niedziela, 22 grudnia 2019

AUTOBIOGRAFIA W PRYZMACIE JADŁOSPISU


AUTOBIOGRAFIA W PRYZMACIE JADŁOSPISU

Dziś druga próba. Miałem przedstawić swoje życie w przekroju tego co jadałem. Nigdy nie jadłem za wiele, jestem raczej wersją super slim samego siebie. Konsumuję tyle, by mieć energię i siłę na pokonywanie codzienności. Lubię czuć się lekki. Szybkość waży jeszcze więcej. W restauracjach czy poza domem jem bardzo rzadko. Podobno o szamce pisać nie warto. Tak nawinął w jednym kawałku Buczer z PTP – raper. Ja jednak myślę inaczej – to dobry i wdzięczny temat, a książki kucharskie to niejednokrotnie bestsellery. Napisałem kiedyś wiersz o pasztecie z mięsa szlachetnego kruka, o ogórkowej z mięsem sowy. Zaratustra pisze o tym, co doi lwice, mieli ziarna i liże miód. Wszystko to bardzo lubię, a nawet wiele więcej. Na pewno nie dużymi porcjami, ale często po trochę. Ćwiczenie, które publikuję tak jak poprzednie pisane było naprędce. Mroki przeszłości dodatkowo zaciemniają pełny wyraz mojej wyjątkowej autobiografii. Nigdy nie uciekniesz przed przeszłością, ja jednak zapomniałem więcej niż oni kiedykolwiek się nauczą. Oto kolejna moja co-3-tygodniówka.

Pamiętam, gdy byłem dzieckiem, mama rano zawsze szykowała zupę mleczną z chlebem z dżemem. Na drugie śniadanie – do szkoły podstawowej – ładnie owijając w papier śniadaniowy, pakowała mi kanapki z jakimś mięsem. Nie pamiętam dziś czy to była szynka czy kiełbasa. Te kanapki przełożone były zawsze jakimś przepychaczem w postaci warzyw – czy to czerwonych pomidorów, czy zielonego ogórka, czy też pastelowej sałaty. Na drugie śniadanie nie było picia, do szkoły nie nosiłem żadnych butelek więc popijanie było niemożliwe. Wreszcie po skończonych lekcjach wracałem do domu na obiad z przebogatego, choć skromnego w środkach, arsenału możliwych do zjedzenia obiadów mojej mamy. Podwieczorek przed czarno-białym telewizorem i Pankracym - to herbata z maślanymi herbatnikami. Potem zaczęła się szkoła średnia i zupy mleczne z chlebkiem białym na śniadanie. Drugie śniadanie: znowu kanapki bez popicia na nudnych lekcjach z ochrony środowiska. Po powrocie odgrzewałem tłustą zupkę z ładnie pokrojonymi ziemniaczkami i chlebem. Po czym szedłem na siłownię i wykonywałem ciężki półtoragodzinny workout. Gdy wracałem, wlewałem po prostu w siebie mleko – wypijałem duszkiem dwa litry, żeby uzupełnić zapotrzebowanie na białko. Zjadałem jakiś kotlet z ziemniakami: czy to schabowy, mielony, lub też pierś z kurczaka w panierce. Na kolację chleb z serem żółtym – Gouda albo Edamski. Kolacje były różne, w repertuar możliwości wchodziła szynka lub zrobienie grzanek na patelni, czy też, np. serek topiony. Gdy zamieszkałem sam zaczęła się era frytek ze szprotami, z serem żółtym i słonecznikiem łuskanym. Okrasiwszy to keczupem po usmażeniu, dopracowywałem przepis na moje ulubione danie. Pamiętam bardzo często to smażyłem i w całym mieszkaniu rozchodził się zapach smażonych, uwędzonych już szprotów, bez głów i tylnej płetwy. No i piwo – piłem po dwie półlitrowe butelki dziennie. Piłem słuchając walkmana i tańczyłem. Ale wróciłem do mamy po niedługim czasie, do mięsnych obiadów, śledzi z cebulką albo w śmietanie, do śledzików na raz. Tortów z okazji urodzin i ciast bez okazyjnych – serników, makowców czy tiramisu. Teraz na śniadanie zjadam jogurt z łyżeczką siemienia lnianego mielonego i kogel-mogel z dwóch jajek, z cukrem i maślanką. Na drugie śniadanie, gdzieś minąwszy dwie godziny, słuchając muzyki, zjadam chleb z pasztetem wieprzowo-drobiowym albo sałatkę warzywną z białym chlebem. Podczas terapii zjadam trzy podwójne kromki – z szynką lub serem żółtym. Gdy wracam do domu zwykle jest tłusta zupka – czy to barszcz czerwony z fasolką albo brokułowa z mięsem z polędwicy. Gdybym się nie najadł, to lodówka jest zawsze pełna – mama dba o to doskonale. Są owoce: jabłka i pomarańcze, banany. Jabłuszko zawsze kroję na pół, wycinam serduszko i ogonki po czym zjadam chrupiąc itd. itp.

Dziś widzę, że mógłbym napisać wiele więcej. Przecież gdy uczęszczałem do podstawówki to miałem smaka tylko na słodycze, teraz, między innymi z tego powodu, pokutuję często u dentysty. Obiady mamy to naprawdę zróżnicowany repertuar. Nie wspomniałem o ryżu i kaszy, które bardzo lubię. O gorących napojach – herbatkach ziołowych i kawie nie ma wyżej ani słowa, a piję ich dużo. Podobno Sztuka to najwyższa forma konsumpcji, ale jeść trzeba – to wyraz i potwierdzenie woli życia. Od dwu miesięcy nie piję w ogóle alkoholu, piwa od prawie pół roku. Nabrałem więcej smaku, obiady zjadam z apetytem, a nie tylko wiedząc, że muszę coś zjeść. Piję dużo wody, a w ciągu nocy wypijam litrowy karton mleka. Jedzenie to temat – myślę – bliski każdemu z nas. Łyknijcie więc moją drugą próbę ze zrozumieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz