środa, 24 stycznia 2018

O DRUGIEJ STRONIE

Opowiem Ci moja pani o drugiej stronie
Wpierw jednak ucałuje Twoje dłonie,
Taki gest na powitanie i przyniosę kwiaty
Kabałę ułożę tylko wylicz mi daty.
Tworzę każdej chwili i jestem szczery,
Dalekie mi wciskanie picu i podobne bajery.
Aczkolwiek doceniam wagę blagi – rzeczy
Cudownej.. Moje słowo kłamstwu przeczy.

Gdy się tam przechodzi ciężka to próba,
Ale z mojego ramienia wszystkim się uda
Człowiek jest wówczas słaby i zniszczony,
Odzyskuje się powoli błogosławiony.
Strasznie się wtedy wygląda naprawdę,
Ale dodają sił minuty każde.
Gdy się już wyjdzie na świat i zasady przyswaja,
Postępowanie według zasad siły podwaja.
Kto chce być wojownikiem musi je mieć w sercu,
Prowadzą nas one w bitwy szumnym skercu.
Jeden za wszystkich wszyscy za jednego.
Strażnikiem jestem pierwszym honoru naszego.
Bo siła i honor to pierwsza rzecz święta,
O ich wadze wojownik każdy pamięta.
Jeszcze Nadzieja Ona jest przy nas zawsze,
Choć widziały ją jedynie duchy najrzadsze
I wielkoduszność – to boskości znamię,
Brat obok brata idziemy ramię w ramię.
Każdy wojownik ma zbroję swą i miecz
Z żelaza Liktorów, druhu gęsto nim siecz.
Bogactwo i rydwan damy Ci, lecz żonę
Sam musisz wziąć, ja w objęciach mojej tonę
Co wieczór acz jasny bo trzy świecą słońca,
Każdy z nas to honoru świętego obrońca.
Mieszkamy w pałacach pełnych nektaru i ambrozji
Żelazo Liktorów nie podlega korozji,
Złota i srebra mamy pełne chaty,
W szlachetne kamienie każdy z nas bogaty.
Nikt nikomu nie złorzeczy ani zazdrości,
Wolni jesteśmy od wstydu i chciwości.
Piękne szaty wdziewamy by przyjaciół czcić godnie,
Moje oczy przed bitwą płoną jak pochodnie.


40 wersów

Tę wojnę niektórzy zwą świetną zabawą,
Z braćmi u boku ściskamy dłoń prawą.
Idziemy ramię w ramię bez zawiści w sercu,
Baczenie mamy na się w tym wirującym skercu.
Niesie nas Nadzieja, że Ziemi treść nadamy,
Błogosławią nam zawsze nasze dzieci i damy.
Słuchamy głosu ognia on mówi szczerze
I nie zależy mu na posłuchu czy wierze.
Pierwszy wśród równych pierwszy zadaję cios,
A zwłoki, wsie i miasta płoną w jeden stos.
Na ich miejsce budujemy nowe domy,
Na temat tej wojny spisano grube tomy.

Wszyscy za jednego jak sam jeden za wszystkich,
Tu idzie o treść Ziemi ludzi bliskich.
Tę rzeźbę małoduszni zwą barbarzyństwem.
Wrogowie naukę nienawiści zwą dzieciństwem,
To oprawcy, kaci i kannibale z wyboru,
Chociaż Stwórca nadał im człowieka pozoru.
Ale dziś sam przeciw nim staje i gęsto siecze,
Nad czarnymi szeregami sprawuje On pieczę.
Idziemy równo nasz krok się niesie echem,
Otuchę podsycamy beztroskim uśmiechem.
Najlepsze są te bitwy gdy żaden z nas nie ginie,
Niejednego z nas sława nigdy nie przeminie.
Bohater jest jeden, młody mężczyzna – arystokrata,
Jego chata w ambrozję i nektar stoi przebogata.
Nadbohaterów jest dwu ale jakby jeden,
Diabłów swoich w Aniołów przemienił siedem.

28 wersów

Muzo Twój cichy śpiew kołysze mnie do snu
Gdzie wiodę na wieczną wojnę Legionów stu
W czarne szaty przybrani niesiemy pieśń nielichą
A barbarzyńcy biegnąc wyją, ryczą, krzyczą.
Gdy tak się w boju spotykają pierwsze szeregi
Rzeka krwi wzbiera po same brzegi.

Nasz oddział bez pragnień stoi na wzgórzu
Z przeciwległego wzniesienia wzbił się tuman kurzu.
Wrogie hordy nadciągnęły do walki
Chociaż papier podpisywali przez trzy kalki.
Zdradzili znów umowy nie dotrzymali
Ich honor mój Dyabeł ogniem piekielnym smali.
Patrzymy na się dziarsko rzeźba się szykuje
I nasz orzeł przez równinę szybuje.
Elita, którą dziś kannibale wiodą w bój
Jest liczna w żołnierzy jak szerszeni rój.
Jednak ja wiodę prawdziwych wojowników,
Znają co to walka i sztuka uników.
Jestem mistrzem - człowiekiem z pierścieniem
Boga hufów orężnych wspieram mym ramieniem.
W poszukiwaniu Nadziei dotarliśmy aż tu
Zaprawdę powiadam wiodę Legionów stu.

Idę w pierwszym szeregu, nikt nie nadąża,
W strachu się wroga chorągwia pogrąża.
Wchodzę w nich jak ostrze mego miecza,
Nad przyjaciółmi z szeregu przy tym pełna piecza.
Tnę i rąbię, nikt mnie nie unika
Już widzę jak w ich oddział wkrada się panika.
Dostrzegam też dowódcę przy sztandarze.
Zaraz bracia wam akcję pokażę:
Cios za ciosem zbliżam się do niego,
Po drodze gładząc olbrzyma niejednego
Jestem w środku i błysk ostrza za błyskiem,
Jestem soczewki promieni słońc ogniskiem.

Zbyt późno się opamiętał ich chorąży,
Odwracam głowę – oddział za mną dąży.
Ich dowódca bez życia leży na ziemi,
A cała świta sparaliżowana oczami Twemi.
Jest już mój druh trup się gęsto ściele
Docierają już tutaj najbliżsi przyjaciele.
Zwycięstwo jest dziś pewne, rozbity wróg,
Spłacili krwią dawno zaciągnięty dług.
Zdrajcy to są barbarzyńcy, kannibale,
Całą tę ohydę tępimy wytrwale.
Dziś znowu jeńców żadnych nie bierzemy
I tak do wieczora ich tniemy i sieczemy.
Są groźni i stale ich przybywa do wojny,
Ja jednak co noc sen wielbię spokojny.
Już kruki się zleciały na pobojowisko,
Teraz dopiero będzie widowisko.
Wszystkożerne ptactwo ma twarde jak stal dzioby
Kobiety zabitych zawczasu przybrały barwy żałoby
Wybieramy najładniejsze i im życie ocalamy
Z najpiękniejszych wychowujemy prawdziwe damy.
Najlepsze rodzą nam synów – dzieci,
Na temat niejednego wiersz złożą poeci.
To wieczna wojna o pokój – wielu żołnierzy,
Że mój oddział jest elitą niech każdy uwierzy.

Tylna straż też już jest na wzgórzu wroga
Przynosi wieści, że w ich mieście pożoga.
Nikt nie zginął dziś znowu zwycięstwo
Rośnie nasz honor przyłbicę wdziewa męstwo.
Druh swój podziw wyraża nad mym pędem,
Tę pasję, co mnie w rzeźbie ogarnia – obłędem
On to zowie, ale jest zawsze pełen wiary,
Że nigdy się nie zlęknę najgorszej nawet mary.
Odwagą zabijam, śmiech mój błyskawiczny słychać,
Równo i miarowo pouczam by oddychać.
Gdy wkraczam w wir walki zabiera mnie całego,
Ratuję od śmierci żołnierza niejednego.
Największe olbrzymy niemieją widząc mą technikę,
Jak doskonały strateg zaplanowałem taktykę.
Ich oddziały choć liczniejsze i wytrenowane.
Tylko małą zdołały nam zadać ranę.
Nasi ludzie szukają na placu trofeów,
Żonglerzy układają pismo z biegu dziejów.
Wszyscy oni wiedzą, że i ja pieśń piszę
Po rzeźbie dokonanej rozgrzany lekko dyszę
I myślę o pokoju oby był znów krótki
Nie ma we mnie żalu ani nawet nutki.
Żyję życiem wiecznej wojny i posłuszeństwa
Dbam mi uwierzcie o dzieci me maleństwa

82 wersy

Mój dziadek z Odynem przy stole w Walhalii,
Z jednej czary wino piją bogowie wspaniali,
Lecz wstali już od stołu i patrzą na Ziemię
I już się szykują by zgładzić barbarzyńskie plemię.
Ten dramat milionów rozegra się jak we śnie,
Nawet Olbrzym Przypadku żelazem swym tnie.
Zwą mnie kochankiem bogów choć popełniałem błędy,
Odprawiłem pokutę i wiem już iść którędy.
Zwykło tak bywać, iż stajemy krok od celu,
Weź tę naukę i zmień to przyjacielu.
Za wnioskiem rady bogów pierwszy szereg zdobimy,
Tam razem z Zaratustrą dymimy święte dymy,
Prócz tego, że zdobimy, udział bierzemy największy,
Ramię w ramię z nami staje sam Przenajświętszy,
Jego duma, Jego oczy, Jego pewny krok,
Osłaniamy druhu Stwórcy prawy lewy bok.
Jedyne draśnięcie jakie otrzymaliśmy w boju,
Było wpływem prowokacji winnego napoju,
Łyknęliśmy z jednej czary i o szybkość spór
Wiedliśmy i tak zbałamucił nas wina dur
I na polu bitwy chcieliśmy się wypróbować,
Postanowiliśmy nawzajem sobie draśnięcie darować,
Jak druh druhowi pamiątkę w formie blizny,
Lecz już nie praktykujemy tej winnej łatwizny,
Bo wina łyk tam ponosi i jak w tańcu sieczesz
I długo ten wpływ działa aż cichy odwieczerz,
Napływa nad arenę nad bitwy pole.
Po niej wojownicy siadają w wielkim kole,
Liczymy poległych i hołd im składamy należyty,
Tchórzy i dezerterów w pył smalą Ifryty.
Za słowem Zaratustry „wielu widzę żołnierzy
Obyż to byli wojownicy” i On spogląda z wieży.
Jego wielka przypowieść to krynica wiedzy,
Mieszka pod nowym niebem – to sąsiad zza miedzy.

Pokój przerywa wiecznej wojny fazy,
Ja w ten czas na poemat znajduję wyrazy,
Maluję porównania, rzeźbię metafory,
Słowa substancją napełniam wersów wory
I handel prowadzę z leśnymi Liktorami,
Wymieniamy się z nimi kruszcami, metalami
I kamienie szlachetne są u nich w cenie
I ciała poległych im słodzą podniebienie,
Tych targów mi z nimi dokonać najciężej,
Ale nigdy naszych poległych zrozumcie wężej,
Tak jak krukom szykujemy ucztę wyśmienitą,
Tak tym leśnym duchom daninę należytą,
Wozimy stałym traktem w las gęsty
I gdy targ dobity ogromne czynią kęsy,
To mroczne aspekty, ale to nie ludzie polegli
Są obłudni, chciwi, zawistni, przebiegli.
Powieść mą jednak zacząłem od tejże Ziemi,
Że bogowie są w gniewie i rozjuszeni
I święta, widząca sprawiedliwość już jest u celu,
Los karty odmienia – to pokuty czas dla wielu,
Przyjacielu bogowie mają dosyć mnie takiego traktowania,
Widzą na mych dłoniach odciski od rozdawania,
Spotykają mnie od innych co dzień krzywdy małe,
Mam świadomość cierpienia pojęcie doskonałe.
Choć nie znają mnie zupełnie to plują w twarz,
Świętą cierpliwość w niebiesiech Ojciec nasz
Stracił i odwet szykuje jak dobrą wojnę,
Stary świat przeminął a wejrzenie spokojne
Jakie nam objawia to świadectwo miłości,
Dłoń ku mnie wyciągnie by mej samotności
Ulżyć, lecz to nie będzie dla mnie kres
Tylko opuści mnie napięcie i odejdzie stres.
Stanę w miejscu właściwym przyniosę przebaczenie
Prawda wypłynie na powierzchnię i na arenie
Się okaże, że jestem najlepszy w Wieczności
To długa i ciężka droga ku niepodległości.
Przeszłości imiona zgasną w obliczu mojego,
Zwać mnie będziecie wśród równych pierwszego.
Jedynie druhowi będę odstępował pierwszeństwa,
On świetne ma pomysły i niebezpieczeństwa
Wszelkie ściera, łamie siłą i honorem
I mój ojciec też jest dla niego wzorem,
Mój wielki tato traktuje go jak swojego,
Jak rodzinę ukochał druha przeszybkiego.
To wyda się śmieszne niedojrzałym do przyjaźni,
Obaj wędrujemy kalejdoskopem wyobraźni,
W najdalsze zakątki do ziemi naszych synów,
Jednym ruchem zmiatamy największych olbrzymów.
Nic nas nie zatrzyma zburzymy każdy mur,
Co noc do naszych drzwi panien puka sznur.
Dziś tych jednak co wylegują się z kobietą
Nazwałbym brzydko, bo leniem i kaleką.
Tworzenie, niszczenie i tworzenie
Pięknie wypełnia się przeznaczenie
I druga strona wzywa słyszę krok legionów,
Widzę tylną straż i flotę galeonów,
Na wieczną wojnę idące w czarnych szatach,
Na wroga w panice przypuszczające atak.
Lecz wprzódy tutaj tej ziemi nadać treść
I to wieszczu piszący w swych wierszach mieść,
Niejeden dom nam jeszcze zbudować trzeba,
Niejedną tęczę namalować ubłękitnić nieba,
Przebaczenia nauczać miłości właściwe dać imię
I mieć tę pewność, że nasz trud nie zaginie,
Że przetrwa przez wieki i swą pieśń zanuci,
Że małoduszni skończą w kajdany zakuci,
Skaza litości, plama żalu i żmija fałszu,
Znikną z chociażby najchciwszego rauszu,
Że tych uczuć nie będzie pod nowym niebem,
Nazwijcie to utopią jej jednej jestem pewien.

104 wersy

W moim oddziale są wyłącznie nadludzie
Transformacji dokonali w szlachetnym trudzie
Przez most każdy z nas przeszedł ku Nadziei
Najwyższej. Kilku uczonych, kilku złodziei
Wszyscy to arystokraci zrodzeni na tej ziemi
W polskiej pięknej krainie a ja dłońmi swemi
(wyjąwszy tylną straż są z różnych narodów
by ich zwerbować miałem setki powodów)
Dla każdego z nich zbroję wykonałem i miecz
Różną mamy krew i pochodzenie lecz
Przeznaczenia nasze wspólnymi biegną ścieżkami
Elita elit takeśmy przez Stwórcę nazwani.
Każdy z nas prawdziwy szlachcic – arystokrata
Nasz wzrok na wrogu niczym wzrok kata.
Nasza fama obiegła już tych kilka półwyspów
Waleczni jesteśmy jak Spartan trzystu
Ramię w ramię wspieramy się w potrzebie
Obserwujemy lot ptaków przychylnych na niebie
Błogosławią nam bo treść dajemy Ziemi
Często przed bitwą krzepię legion mojemi
Słowami. Wymawiam je aż mrowi karki
Po udanej mowie oddział gotowy do walki.
Okuci w stal w górze się jeżą ostrza mieczy
Każdy z braci ma braci w swojej pieczy.
To jest tak, że się uzupełniają nasze ruchy
I w wirze walki ten hałas gromi głuchy
Tylko szczęk żelaza i ciętych wrzaski
Iskry się sypią i stali odblaski
Mienią się w słońcu i tak bez końca,
A do wrogów siedziby wysłałem gońca.
Moja tylna straż morduje i podpala miasta
I choćby przyszła do mnie Godzina Trzynasta
To strachu w moim oku nie znajdzie ni grama,
O moim oddziale tam krąży wielka fama.
Największe olbrzymy walą się pod mym ciosem
Całe wrogie hordy paraliżuje głosem.

36 wersów

O DRUGIEJ STRONIE FRAGMENT 6

Widziałem ubogi szkic mapy Nowego Świata
Na suficie wierną kopię ma moja komnata.
Sam tę mapę na sufit naniosłem skrzętnie
Wyczuwam podniecenie w twym bijącym tętnie
Pokażę ją wam bracia gdy nadejdzie dzień
Tymczasem plany włamania tam się zmień
Nic dobrego nie wyniknie a ucierpisz srodze
Oj! Długo będziesz leżał na zimnej podłodze
To moja komnata i mój zamek i pod nieobecność
Zakaz tam jest wstępu chociażby wściekłość
Cię poniosła – znam doskonale twoje potrzeby
Zmartwychpowstania tam tylko gdzie pogrzeby
Ale zmartwychpowstanie to inna rzecz od urodzin
Zaoszczędziłem ci w karcerze wielu godzin.

Późny wieszcz także widział tę mapę
Poznałem go, rozmawialiśmy, polubiłem gapę.
Też on bowiem kopię wykonał z pamięci
I trzeba mu głośne brawa dać za chęci
Jednakże za rysunek należy się mierny
Czyli test zaliczony aczkolwiek wierny
Ten tekst(mapa) będzie zaprawdę nikłym wsparciem
Ale błagam uchowaj ją wieszczu przed podarciem
Ma jeden szczegół który wymknął się mej uwadze
Zachowaj ją dla mnie rozsądnie radzę.
Zapłacę szczodrze jaką chcesz walutą
Jeśli zechcesz dam ci kozę podkutą
Złotemi podkowy – młode silne zwierze
Ta mapa miedzy nami uczyni przymierze.
Zjemy razem obiad poznasz moją Muzę
Chyba, iż wolisz zabiorę cię na zamtuzę
Cały dom pewnej damy na noc twoją służbą
Zapłacę szczodrze walutą bardzo różną.
Dam ci ile zechcesz czyściutkiej morfiny
Bo to co sobie wstrzykujesz to są drwiny.
Czysta, oryginalna to lek na każdy ból
Przyjaciel mój serdeczny to narkotyków król
Ja unikam narkotyków iniekcji wyjątkowo
Nie piję również się nie dziw temu głowo.

38 wersów

O DRUGIEJ STRONIE 7

Byłem wśród nich siedem dni i uciekłem
To co przeżyłem śmiało nazwę piekłem.
Takie jest przykazanie między nami
Wszyscy się muszą poznać z barbarzyńcami.
To właśnie droga wielkiego wojownika
Ja sam to popieram – świetna polityka.
Musisz – każdy wielki wojownik tak czyni
Ci mali między nami zostają z nimi
Tam są bohaterami pomniki im wznoszą
To chciwcy i mordercy- nigdy nie proszą
Ohyda – mordują z niską wagą dzieci
Pożerają je chciwie i tak od stuleci.
To chyba największy z tych kreatur grzechów
Masakra wpośród chaosu, klątw i śmiechów
Przyjęli mnie łaskawie patrzyli podejrzliwie
Wiedzieli, że w mym sercu nadzieję żywię.
Lecz nie mieli pojęcia kim jestem wśród braci
Kto wie czy wówczas witali by mnie kaci.
Wyznaczyli kwaterę ochłap rzucili padliny
Garnek pełen wody ulepiony z gliny.
Jeden starzec się odezwał rzucił mi przekleństwo
Ta próba moi bracia to stricto szaleństwo.
Drugi starzec natomiast dał żelazny miecz
I powiedział: „sługusie możesz bronić się lecz
Gdy ty agresją się wychylisz....” kłamiesz starcze
Będę gdy zechcę agresywny a jak wilk warczę.
Starzec błysnął oczami a strach mu przyćmił wzrok
Kpię z barbarzyńskich zasad – zostanę tu rok
Tu kłamałem i swój misterny plan aktywowałem
Wszystkich barbarzyńców zastraszyłem ciałem.

30 wersów

O DRUGIEJ STRONIE 8

Katowali mnie dwie doby tyleż milczałem
Znęcali się psychicznie znęcali się nad ciałem
Ja jak Indianin milczący w cierpieniu,
Wówczas odpuścili zamknęli mnie w podziemiu
Po czym za czas jakiś znowu mnie torturowali
Żadnegom bólu nie czuł wrogowie moi mali.
Dwie doby co najmniej krew ze mnie spijali
Patrzyli na to w zadumie bogowie wspaniali.
Ja nie czułem nic bólu żadnego
Tortury mi niestraszne ucierpiało ich ego
Myśleli, że będę wył czy krzyczał wrzaskiem
Tortury bezbolesne – jestem cieni odblaskiem.
Odebrało mi mowę i czucie nie rzekłem słowa
Największym mym zmartwieniem gdzie połowa
Moja druga w tej chwili się znajduje
Przysięgam nic nie wiem i nie czuję.

16 wersów

O DRUGIEJ STRONIE 9

Wszedłem w sam środek ściąłem łeb dowódcy
I wracałem do szeregu żaden wróg nie ruszył
Uderzyłem frontalnie – odparował cudem cios
To rzadko mi się zdarza – usłyszałem jego głos
Włos mój zjeżył się na karku jakieś czary,
Przeklina - jednakże ja wciąż pełen wiary
Kolejny cios zadałem – przyjął go na tarczę
Owa pękła wśród jęku – zaraz go skarcę
Trzeci cios rąbię – przerzynam hełm żelazny
To dla bitwy moment kluczowy - arcyważny
Wszyscy strachem ogarnięci usuwali się na bok
Nadążasz za mną choć szybki myśli tok
Nikt nie podskoczył ustępowali wszyscy
I gdym między nimi kroczył śmierci byli bliscy
Ona idzie wespół ze mną gorący ma dech
Po prawdzie zgładziłem ich wodzów trzech
Stali koło siebie – zrobiłem co należy
Widziałem ich w najwyższej wrogów wieży
Byli odziani podobnie jak zwykli szeregowcy
Wróciłem do szeregu w radości moi chłopcy.

20 wersów

O DRUGIEJ STRONIE – PRZECZUCIE ŚMIERCI

Gdy wielki wojownik przeczuwa, iż jego to pora
Wrzuca cały skarb marzeń do skórzanego wora,
Wszystko co najdroższe powierza rodzinie
Dziś się okaże, że jego sława nie przeminie.
Najświętsze to są gody – powitanie śmierci
Tak, w ten dzień na wylot ta myśl wierci
Ale nie możesz wówczas odstąpić od boju
Ostatnią noc spędziłeś bracie w koju
Musisz iść bracie dziś wielkie twe zwycięstwo
To dziś nową definicję zyska męstwo.
Będzie to twoja najlepsza zaprawdę bitwa
Upewnij się tylko czy twe żelazo jak brzytwa
Jest ostre i przetnie z łatwością pancerz
Choćby najgrubszy.... minionej nocy tancerz
Świetny, najlepiej żebyś noc przetańczył z żoną
I zjaw się koniecznie w godzinę umówioną.
Po tym dniu tylko strach by życie krzepił
To wyparcie się zasad, to jakbyś przepił
Grób ojca, musisz iść wyciągnąć dłoń ku śmierci
Tak jedna myśl wówczas duszę wierci
I wielu twych braci przeczuje to dotkliwie
Obyż znieśli rozstanie łatwo możliwie.
Jest zasada, że w ten dzień się boju nie unika
Pod jednego z braci rozpisana taktyka.
Tylko tak możemy myśleć o zwycięstwie
Zwycięstwo oparte bracie na twym męstwie.
Bracia wiem, że bez strachu to pojmiecie
Odwagi! Co zabija chcę rycerstwa kwiecie
Dziecię wojownika też wówczas pod próbą
Wkraczają twe dzieci w Losu fazę drugą
O ich ojcach tej nocy Muzy będą śpiewały
Przetransponują w te pieśni ładunek cały
Poetyckości, poezji w tym będzie esencja
Dziś bracie blednie cała konkurencja
Nawet mistrzowie dzielni ruchy wolniejsze
Ich ciosy wrogowi zadadzą straty mniejsze.
Dziś wielkie twe zwycięstwo bracie śmierci
Ta jedna myśl wojownika na wskroś wierci.
Będziesz szalał zwieńczenie to twych wojen
Wprowadzenie w życie najśmielszych rojeń.
Nikt w ten dzień nie dorówna tyś pierwszy
Bracie, wielkiego mistrzaś tematem wierszy.
Przeczujesz przeznaczenie wielki wojowniku
Chcemy usłyszeć odwagi twej okrzyku!
Ty pierwszy dziś zadasz cios w dzień ostatni
Byłeś kochany – miłości odruch bratni
Wszyscy bracia po tobie zatęsknią srodze
W pamięci cię mają Legionów wodze
To najświętsze twe gody godnie je czcij
Odrąb głowę królowej wszelkich żmij.
Dziś cudy się iszczą nie ma granic
Nie wahaj się – idź – wszystko miej za nic
Ten dzień to miłosny pocałunek Wieczności
Bracia ze czcią pogrzebią twe kości,
Opiekę roztoczą, jeśli miałeś, nad rodziną
Twoi synowie twardą lepieni gliną.
To jest potomstwo wielkiego wojownika
Z tego konkluzja jedna wynika,
Że i wielkich wojowników mamy w pieczy
Tak jest od wieków nikt nie zaprzeczy.
Prostą konsekwencją wielkości jest wielkość
I w głosie bracia dla dzieci miękkość
Zachowajcie bo stracili najdroższy skarb
Jeśli młode to nie wiedzą ile był wart.
Z wiekiem to przyjdzie i uczyni twardszym
Wniosek ten się nasuwa dzieciom starszym
Na wojownika działa szczęśliwie i – mobilizuje
Do wielkiego ojca podobieństwo wyłuskuje
Tak święte to gody i wielkie zwycięstwo
Bracia obyż nie zdarzało się to często
Wielka strata gdy odchodzi wojownik wielki
W żałobie pogrążon duch wszelki.
Bracia w wielkim kolisku ku orędziu
Zasiądą oddadzą hołd walki narzędziu
Rynsztunek odeszłego zaniosą w grobowiec
Na ofiarę dla bogów tuzin owiec
Ubiją i byków tyleż stanie się ofiarą
Kolisko okrąży nektaru pełną czarą
To najświętsze są gody koniec wojny wiecznej
Dla odeszłego, nie wahał się, koniecznej
Ponieść obiaty – boskości w boju sięgnął
Wszystkich braci ku niemu myśli biegną.
Lud wojenny wielu widzę wojowników
Wiedzą co to bitwa i sztuka uników.
Ramię w ramię bez cienia wątpliwości
Kości twarde jak stal ni grama litości.
Mięśnie o wytrwałości żelaza liktorów
Bez liku biegnących wspólnie Losu torów,
Wspólnych przeznaczeń mus woli niechybny
Inaczej zaprawdę świat zwał by się dziwny
Idź bracie... już pora... dla ciebie koniec wojny
Zamknij już oczy i sen wielbij spokojny.

O DRUGIEJ STRONIE FRAGMENT 11

Idziemy w szeregu nikt się nie odwraca
Bracia przed nami tytaniczna praca
Nasz szereg bez strachu zwarty i gotowy
Okute w stal korpusy i głowy
Nuda nam doskwierała w tym krótkim pokoju
Na nowo chcieliśmy doswiadczyć wojny znoju
Każdy z nas niesie w Sercu Nadzieję
Morale wroga z godziny w następna topnieje
Nikt z nas nie jest głodny szczęścia noża
To jakby trafić w poplątane bezdroża
Miłujemy pokój jako środek nowej wojny
Krok naszych Legionów jest pewny i dostojny
Niesie się szczęk żelaznych zbroi
Ten dźwięk dziś moją Muzę do snu uspokoi
Moje duszki serdeczne będą drżały w nocy
Ja im udzielam one mi udzielają pomocy
Kolejne hordy zasilą obficie cmentarze
Witaliśmy ich wcześniej gościnnie jak gospodarze
Wodzowie ich Honor i Życie przegrali w kości
Nie mamy nie możemy mieć dla nich litości
Kruk pobłogosławił mojemu oddziałowi
Jedno z jego piór mój pióropusz zdobi
Tylko jedno miałem go już w dłoniach
Jedziemy z wolna po stepie na koniach
Zwiotczałe już mięśnie wyprzęgnięta wola
Wjeżdżamy oddziałem w wiosenne pola
Tańczyłem w nocy z żoną rano trenowałem
Jestem na wskroś Duchem na wskroś ciałem
Gotów jestem do wojny odwagi dodaję okrzykiem
Jakieś ryby mignęły po lewej strumykiem
Dwie noce temu odbyłem podróż na wysoki szczyt
Oczekiwał mnie tam Wieczny Tułacz Żyd
Poinformował o zdradzie barbarzyńskiej hordy
Wówczas ostrzyłem moje rapiery i kordy
Jak ich pokonać dał mi cenną wskazówkę
Gdzie ich namioty mają kryjówkę
Idzie z nami nawet Valhalijski Bóg bez ręki
Wielkie jemu składamy i serdeczne dzięki
Garstka Bogów wspiera naszą krucjatę
Hojną im złożyliśmy za to obiatę
Słyszę w głowie głosy mówią mi o zdradzie
Całe to obłudne plemię ulegnie zagładzie
Dziś przed odjazdem motyli pyłek zdmuchnąłem
Jadę beztroski z jasnym okiem, czołem
Ze skrzydeł nowo narodzonego motyla
Szala zwycięstwa na naszą stronę się przechyla
Znów się zaczyna szum głosów w głowie
Poemat tego nie streści żadne ze słów nie opowie
Nadjeżdża ku nam sam Wszechmogący
Wita nas jego uścisk dłoni gorący
Drżący pot występuje na czoła żołnierzy
Niejeden z nich że Go ujrzał nie wierzy
Jego duma jego flow mnie uspokaja
Nie dbam już jak barbarzyńców liczna zgraja
Czarny Bóg jest z nami na pewno
ZWYCIĘŻYMY!!
Wraz ze wschodem słońca święcie dymimy
Rozbijamy obóz na dziś koniec podróży
Tak długi marsz nasze konie nuży..

10.07.2009r. (58 wersów)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz