Opowiem Ci moja pani o drugiej stronie
Wpierw jednak ucałuje Twoje dłonie,
Taki gest na powitanie i przyniosę
kwiaty
Kabałę ułożę tylko wylicz mi daty.
Tworzę każdej chwili i jestem
szczery,
Dalekie mi wciskanie picu i podobne
bajery.
Aczkolwiek doceniam wagę blagi –
rzeczy
Cudownej.. Moje słowo kłamstwu
przeczy.
Gdy się tam przechodzi ciężka to
próba,
Ale z mojego ramienia wszystkim się
uda
Człowiek jest wówczas słaby i
zniszczony,
Odzyskuje się powoli błogosławiony.
Strasznie się wtedy wygląda naprawdę,
Ale dodają sił minuty każde.
Gdy się już wyjdzie na świat i
zasady przyswaja,
Postępowanie według zasad siły
podwaja.
Kto chce być wojownikiem musi je mieć
w sercu,
Prowadzą nas one w bitwy szumnym
skercu.
Jeden za wszystkich wszyscy za jednego.
Strażnikiem jestem pierwszym honoru
naszego.
Bo siła i honor to pierwsza rzecz
święta,
O ich wadze wojownik każdy pamięta.
Jeszcze Nadzieja Ona jest przy nas
zawsze,
Choć widziały ją jedynie duchy
najrzadsze
I wielkoduszność – to boskości
znamię,
Brat obok brata idziemy ramię w ramię.
Każdy wojownik ma zbroję swą i miecz
Z żelaza Liktorów, druhu gęsto nim
siecz.
Bogactwo i rydwan damy Ci, lecz żonę
Sam musisz wziąć, ja w objęciach
mojej tonę
Co wieczór acz jasny bo trzy świecą
słońca,
Każdy z nas to honoru świętego
obrońca.
Mieszkamy w pałacach pełnych nektaru
i ambrozji
Żelazo Liktorów nie podlega korozji,
Złota i srebra mamy pełne chaty,
W szlachetne kamienie każdy z nas
bogaty.
Nikt nikomu nie złorzeczy ani
zazdrości,
Wolni jesteśmy od wstydu i chciwości.
Piękne szaty wdziewamy by przyjaciół
czcić godnie,
Moje oczy przed bitwą płoną jak
pochodnie.
40 wersów
Tę wojnę niektórzy zwą świetną
zabawą,
Z braćmi u boku ściskamy dłoń
prawą.
Idziemy ramię w ramię bez zawiści w
sercu,
Baczenie mamy na się w tym wirującym
skercu.
Niesie nas Nadzieja, że Ziemi treść
nadamy,
Błogosławią nam zawsze nasze dzieci
i damy.
Słuchamy głosu ognia on mówi
szczerze
I nie zależy mu na posłuchu czy
wierze.
Pierwszy wśród równych pierwszy
zadaję cios,
A zwłoki, wsie i miasta płoną w
jeden stos.
Na ich miejsce budujemy nowe domy,
Na temat tej wojny spisano grube tomy.
Wszyscy za jednego jak sam jeden za
wszystkich,
Tu idzie o treść Ziemi ludzi
bliskich.
Tę rzeźbę małoduszni zwą
barbarzyństwem.
Wrogowie naukę nienawiści zwą
dzieciństwem,
To oprawcy, kaci i kannibale z wyboru,
Chociaż Stwórca nadał im człowieka
pozoru.
Ale dziś sam przeciw nim staje i gęsto
siecze,
Nad czarnymi szeregami sprawuje On
pieczę.
Idziemy równo nasz krok się niesie
echem,
Otuchę podsycamy beztroskim uśmiechem.
Najlepsze są te bitwy gdy żaden z nas
nie ginie,
Niejednego z nas sława nigdy nie
przeminie.
Bohater jest jeden, młody mężczyzna
– arystokrata,
Jego chata w ambrozję i nektar stoi
przebogata.
Nadbohaterów jest dwu ale jakby jeden,
Diabłów swoich w Aniołów przemienił
siedem.
28 wersów
Muzo Twój cichy śpiew kołysze mnie
do snu
Gdzie wiodę na wieczną wojnę
Legionów stu
W czarne szaty przybrani niesiemy pieśń
nielichą
A barbarzyńcy biegnąc wyją, ryczą,
krzyczą.
Gdy tak się w boju spotykają pierwsze
szeregi
Rzeka krwi wzbiera po same brzegi.
Nasz oddział bez pragnień stoi na
wzgórzu
Z przeciwległego wzniesienia wzbił
się tuman kurzu.
Wrogie hordy nadciągnęły do walki
Chociaż papier podpisywali przez trzy
kalki.
Zdradzili znów umowy nie dotrzymali
Ich honor mój Dyabeł ogniem
piekielnym smali.
Patrzymy na się dziarsko rzeźba się
szykuje
I nasz orzeł przez równinę szybuje.
Elita, którą dziś kannibale wiodą w
bój
Jest liczna w żołnierzy jak szerszeni
rój.
Jednak ja wiodę prawdziwych
wojowników,
Znają co to walka i sztuka uników.
Jestem mistrzem - człowiekiem z
pierścieniem
Boga hufów orężnych wspieram mym
ramieniem.
W poszukiwaniu Nadziei dotarliśmy aż
tu
Zaprawdę powiadam wiodę Legionów
stu.
Idę w pierwszym szeregu, nikt nie
nadąża,
W strachu się wroga chorągwia
pogrąża.
Wchodzę w nich jak ostrze mego miecza,
Nad przyjaciółmi z szeregu przy tym
pełna piecza.
Tnę i rąbię, nikt mnie nie unika
Już widzę jak w ich oddział wkrada
się panika.
Dostrzegam też dowódcę przy
sztandarze.
Zaraz bracia wam akcję pokażę:
Cios za ciosem zbliżam się do niego,
Po drodze gładząc olbrzyma niejednego
Jestem w środku i błysk ostrza za
błyskiem,
Jestem soczewki promieni słońc
ogniskiem.
Zbyt późno się opamiętał ich
chorąży,
Odwracam głowę – oddział za mną
dąży.
Ich dowódca bez życia leży na ziemi,
A cała świta sparaliżowana oczami
Twemi.
Jest już mój druh trup się gęsto
ściele
Docierają już tutaj najbliżsi
przyjaciele.
Zwycięstwo jest dziś pewne, rozbity
wróg,
Spłacili krwią dawno zaciągnięty
dług.
Zdrajcy to są barbarzyńcy, kannibale,
Całą tę ohydę tępimy wytrwale.
Dziś znowu jeńców żadnych nie
bierzemy
I tak do wieczora ich tniemy i
sieczemy.
Są groźni i stale ich przybywa do
wojny,
Ja jednak co noc sen wielbię spokojny.
Już kruki się zleciały na
pobojowisko,
Teraz dopiero będzie widowisko.
Wszystkożerne ptactwo ma twarde jak
stal dzioby
Kobiety zabitych zawczasu przybrały
barwy żałoby
Wybieramy najładniejsze i im życie
ocalamy
Z najpiękniejszych wychowujemy
prawdziwe damy.
Najlepsze rodzą nam synów – dzieci,
Na temat niejednego wiersz złożą
poeci.
To wieczna wojna o pokój – wielu
żołnierzy,
Że mój oddział jest elitą niech
każdy uwierzy.
Tylna straż też już jest na wzgórzu
wroga
Przynosi wieści, że w ich mieście
pożoga.
Nikt nie zginął dziś znowu
zwycięstwo
Rośnie nasz honor przyłbicę wdziewa
męstwo.
Druh swój podziw wyraża nad mym
pędem,
Tę pasję, co mnie w rzeźbie ogarnia
– obłędem
On to zowie, ale jest zawsze pełen
wiary,
Że nigdy się nie zlęknę najgorszej
nawet mary.
Odwagą zabijam, śmiech mój
błyskawiczny słychać,
Równo i miarowo pouczam by oddychać.
Gdy wkraczam w wir walki zabiera mnie
całego,
Ratuję od śmierci żołnierza
niejednego.
Największe olbrzymy niemieją widząc
mą technikę,
Jak doskonały strateg zaplanowałem
taktykę.
Ich oddziały choć liczniejsze i
wytrenowane.
Tylko małą zdołały nam zadać ranę.
Nasi ludzie szukają na placu trofeów,
Żonglerzy układają pismo z biegu
dziejów.
Wszyscy oni wiedzą, że i ja pieśń
piszę
Po rzeźbie dokonanej rozgrzany lekko
dyszę
I myślę o pokoju oby był znów
krótki
Nie ma we mnie żalu ani nawet nutki.
Żyję życiem wiecznej wojny i
posłuszeństwa
Dbam mi uwierzcie o dzieci me maleństwa
82 wersy
Mój dziadek z Odynem przy stole w
Walhalii,
Z jednej czary wino piją bogowie
wspaniali,
Lecz wstali już od stołu i patrzą na
Ziemię
I już się szykują by zgładzić
barbarzyńskie plemię.
Ten dramat milionów rozegra się jak
we śnie,
Nawet Olbrzym Przypadku żelazem swym
tnie.
Zwą mnie kochankiem bogów choć
popełniałem błędy,
Odprawiłem pokutę i wiem już iść
którędy.
Zwykło tak bywać, iż stajemy krok od
celu,
Weź tę naukę i zmień to
przyjacielu.
Za wnioskiem rady bogów pierwszy
szereg zdobimy,
Tam razem z Zaratustrą dymimy święte
dymy,
Prócz tego, że zdobimy, udział
bierzemy największy,
Ramię w ramię z nami staje sam
Przenajświętszy,
Jego duma, Jego oczy, Jego pewny krok,
Osłaniamy druhu Stwórcy prawy lewy
bok.
Jedyne draśnięcie jakie otrzymaliśmy
w boju,
Było wpływem prowokacji winnego
napoju,
Łyknęliśmy z jednej czary i o
szybkość spór
Wiedliśmy i tak zbałamucił nas wina
dur
I na polu bitwy chcieliśmy się
wypróbować,
Postanowiliśmy nawzajem sobie
draśnięcie darować,
Jak druh druhowi pamiątkę w formie
blizny,
Lecz już nie praktykujemy tej winnej
łatwizny,
Bo wina łyk tam ponosi i jak w tańcu
sieczesz
I długo ten wpływ działa aż cichy
odwieczerz,
Napływa nad arenę nad bitwy pole.
Po niej wojownicy siadają w wielkim
kole,
Liczymy poległych i hołd im składamy
należyty,
Tchórzy i dezerterów w pył smalą
Ifryty.
Za słowem Zaratustry „wielu widzę
żołnierzy
Obyż to byli wojownicy” i On
spogląda z wieży.
Jego wielka przypowieść to krynica
wiedzy,
Mieszka pod nowym niebem – to sąsiad
zza miedzy.
Pokój przerywa wiecznej wojny fazy,
Ja w ten czas na poemat znajduję
wyrazy,
Maluję porównania, rzeźbię
metafory,
Słowa substancją napełniam wersów
wory
I handel prowadzę z leśnymi
Liktorami,
Wymieniamy się z nimi kruszcami,
metalami
I kamienie szlachetne są u nich w
cenie
I ciała poległych im słodzą
podniebienie,
Tych targów mi z nimi dokonać
najciężej,
Ale nigdy naszych poległych zrozumcie
wężej,
Tak jak krukom szykujemy ucztę
wyśmienitą,
Tak tym leśnym duchom daninę
należytą,
Wozimy stałym traktem w las gęsty
I gdy targ dobity ogromne czynią kęsy,
To mroczne aspekty, ale to nie ludzie
polegli
Są obłudni, chciwi, zawistni,
przebiegli.
Powieść mą jednak zacząłem od
tejże Ziemi,
Że bogowie są w gniewie i rozjuszeni
I święta, widząca sprawiedliwość
już jest u celu,
Los karty odmienia – to pokuty czas
dla wielu,
Przyjacielu bogowie mają dosyć mnie
takiego traktowania,
Widzą na mych dłoniach odciski od
rozdawania,
Spotykają mnie od innych co dzień
krzywdy małe,
Mam świadomość cierpienia pojęcie
doskonałe.
Choć nie znają mnie zupełnie to
plują w twarz,
Świętą cierpliwość w niebiesiech
Ojciec nasz
Stracił i odwet szykuje jak dobrą
wojnę,
Stary świat przeminął a wejrzenie
spokojne
Jakie nam objawia to świadectwo
miłości,
Dłoń ku mnie wyciągnie by mej
samotności
Ulżyć, lecz to nie będzie dla mnie
kres
Tylko opuści mnie napięcie i odejdzie
stres.
Stanę w miejscu właściwym przyniosę
przebaczenie
Prawda wypłynie na powierzchnię i na
arenie
Się okaże, że jestem najlepszy w
Wieczności
To długa i ciężka droga ku
niepodległości.
Przeszłości imiona zgasną w obliczu
mojego,
Zwać mnie będziecie wśród równych
pierwszego.
Jedynie druhowi będę odstępował
pierwszeństwa,
On świetne ma pomysły i
niebezpieczeństwa
Wszelkie ściera, łamie siłą i
honorem
I mój ojciec też jest dla niego
wzorem,
Mój wielki tato traktuje go jak
swojego,
Jak rodzinę ukochał druha
przeszybkiego.
To wyda się śmieszne niedojrzałym do
przyjaźni,
Obaj wędrujemy kalejdoskopem
wyobraźni,
W najdalsze zakątki do ziemi naszych
synów,
Jednym ruchem zmiatamy największych
olbrzymów.
Nic nas nie zatrzyma zburzymy każdy
mur,
Co noc do naszych drzwi panien puka
sznur.
Dziś tych jednak co wylegują się z
kobietą
Nazwałbym brzydko, bo leniem i kaleką.
Tworzenie, niszczenie i tworzenie
Pięknie wypełnia się przeznaczenie
I druga strona wzywa słyszę krok
legionów,
Widzę tylną straż i flotę galeonów,
Na wieczną wojnę idące w czarnych
szatach,
Na wroga w panice przypuszczające
atak.
Lecz wprzódy tutaj tej ziemi nadać
treść
I to wieszczu piszący w swych
wierszach mieść,
Niejeden dom nam jeszcze zbudować
trzeba,
Niejedną tęczę namalować ubłękitnić
nieba,
Przebaczenia nauczać miłości
właściwe dać imię
I mieć tę pewność, że nasz trud
nie zaginie,
Że przetrwa przez wieki i swą pieśń
zanuci,
Że małoduszni skończą w kajdany
zakuci,
Skaza litości, plama żalu i żmija
fałszu,
Znikną z chociażby najchciwszego
rauszu,
Że tych uczuć nie będzie pod nowym
niebem,
Nazwijcie to utopią jej jednej jestem
pewien.
104 wersy
W moim oddziale są wyłącznie
nadludzie
Transformacji dokonali w szlachetnym
trudzie
Przez most każdy z nas przeszedł ku
Nadziei
Najwyższej. Kilku uczonych, kilku
złodziei
Wszyscy to arystokraci zrodzeni na tej
ziemi
W polskiej pięknej krainie a ja dłońmi
swemi
(wyjąwszy tylną straż są z różnych
narodów
by ich zwerbować miałem setki
powodów)
Dla każdego z nich zbroję wykonałem
i miecz
Różną mamy krew i pochodzenie lecz
Przeznaczenia nasze wspólnymi biegną
ścieżkami
Elita elit takeśmy przez Stwórcę
nazwani.
Każdy z nas prawdziwy szlachcic –
arystokrata
Nasz wzrok na wrogu niczym wzrok kata.
Nasza fama obiegła już tych kilka
półwyspów
Waleczni jesteśmy jak Spartan trzystu
Ramię w ramię wspieramy się w
potrzebie
Obserwujemy lot ptaków przychylnych na
niebie
Błogosławią nam bo treść dajemy
Ziemi
Często przed bitwą krzepię legion
mojemi
Słowami. Wymawiam je aż mrowi karki
Po udanej mowie oddział gotowy do
walki.
Okuci w stal w górze się jeżą
ostrza mieczy
Każdy z braci ma braci w swojej
pieczy.
To jest tak, że się uzupełniają
nasze ruchy
I w wirze walki ten hałas gromi głuchy
Tylko szczęk żelaza i ciętych
wrzaski
Iskry się sypią i stali odblaski
Mienią się w słońcu i tak bez
końca,
A do wrogów siedziby wysłałem gońca.
Moja tylna straż morduje i podpala
miasta
I choćby przyszła do mnie Godzina
Trzynasta
To strachu w moim oku nie znajdzie ni
grama,
O moim oddziale tam krąży wielka
fama.
Największe olbrzymy walą się pod mym
ciosem
Całe wrogie hordy paraliżuje głosem.
36 wersów
O DRUGIEJ STRONIE FRAGMENT 6
Widziałem ubogi szkic mapy Nowego
Świata
Na suficie wierną kopię ma moja
komnata.
Sam tę mapę na sufit naniosłem
skrzętnie
Wyczuwam podniecenie w twym bijącym
tętnie
Pokażę ją wam bracia gdy nadejdzie
dzień
Tymczasem plany włamania tam się
zmień
Nic dobrego nie wyniknie a ucierpisz
srodze
Oj! Długo będziesz leżał na zimnej
podłodze
To moja komnata i mój zamek i pod
nieobecność
Zakaz tam jest wstępu chociażby
wściekłość
Cię poniosła – znam doskonale twoje
potrzeby
Zmartwychpowstania tam tylko gdzie
pogrzeby
Ale zmartwychpowstanie to inna rzecz od
urodzin
Zaoszczędziłem ci w karcerze wielu
godzin.
Późny wieszcz także widział tę
mapę
Poznałem go, rozmawialiśmy, polubiłem
gapę.
Też on bowiem kopię wykonał z
pamięci
I trzeba mu głośne brawa dać za
chęci
Jednakże za rysunek należy się
mierny
Czyli test zaliczony aczkolwiek wierny
Ten tekst(mapa) będzie zaprawdę
nikłym wsparciem
Ale błagam uchowaj ją wieszczu przed
podarciem
Ma jeden szczegół który wymknął
się mej uwadze
Zachowaj ją dla mnie rozsądnie radzę.
Zapłacę szczodrze jaką chcesz walutą
Jeśli zechcesz dam ci kozę podkutą
Złotemi podkowy – młode silne
zwierze
Ta mapa miedzy nami uczyni przymierze.
Zjemy razem obiad poznasz moją Muzę
Chyba, iż wolisz zabiorę cię na
zamtuzę
Cały dom pewnej damy na noc twoją
służbą
Zapłacę szczodrze walutą bardzo
różną.
Dam ci ile zechcesz czyściutkiej
morfiny
Bo to co sobie wstrzykujesz to są
drwiny.
Czysta, oryginalna to lek na każdy ból
Przyjaciel mój serdeczny to narkotyków
król
Ja unikam narkotyków iniekcji
wyjątkowo
Nie piję również się nie dziw temu
głowo.
38 wersów
O DRUGIEJ STRONIE 7
Byłem wśród nich siedem dni i
uciekłem
To co przeżyłem śmiało nazwę
piekłem.
Takie jest przykazanie między nami
Wszyscy się muszą poznać z
barbarzyńcami.
To właśnie droga wielkiego wojownika
Ja sam to popieram – świetna
polityka.
Musisz – każdy wielki wojownik tak
czyni
Ci mali między nami zostają z nimi
Tam są bohaterami pomniki im wznoszą
To chciwcy i mordercy- nigdy nie proszą
Ohyda – mordują z niską wagą
dzieci
Pożerają je chciwie i tak od stuleci.
To chyba największy z tych kreatur
grzechów
Masakra wpośród chaosu, klątw i
śmiechów
Przyjęli mnie łaskawie patrzyli
podejrzliwie
Wiedzieli, że w mym sercu nadzieję
żywię.
Lecz nie mieli pojęcia kim jestem
wśród braci
Kto wie czy wówczas witali by mnie
kaci.
Wyznaczyli kwaterę ochłap rzucili
padliny
Garnek pełen wody ulepiony z gliny.
Jeden starzec się odezwał rzucił mi
przekleństwo
Ta próba moi bracia to stricto
szaleństwo.
Drugi starzec natomiast dał żelazny
miecz
I powiedział: „sługusie możesz
bronić się lecz
Gdy ty agresją się wychylisz....”
kłamiesz starcze
Będę gdy zechcę agresywny a jak wilk
warczę.
Starzec błysnął oczami a strach mu
przyćmił wzrok
Kpię z barbarzyńskich zasad –
zostanę tu rok
Tu kłamałem i swój misterny plan
aktywowałem
Wszystkich barbarzyńców zastraszyłem
ciałem.
30 wersów
O DRUGIEJ STRONIE 8
Katowali mnie dwie doby tyleż
milczałem
Znęcali się psychicznie znęcali się
nad ciałem
Ja jak Indianin milczący w cierpieniu,
Wówczas odpuścili zamknęli mnie w
podziemiu
Po czym za czas jakiś znowu mnie
torturowali
Żadnegom bólu nie czuł wrogowie moi
mali.
Dwie doby co najmniej krew ze mnie
spijali
Patrzyli na to w zadumie bogowie
wspaniali.
Ja nie czułem nic bólu żadnego
Tortury mi niestraszne ucierpiało ich
ego
Myśleli, że będę wył czy krzyczał
wrzaskiem
Tortury bezbolesne – jestem cieni
odblaskiem.
Odebrało mi mowę i czucie nie rzekłem
słowa
Największym mym zmartwieniem gdzie
połowa
Moja druga w tej chwili się znajduje
Przysięgam nic nie wiem i nie czuję.
16 wersów
O DRUGIEJ STRONIE 9
Wszedłem w sam środek ściąłem łeb
dowódcy
I wracałem do szeregu żaden wróg nie
ruszył
Uderzyłem frontalnie – odparował
cudem cios
To rzadko mi się zdarza – usłyszałem
jego głos
Włos mój zjeżył się na karku
jakieś czary,
Przeklina - jednakże ja wciąż pełen
wiary
Kolejny cios zadałem – przyjął go
na tarczę
Owa pękła wśród jęku – zaraz go
skarcę
Trzeci cios rąbię – przerzynam hełm
żelazny
To dla bitwy moment kluczowy -
arcyważny
Wszyscy strachem ogarnięci usuwali
się na bok
Nadążasz za mną choć szybki myśli
tok
Nikt nie podskoczył ustępowali
wszyscy
I gdym między nimi kroczył śmierci
byli bliscy
Ona idzie wespół ze mną gorący ma
dech
Po prawdzie zgładziłem ich wodzów
trzech
Stali koło siebie – zrobiłem co
należy
Widziałem ich w najwyższej wrogów
wieży
Byli odziani podobnie jak zwykli
szeregowcy
Wróciłem do szeregu w radości moi
chłopcy.
20 wersów
O DRUGIEJ STRONIE – PRZECZUCIE
ŚMIERCI
Gdy wielki wojownik przeczuwa, iż jego
to pora
Wrzuca cały skarb marzeń do
skórzanego wora,
Wszystko co najdroższe powierza
rodzinie
Dziś się okaże, że jego sława nie
przeminie.
Najświętsze to są gody – powitanie
śmierci
Tak, w ten dzień na wylot ta myśl
wierci
Ale nie możesz wówczas odstąpić od
boju
Ostatnią noc spędziłeś bracie w
koju
Musisz iść bracie dziś wielkie twe
zwycięstwo
To dziś nową definicję zyska męstwo.
Będzie to twoja najlepsza zaprawdę
bitwa
Upewnij się tylko czy twe żelazo jak
brzytwa
Jest ostre i przetnie z łatwością
pancerz
Choćby najgrubszy.... minionej nocy
tancerz
Świetny, najlepiej żebyś noc
przetańczył z żoną
I zjaw się koniecznie w godzinę
umówioną.
Po tym dniu tylko strach by życie
krzepił
To wyparcie się zasad, to jakbyś
przepił
Grób ojca, musisz iść wyciągnąć
dłoń ku śmierci
Tak jedna myśl wówczas duszę wierci
I wielu twych braci przeczuje to
dotkliwie
Obyż znieśli rozstanie łatwo
możliwie.
Jest zasada, że w ten dzień się boju
nie unika
Pod jednego z braci rozpisana taktyka.
Tylko tak możemy myśleć o
zwycięstwie
Zwycięstwo oparte bracie na twym
męstwie.
Bracia wiem, że bez strachu to
pojmiecie
Odwagi! Co zabija chcę rycerstwa
kwiecie
Dziecię wojownika też wówczas pod
próbą
Wkraczają twe dzieci w Losu fazę
drugą
O ich ojcach tej nocy Muzy będą
śpiewały
Przetransponują w te pieśni ładunek
cały
Poetyckości, poezji w tym będzie
esencja
Dziś bracie blednie cała konkurencja
Nawet mistrzowie dzielni ruchy
wolniejsze
Ich ciosy wrogowi zadadzą straty
mniejsze.
Dziś wielkie twe zwycięstwo bracie
śmierci
Ta jedna myśl wojownika na wskroś
wierci.
Będziesz szalał zwieńczenie to twych
wojen
Wprowadzenie w życie najśmielszych
rojeń.
Nikt w ten dzień nie dorówna tyś
pierwszy
Bracie, wielkiego mistrzaś tematem
wierszy.
Przeczujesz przeznaczenie wielki
wojowniku
Chcemy usłyszeć odwagi twej okrzyku!
Ty pierwszy dziś zadasz cios w dzień
ostatni
Byłeś kochany – miłości odruch
bratni
Wszyscy bracia po tobie zatęsknią
srodze
W pamięci cię mają Legionów wodze
To najświętsze twe gody godnie je
czcij
Odrąb głowę królowej wszelkich
żmij.
Dziś cudy się iszczą nie ma granic
Nie wahaj się – idź – wszystko
miej za nic
Ten dzień to miłosny pocałunek
Wieczności
Bracia ze czcią pogrzebią twe kości,
Opiekę roztoczą, jeśli miałeś, nad
rodziną
Twoi synowie twardą lepieni gliną.
To jest potomstwo wielkiego wojownika
Z tego konkluzja jedna wynika,
Że i wielkich wojowników mamy w
pieczy
Tak jest od wieków nikt nie zaprzeczy.
Prostą konsekwencją wielkości jest
wielkość
I w głosie bracia dla dzieci miękkość
Zachowajcie bo stracili najdroższy
skarb
Jeśli młode to nie wiedzą ile był
wart.
Z wiekiem to przyjdzie i uczyni
twardszym
Wniosek ten się nasuwa dzieciom
starszym
Na wojownika działa szczęśliwie i –
mobilizuje
Do wielkiego ojca podobieństwo
wyłuskuje
Tak święte to gody i wielkie
zwycięstwo
Bracia obyż nie zdarzało się to
często
Wielka strata gdy odchodzi wojownik
wielki
W żałobie pogrążon duch wszelki.
Bracia w wielkim kolisku ku orędziu
Zasiądą oddadzą hołd walki
narzędziu
Rynsztunek odeszłego zaniosą w
grobowiec
Na ofiarę dla bogów tuzin owiec
Ubiją i byków tyleż stanie się
ofiarą
Kolisko okrąży nektaru pełną czarą
To najświętsze są gody koniec wojny
wiecznej
Dla odeszłego, nie wahał się,
koniecznej
Ponieść obiaty – boskości w boju
sięgnął
Wszystkich braci ku niemu myśli
biegną.
Lud wojenny wielu widzę wojowników
Wiedzą co to bitwa i sztuka uników.
Ramię w ramię bez cienia wątpliwości
Kości twarde jak stal ni grama
litości.
Mięśnie o wytrwałości żelaza
liktorów
Bez liku biegnących wspólnie Losu
torów,
Wspólnych przeznaczeń mus woli
niechybny
Inaczej zaprawdę świat zwał by się
dziwny
Idź bracie... już pora... dla ciebie
koniec wojny
Zamknij już oczy i sen wielbij
spokojny.
O DRUGIEJ STRONIE FRAGMENT 11 |
Idziemy w szeregu nikt się nie odwraca |
Bracia przed nami tytaniczna praca |
Nasz szereg bez strachu zwarty i gotowy |
Okute w stal korpusy i głowy |
Nuda nam doskwierała w tym krótkim pokoju |
Na nowo chcieliśmy doswiadczyć wojny znoju |
Każdy z nas niesie w Sercu Nadzieję |
Morale wroga z godziny w następna topnieje |
Nikt z nas nie jest głodny szczęścia noża |
To jakby trafić w poplątane bezdroża |
Miłujemy pokój jako środek nowej wojny |
Krok naszych Legionów jest pewny i dostojny |
Niesie się szczęk żelaznych zbroi |
Ten dźwięk dziś moją Muzę do snu uspokoi |
Moje duszki serdeczne będą drżały w nocy |
Ja im udzielam one mi udzielają pomocy |
Kolejne hordy zasilą obficie cmentarze |
Witaliśmy ich wcześniej gościnnie jak gospodarze |
Wodzowie ich Honor i Życie przegrali w kości |
Nie mamy nie możemy mieć dla nich litości |
Kruk pobłogosławił mojemu oddziałowi |
Jedno z jego piór mój pióropusz zdobi |
Tylko jedno miałem go już w dłoniach |
Jedziemy z wolna po stepie na koniach |
Zwiotczałe już mięśnie wyprzęgnięta wola |
Wjeżdżamy oddziałem w wiosenne pola |
Tańczyłem w nocy z żoną rano trenowałem |
Jestem na wskroś Duchem na wskroś ciałem |
Gotów jestem do wojny odwagi dodaję okrzykiem |
Jakieś ryby mignęły po lewej strumykiem |
Dwie noce temu odbyłem podróż na wysoki szczyt |
Oczekiwał mnie tam Wieczny Tułacz Żyd |
Poinformował o zdradzie barbarzyńskiej hordy |
Wówczas ostrzyłem moje rapiery i kordy |
Jak ich pokonać dał mi cenną wskazówkę |
Gdzie ich namioty mają kryjówkę |
Idzie z nami nawet Valhalijski Bóg bez ręki |
Wielkie jemu składamy i serdeczne dzięki |
Garstka Bogów wspiera naszą krucjatę |
Hojną im złożyliśmy za to obiatę |
Słyszę w głowie głosy mówią mi o zdradzie |
Całe to obłudne plemię ulegnie zagładzie |
Dziś przed odjazdem motyli pyłek zdmuchnąłem |
Jadę beztroski z jasnym okiem, czołem |
Ze skrzydeł nowo narodzonego motyla |
Szala zwycięstwa na naszą stronę się przechyla |
Znów się zaczyna szum głosów w głowie |
Poemat tego nie streści żadne ze słów nie opowie |
Nadjeżdża ku nam sam Wszechmogący |
Wita nas jego uścisk dłoni gorący |
Drżący pot występuje na czoła żołnierzy |
Niejeden z nich że Go ujrzał nie wierzy |
Jego duma jego flow mnie uspokaja |
Nie dbam już jak barbarzyńców liczna zgraja |
Czarny Bóg jest z nami na pewno ZWYCIĘŻYMY!! |
Wraz ze wschodem słońca święcie dymimy |
Rozbijamy obóz na dziś koniec podróży |
Tak długi marsz nasze konie nuży.. |
10.07.2009r. (58 wersów) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz