AUTOBIOGRAFIA W PRYZMACIE JADŁOSPISU
Dziś druga próba.
Miałem przedstawić swoje życie w przekroju tego co jadałem. Nigdy
nie jadłem za wiele, jestem raczej wersją super slim samego siebie.
Konsumuję tyle, by mieć energię i siłę na pokonywanie
codzienności. Lubię czuć się lekki. Szybkość waży jeszcze
więcej. W restauracjach czy poza domem jem bardzo rzadko. Podobno o
szamce pisać nie warto. Tak nawinął w jednym kawałku Buczer z PTP
– raper. Ja jednak myślę inaczej – to dobry i wdzięczny temat,
a książki kucharskie to niejednokrotnie bestsellery. Napisałem
kiedyś wiersz o pasztecie z mięsa szlachetnego kruka, o ogórkowej
z mięsem sowy. Zaratustra pisze o tym, co doi lwice, mieli ziarna i
liże miód. Wszystko to bardzo lubię, a nawet wiele więcej. Na
pewno nie dużymi porcjami, ale często po trochę. Ćwiczenie, które
publikuję tak jak poprzednie pisane było naprędce. Mroki
przeszłości dodatkowo zaciemniają pełny wyraz mojej wyjątkowej
autobiografii. Nigdy nie uciekniesz przed przeszłością, ja jednak
zapomniałem więcej niż oni kiedykolwiek się nauczą. Oto kolejna
moja co-3-tygodniówka.
Pamiętam, gdy byłem
dzieckiem, mama rano zawsze szykowała zupę mleczną z chlebem z
dżemem. Na drugie śniadanie – do szkoły podstawowej – ładnie
owijając w papier śniadaniowy, pakowała mi kanapki z jakimś
mięsem. Nie pamiętam dziś czy to była szynka czy kiełbasa. Te
kanapki przełożone były zawsze jakimś przepychaczem w postaci
warzyw – czy to czerwonych pomidorów, czy zielonego ogórka, czy
też pastelowej sałaty. Na drugie śniadanie nie było picia, do
szkoły nie nosiłem żadnych butelek więc popijanie było
niemożliwe. Wreszcie po skończonych lekcjach wracałem do domu na
obiad z przebogatego, choć skromnego w środkach, arsenału
możliwych do zjedzenia obiadów mojej mamy. Podwieczorek przed
czarno-białym telewizorem i Pankracym - to herbata z maślanymi
herbatnikami. Potem zaczęła się szkoła średnia i zupy mleczne z
chlebkiem białym na śniadanie. Drugie śniadanie: znowu kanapki bez
popicia na nudnych lekcjach z ochrony środowiska. Po powrocie
odgrzewałem tłustą zupkę z ładnie pokrojonymi ziemniaczkami i
chlebem. Po czym szedłem na siłownię i wykonywałem ciężki
półtoragodzinny workout. Gdy wracałem, wlewałem po prostu w
siebie mleko – wypijałem duszkiem dwa litry, żeby uzupełnić
zapotrzebowanie na białko. Zjadałem jakiś kotlet z ziemniakami:
czy to schabowy, mielony, lub też pierś z kurczaka w panierce. Na
kolację chleb z serem żółtym – Gouda albo Edamski. Kolacje były
różne, w repertuar możliwości wchodziła szynka lub zrobienie
grzanek na patelni, czy też, np. serek topiony. Gdy zamieszkałem
sam zaczęła się era frytek ze szprotami, z serem żółtym i
słonecznikiem łuskanym. Okrasiwszy to keczupem po usmażeniu,
dopracowywałem przepis na moje ulubione danie. Pamiętam bardzo
często to smażyłem i w całym mieszkaniu rozchodził się zapach
smażonych, uwędzonych już szprotów, bez głów i tylnej płetwy.
No i piwo – piłem po dwie półlitrowe butelki dziennie. Piłem
słuchając walkmana i tańczyłem. Ale wróciłem do mamy po
niedługim czasie, do mięsnych obiadów, śledzi z cebulką albo w
śmietanie, do śledzików na raz. Tortów z okazji urodzin i ciast
bez okazyjnych – serników, makowców czy tiramisu. Teraz na
śniadanie zjadam jogurt z łyżeczką siemienia lnianego mielonego i
kogel-mogel z dwóch jajek, z cukrem i maślanką. Na drugie
śniadanie, gdzieś minąwszy dwie godziny, słuchając muzyki,
zjadam chleb z pasztetem wieprzowo-drobiowym albo sałatkę warzywną
z białym chlebem. Podczas terapii zjadam trzy podwójne kromki – z
szynką lub serem żółtym. Gdy wracam do domu zwykle jest tłusta
zupka – czy to barszcz czerwony z fasolką albo brokułowa z mięsem
z polędwicy. Gdybym się nie najadł, to lodówka jest zawsze pełna
– mama dba o to doskonale. Są owoce: jabłka i pomarańcze,
banany. Jabłuszko zawsze kroję na pół, wycinam serduszko i ogonki
po czym zjadam chrupiąc itd. itp.
Dziś widzę, że mógłbym
napisać wiele więcej. Przecież gdy uczęszczałem do podstawówki
to miałem smaka tylko na słodycze, teraz, między innymi z tego
powodu, pokutuję często u dentysty. Obiady mamy to naprawdę
zróżnicowany repertuar. Nie wspomniałem o ryżu i kaszy, które
bardzo lubię. O gorących napojach – herbatkach ziołowych i kawie
nie ma wyżej ani słowa, a piję ich dużo. Podobno Sztuka to
najwyższa forma konsumpcji, ale jeść trzeba – to wyraz i
potwierdzenie woli życia. Od dwu miesięcy nie piję w ogóle
alkoholu, piwa od prawie pół roku. Nabrałem więcej smaku, obiady
zjadam z apetytem, a nie tylko wiedząc, że muszę coś zjeść.
Piję dużo wody, a w ciągu nocy wypijam litrowy karton mleka.
Jedzenie to temat – myślę – bliski każdemu z nas. Łyknijcie
więc moją drugą próbę ze zrozumieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz