Dzień dobry Czytelniku.
Zaratustra mówi, że „dobremu wojownikowi brzmi milej >musisz<, niźli >chcę<”. Rozumiem to dobrze i nauczyłem się tej przypowieści na pamięć, zgodnie z mojego przyjaciela - Zaratustry żądaniem. W myśl tego znowu piszę. Tym razem post na bloga. Musi się to stać tradycją, by w wolne od pracy dnie pisać jak najwięcej. Moje życie jest dosyć schematyczne i mało nowych, silnych wrażeń wchodzi w jego skład. A to przecież źródło czystej inspiracji. Może jeszcze równie zapładniająco twórcze są podróże. Bo nie chcę się motywować do twórczości sztucznymi podnietami, które wyjaławiają mózg i w zbiorze konsekwencji mają dolegliwości czy nawet cierpienie ciała. Ponad to, że używki itp. zjadają ciało bardzo prędko. Zaratustra mówi: „od kiedy ciało lepiej poznałem, duch jest mi tylko duchem”. I tę przypowieść doskonale rozumiem, przez co stała się też moją. W procesie egzystencji wymyśliłem swoją duszę, ukształtowałem ją. Ale ciało to świątynia, w której żarzy się jej płomień. Przejąłem mnóstwo mniemań od Zaratustry – wielkiego, krzepkiego marzyciela o lekkich stopach. Jego tekst jest dla mnie bardziej wartościowy niż każda inna książka, nawet Biblia nie jest tak owocna w prawdę. Zaratustra żąda by porzucić wszelkie bogomolstwo, twierdzi, iż nie jestem w stanie pomyśleć sobie Boga. Że myślę Go po ludzku. I to rozumiem dobrze. Acz śniłem Boga dwukrotnie. Wielkiego i pełnego Miłości. Krzyż jest mi błogosławieństwem, ale nagi, bez przybitego do niego zbawiciela. Okrucieństwo nie wchodzi w zbiór moich... hm... fascynacji. Chcę by ludzie byli uprzejmi, kulturalni i nie spieszyli się, więc po pierwsze wymagam tego od siebie. Mam wiele zrozumienia dla wszystkich – nie przesadzam – dla wszystkich. Nawet dla tych co atakują by uciekać. Nawet dla miękkości ostrej jak stal. Zaś wybaczenie to jednocześnie akceptacja siebie samego, swojej teraźniejszości - takiej jaką ona jest. Niedawno myślałem, że wszyscy jesteśmy „o siebie”. Czyli, że egoizm to aksjomat, prawda niepodważalna. Ale zrozumiałem: żyjemy w społeczeństwie, pomagamy bliźnim, tworzymy dla nich, pracujemy wspólnie by polepszyć nasz los. Rozumiem też i krzepkie, zdrowe samolubstwo. Przecież wszyscy myślą, że to właśnie ich, właśnie nasze sprawy są najważniejsze.
Ty i ja to wciąż my. You and I are still Us. Wieczność przemawia tymi głosami, czuję ją. Odnajdywanie siebie pośród Sztuki, odnajdywanie Nas to zajęcie jakie uprawiam. Robiąc to wieloznaczeniowo i pozwoliwszy jednocześnie pracować przeczuciu. Szukam tam naszej niezwykłej Miłości. Jeśli rozumiesz to dobrze. Tylko to też pierwiastek transcendentalny, wykraczający poza granice poznania. To zbliżanie się do ideału, który jest nieosiągalny. Nigdy więc nie osiągnę celu, będę żył jedynie nadzieją. Najwyższą Nadzieją, że jestem wolny ku jednemu wielkiemu zwycięstwu. Uciekłem spod wielu jarzm, ale dziś moje oczy jasno zwiastują, że jestem wolny i uchylam się od wszystkich małych zwycięstw. Pokój jest moim zwycięstwem. Wszystkiego tego nauczyłem się od Zaratustry. I moja wolność to też prawo do nie zachowywania wszystkich mniemań. Jestem Europejczykiem, elastyczny, wyszorowany. Działając lokalnie – myślę globalnie. Jestem małym trybikiem, który obraca trybik wielki. Potrafię wywrzeć duży wpływ, jak magia Matrixa. Mogę wziąć twoje życie i moje życie też musisz sam sobie wziąć. Nie masz jednak dostatecznej mocy. Trzeba lwiej siły by zrabować te prawo. Nie cwaniakuję tylko chcę rzec, że wszyscy twórcy twardzi są. A gdy spojrzysz na mnie i będziesz chciał odebrać to, co mi pozostało, to musiałbyś być zazdrosnym pedałem, żeby to zrobić. To jak zarabiać pieniądze na gównie – wszyscy grzebiący swój spokój są śmieszni.
Nic nie przychodzi mi lekko. Na mnie też można wywrzeć duży wpływ. To nietrudne. I można jeszcze temu dać szlachetne miano. Nie mam oporu przed brudzeniem rąk, to nie jest kraj dla słabych ludzi. Mydło jest błogosławieństwem, pisałem nawet wiersz o tym, że mycie rąk nie boli. A tak serio: to nie są to rzeczy brudne, nie jest mi to rzeczą najgorszą. Nie ma w tym nic poetyckiego, nie znajdę aprobaty dla mojego przerwania zmowy milczenia, ale nie czekam aż ktoś mnie polubi. Czasami wolę być zupełnie sam. To nietrudne by mnie zrozumieć.
Zmusiwszy się do pisania, sprawiłem, że zapisałem arkusz elektroniczny. Taką receptę na pisanie daje Stephen King: „po prostu siądź i pisz”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz