piątek, 30 maja 2025

KREW ORŁÓW Jerzy Piotrowski



 Dzień dobry Czytelniku!

To wiekopomna chwila... Wieczność jest we mnie, na skrzydłach mnie unosi... W głębię słów, w ich oparcie, by sięgnąć świetlanego stropu ideału... 

Wydałem własnym sumptem zbiór opowiadań pod tytułem Krew Orłów. Siedem opowieści o Uniwersum, które przedstawię w krótkim eseju. 200 egzemplarzy, 120 kilogramów książek mojej produkcji. Druku dokonało wydawnictwo DRUKOMATIC.pl   ...wszystko wygląda bardzo ładnie. Obraz okładki namalował Pan Łukasz Rudnicki, a opracowaniem graficznym okładki zajęła się Pani Anastazja Striliuk. Korekta, redakcja, projekt typograficzny, skład i łamanie to moje dzieło. Także proszę o wyrozumiałość dla ogromu spraw z jakimi się zmierzyłem. 

Jestem zadowolony z efektu pracy. Ogłaszam wszystkim moim Czytelnikom, że można kupić egzemplarz lub więcej egzemplarzy po 30 złotych za sztukę. Proszę o kontakt mailowy lub telefoniczny. Mój e-mail to: 

krolewskiorzel@gmail.com

mój numer telefonu to:

783 504 236

Jerzy Piotrowski - kłaniam się i polecam.

Słowem wstępu...

Jestem potężnym demiurgiem, kreatorem, stwórcą drugiego świata, obdarzam ludzkość drugim, nowym życiem, wskrzeszam was z martwych wiedząc, że zmartwychpowstanie to rzecz różna od narodzin. Tworzę Kontynent - łączy go uniwersalny język, znany nieomalże wszystkim stworzeniom - ogromny, trudny do ogarnięcia nawet wyobraźnią, zdającą się przecież nie mieć granic. Nieprzeliczone obszary przestrzeni, lasów i pustyń, pól uprawnych, równin i ugorów, a przede wszystkim przeogromnych aglomeracji miejskich i rozcinających niebo szczytów gór. Przez środkową jego część płynie rzeka Szahname mierząca sto siedemdziesiąt tysięcy kilometrów długości. Wpada do Oceanu Północnego rozległą, szeroko rozlewającą się deltą, na terytorium Restryktu Walecznych Orłów, za Ciemnym Lasem, gdzie Liktorowie wydobywają najtwardszy w Uniwersum kruszec - żelazo Liktorów. Serdeczne Duszki na mocy paktu z nadludźmi - Orłami, sprzedają im drogocenne żelazo. Wymieniają je za szlachetne kamienie, książki, pieniądze i pojmanych barbarzyńców. Nic nie jest w stanie przebić zbroi zrobionej z tego metalu, nawet pocisk z karabinu snajperskiego o dużej mocy i z dużym kalibrem, zatrzyma się natrafiwszy na żelazo Liktorów. Natomiast pocisk z tegoż przerzyna nawet kevlar i mityczne adamantium. Zakon skrupulatnie rozlicza każdą bryłkę drogocennego żelaza, kontroluje jego obecność na Kontynencie. Nie zezwala na to, by trafił w niepowołane ręce, a zwłaszcza w posiadanie wrogów nadludzi.

Restrykt zamieszkuje piętnaście miliardów jednostek - w większości ludzi, więc obok szlachetnych odruchów mamy do czynienia ze zbrodniami i oszustwami. Dwa wielkie państwa miasta - Rzeczpospolita i Ameryka, dwie aglomeracje skupiające prawie sto procent populacji ziemi Orłów. Nadludzie stanowią mniejszość, ale to organizacja Zakonu, założonego wieki temu, przez mitycznych dziś potężnych praprzodków, na kształt oligarchii magnackiej, rządzi Restryktem, sprawuje władzę, za czym idzie konieczność zapewnienia bezpieczeństwa słabszym, trzeba im służyć i ich chronić. Czterdziestu czterech Wielkich Mistrzów to Fecjałowie, wydający rozporządzenia i ustawy dla całej Rzeczypospolitej żyjącej pod opieką Zakonu Walecznych Orłów, stanowią oni prawo, według zasad obowiązującego nonalogu, szczegółowo opisanego w jednym z opowiadań. Łączy ich symbol trzech krzyży, z wieńczącą środkowy krzyż koroną w kształcie litery M. Duży odsetek nadludzi prowadzi własne interesy i nie jest zrzeszony pod sztandarem Zakonu. Jest wiele wierzeń, w różnych bogów, każda religia postulująca miłość do życia musi być tolerowana, Zakon zezwala więc na istnienie wielu sekt. Rzeczpospolita to czterdzieści i cztery dzielnice, wielkości niedużych państw, zajmujące teren na planie heksu - sześciokąta, każdego o powierzchni trzystu tysięcy kilometrów kwadratowych. Są one jakoby państwami - miastami: mieszkania, gmachy, drapacze chmur, wieżowce, fabryki, stadiony, kościoły i najprzeróżniejsze zabudowania infrastruktury ciągną się przez całą powierzchnię dzielnicy, gęsto obsadzoną różnorodną roślinnością, gdzieniegdzie przetykaną lasami, parkami, jeziorami i kanałami rzecznymi dla lżejszego oddechu. Architektura pod przewodem genialnych inżynierów buduje potężne drapacze chmur, od stuleci, niejednokrotnie budynek mieszkalny mieści w sobie setki tysięcy mieszkańców i jest jakoby autonomicznym tworem, na jego przestrzeni ludzie organizują większą część życia i codzienności. Pracuje znakomity odsetek społeczeństwa mnożąc dobrobyt w jakim żyje Restrykt, w slumsach zaś mieszka ułamek patologiczny, niewielki ale znaczący, powodujący potrzebę istnienia służby chroniącej bezpieczeństwo prawomyślnych obywateli. Wielu też silnych nadludzi, z rejonów bogatych, postanawia wystąpić przeciw literze prawa, by czerpać szybki, duży i łatwy choć ryzykowny zysk. Tychże również zwalcza Zakon. Dzielnice łączą lotniska dla samolotów i zeppelinów odrzutowych oraz ekspresowe drogi, wiodące wzdłuż wszystkich granic, każdego z sześciokątów, na których pojazdy rozwijają zawrotne prędkości. Drogi to bardzo ważna część infrastruktury, są szerokie, wielopasmowe i gładkie, podróżuje się nimi prawdziwie komfortowo i bezpiecznie. Paliwo to wysokooktanowe mieszanki benzyny, lub wodór. Kursują także superszybkie pociągi zasilane elektrycznością, wykorzystywaną również w szerokim spektrum silników i napędów. Z kosmosu całość Rzeczypospolitej wygląda jak plaster miodu jarzący się miliardami białych i żółtych światełek. Poza państwem miastem czterdziestu czterech dzielnic, w Restrykcie jest jeszcze Ameryka, w której żyją wszelkie inne nacje: Japonia, Grecja, Niemcy, Francja, Amerykanie i Chińczycy i inne wielkie narody. Tygiel kulturowy, w którym ingrediencje mieszają się, tworząc coraz to wyższe kombinacje genów, nabierających przy tym siły, znaczenia i ich piętrzących się możliwości. Tą częścią Restryktu rządzą Diakonowie Zakonu.

Nadludzie mają nadprzyrodzone zdolności, wiele z nich wypracowali długoletnim treningiem, używają magicznych przedmiotów, znanych jest dużo artefaktów o potężnej mocy; posługują się czarami oraz sztuką perswazji. Potrafią chwytać kule w odpowiednim uzbrojeniu, biegać po wodzie, lepiej słyszą i czują zapachy oraz nadaromaty, mają wyostrzony wzrok, dostrzegają nadkolory, z łatwością oddychają rozrzedzonym powietrzem, potrafią doskonale antycypować okoliczności. Mają przeróżne, nazwałbym to: statystyki, określające ich możliwości. Maski mają w ich życiu duże znaczenie. Zainteresowana władzą część społeczeństwa zna ich tylko w maskach. Wizerunek jaki tworzą - mówi o nim maska przyodziana na twarz. Nadludzie dyktują prawa elicie społeczeństwa, ludzki parlament proklamuje je cywilizowanej ludzkości, ogółowi populacji.

Świat jest różnorodny i skomplikowany, ale motywację i przyczyny postępowania determinuje w większej mierze pieniądz, najprostszy wykładnik wartościowania; mało kto unika stereotypów, wyłamują się z nich przeważnie nadludzie. Jest kilku rzemieślników potrafiących zakląć magiczną moc w biżuterii, najczęściej w pierścieniach, czy talizmanach, sprawiając, że rośnie siła lub szybkość, przybywa odporności i tym podobne.  Montują oni wiedzą metafizyczną nowe artefakty, osiągające zawrotne ceny dla mających dostęp, bowiem nie każdemu wolno po nie sięgnąć. Nadludzie stoją w łańcuchu rozwoju najwyżej, na równi z garstką bogów. Są długowieczni, najstarsi liczą sobie grubo ponad czterysta lat, czyli średnią długość wieku nadczłowieka. Zwykli ludzie rzadko kiedy dożywają lat stu.

W centrum Kontynentu leżą dwa okręgi górskie - Himalaje. Dwa łańcuchy szczytów wrzynających się w świetlany strop nieba - każdy: ośmiu ośmiotysięczników; otaczają one dwa szczyty jeszcze wyższe, bo liczące dziesięć tysięcy metrów nad poziom morza. Na każdym ze szczytów okręgów Orły zbudowały - ciężką, żmudną, cierpliwą i wieloletnią pracą, grody: zamki i pałace oraz łączące się z nimi miasteczka. To siedziby najpotężniejszych wojowników Zakonu, najważniejszych Fecjałów. Żyją tam jak sąsiedzi słońca, sąsiedzi śniegu, sąsiedzi orłów. Wodę na szczyty doprowadzają trąby antygrawitacyjne zasysające ją z kanału rzeki jaki przekopano na tę potrzebę. Na szczytach wyższych, piętrzących się w środku okręgów, zbudowane są Świątynie; jedną z nich zajmują bogowie, którzy zrezygnowali z nieśmiertelności na rzecz życia wiecznego; ich śmierć przyjdzie po nich gdy tego zechcą. Wzajemnie biesiadują w czas pokoju i świętują uroczyście przez bieg wieków, obdarzają wsparciem pielgrzymujących do nich ludzi, dzielą się wiedzą i praktyczną mądrością. Drugą zamieszkuje i ma pod opieką Strażnik Świątyni - zwany Pierwszym. Ogromny gmach jest mu i jego garnizonowi domem i miejscem służby. Gorące źródła wytryskują z wierzchołków najwyższych na Kontynencie szczytów. Ich błogosławieństwa przyciągają rzesze wiernych, by w wodzie zaczerpnąć sił do życia i zmyć z siebie brud powszechności egzystencji jaką wiedzie się w Restrykcie.

Nieopodal, choć są to odległości ogromne, mieści się Diamentowy Kamieniołom, którym zarządza Srebrny Smok - najpotężniejszy sojusznik Zakonu, piękne i silne, mądre i długowieczne stworzenie. Potrafiący dmuchnięciem z nosa spalić wioskę. W kamieniołomie wydobywa się na masową skalę diamenty, osada pracownicza zapewnia stały dopływ tego szlachetnego kamienia, dla społeczeństwa w Restrykcie, w przeróżnych rozmiarach. Jeszcze dalej na południe, mamy Tęczowe Jezioro - pierwszą przystań po przejściu do drugiego świata, nad jego brzegiem leży miasto asymilujące przybyszów, odzyskują tam siły i nabierają zdrowego wyglądu, ucząc się żyć na nowo, odnaleźć w obecnych okolicznościach i rzeczywistości. Tam powstają z martwych.

U źródła Wielkiej Rzeki, jak zwą Szahname, stoją dwa Magnetyczne Grzbiety utrzymujące nad sobą ogromnych rozmiarów diamenty, o lekko tylko wypukłych kopułach, na których Orły zbudowały miasta. To już głębokie południe Kontynentu. Miejsce to zwie się Cudowną Osadą. Dziesięć diamentowych pokładów, kolejno na coraz wyższym pułapie, lewitujących w stanie nieważkości nad grzbietami górskimi. Jest to osada przeznaczona tylko dla zasłużonych  nadludzi, miejsce ich urlopów i wypoczynku. Wszyscy tam są sobie braćmi, nikt nie zamyka drzwi na klucz. Miejsce jest upalne, ogrzewa je czwarte południowe Słońce jarzące się dziesięcioma jęzorami ognia, które z bardzo bliska liżą powierzchnię Kontynentu. Trzy kolejne Słońca świecą od północy nie dając tak wysokich temperatur porą zimową i jesienią, a jedynie wiosną i latem. W Cudownej Osadzie Utopia ma najwyższy sens i spełnia się w rzeczywistości. Z dnia na dzień jest tu coraz lepiej i piękniej. Bezpieczeństwa tego miejsca nigdy nie zachwiano, nic nie nagina tu prawa Orłów, życie jest pełne zgody i zrozumienia.

Kilka tysięcy kilometrów na zachód ma źródło rzeka płynąca na południe, przeciwnie do Szahname, rzeka zwana Woluspą, licząca sobie dziesięć tysięcy kilometrów długości.

Kontynent zna sześć Wężowisk, królestw węży i właściwie drugi świat należy do tych stworzeń, jest ich bowiem tak wiele. Potrafią mówić językiem uniwersalnym Kontynentu. Żyją w specjalnych enklawach nie naruszanych przez Orły, czy nawet barbarzyńskie plemiona. Nieznane są głębokie nory, w które wpełzają węże. Okazy wielkie jak trzydziestoletnie drzewa, są tam zwykłymi mieszkańcami. Zabójczo groźne gdy nieostrożnie wkracza się w ich domy. Są nawet gatunki potrafiące uśmiercić wampira. Nie mają jednak żadnych zakusów ekspansywnych, egzystują w stałej populacji, na właściwym sobie terenie.

Zachodnio - południową stronę Kontynentu zamieszkują barbarzyńcy. Ich nacja jest jeszcze liczniejsza niż społeczeństwo Restryktu. Są na niższym szczeblu rozwoju technologicznego wskutek biedy jaka panuje w ich państwach miastach i nienawiści, agresji oraz podłości jaką karmią się powszechnie i na co dzień i jaką objawiają przy każdej okazji. Jednakowoż mają technologie nowoczesne. Budują nawet odrzutowe zeppeliny w wielkich fabrykach. Karabiny są tu na wagę złota i tylko nieliczni je posiadają. Rządzi barbarzyńcami król, nie liczący się w ogóle z pojedynczym życiem, a nawet z ich setkami, drugą najpotężniejszą osobą jest książę Solger. Długowieczny naczelnik Zakonu Oukonów, elitarnych zabójców, zażywających czarny, steroidowy narkotyk: adeinę. Pozbawiającą mowy w zamian za wyostrzenie zmysłów i różne przyrosty. Adeina czyni często bezsennym wojownika i napełnia go ogromną siłą i wytrzymałością, skracając jednocześnie długość życia. Jedno z opowiadań przedstawia niedokonany życiorys takiego barbarzyńcy. Ci zabójcy są w stanie dorównać nadludziom i stają się groźni nawet dla wojownika Orłów. Kar Bach i Gar Ean to dwa najpotężniejsze państwa miasta, rozciągają się na grube setki tysięcy kilometrów kwadratowych.

Lecąc dalej na północ znajdziemy trzy szczyty. Na jednym z nich leży Gniazdo Sokołów; kilkumilionowej nacji, która osiedliła się tu setki wieków temu, wcześniej nawet niż przybyły na Kontynent przez bramy czasoprzestrzenne, najstarsze, minione już, pokolenia Orłów. Sokoły nie rozwinęły się tak społecznie, jednakowoż ich technologia stopniem zaawansowania dorównuje Zakonowi i oba narody żyją w przyjaznych relacjach, wymieniając się wynalazkami i goszcząc wzajemnie. Trzy szczyty mieszczą także, u swych stóp, rozległe jamy nacji wilkołaków, silnych potworów potrafiących myśleć, mówić i walczyć. Mają pragnienia podobne ludziom, ale są agresywne i podobne hierarchią oraz emocjonalnymi odruchami, zwierzętom. Kontynent zamieszkuje wiele różnych stworzeń: ptactwa, czworonogów, rzeczonych węży, zmutowanych krzyżówek najróżniejszego gatunku. Większość z nich potrafi posłużyć się językiem uniwersalnym Kontynentu.

Nikt nie wie gdzie mieści się Disturbia - ojczyzna wampirów - małodusznych kreatur budujących na kłamstwie zamki z kart, piszących monochromatyczne bajki. Krąży jedynie legenda o podziemnym państwie nieumarłych. Dawno temu Kampania Likwidacyjna przyjęła hasło “kłamiesz=umierasz”. I wytępiła większość, jeżeli nie wszystkie te, bardzo inteligentne stwory z terenu Restryktu. Są niebezpieczne nawet dla wojowników nadludzi. Organizacja Zakonu nie toleruje ich obecności i skazuje bez sądu na śmierć. Dlatego, rzadko który z wampirów odważa się przekraść do państw miast w Restrykcie. Jedno z opowiadań mówi o działalności De Coste - hrabiego, przybywającego w towarzystwie jeszcze dwunastu oprawców, do Wielkopolis. Pojawia się niepokój wyczuwalny od razu dla nadludzi, organizujących się by znaleźć jego źródło i je usunąć.

Jeszcze dalej na północ, od Gniazda Sokołów, po stronie zachodniej, leżą góry Hiperborejów i Hiperborejczyków. Święte Góry. Żyją tam jak lud wojenny w czas pokoju. Nie nękani ani przez Orły ani przez barbarzyńców, wyjąwszy Oukonów. Gromadzą nieprzebrane bogactwa i magiczne artefakty, czcząc własnych bogów. Święta to ich codzienność.

Głównym bohaterem łączącym nieomal wszystkie siedem opowiadań jest Orin - Wielki Mistrz Zakonu, jeden z zarządców państw dzielnic. Ponad pięćdziesięcioletni, za czym idzie młody jeszcze nadczłowiek, ale który zgromadził już dosyć doświadczenia, by być jak jednoosobowa armia. Nadczłowiek orkiestra: ogarniający nieprzeliczone zdolności i możliwości. Jego pierwszym fachem jest walka, ale od chemii i fizyki przez biologię, aż po metafizykę i filozofię, a nawet magię, nie ma dla niego tajemnic. Fecjał decydujący o losie całej społeczności Restryktu. Najpotężniejszy z Orłów i najbogatszy z Zakonników. Nikt i nic go nie oszuka. Jest zawsze zwycięski, z mistrzowskim planem, stu procentowo pewny. Kłody pod nogami to insekty do rozdeptania. Walczy każdym rodzajem orężu i podejmuje się zadań niemożliwych. Pierwszy to jego starszy brat rodzony Strażnik Świątyni. Marek to brat rodzony młodszy, super snajper, inżynier. Orin jest Krwawym Orłem, jakoby świetnie wyszkolonym i doświadczonym w praktyce wojennej, elitarnym komandosem, stoi na wyższym stopniu hierarchii, podobnie jak jego najczęstszy towarzysz - Szary Eminencjo, postać pierwszoplanowa opowiadań. Krwawe Orły to szczytowy odsetek Zakonu, elita elit.

Warto wspomnieć jeszcze o Górze Oliwnej, siedzibie Zaratustry, potężnego Orła, Niemieckiego Persa. Na szczycie góry, płaskim jak tafla morska w bezwietrzny dzień, ogromnym polu, trwają nieustające igrzyska złotych słoni. Jest wiele trybun, z których Orły oglądają widowiska, trwające od świtu do zmierzchu, taniec słoni i walki gladiatorów na ich grzbietach, cieszące oko i budzące wiele silnych emocji. Jurorzy - ekstraordynaryjne jednostki - rozsądzają o zwycięzcach. I jeszcze dwa grody leżące na łożysku rzek, grody Przyjaźni i Miłości. Dwa wielkie miasta, w których nadludzie najczęściej łączą się w pary. Gdzie znajduje ich opatrzność szczęścia i przeznaczenie by budować ponad siebie.

Oprócz Kontynentu na Oceanie Wschodnim leżą trzy potężne wyspy. Na jednej z nich żyją Elfy, na kolejnej w stronę wschodu mieszkają wygnańcy, zbrodniarze zesłani z Kontynentu. Trzeciej wyspy jeszcze nie zagospodarowałem. 


sobota, 8 lutego 2025

6. PRZYJAŹŃ I MIŁOŚĆ

 Dzień dobry Czytelniku...

Dziś szóste przykazanie Walecznego Orła, zakonnika, szósty aksjomat, prawda niepodważalna: Przyjaźń i Miłość. To co w nas najpiękniejszego. Nie bez powodu Przyjaźń stoi pierwsza. Jej jurysdykcja mieści się w ramach rozumu, to szerszy zbiór pojęciowy, Miłość natomiast ulega wpływom serca, z jego pobudek podejmuje przedsięwzięcia. Nie ma w Przyjaźni wielu delikatnych emocji, tych negatywnych emocji, może wątpliwości, jakie rodzą się w mroku Miłości, w jej drżeniu, gdy oczekujesz, gdy jesteś daleko, gdy na dłużej zostałeś sam. Miłość ma wiele rodzajów. Pierwszą ma się dla rodziców, drugą dla rodzeństwa, a zupełnie wyjątkową dla Jednej Jedynej. Wybranki twego serca, kobiety z obcego domu, z którą chcesz budować przyszłość, dzielić resztę życia. Miłość do żony, do matki Twoich dzieci (dla których ma się jeszcze inną miłość, innymi oczami patrzymy na własne potomstwo), doprawdy - tak niewiele o tym wiem, ale co może się nie powieść, gdy jesteś zakochany. Musiałbym niczym ksiądz pouczać, prawić o rzeczach, o których nie mam pojęcia, żadnego doświadczenia, za oparcie mieć jedynie książki czy filmy, lub jeszcze relacje oraz obserwacje osób trzecich, spotkanych wśród zajęć codzienności, widzianych na ulicy, czy przy jakiejś okazji.

Oba te bliźniaczo złączone przykazania: Przyjaźń i Miłość. Zaprawdę - tak mało jest tych uczuć na świecie. Prawdziwych, nie opartych o zysk czy władzę, nie karmionych fałszem i obłudą. A z drugiej strony jest ich mnóstwo, przecież tyle małżeństw się skojarzyło, a bary czy knajpy rozbrzmiewają co wieczór towarzyskim gwarem. Dzieci są dowodem, owocami Miłości, a wszelkiego rodzaju imprezy rodzą się z powodu Przyjaźni ludzkiej. Wiem na pewno, że trzeba być samemu sobie przyjacielem. Są bowiem rzeczy, których sam sobie nie wybaczysz, jedynie przyjaciel jest do tego zdolny. Trzeba więc być przyjacielem dla siebie, by bez brzemienia winy podążać ścieżką wieczności “przed”; by móc patrzeć w przyszłość nie okrytą cieniem przeszłości, by widzieć jej naturalne kolory. Przyjaźń to rzecz bez interesu.

Nie ma w moim życiu ani Miłości ani Przyjaźni, w czystej formie; w oparciu o Rodzinę owszem, jedynie tak. Ale chcę wiedzieć czym są te dwa fenomeny, dlatego zdefiniowałem je pomniejszymi zasadami. Rozczłonkowałem najwnikliwiej, bo aż na dziewięć podpunktów.

Szczerość - pisałem o tym szeroko w jednym z esejów. To siła, czystość, wolność. Musisz wieść życie w rygorze, w szorstkości prawdy, twardo słać swoje łoże. Nie zbaczać z kursu, jakim podążasz z partnerką, czy nie wycofywać się z umów, jakie zawarłeś z braćmi. Kłamstwo niweczy przedsięwzięcia, doprowadza do kolizji i niepożądanych zderzeń. Szczerość - chociażby brutalna - to spoiwo dwu wzniosłych uczuć jakie obrałem za temat tejże rozprawki.

Jedna Jedyna, wymarzona, ze snu dziewczyna, różana królewna somnambuliczna. O swobodnym kroku i lekkiej powiece. Blask i głębia jej szafirowych oczu sprawiają, że tonę szczęśliwy. Że wznoszę się na niedosięgłe pułapy onirycznych wizji, gdzie lecę szczęśliwy. Jej usta, nosek, włosy - jej ciało - to bóstwo z mojego ołtarzyku. Jej mądrość, wszechobywatelskie pojęcie na sprawy teraźniejsze, tak jasno formułujące tezy oparte o najsilniejsze argumenty, którym finalnie nie chcemy przecież zaprzeczyć. Precyzja w docieraniu do meritum, prostoduszność obejścia. Jej poczucie humoru, nicponiowate sowizdrzalstwo jakim rozrywa szarość dnia powszedniego. Ona nazywa to, co mi wymyka się z rąk. Jej trzeźwe spojrzenie na obowiązki. Cokolwiek bym powiedział poetyckiego - Ona tam jest: Jedna Jedyna.

Zaufanie, drogi towar, deficytowy. Tato mi rzekł, zapytany: komu ufać? - “Nikomu!”. Dopiero wonczas powróciliśmy do siebie. Ja mawiałem: ufam tylko sobie. Ale zobacz, zrozum: gdy chcesz Miłości i Przyjaźni, musisz szukać oparcia w zaufaniu, bo inaczej stale trzeba oglądać się za siebie. To niepotrzebna strata czasu i sił. Ja ufam - inaczej... hm... na tym fundamencie zbuduję trwalsze gmachy.

Pożądanie (gdzieś pomiędzy ciszą, sekretem i słodyczą), ogień, paliwo dla ognia, woda na młyn. Nieodparte pragnienie. It’s my birthday and I want it. Precious, My Love. Pierścienia jak mój - pożądam. To zuchwałe pokuszenie: cena i koszt to troska na później, "teraz chcę i tylko to się liczy", tak szepcze pokusa. Wiedz jednak, że zapomnienie może drogo kosztować. To niebezpieczne, bo “nie ma dobrej uczty bez jutra” (de Balzac), więc przemyśl to rozsądnie, dwa razy się zastanów, czy masz ku temu siłę, by pożądać i sięgać po obiekt owego pragnienia. Nasycanie żądzy, intymne pragnienia, zawstydzenie, przezwyciężane zakłopotanie albo zaspokajanie potrzeby, spoufalanie się poprzez imię, czyniące z cnoty dobro ogółu. “Oczywiście, że biorę”, mówił ktoś wielki, ja ujmuję to w niewdzięczny cudzysłów. Skromność tamuje mój giętki język i nie powiem tego czego nie pomyślała głowa.

Sympatia - coś co wysoko cenię. Komplementy z tego zbioru są drogie. To jakby dotykać czegoś przyjemnego. Jak głaskanie kotków, mruczących z zadowoleniem. Sympatia to jędrność, zdrowie, rumieniec rozkoszy. To pluszowy miś, albo osiołek, któremu dobrze patrzy z oczu. Coś do czego chcemy się przytulać. Miłe doznania, głębokie westchnienia. Naturalne poczucie pragnienia wspólnoty, jednoczące przyjaciół i kochanków. Objęcia troskliwych ramion, dotyk czułych dłoni, spojrzenia mówiące, że chcę i lubię.

Rodzina - też szerzej już o tym pisałem - o jej trzech rodzajach. Najważniejsi dla Ciebie ludzie. Osadzony w ich kontekście konsumujesz codzienność. Powinni Ci być najdrożsi, w ich imię mógłbyś poświęcić tak wiele. Bo chcesz i lubisz, mimo że to może drogo kosztować. Wspólna krew, podobne ideały i wartości, oceny rzeczy, wiara, wspólne wspomnienia i przyszłość. Potrzeba akceptacji, zrozumienia, miłość dla Ciebie jakim jesteś. Pomocne dłonie, rozsądne porady mieszczące się w zbiorze Twoich mniemań.

Zwolennictwo - służba pod jednoczącym Was sztandarem, coś blisko lojalności, oddanie dla Przyjaźni i Miłości. Twój głos w czyjejś sprawie, zgoda na to co postanowicie. Posłuszeństwo wobec podstawowych prawd. Stronnictwo, zaplecze, wsparcie. Grunt, na którym stoicie dzielnie; łuk, i strzały gotowe do lotu. Popierająca Twoją sprawę argumentacja. Jednakowe wnioski czerpane ze skarbca historii.

Pasja! Coś co nadaje życiu sens. Motor napędowy codziennych działań. Zabawa! Z siebie toczący się pierścień. Weselny Pierścień Pierścieni. Wszystko co cię cieszy, napełnia optymizmem, Twoja twórczość. Nie potrzebujesz popchnięcia, by zacząć to robić. Coś przy czym czas znika nie dozorowany, umyka prędzej, gdy Ciebie niesie pasja - gdzieś wysoko ponad powszedniością. Zapomnienie o troskach, wytchnienie w przyjaznej oazie, przy czystej wodzie, rozkosz rześkości południowego Zefira. Świetne uczucie jakim napełnia Cię własna działalność. Horyzonty zakreślone wyobraźnią, objęcie ich, zdefiniowanie, osadzenie w kontekście. Inwestycja czasu i sił w przynoszącą - powtórzę to - rozkosz - robotę.

Protekcja. Chronię moich ludzi. Wybiegam w przyszłość na sto lat, ogarniając przestrzeń. Poszukiwanie przyczyn w przyszłości, pytając "po co?", a nie, niewdzięcznie: "dlaczego?". Przyszłość to narodziny, to prawdziwe motywy, z których kształtuje się życie. Wszelkie kombinacje, drobne trybiki wprawiające w ruch wielkie machiny, sieci utkane z efemerycznych tkanin, przejrzystość do dna tak głębokiego, że nawet najczystsza woda go nie zdradzi (Zaratustra). Wiem, kiedy wchodzisz na ulicę, gdy pijesz drinka przez słomkę, gdy wiążesz sznurowadła. Znam smak rzeczy, które muszą nadejść. Smak nowości. Chcę byś czuł się bezpieczny Czytelniku, bo Ty też. Gdziekolwiek, jakkolwiek, cokolwiek, kimkolwiek jesteś. Błogosławiony niech będzie ten dzień, gdy wola Twoja rzeknie: “tak właśnie chciałam, tak chcieć będę”. Złapię Cię gdy upadniesz. I uniosę jeszcze wyżej, bo znam ścieżki tysiąca i jednego przeznaczenia. Obiecuję, nie zawiodę.

Mówiłem to wszystko w kontekście Przyjaźni i Miłości. Tak to czuję i rozumiem. Tak to wygląda rozszczepione przez mój pryzmat. Takimi kolorami się mieni, w tych korytach płyną moje strumienie myśli. Tak mianuję wytyczne, gdy nie umiesz zdobyć się na to sam z siebie. Mogę się mylić. To uczucia tak wzniosłe, iż przekraczają granicę interpretacji, trzeba je stale definiować, poddawać weryfikacji, bo co dnia mogą przynosić coś nowego. Mało się na tym znam, wiodąc samotniczą egzystencję. Ale rozmyślam o tym często, patrzę w tę świetlaną przepaść, w ten strop niebios przeczysty. Uczę się nazywać te uczucia. Wyrażać je w czynach, mówić o nich, dawać ich świadectwo. 

sobota, 25 stycznia 2025

ZABAWA

 Dzień dobry Czytelniku.

Czym jest zabawa? Miłym spędzaniem czasu. Rozrywką w powszednich chwilach codzienności. Rozwojem duchowym. Radosnym uniesieniem umysłu na wyżyny niedosiężne podczas pracy. Snem na jawie. Oderwaniem od rzeczywistości. Porcją nadrealizmu w szarości dnia i mroku nocy. Promieniami słońca - ożywczymi i zmieniającymi odczucia przez pryzmat optymizmu. Zajęciem dla ciała, modlitwą w świątyni. Budowaniem gmachu wyobrażeń. Inwestycją, której wpłacony kapitał, zaprocentuje wysoko po drugiej stronie... spełnianiem marzeń, wspinaczką na wyżyny pragnień. Tańcem. Śpiewem. Grą. Ogromnie pojemnym zbiorem znaczeń, każdego dnia poszerzającym objętość. Coraz to nowe imiona podpinają się pod jej katalog. Na nowo definiujemy wymiar zabawy. Doskonalimy zasady. Szlifujemy diament, by mienił się milionami blasków najczystszej wody.

Co robi Twoje dziecko - coś bardzo ważnego: bawi się. Ale trzeba nad zabawą niedorosłych sprawować kontrolę. Tak, by nie wykoślawiono nam pociechy, na sposób dla nas nie do przyjęcia. Widzieć zbyt wiele i zbyt wcześnie, może niekorzystnie wpłynąć na rozwój młodego człowieka. Wrażenia jakie się odnosi wywierają szerokie spektrum wpływów. Mroczne fascynacje muszą mieć granice, sięgnąć zbyt głęboko, sięgnąć dna... hm... to wielka przykrość w najlepszym razie. A kto wie - może i cierpienie. Trauma. Tak: zabawa musi mieć swoje granice. Wolność może zabić, podobnie jak jej brak (w tych mniej więcej słowach nawinął Paluch w jednym ze swoich kawałków). Dlatego dawkowanie jest kwestią arcyistotną. Odpowiednie dozy pobudzą do rozwoju. Optymalna miara w zabawie, trzeba to poczuć i nie mówić o tym, ale to zrobić.

Czujne zmysły, lekkie powieki i stopy, rozruszana wyobraźnia, otwarty umysł, sprawne dłonie, giętki język, dźwięczny głos, wymowne spojrzenie, szczery śmiech. Atrybuty zabawy. Cokolwiek powiesz, może brzmieć jak zabawa. Przenicowane poczuciem humoru sowizdrzalstwo. Recepta na dobre samopoczucie, na uśmiech świata.

Mam pomysł na zabawę przyszłości - SYNONIM - piszę o tym trakt i kombinuję zasady. Bardzo powoli pracuję na mój patent. Brak towarzystwa jest ograniczeniem. Zabawa najlepiej układa się w grupie. To jak konsola do gier z jednym joypadem - jest smutna; tak i zabawa mnoży przyjemność, gdy graczy jest więcej. Samotność owszem ma też jasne strony, ale jakie to uczucie być samemu?... Boli gdy się śmieję. Dlatego bawmy się razem, nawet na kanapie Twojej Mamy (Zelo PTP). Wszyscy lubią tę zabawę. Oczywiście żartuję z perspektywy dziecka. Nic to. Wróćmy do meritum. Wojna i nienawiść. Szachy. W moich zasadach, w Nonalogu Walecznego Orła, zabawa stoi razem z nienawiścią. Te fenomeny są dla mnie przenikliwe. Mają płynne granice. Coś jeszcze się nie skończyło, a już drugie bierze początek. I również na odwrót. Zdrowe uczucie nienawiści, tak by powodzenia Twojego wroga były i Twoimi powodzeniami (Zaratustra). Jaka zabawa!

Gry komputerowe stały się potężnym biznesem. Jest tyle gatunków gier, że każdy znajdzie coś dla siebie. Można zdobywać światy, rządzić królestwami, wcielać się w rolę cesarza, walczyć na ringu, walczyć jako samuraj, czy mutant z magicznymi zdolnościami. Z różnych perspektyw: osoby pierwszej, trzeciej. Ścigać się najlepszymi samochodami czy bolidami formuły jeden, na najsławniejszych trasach. Układać klocki. Strzelać z karabinów itp. Rozwijać postać bohatera. Stroić go w coraz wyżej zaawansowaną zbroję i broń. I dodatki, jak, na przykład - pierścienie, amulety, kolczyki. Wszystko to w bajkowych odsłonach lub mrocznych, postapokaliptycznych wizjach. Częstotliwość klikania, pomysł na grę, szybkość reakcji, nawyk posługiwania się interface’ m, rzetelna zabawa, wczucie się w bohatera, w układ przynoszący zwycięstwo. Mnogość sposobów wyrazu, pojęcia na zabawę jest przeogromna, nie do wyliczenia na przestrzeni krótkiego eseju.

Karty - tu też się walczy, bawiąc. I tu jest szczypta nienawiści, kropla niezgody i rywalizacji. To jak filozofia zarządzania konfliktem, tak by przyniósł korzyści wyższej idei. To też potrzeba stworzenia planu, taktyki, strategii, myślenia o kolejności wykładania kart i przede wszystkim błogosławieństwo szczęścia, zrozumienia jakie atuty trafiają w Twoje ręce. Szczęście też trzeba mieć. Można zdobyć fortunę, zmarnotrawić majątek, oddać duszę demonowi hazardu. Patrzę na to wszystko z bardzo daleka, rozumiejąc jednocześnie wiele. Moje ciche orędzie o zabawie, nie spłynie w zlew zapomnienia. Utrwaliłem na piśmie co moje. Podzieliłem zdanie za zdaniem i tak powstał esej.

niedziela, 19 stycznia 2025

ESEJ O ESEJACH

 Dzień dobry Czytelniku...

Dziś chcę podsumować oddział twórczy esejów, które napisałem. Zacząłem je pisać w grudniu 2023 roku. Nazbierało się tego trzydzieści cztery arkusze, strony elektroniczne, a nawet więcej. Myślę, iż ludzie nie marnują czasu czytając te krótkie teksty. Ciekawe spostrzeżenia, cytaty z różnych autorytatywnych źródeł. Ogólnie światło mojej lepszej wiedzy oświetlające fragmenty rzeczywistości. Mój punkt widzenia, moje mniemania, moje zdanie i racja. Tu muszę dodać, że: “wszyscy mają rację” (Witkacy). Tak, takie czasy, ile ludzi tyle punktów widzenia i każdorazowo prowadzą one do różnych konkluzji i wniosków. Każdą drogą dochodzimy do jakiegoś celu. Czujemy się z tym lepiej lub gorzej - jakkolwiek...

Każdy z moich esejów to jak naświetlanie kwestii. Moje reflektory kładą kolor, wydobywają go z materii, którą objaśniam. Słowo po słowie. Zaratustra jest mi najlepszą przygrywką. O jego autorytet oparłem się najwięcej razy i zawierało się w tym najwięcej poetyckości, wzniosłości, szlachetnych uczuć i mniemań. Pierwszy poważny esej, to w większej mierze, mowa o przypowieściach tego niemieckiego Persa. Zresztą jest mi on przyczynkiem do wielu wypowiedzi, których jednocześnie mam niewiele. A więc, gdy już mówię, to baczcie uważnie czy aby nie przypowieścią. Daję słowo, to najlepsze co mogę dać, wyjąwszy może Magię Matrixa, opanowaną przeze mnie w odczuwalnym stopniu i podaną na wiele sposobów owocujących rozmaitym efektem. Mogę wpłynąć na Twoje samopoczucie, więcej na Twoją decyzję; nieuchwytny dla kamer, nikt mi się nie sprzeciwi; nie czynię przy tym drugiemu, co mi niemiłe jeśli tylko nie w myśl odwetu za krzywdę. Pod język, do krwi, w zatoki, do żołądka - jakkolwiek...

To jak pisanie o rzemiośle, które jest twórcze, rozniecające w nas ogień namiętności, aż do wypieków na policzkach i błysku w oku. Marnotrawstwo czasu musi stać mi się obce. Muszę wykorzystać każdą chwilę, sekundę na rozwój, na budowanie, na tworzenie dzieła sztuki. Albo na ćwiczenia fizyczne, sport i rozrywkę bawiącą umysł i ciało. Uczucie, iż rośnie się, to bardzo miłe doznanie. Chcę by życie było ciągiem takich chwil, metafizycznej kreatywności, jak wszechświat i Internet rozrastający się z każdą minioną minutą. Jak co dzień czara o kroplę pełniejsza. Jak najmniej snu, tylko tyle by być zdrowym i wypoczętym, wówczas bowiem wysiłki mają głębszy sens i głośniejszy wydźwięk. Kombinacje jakie powstają podczas spotkań czy zderzeń owocujące lepszymi wynikami. Dzielenie głosu na cztery, by go lepiej zrozumieć, pojąć w szerszej pespektywie, czy bardziej malowniczej; horyzont naszych mniemań, zobiektywizowanych obcym poglądem, z czego rodzi się coś nowego pod Słońcem.

Moje eseje. Kilka z nich to szerokie spojrzenie na zasady jakimi kieruję się w życiu. Stworzyłem dziewięć praw. Większość z nich rozdrobniłem w celu lepszego pojęcia ich wymowy. To moja konstytucja, najszerszy zakres... hm... władzy życiowej. Motywacja działań, motor napędowy decyzji. Te eseje dały mi mnóstwo satysfakcji, pozwoliły zrozumieć, że życiowe doświadczenie, jego bagaż, noszę na sobie z dumą. Że mam pojęcie i wyrobione zdanie na kilka tematów, że kształtuję charakter procesami myślowymi. I noszę w sobie wiarę, że można budować lepsze jutro w oparciu o zasady, wytyczne, wyznaczające kierunek postępowania. Wiarę, iż wiem, co w życiu najważniejsze. Nadzieja uczy mnie doskonałości.

Wspomniałem w jednym z tekstów o szlachetnej transformacji. Przemianie jaką przeżywa człowiek godzien dostąpienia tego wyróżnienia. Zmiana skóry, nowopoczęcie, zmartwychpowstanie. Rezurekcja inna niż pod prysznicem. Nowe życie, gdy jeszcze pamięta się, że umarło coś pięknego i podłego jednocześnie. Słowo ostatniego pożegnania, które możemy dalej nosić w sercu. Kolejny esej mówi o mojej powieści, zbiorze opowiadań, krótko nakreśla przygodę, jaką może przeżyć każdy wdzięczny czytelnik, sięgając po moje - nie boję się tego słowa - dzieło. Czytając moją książkę również nie zmarnujemy czasu i możemy świetnie się bawić podczas lektury. Jeden esej traktuje o świętach. Pobożne życzenia pomyślności w życiu, spokoju duszy, wykwintnej uczty. Bo jak ludzie świętują? - jedząc, pijąc i rozmawiając lub jeszcze śpiewając. Otóż to! wszystko to bardzo lubię. Jak zresztą większość z nas. Wolne od obowiązków, czas dla siebie i najbliższych.

Plan działania jest ważny, nie wystarczy wlec za sobą dnia wczorajszego, o niego jedynie należy się oprzeć, by sięgnąć lepszego jutra. Fundament talentu, na którym intensywną, wieloletnią pracą zbudujemy gmach sukcesu, świetlaną przyszłość. Lojalnie przez lata krocząc pod dumnym sztandarem, ku jednemu wielkiemu zwycięstwu. Wolny od uzależnień, choćby po drodze zerwawszy wiele jarzm, wolny od małostkowości, gwoli temu dniu szczęśliwy. Wyzwolony od pragnienia zemsty, pogodzony z samym sobą, będąc tym kim się być musi. Akceptacja teraźniejszości. Na łamach moich tekstów mówiłem o poezji, filozofii, o krwi, której jedna kropla to już bardzo wiele. Muzyka i moje fascynacje najlepszym towarem. Przebojami - oczywistymi - gdy się tylko je usłyszy. Lub też takimi, z którymi trzeba się osłuchać. O filmach budzących żywe emocje, dziesiątej Muzie bez imienia. Powiedziałem też sporo o mojej chorobie, moim inwalidztwie, o tym, że jestem niepełnosprawny społecznie. Stale na lekach, o tym, że chemia to może być światopogląd. Że mam to w naturze, że mam to na dłużej. I’m a creep. Dobrze mi tak jak jest. Mogę być nikim - zgoda na to - motto mojej pracy magisterskiej. Złamię jednak kilka stereotypów, sięgnę po więcej. Imiona przeszłości zgasną w obliczu mojego. Nie wszystek umrę. Mój monolog i komputer - korek - nie pozwalający, by rozmowa zapadła w głębię bez echa. Byś usłyszał cząsteczki pamięci, eter rozedrgany w falę. Atrament nadrukowany na białą kartkę papieru.Paradoksalnie: papierowe=trwałe. Przemyślałem też odrobinę fenomen czasu. Boga bez imienia. Lecącego na okrągło. Znaczącego zmarszczkami historię naszej dumy i naszych porażek. Jest też temat książek, inspiracji najbardziej pokrewnej pisaniu. O kanonie dzieł stworzonych, o tym co już powiedziane i o tysiącu ścieżek, którymi jeszcze nie chadzano. O nowoczesności, kamerze i mikrofonie, łatwiejszym, mniej wysiłkowym w odbiorze, źródle... hm... sztuki, wiedzy. O nowych drogach zabawy w gry komputerowe, dostarczających zadowolenia obejmującego światy, pozwalających poczuć w sobie nadludzką moc, kreatywność na miarę wielkości. Powiedziałem też o moim pięknym mieście, w którym żyję od urodzenia. Rzekłem też słowo o chowaniu głowę w piasek spraw niebieskich. Skreśliłem krótką notę autobiograficzną, konkret o mnie samym. Można łowić wiedzę o twórcy z jego dzieł, poznawać go poprzez lekturę. Ale - spójrz na mnie - ja obdaruję Cię jeszcze czymś więcej. Jak bohater o stale rosnących potrzebach. Szlachetny w nowym wymiarze. Jeśli tylko chcesz - potrafisz zrozumieć. Daję słowo - to więcej niż tysiąc słów. Dowiesz się o tym za każdym razem. Dobrze już. Warto jedynie, by przekonać się, że nie warto. Trzeba odrobiny wysiłku, by zrozumieć o czym piszę, masz to jednocześnie czarno na białym. Jasno i prosto.

Ale dosyć. Mój esej o esejach jest gotowy. Trudno uczynić ostatni wers. A ty, mój drogi Czytelniku, zainwestuj czas w lekturę. Smakuj słów podniebieniem. Konsumuj bez wahania moją twórczość.