sobota, 15 czerwca 2024

NOTA AUTOBIOGRAFICZNA

 Dzień dobry Czytelniku.

Moje dzieciństwo było krótkie lecz honor nietknięty

Z wiedzą wiekową zanurkowałem w świata odmęty.

Pisałem raz tak mową wiązaną, w wierszu Dla Pana Dziadka. Dzisiaj chcę wejrzeć na te czasy jeszcze raz, wspomnieć na nie, przywołać do życia na nowo, w krótkiej migawce. Urodziłem się w Legnicy, naszym pięknym mieście, trzeciego września 1981 roku. Godzinę przed południem. Cyfry w mojej dacie urodzenia komponują się w wynik mnożenia. Trzy razy trzy daje dziewięć. A dziewięć (wrzesień jest dziewiątym miesiącem) razy dziewięć daje osiemdziesiąt jeden (co jest rocznikiem moich narodzin). I mamy solidny fundament do kabały. Jeden z kolegów (urodzony tego samego dnia tylko rok wcześniej) ma na plecach tatuaż “Dies Irae” - co znaczy dzień gniewu. I tak sobie myślę, że urodziłem się właśnie w dzień gniewu Bożego. Jestem obrońcą Boga przed Dyabłem. Pierwsze lata mojego życia płynęły w ciasnym mieszkaniu, w czteropiętrowej kamienicy, z wielkim podwórkiem otoczonym murami mieszkań, wyglądających przez okienne szyby. Tam grałem w piłkę i bawiłem się z Starszym Bratem Pawłem i innymi dziećmi. Ale żadna z tych “przyjaźni” nie przetrwała, owszem poznaję dwie czy trzy osoby, ale nawet nie rozpoczynałbym dialogu spotkawszy je. Starszy Brat wyemigrował do Kanady i widuję go raz na tydzień w telefonie. Paweł był mi trenerem, obrońcą i mścicielem. Wzorem do naśladowania. Jego fascynacje i zachwyty obejmowały także mnie. Zamiłowanie do komputerów i grafiki, nowości muzyczne, czy podwórkowe mody. Małpowałem wszystko na wzór Starszego Brata.

Około jedenastego roku mojego życia przeprowadziliśmy się. Do domku jednorodzinnego w zabudowie szeregowej, z ogródkiem i piwnicą, w której mieści się garaż, kotłownia i duża sala warsztatowa. Rodzice wspólnymi siłami zbudowali dom, zapewniając mi wspaniałe warunki do życia, za co szczerze im dziękuję. Własny pokój, dwie łazienki, komfortowa kuchnia i salon z telewizorem, poza tym sypialnie braci i rodziców. Z tego co pamiętam nie byłem dobrym dzieckiem. Byłem zarozumiały i cwaniakowaty, wskutek czego często bity przez obcych. Choć niejednokrotnie dostałem zanim zdążyłem cokolwiek zadrzeć nosa. Upływający czas temperował mnie skutecznie. Ważnym wydarzeniem stały się narodziny Młodszego Brata Mareczka. Awansowałem na średniaka. Cieszyłem się, że mam jeszcze jednego Brata z całego serca, mimo że Mama na niego przeniosła teraz najwięcej uczucia. Tato też był najdojrzalszy gdy Marek przyszedł na świat i potrafił więcej go wychować.

Tutaj poznałem wielu kolegów. Graliśmy razem w piłkę. Włóczyliśmy się po mieście marnotrawiąc czas na dyskusje, zabawę i filmy wideo. Pierwsze zachwyty dziewczynami, nieśmiałość wobec nich. Grałem w piłkę dla klubu Konfeks Legnica. Raz wchodząc z rezerwy w drugiej połowie strzeliłem gola zza szesnastu metrów, z pierwszej piłki, bez zastanowienia, zapewniając drużynie remis. Przestałem grać i zacząłem uczęszczać na siłownię. Chciałem wyglądać jak Dorian Yates czy Arnold Schwarzenegger. Tu też odniosłem mały sukces - zdobyłem wicemistrzostwo Polski w wyciskaniu na ławeczce leżąc. Podniosłem osiemdziesiąt pięć kilo ważąc niespełna sześćdziesiąt, nie ukończywszy siedemnastu lat. To małe zwycięstwo nie przyniosło żadnej satysfakcji, acz lubię się nim chwalić. Nie zbudowałem jednak muskulatury zbyt obfitej i pozostałem szczupły.

Szkołę średnią wspominam najgorzej. To najgorszy okres mojego życia, który okryję całunem milczenia. Studia za to zwę cudownym czasem. Tam odnalazłem Jedną Jedyną. I mimo że wzgardzony (słusznie zresztą jak sądzę), zrobiłem swoje. Potrafię otrząsnąć się z goryczy najlepszych wspomnień. Na studiach zaprawdę się uczyłem. Siedząc przy lampce zjadałem zwoje i odrabiałem zadania domowe. Wówczas też z ekipą znajomych przez może dwa miesiące mieszkałem we Wrocławiu. Ale duchota tego miejsca szybko mnie z niego przegnała i wróciłem do domu. Pisałem jakoby lirykę w bardzo młodym wieku, może poezję, w każdym razie mowę wiązaną rymem. Dziś już zdolny jestem jedynie do prozy. Ale wypracowałem około dziesięciu tysięcy rymowanych wersów.

Pamiętam smak lizaków w szkole podstawowej, gumy turbo z wizerunkami szybkich samochodów. Mecze na boisku szkolnym i strzelone gole. Najlepsze oceny na świadectwach. Zapach końca lata niosący tęsknotę. Wakacje u Babci i słodycz owoców z jej działki. Dni gdy śniłem sen o potędze. Rozdając ciosy i wyprowadzając uniki tańczyłem nietknięty. Dziś skroń przyprósza siwizna i znam moje miejsce w szeregu. Coś do powiedzenia jeszcze mam ale zaiste milczeć wolę. Opowiadam siebie samemu sobie. Milczenie moje nauczyło się jakby się milczeniem nie zdradzać, według przypowieści Zaratustry. Chcę pokazać wam jedynie moją zimową twarz, bo innej mi nie wybaczycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz