Dzień dobry Czytelniku
Chcę dziś pisać o siódmym punkcie, o siódmej zasadzie Zakonu Walecznych Orłów – o siódmej, podstawowej prawdzie rozczłonkowanego nonalogu. O jednym z wyznaczników sposobu postępowania, o drogowskazie na ścieżce wieczności. Mianowicie o Najwyższej Nadziei, uczuciu wzniosłym, pięknym i uczącym doskonałości. Pisało o niej wielu poetów, prozaików i dramaturgów. Dla niektórych, nielicznych stała się przekleństwem. Jej zaprzeczenie - dla mnie to wyparcie się serca mojej wiary. Jej utrata to zaprzeczenie tego, w co wierzę. Siódma zasada nie ma pomniejszych punktów, ściślej ją opisujących, konkretniej definiujących, dokładniej znaczących zakres pojemności zbioru. To Nadzieja wytycza nam ścieżkę, którą mamy podążać, zakreśla wektor kierunku w jakim się poruszamy, maluje drogę naszej wieczności – tej przed nami, a pomniki stawia czasowi minionemu, czyli wieczności za nami. Skojarzenia Nadziei z pięknem są naturalnym wynikiem myślenia. Zaś łączenie jej z podłością wydaje się kursem kolizyjnym, np. nie kłamie się z nadzieją na... a jeżeli ktoś to robi, to popełnia błąd i zemści się to na nim. Samoczynnie złe emocje powrócą zatoczywszy koło i uderzą z siłą, jaką wykorzystał fałsz w słowach czy czynach. Nadzieja bliska jest tęsknocie i też dodaje sił. Krzepi wiarę, daje fundament i solidne oparcie. Jasno maluje słońce, w którego blask chcemy spojrzeć i nie oślepnąć przy tym. Trzeba wspinać się na drabiny, pokonywać stopnie by wschodzić wyżej, zbliżać się do nieosiągalnego marzenia. Mieć na nie Nadzieję. Dla tego uczucia poświęca się tak wiele, albo raczej robi się tak wiele, nie nazywając tego poświęceniem, które drogo kosztuje. Mieć nadzieję, żyć nią przez dziesięciolecia, krzepić naszą siłę tym wzniosłym uczuciem. Dążyć do jej doskonałości raz kochając i wielokrotnie mijając. Dążyć ku niej niezłomnie, rycersko, w sposób pełen cnoty (cnoty w rozumieniu „virtus” czyli męstwa). Przekraczać most, wyzwolić się od niechcianego. Tak by twoje oczy jasno zwiastowały ku czemu jesteś wolny, a nie spod jakiego jarzma uciekłeś.
Poczułem kiedyś, ze trzy razy czy cztery – jak to jest utracić nadzieję. To jakby konsumować smołę, bo nie wiem czy rzec, że się ją zjada czy wypija. Czerń zalewa serce i żołądek i nie chce się nic więcej, wola życia kona powoli zostawiając zupełnie samotnym w noc, a stado niewzruszonym krokiem oddala się w swoją drogę. Szczebel drabiny łamie się i tracisz równowagę lecąc na łeb na szyję. Zamulony szlamem z głową i stopami ciężkimi jak kamień, beznadziejny.
Nadzieja rodzi owoce: słodkie, soczyste, orzeźwiające, ważne dla organizmu jak woda i energia niosąca nas do przodu i w górę. Ja mam Nadzieję na jedno wielkie zwycięstwo, ku temu jestem wolny, niepodległy, niezależny. W myśl tego uchylam się od wszystkich małych zwycięstw. Nie oszczędzam się – z głębi duszy miłuję. Wiem o co wiodę swoją wojnę i jaką bronią walczę, jakimi skromnymi środkami dysponuję. Ale wierzę w zwycięstwo. Mam na nie Najwyższą Nadzieję. Wyzwalam się od pragnienia zemsty. Widzę tęczowy, złoty most, który należy przekroczyć, który muszę przekroczyć. Bronię planety przed plugawym pasożytem żywiącym się najniższymi uczuciami, nie znającym miłości, a z niej żyć pragnącym. Jego ogień to twoja zazdrość. Jego woda to twoja pogarda. Jego pokrzepienie to trucizna. Zabiję go uprzejmością, czystością mojej krwi, jej szlachetnością. I apotransforminą, środkami dezynfekującymi, unikaniem plugastwa. Ta walka jest trudna jak wyhodowanie drzewa ze zgniłego źdźbła. A jednak jestem na dobrej trajektorii, na właściwym kursie, lecę ku nowym słońcom, niosę temu światu Najwyższą Nadzieję: na lepsze jutro, na świetlaną przyszłość. Moje drzewko rośnie, wydaje owoce, gdyż dbam o nie najtroskliwiej, z głębi serca miłuję. Pielęgnuję pamięć, o którą się opieram, by wiedzieć jak postępować. Rozumiem. Im wyżej rosną gałęzie, tym głębiej korzenie krzewią się pod powierzchnią. Optymizm jest ważny, a Nadzieja go posiada, głosi go zdrowym brzmieniem. Także trochę więcej uśmiechu, a wszystko będzie w porządku. Nauka, iż śmiechem się zabija mnie przekonuje. Boimy się śmieszności. Wielu ludzi jest małostkowych, najeża się wobec błahostek, co Zaratustra nazywa mądrością jeży. Ale zdrowy, krzepki śmiech to silna broń. Jest jak igła transportująca wprost do krwi, do żyły, zabójczy środek. Przeżyj to sam. I śmiej się bo nie warto tracić nerwów.
Mój kolejny, krótki esej zakończę konkluzją, spointuję go w jednym zdaniu. Najwyższa Nadzieja to nieogarnięty zbiór wszystkiego co wzniosłe, co wiedzie nas na wyżyny człowieczeństwa, co je przekracza, sięgając ideału, bez niej - życie traci sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz