Dzień dobry Czytelniku.
Nie pamiętam jaki to film i czyj autorytet reprezentował sławny aktor. Ale jedną z kwestii, którą wygłasza Bruce Willis zapamiętałem. Mianowicie brzmi ona tak: “Jak u kogoś zdiagnozują schizofrenię - to ja ci mówię: lepiej z nim nie zaczynaj”. Myślę, że ta choroba to błogosławione przekleństwo. Muszę jednocześnie wierzyć, iż wyłamuję się spoza tego schematu, przekraczam stereotyp, moja osobowość niesie coś więcej. Bowiem jestem chory, na tę właśnie, nieuleczalną chorobę. Ale nie chcę być strącony na margines, wypchnięty ze zbioru społeczeństwa. Biorę dobre leki - jestem wówczas jak wszyscy. Muszę wierzyć, że mogę spokojnie i w harmonii egzystować - z - i między ludźmi. Jestem pokornym złotym osiołkiem, zaprzęgniętym do pracy na rzecz dobra ludzkości. Mam trzystu kolegów, ale żadnego bliższego. Nie mam żony ani dzieci. Marzę jedynie o nich, i to nie zbyt często. Jest mi dobrze tak jak jest. Ostatnio samotność stała mi się również potrzebą. Mam dużo kontaktu z ludźmi w pracy i wszystko to bardzo lubię, ale jednocześnie cieszę się na myśl, że wrócę do mojego “biura” i będę tworzył - opowiadał siebie sobie samemu. Tworzę korek, by mój monolog nie zapadł w głębię.
Ale wróćmy do schizofrenii. U mnie objawiała się ona halucynacjami w trzech gatunkach: wzrokowe, słuchowe i zapachowe. Przestałem widzieć się na zdjęciach, widziałem sześcionogie psy, z daleka co prawda, dlatego myślę, iż to złudzenie, i jeszcze miedzy futryną a drzwiami, przechodząc tylko, spostrzegałem kątem oka, kogoś zupełnie obcego zamiast Mamy. Wydawało mi się, że z mojej toalety korzysta tabun ludzi wchodzących do domu przez telewizor u Taty w pokoju. Słyszałem głos, opowiadający mi o tym, że w mieście toczy się przewrót. Jest tak źle, że trzeba wytępić zepsucie i spalić je na stosach, co, obrabowawszy apteki z wojskowych zapasów, Zakon czyni. Że pasożyty chcą wymordować, zdolne do rodzenia kobiety, nasze skarby, a z mężczyzn uczynić niewolników. Że ruch oporu jest na ulicach, i ma plan by temu zapobiec. Trzeba walczyć bo zepsuli wodę, chleb i mięso, a nawet tytoń. O zapachach nie wspomnę bo to drobiazg, o którym szybko się zapomina. Ale to wszystko przeżywałem - czułem wówczas, że walczę o życie - ponieważ odstawiłem na trzy miesiące leki. Pokłóciłem się z rodziną, stali mi się obcy, nawet Mama, która w życiu pomogła mi najwięcej. Trafiłem finalnie do szpitala psychiatrycznego. Wyszedłem z domu idąc gdziekolwiek. W drodze zadecydowałem, że muszę znaleźć nowe źródło wody, bo wszelkie inne zatruli źli kosmici, dążący do zniszczenia ludzkości. Wyimaginowałem sobie, iż znajdę owo źródło w górach, polskich górach na wysokości pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza. Wydawało mi się to możliwe, zapomniawszy, że nie ma w naszym kraju tak wysokich gór. Ale w jednym momencie idąc, czarną już nocą, po torach i polach, widziałem potężną emanację blasku wśród ciemności, i wierzę, iż tam właśnie wytrysłoby nowe źródło. Schizofrenia sprawia, że drobne fakty, pomruki znaczeń wydają się komponować w spójną logiczna całość wskutek tego złudzenia nabierają wyrazu prawdy i na odwrót. Po około czterdziestu kilometrach marszu, trafiłem pod jednostkę wojskową, prosząc wartownika o wodę. Odmówił zza krat bramy. Robiłem trochę zamieszania i hałasu. Przyszedł jakiś jeszcze wojskowy. Siadłem na krawężniku. Wezwali policję. Zbadano mnie alkomatem. Byłem trzeźwy. Zawieźli mnie pod komisariat - tam przesadzili do karetki i powieźli do Bolesławca.
Po wywiadzie z Panem Doktorem, na moją zgodę, zamknęli mnie na oddziale. Z kratami w oknach, zakazem wychodzenia i zaordynowanymi lekarstwami, które wziąłem. Ocalili wówczas moje życie i godność. Spędziłem tam dwadzieścia dni. Od tamtego epizodu, biorę leki regularnie. Nie mam ochoty na każdym kroku walczyć o życie. Chcę normalnie egzystować, mieć znajomych, kochać i być kochanym przez rodzinę. Przyjmuję dwa leki przeciw psychotyczne, które dobrali mi w szpitalu, małe dawki. Poza tym wszelkie traumy życiowe wywołały u mnie depresję i na to też mam tabletki. Działające. Jedzenie odzyskało smak i znów cieszy konsumpcja. Przytępienie zmysłu powonienia znika. Więcej się śmieję. Czuję większą akceptację środowisk, których jestem częścią. Już nie milkną rozmowy gdy się zbliżam, a grupa rozchodzi się w swoje strony. I widzę sens w rozmowie. Ogień twórczy też nabiera wartości. Nie jest to poezja ale tworzywo równie cenne. Aktywizujące działanie leków wywiera na mnie duży i korzystny wpływ. Bawię się pisaniem i nagrywaniem audio.
Schizofrenia to wrażenia nie-do-podrobienia. Jest ciekawie owszem. Budujesz domki z kart jak... hm... krwiopijca. Małoduszny. I czujesz realny strach, albo dreszcz uczucia, że moc rośnie. A adrenalina albo wzywa cię do walki, albo krzyczy byś uciekał. I tak pomału walka o życie to jedyny pomysł na to by je zachować. Albo uczucie rezygnacji, zgoda na to co ma się wydarzyć, a to nie przychodzi, bo to tylko złudzenia wywołane przez chorobę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz