasu bawiąc się świetnie. Diablo 2 to już z łącznością z Internetem, duele z żywymi graczami. Jeszcze jedna gra przychodzi mi na myśl - Scions of Fate. Sympatyczny ludzik zabijający by zdobywać doświadczenie. Pamięć przywołuje teraz Playstation 2 i Tekken 5, gdzie moim wojownikiem stał się Bryan Fury. Pro Evolution Soccer, Medal of Honor, Call of Duty. Dwa ostatnie tytuły osadzone w realiach drugiej wojny światowej. Duży telewizor zastąpił monitor z przelotką, lub mały telewizor. Ale grałem już coraz mniej. Bardziej bawiło mnie czytanie książek i trzeba było podjąć pracę zarobkową by się utrzymać, a za czym szło, że miało się mniej wolnego czasu. Ale gdy kupiłem laptopa Core i3 Lenovo, prawie przeszedłem Diablo 3. Krzyżowcem, który szarżował uderzając tarczą, miał zdolność posługiwania się bronią dwuręczną - jedną ręką. Warhammer 40000 Dawn of War - pierwsza część i druga. Genialna gra, do której myślę, iż mógłbym wrócić. Playstation 4 i Tekken 7, kolejna porcja wspaniałych bitw i pojedynków, znów jestem najczęściej najlepszy. Niedawno odzyskałem dziecięcą radość z grania. Przeszedłem Chaosbane - hack’n’slash, a teraz jestem w trakcie przygody Final Fantasy VII Remake.

Pominąłem dwa razy tyle tytułów, co wymieniłem w tym tekście. Zabawy było zatem o wiele więcej. Lemmingi, Wormsy, Resident Evil to tylko kilka przywołanych gier z przebogatego repertuaru jaki jest dostępny i wykorzystany. Civilization III. Rome Total War. Heroes of Might and Magic, Baldurs Gate, Frater, The Settlers i dużo więcej. Zapomniałem o wartym zaznaczenia Final Fantasy Tactics, które ukończyłem zwycięstwem.

niedziela, 21 kwietnia 2024

O POEZJI

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś o jednym z najpiękniejszych fenomenów na świecie. O poezji. Melodii, która porusza struny duszy i dźwięczy jej choćby najcichszymi tonami. O zachwycie odbierającym oddech, o oczarowaniu tak wielkim, że nie znajduje słów by się wypowiedzieć. Rodzi się pytanie: co ja o tym mogę wiedzieć w ograniczeniu swoim, albo jeszcze mogłem spojrzeć w blask tego słońca, i błądzę teraz po omacku. Niemniej jednak chcę podjąć się próby krótkiego spojrzenia na temat poezji, stworzenia przyczynka do rozmyślań, chcę być przygrywką dla lepszych graczy.

Poezja to bardzo obszerny zbiór. Można nie mieć na myśli wierszy, gdy ją konsumujemy. Smak każdego z nas to na ogół temat zakazany, synonim gustu, o którym się nie dyskutuje. Ale całe życie jest waśnią o gusta i smaki, jak rzecze Zaratustra. Sądzę podobnie, i tożsamo, jak ten Wielki Marzyciel, myślę, iż ocena rzeczy to jej skarb.

Dobrze przyrządzony, wykwintny obiad może być poezją. Z dużą dozą prawdopodobieństwa może nią być pejzaż malowany pędzlem natury, przyrody, Matki Ziemi. Spojrzenie z wysokiego szczytu (na który często wspinają się poeci) musi być swym wszechogarniającym ogromem poetyckie. Poezją może być kombinacja ciosów boksera nokautującego pretendera do tytułu mistrza świata. Są również przykłady prozy poetyckiej. Czyli sytuacja gdy zwykłe słowa nabierają magii, wzniosłości, trafiają coś, co przekracza granicę interpretacji i właśnie tam jest najbardziej sobą (Witold Gombrowicz). Głos poezji można słyszeć z wielu miejsc, spostrzegać ją w przeróżnych obrazach, smakować ją na podniebieniu w niecodziennych, lub zgoła zwykłych okolicznościach. To raczej to, co wewnątrz nas definiuje sposób odbioru rzeczywistości; warunki zewnętrzne to rzecz wtóra, ale równie ważna. Wschód słońca, jego znijście, pełnia księżyca: tu też można czytać poezję, to chwile dnia stanowiące tło dla naszych przeżyć i czyniące je wyjątkowymi. Gdy nasz ulubiony pieśniarz wprost wydziera się do mikrofonu, ale to właśnie chcemy czuć. Poezja jest bliskoznaczna pięknu - ich zbiory mają płynne, przenikające się granice i dużą część wspólną. Są podobne działaniu matematycznemu, w którym poszukujemy Pana Boga. Tylko, że liczby nie kłamią, a poeci czynią to zbyt często, zbyt wiele.

Są chwile, iż myślę, że poezja jest niemożliwa. Jesteśmy ludźmi wyrachowanymi, przynajmniej na tyle, że umiemy liczyć. Do tego przychodzi konkluzja, że przecież Mickiewicz, Słowacki i Krasiński również umieli liczyć i jednocześnie pisali poezję. To jak nieosiągalny ideał, do którego jedynie możemy się zbliżyć, ideał wykraczający poza granice poznania. Wrażliwość, emocjonalność, wysublimowanie w rozumieniu szlachetności, to i dużo więcej, determinuje sposób postrzegania codzienności, pomaga wyłowić szczegóły stanowiące o jakości danych chwil, dzieł sztuki, wytworów rzeczywistości. Nasz charakter pozwala poezji zaistnieć.

Magister poezji, inżynier poezji. Budują światy, architekturę, wznoszą gmachy i świątynie, albo dostrzegają piękno w okruchach spadających pod stół. Twórczość, kreacja, dzieło. Metafory i porównania, łączenie paradoksów, sprzeczności, ekstremum; wesoło zaśpiewany smutek: to wszystko wyraz sztuki poetyckiej.

Warto oprzeć się o autorytety. Historia wydała na świat rzeszę poetów. Ale do naszego przekonania trafiają nieliczni, innych zgoła nie rozumiemy. Wspólny zachwyt nad konkretnymi przeżyciami, przedmiotami sprawia, że jednoczymy się z dziełem sztuki, czy to będzie rzeźba, obraz czy wiersz. Odnajdujemy w tym siebie lub wyższą rację. Czytając widzimy, że tekst broni się sam. Poezja rodzi się w nas, stwarzamy ją współudziałem w dziele sztuki. Kochamy i rozumiemy wówczas poezja święci pełnię.

sobota, 20 kwietnia 2024

O FILOZOFII

 Dzień dobry Czytelniku.

Dzisiejszy esej przeznaczam, poświęcam tematowi filozofii. Chcę przedstawić moje spojrzenie na tę, jakże doniosłą kwestię, modną, aktualną i zaprzątającą wiele głośnych umysłów. Spróbować zrozumieć sposób widzenia świata, oglądania go, z perspektywy filozofa.

Przeczytałem wiele książek o tym przedmiocie, jeszcze więcej pozostało do przeczytania. Za niektóre - zabrawszy się - odłożyłem, gdyż nic w ograniczeniu swoim, nie rozumiałem. Większość książek filozoficznych to rozmyślania bez fabuły i takie czytać mi najtrudniej. Czyste dzielenie głosu na cztery lub odwrotnie. Sto zapisanych stron, które pointuje jedno zdanie. Analiza i synteza. Nie chcę też w tym tekście przedstawiać historii filozofii, tego jak kształtował się proces jej rozwoju i na jakich ścieżkach się to działo. Raczej rzec o tym, że wszystko ma swoją filozofię, nawet brukowanie chodnika, czy montaż mebli. O tym jak słowo to nabrało uniwersalnego wydźwięku, charakteru. Nie nudzę się - rozmyślam o filozofii. O umiłowaniu mądrości. Pewnie wszystko, co mogę wyrazić zostało już powiedziane. Ja tylko rearanżuję na nowo słowa, kombinując alfabet, zajmując Tobie Czytelniku czas, obiektywizując punkt widzenia. Wiele z mądrości, które wyczytałem w książkach klasyfikowanych jako filozoficzne, jest bzdurą, w najlepszym razie banałem; truizmem, który chce się przepchnąć ogółowi, by myślał właśnie w ten sposób. Niektórzy zasłynęli tylko jedną prawdą, jak przykładowo Kartezjusz i jego “myślę więc jestem”.

Również na odwrót: wiele książek fabularnych, sporo beletrystyki przemyca na swoich stronach różne poglądy filozoficzne i w takiej formie są one przeze mnie najłatwiej przyswajane. Przykładowo Platon, opowiadając o Sokratesie definiował spojrzenie na rzeczywistość. Witkacy w ramach powieści, spiętrzających ostateczność, która puchła i tężała, aż do finalnego momentu eksplozji, wykładał swoje teorie. Pominąwszy wielu znaczących, znajdujemy dla mnie najważniejszego: przełomowy, rewelacyjny, jedyny tak trafny i uniwersalnie mądry - Zaratustra - filozofia, która stała się poezją. Dzielnie dzierżącą młot i druzgoczącą wieże nonsensu. Mówiąca, że ciało to świątynia, a duch jest tylko duchem, że wymyśla się duszę na przestrzeni lat, gdy doroślejemy. Twierdząca, iż lubi krew i pisze się krwią, a ta jest duchem, że duch jest żołądkiem i ptaka to tylko żołądek. Zezwalająca nie zachowywać mniemań, chcąca - być może - cię oszukać. Dla której stracony jest dzień bez tanecznych pląsów, namawiająca by stawać na głowie. A wszystko to opowiedziane na przestrzeni życia filozofującego młotem Niemca, mieszkającego samotnie w jaskini, gdzie pokarm i miody znosi mu orzeł, gdzie radzi się, opiera o mądrość węża. To Nietzschego słowa przeżuwałem najdłużej, zęby mieliły je i tarły, jak dobre ziarna, które mi mlekiem w dusze spłynęły. Gdyby trzeba było wybrać jedną jedyną książkę, jedyną filozofię, to dla mnie wybór jest prosty: Tako rzecze Zaratustra.

Na co dzień kieruję się w życiu zasadą good prosperity (filozofią, o tej z angielska brzmiącej nazwie, której nazwę zapożyczyłem od rapera PIH). Praktykuję ją na własny sposób. Mówię o tym co lubię, co mi się podoba, co jest dobre, mnożę i dodaję. To co mnie denerwuje i uważam, iż jest słabe - przemilczam, w wyjątkowych jedynie okazjach mówię czego nie trawię. W Hollywood wszyscy mówią o sobie dobrze, dlatego święcą dobrobyt. Układa się im i jeden chwali drugiego, a ten z kolei poleca trzeciego. I tak kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Wiktorii jeszcze bardziej spektakularnej od uprzedniej. Zbawiciele nie konają już na krzyżu, przybici do niego gwoździami, ale wśród okrzyków zachwytu, znajdują ukojenie na stosie płatków róż.

Filozofia jest inspiracją. Z siebie toczącym się pierścieniem. Jeżeli potrzebujesz go - popchnięciem - by ruszyć z miejsca. Na jej rusztowaniu budujesz własny gmach wyobrażeń i gustów, zapatrywań na rzeczywistość. Filozofia to klucze otwierające bramę do basenu morza poznania. Można pławić się w nim i nurkować. Łowić na wędkę ryby i poławiać perły, wydobywane z muszli ku uciesze oczu i serca. Filozofia to drogowskaz na drodze rozwoju osobowości. Umiłowanie mądrości niesie jedną zbawienną radę: zakochaj się! Filozofia to urywki i fragmenty tworzące pełnometrażowy film, to owoce rozmyślań, konsumpcja mądrości i przeżuwanie jej.

niedziela, 24 marca 2024

O CZYM JEST TEN BLOOG...

 Dzień dobry Czytelniku.

Chcę dziś podsumować moje dotychczasowe działania na przestrzeni blooga. W dużym skrócie zapisać co udało się zrobić. O czym mówiłem, co czytałem, jakie treści zawarte są na tych stronach, co znajdziemy interesującego w mojej przestrzeni internetowej. Największy skrót to introdukcja pod tytułem. Twórczość to zwycięstwo, zapisywanie słów, w kombinacjach, z jakimi jeszcze nigdzie nie mieliśmy do czynienia, to krok ku lepszej przyszłości, droga do lepszego jutra. Gdy tworzę mam uczucie, że moc rośnie, że uwznioślam codzienność, z powszednich - dni - mienią się w świąteczne.

Bloog powstał w roku 2018 - musiałem przenieść go ze stron, które przestały być wspierane i likwidowano je. Tam odwiedziło mnie przeszło dwadzieścia tysięcy czytelników (przez kilka lat), co jest wynikiem raczej słabym. Ten bloog ma poczytność jeszcze mniejszą, ale wierzę, że warto publikować i świetnie się przy tym bawię więc treści przybywa. Tegoż roku - 2018 - opublikowałem najwięcej wpisów, w znakomitej większości moje wiersze, do rymu, czarno na białym, jasno kreślące moje prawdy, opowiadające o mojej miłości, o greckich mitach, o przeżyciach i zachwytach, o tym co przebija serce, co je cieszy, o tym jak wymyślam sobie duszę. Dla Mamy, dla Taty, dla moich dzieci. Między tymi publikacjami trzy poematy: BOSKI - tragifarsa, z podziałem na role, rymowana; krótka wędrówka po wyimaginowanych krainach myślowych, propagująca Marihuanę, zakończona śmiertelnym wystrzałem z rewolweru, sięgająca anielskich progów, wchodząca w pustelniczy dom, budząca ze snu starego Boga, wizytująca w biurze samej Śmierci. JESTEM, poemat oktawami, które są rytmem nie wędzidłem. Przegląd ważnych dla mnie kwestii, wciąż otwartych, niedokonanych. O DRUGIEJ STRONIE, cykl jedenastu fragmentów o wolności drugiego świata. Wstępne słowa do moich dzisiejszych działań na polu literatury - opowiadań. Poza tym dwa opowiadania, dwie rozprawki. Moje zasady wypunktowane kolejno, moje drogowskazy na ścieżce jaką podążam. Dużo wierszy ma objętość małych poematów i trzeba cierpliwości by przeczytać je w całości.

Rok 2019 to jedenaście publikacji. Uczęszczam w moim mieście do biblioteki przy ulicy Piastowskiej na zajęcia pod tytułem: “Literackie bazgroty, pisemne pieszczoty” (czy jakoś tak). Ja nazywam to warsztatami literackimi. Wiele lat, trudno teraz doliczyć się początków. Co trzy tygodnie spotykamy się w małym gronie by tworzyć, rozmawiać, komentować. Pani Kasia podaje temat i piszemy. Zajęcia trwają około dwóch, trzech godzin. Pijemy kawę lub herbatę. Zgromadziłem wiele luźnych stron, jeden zeszyt zapełniłem prawie całkowicie i już napełniam kolejny. Jednego dnia postanowiłem część przepisać i opublikować. Krótkie teksty, niektóre z krótkimi komentarzami. Dobrze się bawiłem pisząc je, a publikacja to też twórcza praca.

2020 - 24 publikacje. Ze stycznia najwięcej, bo to jeszcze kontynuacja cotrzytygodniówek pisanych w czytelni. I do czerwca tegoż roku kolejne krótkie teksty warsztatowe, które polubiłem na tyle by się nimi podzielić. Natomiast z początkiem drugiej połowy roku opublikowałem nagrane na mikrofon, obrobione dźwięki. Chyba mogę nazwać to podcast’ami. Karol IRZYKOWSKI - Metamorfozy Mojskiego. Opowiadanie przy którym uśmiałem się zdrowo, podczas pierwszej lektury. Interpretuję tekst Irzykowskiego. Ojciec zadżumionych Juliusz SŁOWACKI. Pomysł by to nagrać przyniosła epidemia Covid-19. Najbardziej wzruszający tekst jaki czytałem w moim życiu. Żadne ze słów nie opowie, trzeba to przeżyć. Dwie kolejne publikacje to moje teksty, czarno na białym, beznamiętnie, ale czytelniku nie musisz się zastanawiać co poeta chciał powiedzieć, masz tu czystą prawdę, która jest prawdą. Tego samego roku jeszcze kilka tekstów warsztatowych i jeszcze kilka przeczytanych liryków, które łatwo odsłuchasz.

Rok 2021 - jedna publikacja. Dziennik uwodziciela KIERKEGAARD. Dzieło filozoficzne. Krótkie. Uczę się interpretować teksty, czytać je do mikrofonu. Po czym obrabiam dźwięk z przejęzyczeń i drobnych pomyłek. Piętnastominutowy fragment.

Rok 2023. Postanowiłem w ten czas, pod koniec tego okresu rozliczeniowego, pisać eseje. Krótkie teksty, na wybrane przeze mnie tematy. Może felietony, pomimo skromnego dorobku literackiego, ale to ja tworzę i nazywam więc mogę pokusić się i o takie stwierdzenie. O cudownej przemianie i nowym życiu. O rzemiośle, o genialnym, rewelacyjnym, nieśmiertelnym Zaratustrze. O moich zasadach, o zasadach Walecznych Orłów, sformułowanych około 2009 roku, publikowanych w 2018. Ale szeroko o poszczególnych punktach, między innymi o Rodzinie i Lojalności. Wgryzałem się w temat i wysysałem krew, może nie do ostatniej kropli, ale tak by się nasycić. Pełny elektroniczny arkusz, który zajmie dobrą chwilę, gdy czytasz.

Rok 2024 - jeszcze trwa, minął dopiero pierwszy kwartał. Kolejne eseje i dwa przeczytane fragmenty. Z Nietoty Tadeusza MICIŃSKIEGO i coś co jeszcze czytam: Na Wspak - Joris Karl HUYSMANS. Dekadenckie dzieła.

Zapraszam do lektury Czytelniku. Można marnować czas, ale moje teksty mam nadzieję okażą się owocne. Jestem bowiem inspirujący. Choćby przez zasadę: “jak on może, to i my potrafimy”. Gdy konsumujesz moją twórczość włącza się zielona lampka, mówiąca o tym, byś sam zabrał się do działania.

piątek, 26 stycznia 2024

BO TO NASZE PIĘKNE MIASTO

 Dzień dobry Czytelniku

Jestem legnickim lwem, niosę klucze. Nasze piękne miasto, zbudowane nad rzeką Kaczawą, na mapie pogodowej, leży gdzieś między Wrocławiem, a Zieloną Górą. Na południowym zachodzie Polski. To jedno z najcieplejszych miast naszego kraju. Wielka bitwa miała miejsce na polu pod Legnicą ponad siedemset pięćdziesiąt lat temu. Pamiętam widziałem plakaty na obchody tej okrągłej rocznicy gdy byłem jeszcze dzieckiem. Teraz miasto zaludnia około stu tysięcy mieszkańców. Co warte jest zobaczenia, zapamiętania, co stanowi o pięknie naszego miasta, o jego wartości. W Legnicy wszędzie jesteś u siebie. Architekci przemieszali stare miasto z nową zabudową. W Rynku stoi kilka wieżowców, tuż obok Śledziówek i zabytkowego Ratusza, wciąż użytkowanego w celach społecznych. Trzy potężne, piękne i bardzo stare kościoły zakreślają jakby ścisłe centrum Rynku. Katedra, Kościół Ewangelicki Marii Panny (nazywam go też angielskim, na dwu wieżach ma krzyże) i kościół Świętego Jana. Wszystkie warte zobaczenia, nie tylko z zewnątrz, ale także ze względu na piękne wnętrze, ozdobione mnóstwem rzeźb i obrazów; z wielkimi ołtarzami. Śmiało kościoły te nazwać można dziełami sztuki. Kościołów w Legnicy jest dużo więcej, ale mniejszych i z wartych uwagi dwa, stojące w “dzielnicy cudów”, zwanej tak z powodów wysokiej przestępczości.

Ludność w większości, jak mniemam, mieszka w blokach, znacznie mniej w kamienicach, czy domach jednorodzinnych. Widać wyraźnie, gdy wracam z pracy, w stronę osiedla Kopernika i Piekar arteria jest zakorkowana, zaś na drugą, można rzec - zachodnią - stronę rzeki jedzie się szybciej. Dużo się buduje. Ludzie wciąż chcą tu mieszkać. Remonty trwają, chociaż jeżeli chodzi o jakość jezdni i chodników to nie wygląda to dobrze.

W centrum umiejscowiony jest Park Miejski - płuca miasta. Szeroka aleja spacerowa wiedzie przez środek, nieomalże całą długość parku. Na jednym krańcu znajdziemy fontanny, które symfonią dźwięków i kolorowych świateł (o pewnych porach latem) robią wrażenie. W centrum parku przy siedzibie LPGK możemy zwiedzić palmiarnię: wielką szklarnię i mini ogród zoologiczny. Różne rodzaje roślin oraz ptaków, małe małpki i żółwie są do obejrzenia, z tego co pamiętam bezpłatnie. Park to też ogromne połacie zieleni, mnogość ławeczek, stare drzewa, nowoczesny stadion klubu piłki nożnej Miedź Legnica. Piłkarze grali w ekstraklasie w minionym sezonie, teraz walczą o punkty w pierwszej lidze. Pan Prezydent jest wielkim fanem zespołu. Prezydent, który piastuje ten urząd już co najmniej trzecią kadencję, właściwie wcześniejszego nie pamiętam. Brakuje miastu krytych basenów, zaryzykuję twierdzenie, iż jest tylko jeden - “Delfinek”, przy szkole podstawowej, czynny dla mieszkańców dopiero po południu. Zbudowano natomiast odkryty - sezonowy - ale klimat w kraju nie jest sprzyjający.

Legnicę zdobią pałac i zamek: pałac zwany Akademią Rycerską i Zamek Piastowski, którego dawno temu bronił przed najazdem Tatarów Henryk Pobożny, książę. Józef Ignacy Kraszewski w jednej ze swych powieści o dziejach Polski, poświęcił spory fragment bitwie pod Legnicą. Twierdził ów genialny autor w treści książki, iż obrońca Legnicy zginął z głową, od rany odniesionej w pachwinę (jeśli dobrze pamiętam), dopiero potem odcięli mu głowę napierający barbarzyńcy, chcąc zniszczyć morale naszego rycerstwa. Nie udało im się nigdy zdobyć miasta, wówczas chronionego murami. Rzeczone budowle są wielkie i piękne, Zamek zdobią dwie wysokie wieże, Akademia Rycerska dobre dwadzieścia lat temu święciła trzysta lat istnienia.

Dwa wielkie kominy zakreślają granicę miasta. Jeden wieńczy hutę miedzi i ołowiu, drugi ciepłownię. Dymią swe wyziewy, położone w okolicach niewielkich lasków. Huta w pobliżu Lasku Złotoryjskiego, ciepłownia gdzieś koło Pątnowa. Stanowią dwa duże kombinaty zapewniające pracę wielu robotnikom. Szpital Wojewódzki to trzeci kraniec miasta. Jego wielki gmach, niebieski, to moje miejsce pracy. Mądrzy doktorowie leczą tu setki osób potrzebujących pomocy. Czwartym z krańców jest Legnicka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Mnogość wielkich hal produkcyjnych, gdzie pracę znajduje wielu mieszkańców, zarabiając godne pieniądze. Ale praca w fabryce należy do gatunku ciężkich i intensywnych, wyrabianie wyśrubowanych norm, nie liczenie się z pracownikiem, to codzienność tych zakładów.

Warto na pewno wspomnieć o Tarninowie, dzielnicy dużych domów. Mam na myśli niewielkie kasztele, zameczki. Każdy inny od drugiego, z indywidualnym charakterem, wzbudzającym mały podziw. Tam też mieści się stadion drugiego klubu piłkarskiego: Konfeksu Legnica. Sam trenowałem grę, w ich barwach, przez około półtora roku, uczęszczając wówczas jeszcze do podstawówki. Miasto ma kilka siłowni, jedna z nich: TKKF Śródmieście odniosła wiele sukcesów międzynarodowych w dyscyplinach trójboju, mistrzostw świata i Polski. Sam pod tym sztandarem w roku 1998 zdobyłem wicemistrzostwo Polski, w wyciskaniu na ławeczce leżąc. Ważąc niespełna sześćdziesiąt kilo, w wieku siedemnastu lat, podniosłem osiemdziesiąt pięć.

Mamy też w Legnicy wyższą uczelnię. Państwową Wyższą Szkołę Zawodową - Collegium Witelona. Przy ulicy Hutników, z bramą od ulicy Sejmowej. Kompleks kilku wielkich gmachów z czerwonej cegły. Kierunki inżynierskie i humanistyczne. Studenci z miasta i okolic zdobywają tu wykształcenie i dyplomy. W naszym mieście znajdziemy kilka hoteli i jedną dużą galerię handlową. Kilka hipermarketów i wiele dyskontów, mnóstwo aptek. Około dziesięciu bibliotek, w tym jedną - główną - pełniącą rolę czytelni. W budynku po loży masońskiej. Odbywają się tam promocje autorów, co trzy tygodnie zajęcia warsztatów literackich, (na które uczęszczam ładnych kilka lat) i różnego rodzaju wydarzenia. Biblioteka ta, przy ulicy Piastowskiej, pulsuje życiem kulturalnym. 

niedziela, 21 stycznia 2024

KSIĘGOZBIÓR

 Dzień dobry Czytelniku.

Dziś o książkach. Zapomniałem dodać tego źródła inspiracji w jednym z wcześniejszych esejów. A przecież jest ono wyjątkowo życiodajne, zapładniające twórczo i najbliższe materiałem tworzywa, środkiem wyrazu. Przeczytałem przez czterdzieści dwa lata około siedemset pięćdziesiąt książek. Większych i mniejszych. Moja przygoda z literaturą, na serio, zaczęła się w szkole średniej od Ferdydurke Witolda Gombrowicza. Ale czytałem wcześniej powieści dla dzieci oraz Karola Maya - o przygodach Old Shatterhanda i Winnetou, kilka tomów fantasy, pomiędzy którymi poznałem J. R. R. Tolkiena zanim jeszcze sfilmowano jego dzieła. Karol May miał bohatera jakiego potrzebowałem - pewnego, silnego, sprytnego, niechybnie zwycięskiego. Z tego co pamiętam jedynie w trzytomowym Winnetou mieli równie groźnego wroga, no i wódz Apaczów ginie przecież na końcu - co mnie wzruszyło. Tolkiena i jego świat znają chyba wszyscy, a ja wcześniej, niż to było modne. Na pewno wywarł na mnie wpływ i na fascynacje jakie mnie obowiązują. Czarodzieje, elfy, trolle i orkowie oraz cały bestiariusz stworzeń, genialne imiona, wspaniała wizja alternatywnej rzeczywistości, innego świata. Epopeja - losy bohaterów na tle wydarzeń przełomowych dla całej społeczności. Zawsze też bardzo lubiłem Muminki i Tove Jansson - czytałem z wielkim apetytem na świetną zabawę. Pamiętam kilka dziecięcych lektur, które czytałem oczarowany. Nie będę wymieniał tytułów, autorów, ale wrażenie jakie wywarły pozostanie na zawsze moje.

Już nie w pierwszej kolejności, ale z podkreśleniem, że najważniejszą książką w moim życiu jest Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzsche. Nieprzebrana skarbnica mądrych przypowieści, których należy uczyć się na pamięć, a nie tylko czytać. Poetycka, głęboko oparta, wzniośle pnąca się w górę. Mniemania Zaratustry to najczęściej i moje mniemania. Rozumiemy się doskonale. Ciało to dla nas świątynia, dusza jest czymś co się wymyśla. Arcydzieło napisane krwią. A krew jest duchem, duch żołądkiem i prawdę mówiąc - ptaka to tylko żołądek. Tylko ptaki są nad ludźmi. Stałem się małpą Zaratustry, i więcej: jego przyjacielem, korkiem nie pozwalającym by dialog zapadł w głębię. Strzelam z tego samego łuku, temi samymi strzałami. Jest genialny, niepowtarzalny, niesamowity. Podtytuł książki Nietzschego brzmi: “książka dla wszystkich i dla nikogo”, a motto do mojej pracy magisterskiej: ‘mogę być nikim’. Objaśniałem bowiem tekst pierwszej części. Moim promotorem był Pan Profesor Krzysztof Biliński, w roku 2006, w salach Uniwersytetu Wrocławskiego, wielkie i serdeczne dzięki składam Panu Profesorowi. To Pan Profesor na wykładach zainspirował mnie do czytania dzieła Niemca. Od tamtej pory pieśń wiecznego wrotu przeczytałem blisko dziesięć razy. A wyrywkowo jeszcze trochę. Nagrałem nawet całość w formacie mp3 i mam na twardym dysku. Tylko mikrofon wówczas miałem kiepski. Do dziś dnia przez około dwadzieścia lat odnajduję w Zaratustrze coś nowego. Zasługuje On na specjalne miejsce w moim sercu i wyjątkową pozycję wśród pomników wieczności. Warto powiedzieć o tłumaczeniu. Nie miałem zbyt wiele do czynienia z innym przekładami, tylko z kongenialnym - stwarzającym drugi oryginał - Wacława Berenta. Epoka zaborów sprawiła, że nie tylko perfekcyjnie władał językiem niemieckim ale i potrafił się wczuć w sposób myślenia Niemców. Całość jest arcydziełem, które powinien znać każdy filozof.

Czytałem poza tym przeważnie klasykę. Najbardziej cenię Francuzów. Honore de Balzac to genialny ilustrator charakterów, psychologicznych studiów nad naturami ludzkimi. Jego Komedia ludzka, przeszło dwadzieścia grubych tomów, ma bardzo wysoki poziom i wznosi się na przeróżne wyżyny, potrafi wczuć się w tak wiele postaci, objaśnić ich sposoby myślenia, opisać motywacje, przewidzieć konsekwencje; jest genialny. Poza tym mamy opowieść, wyższy sens spajający wszystko w logiczną całość. Zna biedę i arystokrację, wie jak rosły fortuny i jak je przepuszczano. Perspektywa kreśląca świat z oczu kobiety też jest mu dostępna, doskonale ilustruje rzeczywistość płci przeciwnej.

Do tegoż Emil Zola - naturalista i cały cykl jego Historii naturalnej rodziny... Dwudziestotomowy, malujący rzeczywistość w najróżniejszych kolorach. Od nędzy do przepychu, od zbrodni po świętość. Szczególnie podobała mi się powieść pt. Grzech księdza Mouret. Przeczytałem ją kilkakrotnie. Całość nagrałem w formie plików mp3. Już na wysokiej jakości mikrofonie. Mam egzemplarz w domu, kupiłem za złotówkę w jednej z legnickich bibliotek. Fragment, jak ksiądz, po ciężkiej chorobie, dzięki staraniom młodej dziewczyny, odzyskuje siły w odżywającym na wiosnę ogrodzie jest przepiękny. Czytałem zaczarowany, to było prawdziwe przeżycie.

Viktor Hugo, znany przede wszystkim z Nędzników. Czytałem kilka jego powieści. Jean Paul Sartre i jego Mdłości - genialne.

Lubię też Charlesa Dickensa, kilka jego zwojów zjadłem z najżywszą przyjemnością. To już Anglia. Z Rosji to Fiodor Dostojewski i Lew Tołstoj. Zbrodnia i kara to przecież lektura szkolna, Wojna i pokój to monumentalne dzieło. Thomas Mann i jego Czarodziejska góra oraz Buddenbrookowie. Herman Hesse i Wilk stepowy. J. W. Goethe - Faust i Cierpienia... Gunter Grass: Blaszany bębenek.

Poezja najlepiej smakuje mi polska. Czterech wieszczów romantyzmu. Tadeusz Miciński jego cykl W mroku gwiazd to efemeryda, Julian Tuwim, Bolesław Leśmian, Tetmajer. Sporo poznałem również filozofii, ale nie wiele z niej zrozumiałem, zbyt mądre to jak dla mnie przemyślenia. Chyba, że podane w formie beletrystyki, wówczas przemawiają wyraźniej dla moich uszu. Z zagranicy George Byron, Charles Baudelaire, Musset.

A polska proza to Witold Gombrowicz, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Józef Ignacy Kraszewski, Tadeusz Miciński i jego Nietota nagrałem całość w formacie mp3, Stefan Żeromski - Dzieje grzechu - nie wiedziałem jak potrafi kochać kobieta, dopóki tego nie przeczytałem, Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus, Eliza Orzeszkowa, Władysław Reymont i wielu innych, których moja pamięć nie przywołuje. Stanisław Lem także. Szczególne wyróżnienie chciałbym przyznać niedocenianemu Kraszewskiemu. Był tytanem pracy, ogrom tekstów jaki stworzył, stanowi wielką bibliotekę ponadczasowych dzieł. Studia charakterów, znajomość życia, jego prawideł, blasków i cieni. Obraz dziejów Polski przez bieg wieków. Uwielbiam jego literaturę. Także Bruno Schulz swoim skromnym objętościowo dorobkiem zyskał poczesne miejsce wśród polskich gwiazd literatury.

Wiele antycznych dramatów, Złoty osioł Apulejusza, Przemiany Owidiusza, Homer Iliada i Odyseja. Przeczytałem też w całości Biblię w przekładzie księdza Jakuba Wujka.

Warto wspomnieć też o Ikonie legnickiej literatury Monice B. Janowskiej, mam wszystkie jej powieści na regale i wszystkie przeczytałem. Olbrzymia doza humoru, zagadki kryminalne, codzienność i oddech wakacji pobudzający kubki smakowe do ślinotoku. Niecodzienne imiona bohaterów, świetna zabawa, szczerze polecam. Z współczesności jeszcze: to bardzo lubię Kristin Hannah, każdą z jej przeczytanych książek.