5.03.2019r.
100 SŁÓW
Jestem ograniczona. Mam
do dyspozycji jedynie sto słów dziennie. Co dobrego: korzystam z
prawa do myślenia. Mam już 38 lat i nigdy nie byłam na prawdziwej,
romantycznej randce. Przygodny sex zdarzał mi się wielokrotnie, ale
to była raczej przemoc. Za każdym razem, paląc już papierosa
czułam się nieludzko. Nie mam dzieci i mieszkam z mamą, dla której
najczęściej spożytkowuję swoje ograniczenie. Ludzie mnie nie
znają, a jak ktoś milczy to wszyscy podejrzewają najgorsze. Myślą,
że jestem córką wilka, dziką dziewczyną. Zaratustra rzecze, iż
jego milczenie nauczyło się, jakby się milczeniem nie zdradzać.
Coś w tym jest, ale moje ograniczenie sprawia, że nic nie mówię.
Ta przypadłość powoduje kłopoty z normalnym funkcjonowaniem w
społeczeństwie. A ludzie mnie nie znają. Sprawy, formalności –
zawsze musiałam mieć ze sobą kartkę i długopis. Teraz jest
łatwiej bo mam mądry telefon. To błogosławieństwo, mam nawet
aplikację emitującą głos po napisaniu tekstu. Hipermarkety to też
duże ułatwienie – nie trzeba mówić co się potrzebuje. Biorę
towar z półki, a kasjerka tylko skanuje. Każde „dzień dobry”
i „nie gniewam się” czy „przepraszam” drogo mnie kosztuje.
Mój język robi się czarny przy każdym wypowiedzianym wyrazie.
Ściska mi gardło i pulsuje w skroniach. Muszę się liczyć z tym,
że mam do dyspozycji kilkanaście zdań dziennie. Co tu dużo gadać
– jestem kaleką. Niepełnosprawną. Móc mówić to wielkie
szczęście, słowa mają magiczną moc i siłę, która zrywa
najgrubsze stalowe łańcuchy. Znikają granice i bariery. Mówić to
być wolnym, szybować po szafirowym niebie z rozpostartymi
skrzydłami. Święcić wesele. Mówienie jest jak taniec, jak
pląsanie w igraszkach nad rzeczą samą.
PROZA OSOBOWOŚCI
Myję zęby sześć minut
dziennie. Rano, po obiedzie i przed snem. Każdy seans po dwie
minuty. Pierw szoruję widoczną stronę, przód – jedynki i
dwójki. Potem głębię mojej szczęki. Po 25 sekund na każdy bok.
Po 50 sekundach zaczynam szorować wewnętrzne ściany. Na pierwszy
ogień idzie żuchwa. Sztuka mycia zębów to zaprawdę wiekopomne
dzieło. Kontynuując. Lecę górę – szoruję jej wnętrze.
Wpycham szczotkę tak głęboko, że szarpie mnie na wymioty. Łapię
tlen, a w mordorze mam tyle piany, że muszę wypluć. Czynię więc
kilka kroków i spluwam spienioną charę do śmietnika, do
niebieskiego worka, którym wiadro jest obciągnięte. Znowu szoruję
jedynki – siła i honor. Serce i dusza. Ktoś kiedyś twierdził,
że ludzka dusza mieszka właśnie w zębach.
Rano i wieczorem myję
zęby pastą zapewniającą maksymalną ochronę na dwanaście
godzin, daje efekt wybielenia i potęguje wrażenie świeżości. Po
obiedzie stawiam na maksymalną świeżość. Płukam szczękę i
szczoteczkę nabierając wody na dłoń i dopiero z dłoni
rozprowadzam wodę po wyżej wymienionych elementach. Sztuka mycia
zębów to zaprawdę wiekopomne dzieło. Piję dużo kawy i palę
tytoń więc wrażenie świeżości w jamie ustnej nie trwa tyle, ile
mówią w reklamach mojej pasty. I choćbym mył zęby za dużo, to
wciąż jest nie dosyć.